Najważniejsze w tygodniu: Koniec Symbiana, a my wspominamy nasze z nim historie
Symbian oficjalnie zakończył swój żywot, ale pamięć o nim szybko nie minie, głównie dlatego, że związane są z nim osobiste historie, takie jak te, które spisali moi redakcyjni koledzy. Z pewnością Wy również macie swoje własne z nim przygody. Jeśli zechcielibyście się nimi z nami podzielić, to z chęcią je przeczytamy w komentarzach.
Paweł Okopień: Symbian gościł na trzech telefonach, które ze mną były na dłużej: Motoroli A925 oraz Nokiach E50 i E65. To nie było wcale tak dawno - rozsuwaną Nokię posiadałem jeszcze w 2009 roku. Poczciwa Motorola z kolei wyprzedzała swoje czasy, choć nie była bez wad. Sam Symbian też nigdy nie był bez wad, telefony te lubiły od czasu do czasu się zawiesić czy zamulić, ale w tamtych czasach oferowały bogactwo możliwości. Za czasów świetności Symbiana nie było jeszcze popularnych sklepów z aplikacjami, większość programów pobierało się z nieoficjalnych źródeł buszując po internetowych forach. Bardzo dobrze wspominam emulator GameBoya na Nokii E50 i pogrywanie w Pokemony. W sumie szkoda, że Symbian nie ewoluował w porę, by stać się godnym konkurentem dla Androida. Teraz pozostaje nam tylko powrót do nostalgicznych wspomnień.
Piotr Grabiec: System Symbian zawsze wspominam z rozrzewnieniem. Stosunkowo wcześnie odkryłem czym jest mobilny internet i jeszcze za czasów Nokii działającej na Javie korzystałem z nieoficjalnego komunikatora GG. Natomiast pierwszy prawdziwy smartfon, jakim była w moim przypadku Nokia E50, to dopiero była kopalnia możliwości. Komunikatory internetowe, przeglądarki, czytniki RSS, programy pocztowe, synchronizacja kalendarzy i kontaktów - istny szał i kupa zabawy.
Tak naprawdę w instalację aplikacji zacząłem bawić na poważnie dopiero po zmianie telefonu na Nokię E75. Był to telefon z niedotykowym ekranem i klasyczną klawiaturą, który dodatkowo posiadał dodatkową, wysuwaną klawiaturę qwerty - najlepszą, jaką miałem okazję używać. Tak jak wspomniał Paweł, Symbian nie posiadał tak naprawdę scentralizowanego repozytorium aplikacji, które byłoby łatwe w użyciu i posiadało dobrą wyszukiwarkę. W rezultacie aplikacji szukało się na głównie na przeróżnych forach internetowych.
System w tamtym okresie działał szybko i sprawnie, i mimo okazjonalnych zawieszeń nie sprawiał większych problemów. Oprogramowania firm trzecich wbrew pozorom było całkiem sporo, widać było wyraźnie przepaść dzielącą smartfony z Symbianem od zwykłych komórek. Byłem zresztą olbrzymim fanem mobilnej Opery. Dostęp do stron internetowych przez szybką przeglądarkę był swego rodzaju substytutem aplikacji popularnych serwisów.
Traf chciał, że pewnego dnia moja Nokia E75 wyzionęła ducha i byłem zmuszony szukać innego telefonu. Na topie były już dotykowe telefony, a w moim przypadku padło na Androida od HTC. Od tego czasu nie było już dla mnie powrotu do Symbiana. Odkryłem, że inne mobilne systemy oferują dużo więcej niż Nokia, a wszystko co chcę wykonać na telefonie mogę zrobić łatwiej i po prostu szybciej. Androidy pod koniec ubiegłej dekady były dużo bardziej zaawansowane, a dotykowe modele telefonów z Symbianem raziły topornością.
Niestety, twórcy Symbiana nie podołali zadaniu i zamiast rywalizować jak równy z równym, oddali pola Google i Apple. Mimo to szkoda mi tego systemu. Może dla geeków jak ja był przestarzały, ale widzę po moim tacie, że za swoją Nokią E7 tęskni. Przy wyborze kolejnego telefonu namówiłem go na nowego iPhone’a, do którego nie zapałał miłością od pierwszego wejrzenia. Okazuje się, że intuicyjne i nieskomplikowane oprogramowanie do synchronizacji komputera z telefonem jak Nokia Suite, klawiatura qwerty, wsparcie dla portu HDMI i tryb pamięci masowej to dla użytkownika Symbiana było coś naturalnego. Coś, czego innym produktom brakuje.
Android, jakbym go nie lubił, bywa awaryjny. iPhone ze swoim kombajnowym iTunesem i ograniczeniami narzuconymi przez specyfikę iOS momentami wygląda dla mnie jak krok wstecz (brak trybu pamięci masowej, konieczność stosowania przejściówek do wyjścia wideo). Windows Phone natomiast stara się w swojej filozofii upodobnić do iOS. A tak naprawdę bezpośredniego spadkobiercy Symbiana po prostu na rynku nie ma.
Mateusz Nowak: Koniec Symbiana to smutny moment. Przyznam, że to właśnie telefony z tym systemem najmilej wspominam. Zapewne jest tak dlatego, iż na ówczesne czasy wyprzedzały konkurencję i były naprawdę mocarnymi maszynami.
Pierwsze urządzenie z Symbianem jakie posiadałem to Nokia 7650. To pierwszy telefon Nokii z oprogramowaniem z Serii 60. Był swego rodzaju kamieniem milowym w historii ekspansji smartfonów. Oczywiście nie było mnie stać na nowy egzemplarz. Byłem wtedy gówniarzem i nie zarabiałem na własne utrzymanie. Telefon kupiłem z drugiej, trzeciej, albo nawet czwartej ręki.
Pamiętam dokładnie tego smartfona. Miał ogromny wyświetlacz. Świetny system rozsuwanej obudowy. Był zjawiskowy. No i pozwalał na nagrywanie bodajże dziewieciosekundowych filmików. To był prawdziwy szał. W telefonie wiecznie brakowało mi miejsca. Nie było w tym nic dziwnego, gdyż do dyspozycji użytkownika było zaledwie 3,5 MB pamięci wewnętrznej, której nie dało się rozbudować za pomocą kart. Ale był bluetooth i gry multiplayer, które go wykorzystywały.
Mimo ograniczeń pamięciowych byłem bardzo zadowolony z tego co oferował ten telefon. Już wtedy wiedziałem, że w przyszłości kolejne smartfony będą obiektami moich westchnień. Od tamtego czasu sporo urządzeń z Symbianem przewinęło się przez moje ręce. Nie zliczę ich wszystkich, ale pamiętam, że po Nokii 7650 przyszła pora na 6600, czyli tzw. “jajko”.
Ostatnimi Nokiami z Symbianem, które miałem były modele N86 8MP oraz Nokia E72. Byłem całkiem usatysfakcjonowany funkcjami jakie oferowały. Zaznaczę, że zanim używałem tych dwóch Nokii miałem iPhone’a 3G. I mimo tego, że oczarował mnie dotykowy ekran w jabłuszku postanowiłem powrócić do bardziej klasycznych telefonów. Niestety miałem pecha i oba były wadliwe. Sprzęt oddałem do sprzedawcy i zdecydowałem się na zakup HTC Dream znanego również pod pseudonimem Era G1. Od tamtego czasu nieprzerwanie używam Androida.
Pisząc ten okolicznościowy wpis pomyślałem, ze kupię sobie Nokię 7650. Oczywiście w celach kolekcjonerskich. Niestety modele, które są w pełni sprawne, praktycznie już nie występują na rynku. Ale nie poddam się, będę polował na niego, a kiedyś pokażę synowi i się razem pośmiejemy.
Maciej Gajewski: Długo nie miałem żadnego telefonu komórkowego, a mój główny kontakt z tą jakże zaawansowaną techniką to było „ej, daj pograć w węża” na lekcjach. Moja rodzina nieco inaczej patrzyła na całe zjawisko niż rodziciele moich kumpli. W końcu jednak dostałem to, co chciałem. Z racji tego, że był ze mnie mały hipsterek (tak, byłem hipsterem zanim to było modne) wybrałem Siemensa C45, zauroczony jego możliwościami. Pyszniłem się z pogardą patrząc na „snobów” z Nokią 3310. Potem przyszedł czas na Siemensa S55 (z aparatem cyfrowym VGA, który był… doczepiany). Siemensa uwielbiałem ale wziął i rzucił biznes komórkowy. Wtedy, bez przekonania, kupiłem Sony Ericssona k508i i okazał się to strzał w dziesiątkę. Przyszedł jednak czas na przedłużenie kolejnej umowy z operatorem (tylko tak wtedy kupowałem telefony). Dorabiałem tu i tam, chciałem czegoś więcej. I tak w moje łapy wpadł mój pierwszy smartfon.
Ze smartfonami miałem już styczność. Bogaci koledzy-gadżeciarze chwalili się swoimi Palmami i urządzeniami z Windows Mobile. Nie chciałem ich jednak z dwóch względów. Po pierwsze i najważniejsze… nie było mnie stać. Ale oprócz tego bałem się, że to będzie dla mnie za wielkie, że zgubię, że mi ukradną. To był koniec liceum, początek studiów, czas dużych imprez i miliona używek. Podszedłem do sprawy bardziej zachowawczo i kupiłem Nokię N70. Nie pamiętam już ile zapłaciłem, ale pamiętam, że nieco musiałem pooszczędzać. Dobrze trafiłem, bo był to jeden z pierwszych smartfonów z Symbianem (konkretniej: S60v2), który nie myślał godzinę nad komendą „otwórz SMS”.
Znałem możliwości smartfonów, ale nigdy nie spodziewałem się, że to samo będę mógł mieć w małym (ale grubym jak diabli) urządzeniu. Możliwość rozszerzania funkcji telefonu o dodatkowe aplikacje. Prawdziwa wielozadaniowość. Aplikacje można minimalizować, by skończyć na nich pracę za jakiś czas. Ściągawki na kolokwia w Microsoft Office. Opera Mobile. Czad! To był naprawdę przyzwoity smartfon.
Idąc za ciosem (wtedy już zaczynałem swoją przygodę z pisaniem o elektronice użytkowej, raczkowałem w Chipie) kolejna umowa z operatorem po prostu musiała dotyczyć czegoś z Symbianem. Siedząc wspólnie z Kostkiem Młynarczykiem w pokoju (wtedy jeszcze nie rednaczem Chipa, a zwykłym redaktorem) dzieliliśmy pogardę i hipsteryzm wobec iPhone’a. Kostek jednak był zapatrzony w Windows Mobile, a ja, jak widząc jak trudny w obsłudze był jego HTC Diamond, z dumą wybrałem Nokię 5800 XpressMusic. To był kolejny szok. Oczywiście, dotykowy ekran rezystywny i Symbian S60v5 budzą dziś politowanie, a i wtedy nutkę sceptycyzmu, ale ja wciąż byłem zachwycony. Symbian deklasował konkurencję. iPhone był przy nim zabawką, Android dopiero raczkował i był typowym Linuxem na małym ekranie, a Windows Mobile był zbyt trudny w obsłudze. Na dodatek doskonale rozumiałem filozofię UI jeśli chodzi o nawigację. Wymagała ona niesamowitej liczbie klików by dobrać się do określonej funkcji, ale zawsze było to pięknie usystematyzowane dzięki drzewiastej strukturze. Wtedy ruszał też Ovi Sklep z aplikacjami, nie trzeba było więc przeszukiwać Internetu, a wszystko było dostępne w jednym miejscu. Niestety, coś zaczęło się psuć.
Nokia zaczęła się budzić, że iPhone to coś więcej niż dotykowy interfejs, więc zaczęła owego Symbiana systematycznie aktualizować. Wtedy zrozumiałem ból związany z brandowanym telefonem, bo owe aktualizacje często trafiały do mnie z dużym opóźnieniem, a ja byłem żądny nowości. Niestety, moja 5800XM już nie bardzo. Telefon ten, jeżeli chodzi o sprzęt, bez problemu radził sobie z pierwotną wersją tego systemu. Świetnie działający multitasking, nieskończone ilości konfiguracyjne, SIP i cała reszta innych funkcji działały kiedyś bez problemu. Ale po jakimś czasie musiałem zaczynać rezygnować z kolejnych aplikacji. W telefonie było coraz mniej RAM-u. Po którejś aktualizacji, która spowodowała to, że po otwarciu SMS-a odtwarzacz muzyczny był, z braku dostępnej pamięci, ubijany, lub też cały telefon się zamrażał na kilka minut (również winą był brak RAM-u) wiedziałem już, że to nie to. Że romans z Symbianem powoli dobiega końca. Chciałem mu dać szanse, ale do testów wpadła N97. Ten telefon, który miał zmiażdżyć konkurencję i pokazać jej potęgę Symbiana, częściej nie działał niż działał. Nie dotrwałem do końca umowy i kupiłem, po raz pierwszy w mojej historii, smartfon na wolnym rynku. HTC Desire z Android Eclair. Zbliżone możliwości, piękny interfejs, płynne działanie, multum aplikacji i… beznadziejnie mało miejsca w pamięci telefonu. Nie widziałem już dla Symbiana żadnego ratunku. Dopiero po czasie, kiedy przyszła do nas jakaś Nokia (zabijcie, nie pamiętam modelu) z Belle widziałem, że błędy zostały usunięte. Niestety, na to już było za późno.
Widać było, jak Symbian pięknie się rozwijał i jak bardzo nie w tym kierunku co trzeba. Nawet jak już jego blask zaczął gasnąć, było to najpotężniejszy system na rynku. Umiał tyle, że nawet Android (przynajmniej bez odpowiednich modyfikacji) mógł mu zazdrościć i nie wymagał rysika jak Windows Mobile. Ale nie tego chciał rynek, i z perspektywy czasu miał rację. Potrzebny nam był system, który jest bez obsługowy. Który zawsze działa, nie wiesza się, reaguje błyskawicznie na dotyk, który upraszcza wszystkie czynności do minimum. Nawet kosztem dodatkowych funkcji. A nie dość, że Symbian stawał się przeładowany, to na dodatek brak komunikacji działu hardware i software w Nokii powodował kolejne problemy (niestabilność pracy, pożeranie zasobów sprzętowych). Znakomity system zabito przez kiepskie prowadzenie firmy. Szkoda, uwielbiałem Symbiana. Ale też nie mam ochoty na Nokię 808 z Belle. Symbian umarł wieki temu, po prostu jego agonia trwała kilka lat.
Jakub Kralka: Jakoś tak niefortunnie się złożyło, że nigdy nie miałem okazji posiadać na własność telefonu z Symbianem, ale koleżanka i koledzy z redakcji bardzo chcieli żebym spisał swoje wspomnienia. Pamiętam, że przez długi czas był to najbardziej zaawansowany system operacyjny w telefonach komórkowych i do momentu premiery pierwszego iPhone'a, a potem Androida, nikt nawet nie zdawał sobie sprawy z jego ułomności (tylko czy w takim razie mamy prawo mówić o ułomności? moim zdaniem - nie!). Potem zwłoki Symbiana przez długi czas bezcześciła trochę niepotrzebnie Nokia i pewnie to jest główną przyczyną mieszanych dziś opinii na jego temat.
Najbliżej własnego telefonu z Symbianem byłem jakoś przed maturą. Kolega chciał mi sprzedać nową Nokię N95. Ponieważ mój licealny budżet wynosił wtedy mniej więcej 34 złote, odparłem, że się zastanowię.
Dawid Kosiński: Jako że jestem zatwardziałym sprzętowcem i nie ma dla mnie lepszej maszyny niż mój komputer stacjonarny, jeszcze kilka lat temu nie interesowałem się telefonami i smartfonami. Sytuacja znacznie zmieniła się, gdy w redakcji PC World wybrano mnie do prowadzenia działu o smartfonach. Po kilkunastu dniach nadrabiania zaległości w postaci czytania specyfikacji, newsów i recenzji okazało się, że to świetne urządzenia, a ich wewnętrzne układy są równie zajmujące jak wychodzące co roku procesory Intela i AMD. Nie oznacza to jednak, że był to mój pierwszy kontakt z chytrymi telefonami, jak nazywają je Czesi.
Posiadałem wiele telefonów komórkowych, a moją pierwszą maszyną była Nokia 3410, za którą część moich ówczesnych znajomych mnie znienawidziła. W 2001 roku jak ktoś chciał przynieść ze sobą telefon do szkoły, to zazwyczaj brakowało mu kabla. Ja z kolei wówczas miałem nowiusieńką komórkę, która w sprzedaży pojawiła się dosłownie przed chwilą i była następcą kultowego i pożądanego przez wszystkich modelu Nokia 3310. Pierwszy raz miałem coś lepszego niż sprzęt, o którym wszyscy marzyli. W tym momencie pozwolę sobie na małą dygresję. Nie pomyślcie sobie, że pochodziłem z bogatego domu, w którym paliliśmy w piecu stuzłotówkami. Po prostu ktoś zapomniał o moich urodzinach i potrzebny był szybki prezent. Zbieg okoliczności sprawił, że mojemu ojcu wówczas kończyła się pierwsza umowa w Plusie i musiał odebrać nowy telefon. Jemu on nie był potrzebny, a z pancernej Nokii 3210 korzystał jeszcze długo, do 2007 roku. Chyba nigdy nie cieszyłem się tak bardzo, że ktoś o mnie zapomniał
Praktycznie od razu po przyjściu do gimnazjum telefon mi skradziono. Potem miałem inne maszynki, lepsze i gorsze, a najwięcej wśród nich było Siemensów. Jednak kamieniem milowym była ponownie Nokia, a mianowicie model E50, który kupiłem w 2008 roku. Podczas gdy na rynku był już iPhone, a moi koledzy mieli w kieszeni lub torbie dotykowe smartfony wielkości standardowej cegły kratówki, ja zdecydowałem się na coś mniejszego, ładniejszego, wytrzymalszego i niemal tak samo funkcjonalnego. Tak naprawdę podstawowym kryterium była dla mnie cena. Miałem 17 lat i zarabiałem raptem kilkaset złotych miesięcznie i wszystko wydawałem na najpotrzebniejsze rzeczy, takie jak alkohol, pizza, zielone wytwory medycyny naturalnej i bułki słodkie sprzedawane nie na sztuki, tylko na kilogramy. Cholera, jadłem 5 razy więcej niż teraz i byłem chudy jak szkapa. Starzeję się.
Wracając do tematu, za 350-500 zł udało mi się kupić Nokię E50. Nie pamiętam dokładnego przedziału cenowego, ale wiem, że zakup ten zjadł mi ponad pół wypłaty. Dziś muszę przyznać, że warto było. Liczba dostępnych funkcji w tym smartfonie mnie po prostu przytłoczyła. Możliwość przeglądania Internetu, poczty, kalendarz, gry i najważniejsze - instalowania oprogramowania. Jeden z moich najlepszy znajomych z czasów szkoły średniej miał już Nokię N95 8 GB i zaopatrzał nas w kilkusetmegabajtowe paczki gier działających na Symbianie. Całe lekcje grałem w Wormsy i inne tego typu tytuły, ukosem spoglądając z zazdrością na telefon kolegi. Grał na nim w Quake’a III Arena. Do dziś nie wiem jak to było możliwe. Pod niektórymi względami Nokia E50 była lepsza od dzisiejszych smartfonów. Wiele razy spadała mi na ziemię, kilka razy rzuciłem nią o ścianę, regularnie służyła mi jako otwieracz do piwa i jako młotek (dzięki niemu zbiłem z części dwa połamane krzesła). Muszę przyznać, że był to multitasking, ale trochę inny niż ten dzisiaj rozumiany.
Z Nokią E50 rozstałem się, gdy skończyła mi się umowa z operatorem i musiałem wziąć nowy telefon. Ponownie była to Nokia z Symbianem, już nawet nie pamiętam jaka. Wiem na pewno, że nie był to model dotykowy. Zbyt dużą wagę przywiązywałem do trwałości sprzętu, by kupić coś, co może się zbić po jednym upadku. Co się stało z moją Nokią? W szkole mojej 10 lat młodszej siostry prowadzona jest zbiórka baterii i telefonów komórkowych. Za kilkadziesiąt baterii ma się szóstkę z Biologii, taką samą ocenę można uzyskać przez oddanie trzech niesprawnych telefonów komórkowych. Moja Nokia, razem z innymi maszynami trafiła do recyklingu i pewnie jej części zostanie wykorzystana przy budowie innych telefonów. Chociaż w głębi serca mam nadzieję, że zrobili z niej otwieracz do piwa, bo w tej roli sprawowała się więcej niż dobrze, czego nie mogę powiedzieć o swoim obecnie telefonie - Lumii 920, o którą dbam jak o porcelanową zabawkę, gdyż nią w istocie jest.