NASA się kompletnie odkleiła. Zamiast zajmować się nauką, zajmuje się fantastyką
Jeden z ośrodków NASA właśnie opublikował bardzo ciekawe nagranie, na którym kusi "wizją przyszłości". Szkoda, że ta wizja nie ma nic wspólnego z rzeczywistym podbojem kosmosu. To czysta fantastyka.
Amerykańska agencja kosmiczna, która kiedyś wysłała ludzi na powierzchnię Księżyca postanowiła sprzedawać gruszki na wierzbie. Konkurencja w tym czasie skraca do niej dystans i za chwilę ją przegoni.
Całkiem możliwe, że jesteśmy właśnie świadkami drugiego w historii ludzkości wyścigu kosmicznego. Od czasów pierwszego pojawili się nowi gracze, dla których celem jest tylko zwycięstwo, a dotychczasowe potęgi okazały się być kolosami na glinianych nogach. Tymczasem NASA, zamiast skupić się na walce o zachowanie prymatu, wypuszcza animowane wizje przyszłości, które wprost obrażają inteligencję miłośników astronomii i eksploracji przyszłości.
Na kanale Centrum Lotów Kosmicznych im. Roberta H. Goddarda w NASA pojawił się kilka dni temu krótki film przedstawiający „wizję przyszłości załogowej eksploracji przestrzeni kosmicznej”. Sam film ogląda się przyjemnie, jako ciekawy klip z filmu science-fiction. Nasuwa mi się jednak takie oto pytanie: czy po tym jak NASA zleciła już właściwe misje kosmiczne podmiotom Jeffa Bezosa i Elona Muska, zajęła się konkurencją z Pixarem?
Patrząc na to jak od lat idą prace nad rakietą Space Launch System, czy też nad Kosmicznym Teleskopem Jamesa Webba, to być może opóźnienia można wytłumaczyć tym, że agencja zajmuje się głupotami, a nie tym, co powinna.
Wystarczy spojrzeć na to jak w chińskim programie kosmicznym wygląda dział odpowiadający za budowę wizerunku. Podpowiem: w ogóle nie wygląda, bo nikt się tam głupotami nie zajmuje. Liczą się misje kosmiczne, stały postęp i ciężka praca. Informacje o chińskim programie kosmicznym są szczątkowe, niedbałe, nie ma nawet jakiegoś konkretnego miejsca, w którym można byłoby pooglądać fenomenalne grafiki prezentujące przeszłe, obecne i przyszłe misje kosmiczne. Te grafiki, które gdzieś losowymi kanałami przedostają się do opinii społecznej są byle jakie, niewielkie i zrobione na szybko. Nikt się tam nie zajmuje pompowaniem ego i budowaniem mitu. Zamiast tego wszyscy zajmują się tym, co istotne.
To właśnie dzięki takiemu skupieniu na kluczowych elementach Chiny zdołały kilka lat temu postawić łazik na niewidocznej z Ziemi stronie Księżyca, przywieźć z Księżyca próbki gruntu, z powodzeniem wysłać na Marsa orbiter, lądownik i łazik oraz błyskawicznie zbudować stację kosmiczną na orbicie. Oprócz tej pierwszej misji resztę zrealizowano w ciągu ostatnich 10 miesięcy. To wprost fenomenalne tempo.
NASA powinna nauczyć się skupiania na priorytetach, bo inaczej przegra ten wyścig.
Wróć, co ja mówię, NASA już dawno go przegrała. Być może w ramach desperackich prób ratowania wizerunku wykreowanego pół wieku temu przez program Apollo i pielęgnowanego przez kolejne dekady przy współudziale Hollywood, powstał film o wizji przyszłości. Przyjrzyjmy się mu zatem.
Mars
Film zaczyna się wizją lądownika zbliżającego się do powierzchni Księżyca, a następnie szybko przechodzi do wizji astronautów obserwujących z powierzchni Marsa start rakiety wracającej zapewne w kierunku Ziemi. Choć jestem sceptykiem co do tego, czy człowiek będzie w stanie w najbliższym czasie, powiedzmy trzydziestu lat wylądować na powierzchni Marsa, to tym razem tę drugą scenę zostawmy w grupie wizji realistycznych.
Wenus
Z Marsa szybciutko przeskakujemy na Wenus, gdzie ludzie widoczni są na pod kopułą na szczycie niezwykle długiej, sięgającej chmur wieży. Wizja zapewne opiera się na informacji mówiącej, że na odpowiedniej wysokości, w chmurach Wenus panują warunki (temperatura, ciśnienie), w których człowiek wyposażony w aparat tlenowy mógłby zasadniczo unosić się na platformie zasadniczo w t-shircie. Zapewne właśnie w tym miejscu znajduje się szczyt wieży przedstawionej przez NASA. Problem w tym, że musiałaby to być wysokość 50-60 km nad powierzchnią Wenus. Na powierzchni mamy grubo ponad 400 stopni Celsjusza oraz ciśnienie 90 proc. większe od ziemskiego. Nikt nam zatem tak absurdalnie wysokiej wieży nigdy nie zbuduje.
Z Wenus przenosimy się szybko w okolice Enceladusa, gdzie rodzina zamknięta w szklanej kuli obserwuje zapewne gejzery tryskające z tego niezwykłego księżyca. Nie wiem skąd ci ludzie się tam wzięli. Zakładam, że wyskoczyli szklaną kapsułą z większego statku kosmicznego. Sama powierzchnia Enceladusa raczej nie jest ich domem. Jakby nie patrzeć, jest to pozbawiony atmosfery glob pokryty skorupą lodową, na którym temperatura na powierzchni wynosi -198 stopni Celsjusza.
Jeżeli komuś za mało abstrakcji, zapraszamy do kolejnej sceny - astronauta ubrany w gustowny skafander kosmiczny…. pływa kajakiem po powierzchni jeziora znajdującego się na Tytanie. Tak, faktycznie, na Tytanie, największym księżycu Saturna jest gęsta atmosfera, są nawet jeziora. Problem w tym, że atmosfera na powierzchni, choć wyższa niż na Enceladusie, wciąż wynosi 179 stopni Celsjusza. Jeziora natomiast wypełnione są ciekłym metanem i etanem. W takim środowisku głazy na powierzchni mogą się składać z lodu wodnego. Zaiste, ten kombinezon naprawdę musi być ciepły.
Egzoplanety
HD 40307 g
Dalej przechodzimy już do czasów, w których człowiek nie tylko wyleciał poza Układ Słoneczny, ale osiągnął możliwość docierania do najbliższych gwiazd. Dlatego też widzimy astronautę swobodnie spadającego w atmosferze planety pozasłonecznej HD 40307 g. Jest to planeta, której rozmiary znajdują się gdzieś pomiędzy rozmiarami Ziemi a rozmiarami Neptuna. Nie wiadomo zatem czy jest to planeta skalista (superziemia) czy gazowa (minineptun).
Ta konkretna planeta znajduje się w odległości ok. 40 lat świetlnych od Ziemi. Jak na razie jest to odległość nie do pokonania dla ludzkości. Wystarczy powiedzieć, że przy obecnej technologii dotarcie do najbliższej gwiazdy - Proximy Centauri - odległej o zaledwie 4 lata świetlne zajęłoby statkowi wysłanemu z Ziemi od 30 do 60 000 lat. Skoro zatem HD 40307 g znajduje się dziesięć razy dalej… człowiek nie będzie nigdy uprawiał skydivingu w atmosferze tej planety. Nawet jeżeli kiedyś nasi potomkowie osiągną technologię pozwalającą na pokonywanie takich odległości w czasie jednego ludzkiego życia, to najprawdopodobniej nie będą już tymi samymi Homo sapiens, jakimi my jesteśmy. Ewolucja wszak wciąż trwa.
Kepler-16 b
Ten sam argument dotyczy także kolejnych przedstawionych planet. Kepler-16b znajduje się dwieście lat świetlnych od Ziemi. Sama planeta zapewne jest niezwykle ciekawa, bowiem znajduje się w układzie planetarnym, w którego centrum znajdują się aż trzy gwiazdy. Bardzo często pisze się dzięki temu o niej, że jest swoistą Tatooine, bowiem na jej powierzchni - jak w Gwiezdnych Wojnach - można oglądać zachody dwóch gwiazd na raz. Mimo to, na powierzchni panuje temperatura ok. -100 stopni Celsjusza, aczkolwiek nie wiadomo co jest jej powierzchnią, bowiem jak na razie wiadomo, że jest to coś pomiędzy planetą gazową a skalistą o rozmiarach Saturna.
55 Cancri e
Jeszcze bardziej nieprzyjaznym obiektem jest kolejna planeta nazwana na filmie 55 Cancri e. Jest to stare określenie, bowiem planeta od 2015 r. ma własną nazwę - Janssen. Pominę już odległość, problem bowiem leży w czymś innym. Planeta okrąża bowiem swoją gwiazdę w odległości zaledwie dwóch milionów kilometrów (Ziemia oddalona jest od Słońca o 150 mln km), przez co na jej powierzchni panuje temperatura 2400 stopni Celsjusza. W porównaniu zatem do Jenssen nawet Wenus może się wydawać nieco chłodna.
GJ 357 d to z kolei superziemia, która - o! to chociaż dobre - krąży w ekosferze swojej gwiazdy. Co więcej, szacowana temperatura na jej powierzchni to ok. -53 stopnie Celsjusza, może nieprzyjemna, ale nawet na Ziemi ludzie nie mają problemu z takimi warunkami. Problem w tym, że planeta znajduje się 357 lat świetlnych od Ziemi, a więc potrzebowalibyśmy ok. 660 000 lat, aby do niej dotrzeć. Chyba jeszcze nie produkują tak wytrzymałych statków kosmicznych (lepiej tutaj nie patrzeć na statek Starliner, który od kilku lat nie jest w stanie prawidłowo polecieć na… orbitę okołoziemską).
Pomarzyliśmy sobie o podróżowaniu po Drodze Mlecznej. W tym czasie zapewne w Chinach trwały prace przygotowawcze do rozszerzenia stacji kosmicznej Tiangong, jakiś zespół zajmował się projektowaniem przyszłej załogowej bazy księżycowej. Jedna agencja zajmuje się rozwojem, druga pielęgnowaniem swojego wizerunku. Ciekawe, która z nich będzie dominowała w kosmosie za dekadę. Obawiam się, że nie będzie to ta druga.
Jeżeli nic się nie zmieni za dziesięć lat, po porzuceniu programu Artemis, po ściągnięciu z orbity Międzynarodowej Stacji Kosmicznej kiedyś wspaniałej agencji pozostanie jedynie zarządzanie licencjami na wykorzystywanie logo NASA na kolejnych T-shirtach i bluzach. Trudno, nic nie trwa wiecznie.