Kto jest sigmą, a kto funduje nam zgniliznę mózgu? Oto 10 polskich bohaterów i antybohaterów 2024

Po raz piąty w magazynie Spider’s Web+ wybraliśmy osoby szczególnie ważne – w kontekście pozytywnym i negatywnym – dla technologii w mijającym roku. Tym razem skupiliśmy się na polskim podwórku, bo chcemy wspierać lokalne inicjatywy i talenty, ale i pogrozić palcem tym, którzy interes partii czy biznesu stawiają wyżej niż dobro polskiej nauki i obywateli. 

Kto jest sigmą, a kto funduje nam zgniliznę mózgu? Oto 10 polskich bohaterów i antybohaterów 2024

Młodzieżowym słowem roku w plebiscycie PWN zostało słowo "sigma". Oznacza ono "osobę odnoszącą sukcesy, pewną siebie, wybitną, którą można podziwiać". Czy to nie wypisz wymaluj nasi bohaterowie 2024 roku? 

Natomiast anglojęzycznym słowem mijającego roku Oxford University Press wybrał "brainrot", co można tłumaczyć na polski jako "zgniliznę mózgu". Dosyć mocne słowo, ale właśnie nasi antybohaterowie, mam wrażenie, chcieliby czasem zafundować nam rzeczony "brainrot". 

W poprzednich notowaniach stałym bywalcem rankingu był Elon Musk. Oczywiście jako antybohater. W tym roku nagrabił sobie jeszcze bardziej niż w poprzednich latach. Na jego szczęście w tegorocznym zestawieniu skupiamy się na Polakach. Spośród kilkudziesięciu kandydatur wybraliśmy 5 bohaterów (w tym 3 bohaterki), 4 antybohaterów i jednego zbiorczego antybohatera. Są politycy, naukowcy, lobbyści, biznesmen, influencer i fizyczka. 

Oczywiście nasz ranking nie jest aktem objawionym, nie ma też mocy prawnej. Dla bohaterów nie przewidujemy medali, zaś antybohaterowie nie powinni się obrażać. Dla jednych i drugich, a przede wszystkim dla was, drodzy czytelnicy, ten ranking to wskazówka, impuls do refleksji. 

BOHATEROWIE

Olga Malinkiewicz 

 class="wp-image-5130329"

O polskiej fizyczce oraz jej sukcesach piszemy i czytamy od lat. Wszystko za sprawą opracowanej przez nią innowacyjnej technologii drukowania cienkich, elastycznych ogniw słonecznych. Są one tak lekkie, że arkusz o powierzchni jednego metra kwadratowego można bez wysiłku trzymać między dwoma palcami. Technologia wprowadza nowatorskie pojęcie recyklingu światła i pozwala na wykorzystanie jej wewnątrz budynków. Kluczowe jest, że ogniwa są w stanie zebrać więcej energii niż dotychczasowe ogniwa, także ze sztucznych źródeł światła. Oczywiście technologia jest opłacalna i gotowa do użytku. 

Jednak latem tego roku wydarzyła się rzecz historyczna. Doktor Olga Malinkiewicz jako pierwsza Polka w historii zdobyła (wraz z zespołem) wyróżnienie European Inventor Award, które przyznaje Europejski Urząd Patentowy. A jakby tego było mało, jej zespół trzymał również nagrodę publiczności Popular Prize, która podkreśla kluczową rolę odkrycia w rozwijaniu technologii odnawialnych źródeł energii. 

Technologię elastycznych ogniw oferuje i rozwija firma Saule Technologies, której dr Malinkiewicz jest współzałożycielką. Więcej o jej historii przeczytasz w obszernym wywiadzie, którego udzieliła Maćkowi Gajewskiemu ze Spidersweb.pl.

Marek Szymaniak 

Monika Rosa

 class="wp-image-5130287" width="578"

Posłanka Koalicji Obywatelskiej pochodzi z Gliwic i jest Ślązaczką. Od lat walczy o uznanie języka śląskiego, ale nasze wyróżnienie związane jest z sejmową Komisją do spraw Dzieci i Młodzieży, której Monika Rosa została przewodniczącą. Komisja powstała latem tego roku i podejmuje tematy m.in. zagrożeń wobec dzieci w środowisku cyfrowym i mediach społecznościowych, kryzysów psychicznych wśród młodzieży i least but not last pracy dzieci w sieci.

To zjawisko, które jako jedni z pierwszych opisywaliśmy w Magazynie Spider’s Web Plus. Pokazaliśmy, jak wygląda szara strefa polskiego internetu i mediów społecznościowych, gdzie rodzice wykorzystują wizerunki oraz pracę dzieci do zarabiania pieniędzy lub wynagrodzenia w formie barteru. Często dzieje się to bez poszanowania praw pracowniczych, np. do odpoczynku czy zwolnienia lekarskiego, które przysługiwałyby osobom dorosłym. Nasze śledztwa i artykuły wykazały, że choć istnieją przepisy, które mogłyby gwarantować dzieciom choć część praw, to w sieci oraz mediach społecznościowych są omijane i de facto nie funkcjonują. Tyczy się to również wspomnianego wizerunku dzieci, który poza rodzicami i firmami prywatnymi wykorzystują również instytucje publiczne, jak przedszkola, szkoły, kluby i klubiki – często nie myśląc o dobru dziecka, jego prawie do prywatności i budowania własnej tożsamości.

Problemy, którymi zajmuje się Komisja do spraw Dzieci i Młodzieży, są palące i wymagają pilnych działań. Ich podjęcie i wywołanie debaty w sferze publicznej zasługuje na wyróżnienie, ale prawdziwym osiągnięciem będzie faktyczna zmiana społeczna i prawna. 

Marek Szymaniak 

Agnieszka Dziemianowicz-Bąk

 class="wp-image-5130335"

Ministra rodziny, pracy i polityki społecznej trafiła do naszego zestawienia z powodu podjęcia tematu wolnej Wigilii, który może mieć kluczowe znaczenie w debacie o krótszym czasie pracy.

Wywodząca się z Lewicy Agnieszka Dziemianowicz-Bąk od lat walczy o polepszenie losu pracowników. W minionej kadencji Sejmu wspierała protestujące osoby z niepełnosprawnościami i ich opiekunów w walce o godne świadczenia i prawo do podejmowania pracy. A w swoim biurze poselskim uruchomiła Poselską Pomoc Pracowniczą, w ramach której przeprowadziła kilkaset interwencji w obronie pracowników przed bezprawnym zaniżaniem wynagrodzeń, łamaniem praw pracowniczych, utrudnianiem działalności związkowej.

Wolna od pracy Wigilia może być pierwszym krokiem, który udowodni, że skrócenie czasu pracy jest możliwe, szczególnie kiedy technologie, w tym sztuczna inteligencja czy automatyzacja, pozwalają przedsiębiorstwom wiele procesów skrócić i zoptymalizować. Aby korzyść z tego postępu nie trafiła tylko do właścicieli firm i akcjonariuszy, potrzeba regulacji, które zadbają o to, aby zyski wynikające choćby z oszczędności czasu nie tworzyły dodatkowej przestrzeni do nierówności czy wykluczenia. Taką regulacją może być zapowiadany również przez ministrę projekt skrócenia czasu pracy. Rozważane są dwa rozwiązania – skrócenie tygodnia pracy z 40 do 35 godzin pracy lub wdrożenie 4-dniowego tygodnia pracy. Co oznaczałoby dłuższe weekendy. 

Marek Szymaniak 

Maciej Kossowski

 class="wp-image-5130347"

Nie jest to nazwisko znane przeciętnemu zjadaczowi chleba, a pewnie powinno być. Wszystko za sprawą walki, jaką cyfrowemu gigantowi Google wytoczył prezes Związku Pracodawców Wydawców Cyfrowych.

O co w niej chodzi? Przede wszystkim o to, o czym pisał na łamach Spider’s Web redaktor naczelny naszego serwisu – Przemysław Pająk, czyli o to, że „Google zabija media internetowe. Szczególnie te z drugiej ligi zasięgowej”.

Jak zabija? TLTR: systematyczne odbiera nam ruch, dzięki któremu możemy istnieć. Szczegółowo wyjaśnił to Przemek, więc odsyłam do jego tekstu – tutaj.

Dlaczego tak robi? Bo może. Pozycja Google'a, ale oczywiście również innych cyfrowych korporacji (np. Meta, Microsfot), jest tak dominująca, że łatwo mogą jej nadużywać, np. nie dzieląc się zyskami, które osiągają dzięki pracy wydawców, redakcji i dziennikarzy. Nie liczą się nie tylko z mniejszymi polskimi redakcjami, ale również tymi większymi. Trwa to od lat i pogłębia kryzys na rynku mediów, przez co z branży odchodzą kolejni doświadczeni dziennikarze. Mniej z nich patrzy władzy i firmom takim jak Google na ręce. Cierpi demokracja, ale też czytelnik, bo chcąc przetrwać, redakcje gonią za klikami, a najprostsza (i najtańsza) do tego droga to oferowanie papki informacyjnej i klikbajty.

Aby przerwać ten proces równania w dół, potrzebne są regulacje, które zagwarantują wydawcom uczciwie negocjacje z firmami technologicznymi. Tak, aby molochy nie mogły przeciągać ich w nieskończoność i musiały podzielić się zyskiem – tutaj i tutaj przeczytacie o tym więcej. Zysk to pieniądze, a pieniądze to szansa, choć oczywiście nie gwarancja, lepszego dziennikarstwa. 

I tu pojawia się Maciej Kossowski, który od lat głośno mówił o tym patologicznym układzie i domagał się rozliczenia z technologicznymi gigantami na uczciwych zasadach. Okazją była nowelizacja ustawy o prawie autorskim, która dopiero po proteście mediów przyniosła skutek, czyli reakcję premiera Donalda Tuska, który przychylił się do postulatów wydawców. 

Marek Szymaniak 

Piotr Sankowski

 class="wp-image-5130461"

Do tej pory prof. Piotr Sankowski znany był raczej w środowisku naukowym i informatycznym. Jednak kuriozalne odwołanie profesora z funkcji prezesa IDEAS NCBR sprawiło, że o naukowcu zrobiło się głośno. Temat trafił do mediów głównego nurtu, świat akademicki – a wraz z nim środowiska i osoby sprzyjające nauce – głośno sprzeciwiały się decyzji wiceministra Macieja Gduli. 

Odrzucenie wybitnego naukowca – czterokrotnego laureata grantów ERC, który znalazł się też w rankingu Stanford University najlepszych 2 proc. badaczy z całego świata – a potem przywrócenie go w kuriozalnych okolicznościach najwięcej mówi o marnej kondycji naszej klasy politycznej. Ale było też momentem, gdy na serio zaczęliśmy mówić o polskiej nauce. Prof. Sankowski wykorzystał zamieszanie, by upomnieć się o polskich akademików, doktorantów. 

– Naprawdę zależy mi, żeby talenty zostały w Polsce, aby praca na uczelni przynosiła nie tylko prestiż, ale i pozwoliła na godne życie. Chcemy współpracować z najlepszymi uczelniami w Polsce i pokazywać, że nauka nad Wisłą ma sens – mówił w naszej rozmowie. 

Profesor Sankowski mógłby wybrać bogatą karierę na dowolnym uniwersytecie świata, pójść do biznesu, ale wybrał rozwój polskiej nauki. Jest wzorem do naśladowania i inspiracją dla wielu. Umieszczenie go w naszym rankingu to obowiązek. 

Rafał Pikuła

ANTYBOHATEROWIE

Dariusz Wieczorek i Maciej Gdula

Jeśli komuś wydaje się, że największym problemem polskiej edukacji jest “inwazja LGBT” na polskie szkoły, to spieszę donieść, że dużo większym, bo też realnym, zagrożeniem są politycy, którzy stoją u sterów polskiej edukacji i nauki. Duet Wieczorek-Gdula to anty-Midasi polskiej nauki. Czego nie dotkną, zamienia się w katastrofę. Piszemy o nich jako o duecie, choć każdy z nich zasługuje na osobną historię. I każdy trafia do rankingu antybohaterów 2024 osobno, zarówno za wspólne, jak i za własne “zasługi”. Gdy pisałem te sylwetki, wiadomo było już, że obaj stracą stanowiska. Uff! 

Maciej Gdula

 class="wp-image-5130359"

Gdy Maciej Gdula we wrześniu zapowiadał wyniki audytu w spółce IDEAS NCBR, przekonywał, że “może być ciekawie”. Audyt nie powstał, a zwolniono prezesa IDEAS Piotra Sankowskiego, za nim odeszli inni wybitni naukowcy, a świat akademicki zastanawiał się, o co chodzi Gduli. Wiceminister kompletnie się skompromitował. A w kategorii kompromitacji ma doświadczenie jak mało kto! 

"Robi w nauce to, co PiS zrobił z Janowem Podlaskim" – tak komentowano działania Gduli. Chociaż poseł reprezentuje barwy Lewicy, to swoim biznesowym myśleniem pasowałby do radykalnych libertarian. Owszem, może te kilka mieszkań, bogactwo wyniesione z domu sprawiają, że Gdula nie rozumie, że nauka nie zawsze musi się opłacać, że zwrot z inwestycji w badania nie jest natychmiastowy. Gdula nie rozumie swoich wyborców, nie rozumie naukowców, nie rozumie chyba nawet samego siebie. 

Rafał Pikuła

Dariusz Wieczorek

 class="wp-image-5130446" width="578"

Doceniam jego samozadowolenie. Chciałbym chociaż raz w życiu być tak bezczelnie pewnym siebie jak minister Wieczorek w rozmowie z Bogdanem Rymanowskim w Radiu Zet. Minister Wieczorek to klasa sama w sobie. Nie dość, że wraz ze swoim padawanem Maciejem Gdulą próbował zaorać IDEAS NCBR, a szerzej mówiąc, polską naukę i badania nad sztuczną inteligencją, to jeszcze jest zwykłym kapusiem. Minister miał ujawnić nazwisko sygnalistki Uniwersytetu Szczecińskiego. Na osiedlu powiedzielibyśmy, że to typowa “sześćdziesiona”, ale Wieczorkowi brakuje dresiarskiego sznytu, to raczej “elegancja” wujka z wesela po dłuższej wizycie przy stoliku z bimbrem. 

Ale to nie wszystko. Minister złożył też fałszywe oświadczenie majątkowe. Gdy portal Wirtualna Polska nagłośnił tę sprawę, Wieczorek przeprosił za "nieumyślne błędy". Umyślnie jednak zmienił zasady zatrudniania w jednej z jednostek Uniwersytetu Szczecińskiego tak, aby funkcję kierowniczą mogła objąć jego żona. Przyznajmy, że sporo jak na jednego człowieka. 

Rafał Pikuła

Kamil "Budda" Labudda

 class="wp-image-5130368"

Gdyby spojrzeć na internetową karierę Kamila "Buddy" Labuddy jak na film, trzeba byłoby szczerze ocenić, że scenariusz jest sztampowy do bólu. Wszystko szło pięknie, aż spektakularnie się rozpadło. Piękna katastrofa nie powinna jednak dziwić.

Sam influencer nie mógłby wyobrazić sobie lepszego początku roku. Już w styczniu Budda pobił rekord polskiego YouTube’a. Jego transmisję na żywo śledziło ponad 600 tys. osób. Znacząco przegonił Wardęgę, którego live o Pandora Gate oglądało "tylko" 400 tys. widzów. Kluczem do sukcesu Buddy okazała się loteria luksusowych sportowych samochodów.

Potem było tylko lepiej. Dokument o karierze influencera odnotował największe otwarcie filmu dokumentalnego w historii polskich tytułów. Po udanym początku 2024 r. Budda w sierpniu przyznawał: "Ja nawet jako widz w tym środowisku nie czuję się już najlepiej".

Mówił zresztą więcej. Przyznawał, że jechał 270 km/h i jeszcze to nagrywał. Opowiadał o zamiłowaniu do dużych prędkości. To jednak nie bycie drogowym piratem zakończyło youtube’ową działalność Buddy.

W październiku influencera zatrzymano wraz z 9 innymi osobami. Jak wyjaśniała prokuratura, zarzuty dotyczyły kierowania oraz udziału w zorganizowanej grupie przestępczej, której celem było organizowanie gier losowych. Loterie - z uwagi na warunki ich uczestnictwa - były w istocie grami hazardowymi. Zarzutami objęto okres działalności grupy od października 2021 roku do października 2024 roku.

Policja zajęła mienie podejrzanych na łączną kwotę około 140 mln zł, w tym 51 samochodów oraz nieruchomości. Zablokowano też środki na rachunkach na kwotę ponad 77 mln zł.

Osoby, które chciały wygrać drogie samochody, musiały najpierw kupić e-booka. Jedna książka dawała jeden los, ale można było kupić również wariant z większą liczbą szczęśliwych numerków. W „pożegnalnej” loterii Buddy do wygrania był dom w Zakopanem, Porsche GT3 RS oraz miesięczna pensja w wysokości 10 tys. zł przez pięć lat. Cena e-booka z jednym losem wynosiła 39 zł, a z dziesięcioma - 199 zł.

Jak zwracał uwagę na łamach Spider’s Web Oliwier Nytko, wybór e-booka jako produktu promocyjnego nie był przypadkowy. VAT na cyfrowe książki wynosi 5 proc., dzięki czemu organizacja takiej loterii jest tańsza. Łatwo się domyślić, że w samej sprzedaży nie chodziło o książkę, bo raczej nikt nie zapłaciłby za nią 199 zł, gdyby nie szansa na zgarnięcie nagród.

I tak właśnie upadł wizerunek Buddy, przez moment idola młodzieży, chłopaka znikąd, który mimo trudnego dzieciństwa, a dzięki pasji doszedł do popularności i wielkich pieniędzy. W międzyczasie mieliśmy też wzruszające akcje charytatywne – przekazanie 100 tys. zł na WOŚP czy podrzucenie pod dom dziecka skrzyni ze słodyczami i 100 tys. zł. Za sukcesem stały jednak szemrane podatkowe krętactwa. I choć dzień przed Wigilią Budda wyszedł z aresztu w zamian za wysokie poręczenie majątkowe (2 mln zł), to nadal grozi mu 10 lat więzienia.

Adam Bednarek

Mikołaj Małaczyński 

 class="wp-image-5130371"

Legimi, czyli polski "Netflix dla książek", był przez lata świetną ofertą dla czytelników e-booków i słuchaczy audiobooków. Stosunkowo niedrogi abonament, wynoszący 49,90 zł miesięcznie, dawał dostęp do ogromnej liczby książek. Dlaczego więc "był", a nie jest? W 2024 r. po raz kolejny boleśnie przekonaliśmy się o tym, że jeśli platforma streamingowa jest tania, to nie ma w tym przypadku i zwykle tracą twórcy.

"Potężne kontrowersje wzbudziło wykorzystanie mechanizmu, opracowanego pierwotnie dla bibliotek publicznych, do tego, by sprzedawać dostęp do zbiorów podmiotom komercyjnym, które z kolei oferowały go pracownikom w ramach pakietów benefitowych" – pisał na łamach Spider’s Web+ Bartosz Kicior, wyjaśniając aferę związaną z działalnością Legimi.

Biblioteki otrzymywały od Legimi kody, dzięki czemu czytelnicy mogli za darmo czytać książki w formie e-booków. Przed laty ustalono, że stawki dla e-booków trafiających do bibliotek są "preferencyjne", bowiem wydawcy zgodzili się, że w ten sposób można promować czytelnictwo. Tymczasem okazało się, że skupowane przez Legimi tytuły "po taniości" trafiały m.in. do pracowników korporacji, których raczej stać na kupno książek.

"To równie obrzydliwe, jak robienie zbiórki żywności dla powodzian, żeby potem zrobić z niej kosze prezentowe i sprzedawać firmom za gruby hajs" – oceniał wprost Zygmunt Miłoszewski, pisarz i współzałożyciel Unii Literackiej. 

Na dodatek Legimi, co ujawniła "Gazeta Wyborcza", niezbyt precyzyjnie rozliczało się z wydawcami. Ci przyłapali platformę na gorącym uczynku, kupując kilka starszych tytułów, które nie znalazły się potem w raportach sprzedaży. Po ujawnieniu tego firma tłumaczyła się błędem informatycznym. W następnym miesiącu wydawcy zobaczyli gwałtowny wzrost sprzedaży – nawet czterokrotnie wyższy niż w poprzednim. Według "Wyborczej" Legimi w ten sposób chciało rozliczyć się z zaległości.

W wyniku zamieszania swoje tytuły wycofało z serwisu kilku wydawców. Notowana na giełdzie NewConnect spółka przyznała w listopadzie, że w ciągu miesiąca z usługi zrezygnowało 5 proc. abonentów. To oznaczało, że 10 tys. użytkowników pożegnało się z platformą. Kurs akcji Legimi spadł, a Mikołaj Małaczyński, prezes i założyciel Legimi, w rozmowie z „Parkietem” obwiniał za to… media.

"Spadek kursu może wynikać z wyolbrzymionych medialnych doniesień, które nie odzwierciedlają faktycznej sytuacji w firmie" – przekonywał.

W grudniu platforma e-booków Virtualo – należąca do grupy Empik, a więc konkurenta Legimi – poinformowała o wypowiedzeniu umowy Legimi. "Wyczerpaliśmy na dziś wszelkie próby polubownego wyjaśnienia wątpliwości w zakresie poprawności rozliczeń e-booków i audiobooków dystrybuowanych do Legimi za pośrednictwem Virtualo. Mamy podstawy przypuszczać, że Legimi celowo i systematycznie naruszało warunki umowy zawartej z Virtualo" – mogliśmy przeczytać w oświadczeniu.

Virtualo domagało się przeprowadzenia niezależnego audytu, na co Legimi miało się nie zgodzić. Zdaniem prezeski spółki Anny Winnickiej "naruszenia i nieprawidłowości" były stosowane przez Legimi latami. 

I zaczął się ping-pong. Mikołaj Małaczyński sugerował, że to Virtualo naruszyło umowę dystrybucyjną, bo wypowiedziało umowę ze skutkiem natychmiastowym za pośrednictwem mediów. Zdaniem szefa spółki działania Virtualo miałyby być skoordynowane i zmierzały do osłabienia pozycji konkurencyjnej Legimi, podkreślając, że Virtualo należy do Empiku.

Afera rozpętana przez Legimi przeistoczyła się w wojnę gigantów z branży e-booków. Czy skorzystają na tym wydawcy i czytelnicy?

Adam Bednarek

Zbiorczo: lobbyści 

 class="wp-image-5130374"

Długo zastanawialiśmy, kogo umieścić na ostatnim wolnym miejscu wśród antybohaterów. Kandydatur było sporo, ale wśród nich przeważali przedstawiciele i lobbyści wielkich firm technologicznych. Zdecydowaliśmy się więc na zbiorczego bohatera: lobbystów big techów. Przedstawicieli wielkich firm technologicznych jest pełno w otoczeniu polityków, a ci chętnie się z nimi spotykają. Dość przypomnieć peregrynacje m.in. posła Marcina Józefaciuka do Google'a.

Lobbyści wysyłają do rządzących listy: jak to zrobili przedstawiciele polskiego oddziału Google’a w sprawie ustawy wprowadzającej unijną dyrektywę w sprawie praw autorskich. Pod listem nikt się nie podpisał, ale można przypuszczać, że pióro trzymała Marta Poślad, dyrektorka ds. polityki publicznej Google'a w Europie Środkowo-Wschodniej. Lobbyści podkreślają też, co jest mantrą big techów: regulacje szkodzą innowacjom. 

Choć lobbing zachodnich firm w Polsce jest silny, to także wschodni dostawcy sprzętu i oprogramowania mają swoich graczy. Suflują na branżowych wydarzeniach, poprzez organizacje non-profit, projeksty CSR-owe. Mają swoje agencje i swoich "dziennikarzy".

Do listy lobbystów albo tylko "pożytecznych" można dodać wszystkich bezkrytycznych techologicznych entuzjastów, influencerów, szamanów z LinkedIn i X, którzy widzą sztuczną inteligencję, a także cyfryzację i automatyzację jako rozwiązanie wszystkich problemów. Nie będziemy tutaj wspominać nazwisk, bo koń (trojański) jaki jest, każdy widzi. Nie trzeba tych koników fali AI pokazywać, są głośni, uśmiechnięci, krzycząc "ja"

Rafał Pikuła