Dlaczego władza każdej maści ma ich za nic? Tak Polska gardzi naukowcami

Patriotyzm nie kojarzy się z nauką, tylko z mundurem. Naukowcy ciągle są niedofinansowani, bo nikt nie traktuje ich poważnie. To jajogłowi marudzący coś o braku grantów, kiedy Polska ma większe problemy. Czy tę narrację można odwrócić?

Dlaczego władza każdej maści ma ich za nic? Tak Polska gardzi naukowcami

“Przez pięć lat stron tysiące, młodość w bibliotekach. A potem bida, bida i rozczarowanie! A potem beznadzieja i starość pariasa, i wszechporażająca nas wszystkich pogarda władzy - od dyktatury aż po demokrację, która nas, kałamarzy, ma za mniej niż zero. Dlaczego władza każdej maści ma mnie za nic? Czy czerwona, czy biała, jestem dla niej śmieciem, kurwa! Pod każdą władzą czuję się jak kundel! Czemu nie jestem chamem ze sztachetą w ręku? Ktoś by się ze mną liczył, gdybym rzucił cegłą! A przecież stanowimy sól ziemi. Tej ziemi!” 

Ten kultowy cytat z filmu "Dzień świra" dotyczył wprawdzie polonistów, nauczycieli, ale można rozciągnąć go na ludzi nauki ogólnie. Oni rzeczywiście są dziś pariasami, których otacza pogarda, społeczne odrzucenie i niezrozumienie.

Make Poland Great (Again)

Szwajcarski matematyk i fizyk Leonhard Euler uważany jest za jednego z najwybitniejszych uczonych na Ziemi. O jego zatrudnienie w XVIII wieku rywalizowali rosyjscy carowie i król pruski, zdający sobie sprawę z tego, jak bardzo istotne są badania naukowe dla rozwoju kraju. Teraz wyobraźmy sobie podobną sytuację w dzisiejszej Polsce. Widzicie Dudę albo może lepiej posłów i posłanki KO ślących maile do polskich naukowców prowadzących badania i wykładających na światowych uniwersytetach z intratnymi ofertami objęcia stanowisk na rodzimych placówkach, by Make Poland Great (Again)? Trudno to zrobić, nie tylko myśląc o tak abstrakcyjnych odkryciach jak rachunek różniczkowy i całkowy (to właśnie Euler), ale też o tych grzejących dzisiejszą naukę najbardziej, jak rozwój sztucznej inteligencji (a widzimy działania wręcz odwrotne, do czego jeszcze wrócę). 

Mam wrażenie, że w powszechnym wyobrażeniu naukowiec wygląda jak Wayne Szalinski z komedii "Kochanie zmniejszyłem dzieciaki" – w pomiętej koszuli w kratę, spodniach khaki, okrągłych okularach i rowerowym kasku, do którego dokleił szkło powiększające, wymyślający różne mało istotne prototypy i testujący je w zaciszu swojej męskiej jaskini. Rządzący są jak żona Szalinskiego, która macha ręką na pęd do wynalazczości swojego męża. Nie wadzi, a chłop ma rozrywkę. Gorzej, gdy ambicje naukowca zaczynają nadszarpywać domowy budżet. Wtedy nieszkodliwy jajogłowy staje się roszczeniowcem. A takich w Polsce nie lubimy! Woła o kasę na granty, a mamy przecież pilniejsze wydatki. Gdy owy jajogłowy będzie się buldoczył, przypomnimy, że to wszystko idzie z kieszeni podatnika. Cytując klasyczki: „A komu to potrzebne?”.

Prezes PAN, prof. Marek Konarzewski, w rozmowie z Onetem wspomina, jak w 1993 roku wrócił ze Stanów Zjednoczonych do Polski z nadzieją, że w nowym systemie będzie mógł pracować w kraju, który wreszcie potraktuje naukę poważnie. Od tamtego czasu kolejni rządzący jak mantrę powtarzają obietnicę, iż problem finansowania zostanie rozwiązany. 

"W Polsce nie traktuje się nauki i badań jako inwestycji w przyszłość. To fragment budżetu, który oczywiście trzeba obsłużyć, ale nie jest traktowany priorytetowo. W większości krajów zachodnioeuropejskich, do których aspirujemy, finansowanie nauki to średnio 2 proc. PKB" – dodaje Konarzewski. Zauważa również, że Polska nie potrafi przekroczyć granicy 1 proc. PKB. Według profesora powinniśmy zwiększyć finansowanie ponad dwukrotnie, aby dostać się do klasy średniaków w Unii Europejskiej. 

Nawet jeśli do polityki dostaną się mądre głowy ze stopniami naukowymi przed nazwiskiem, zaczynają śpiewać jak reszta. Maciej Gdula, wiceminister nauki i szkolnictwa wyższego, socjolog, doktor habilitowany nauk społecznych, przy okazji ciągnącej się już jakiś czas, obwarowanej krytyką środowiska naukowego, planowanej reformy Polskiej Akademii Nauk, powiedział w wywiadzie, że ciągłe powtarzanie, że potrzeba więcej pieniędzy, nie jest odpowiedzią". Wprost Gdula stwierdził, że nauka to nie jest sport wyczynowy. 

Innego zdania jest prof. Agnieszka Chacińska, dyrektorka IMoL PAN, według której trwa walka, by polska gospodarka była choć trochę oparta na wiedzy, bo przecież już nie na surowcach. Aby jednak dotrzeć do pierwszej ligi, naukowcy i naukowczynie powinni mieć stworzone odpowiednie warunki.

Przepychanka słowna trwa w najlepsze, a każda z zainteresowanych stron okopała się w swoich racjach. Nie będę ich tutaj wszystkich przywoływał. Natomiast zapytam: może jednak warto naukę traktować jak sport? Przecież nieustannie sponsorujemy naszych piłkarzy, bez względu na sukcesy czy (najczęściej) ich brak. Tymczasem gdy nasi Wayne’owie Szalinscy zaliczą klapę, zamiast drugiej szansy, dostają po głowach. Nie ma szans na naukę na błędach. Łatwo zawyrokować, że sport i nauka to niefortunne zestawienie. Wszak nerd vs jock, czyli kujon kontra atleta, to stereotypowe przeciwieństwa, którymi popkultura karmi nas od dawien dawna. Natomiast ciekawi mnie tu kontekst Polski. Piłka nożna, to przecież nasz sport narodowy, "Polacy nic się nie stało" to nieoficjalny hymn, a piłkarz i kibic (oczywiście mężczyźni) są ikonami patriotyzmu. Co jeśli spojrzymy na wspieranie nauki jak na akt patriotyczny? Czy radość z odkrycia mającego znaczenie na arenie międzynarodowej nie napawałoby nas dumą? Czy (nieliteracki) Nobel nie kusi rządzące osoby? A może to za wiele zachodu? 

Przepychanka słowna trwa w najlepsze, a każda ze stron okopała się w swoich racjach. Nie będę ich tutaj wszystkich przywoływał. Natomiast zapytam: może jednak warto naukę traktować poważnie. Co jeśli spojrzymy na wspieranie nauki jak na akt patriotyczny? Czy radość z odkrycia mającego znaczenie na arenie międzynarodowej nie napawałaby nas dumą? Czy (nieliteracki) Nobel nie kusi rządzących? A może to za wiele zachodu? 

Populizm zamiast inwestycji 

Na razie ministrowie traktują naukę jako swój prywatny folwark, który należy się im jak psu buda, tylko dlatego że wygrali wybory. Wspomniany projekt reformy PAN, jak powiedział Maciej Gdula, zakłada, że "resort będzie miał wgląd w kondycję ekonomiczną i politykę finansową instytutów". Wiceminister uważa też, iż "lepszy przepływ informacji oraz stworzenie miękkich mechanizmów kontroli pozwoli zbudować zaufanie między ministerstwem a instytutami i zapewni im rozwój". Nie brzmi to najlepiej. Dla Agnieszki Chacińskiej wręcz pachnie "ręcznym sterowaniem" i populizmem, którymi charakteryzowały się rządy PiS. Podobnie jak poprzednicy KO ogranicza finansowanie Narodowego Centrum Nauki (NCN). Ta powstała w 2010 roku agencja wspiera badania podstawowe. Wypracowała sprawnie funkcjonujący system oceny wniosków o projekty badawcze na podstawie recenzji ekspertów i ekspertek z zagranicy w oparciu o wzory European Research Council (czyli swojego odpowiednika w UE). Były dyrektor NCN, współtworzący tę agencję, prof. Andrzej Jajszczyk powiedział: "W USA zrozumiano bardzo dawno, że badania podstawowe mają tworzyć intelektualny grunt do innowacji. Jeśli jest innowacja, która dobrze rokuje, znajdują się prywatne pieniądze, aby ją sfinansować".

Problem w tym, że budżet NCN został zamrożony i żadna inflacja tego nie zmieni. Partia Kaczyńskiego zresztą nie pałała ciepłym uczuciem do agencji, a miłościwie nam wtedy panujący minister Czarnek wręcz nie mógł znieść jej nadmiernej niezależności. Lepiej traktowano Narodowe Centrum Badań i Rozwoju (NCBiR), co miało odzwierciedlenie w przyznawanej kasce (jego budżet opiewał na ok. 8 mld zł, czyli pięć razy więcej niż NCN). NCBiR powołano do życia w 2009 roku do finansowania prac badawczych nastawionych na bezpośrednie zastosowania obronne i komercyjne. Budżet się spinał, ale efekty unowocześnienia polskiej gospodarki i zwiększenia jej konkurencyjności na międzynarodowym rynku pozostały niezadowalające. Poza tym, jak już na prawicy patrzą na coś zbyt przychylnie, możemy się spodziewać machlojek. Nie inaczej było przy okazji NCBiR - sprawą łapówkarstwa i wyprowadzaniem pieniędzy (na blisko 640 tys. zł) zajęła się prokuratura. Warto też pamiętać słowa prezesa Fundacji na rzecz Nauki Polskiej prof. Macieja Żylicza, który podkreśla, że NCBiR ma wielki problem z ekspertami i ekspertkami często niebędącymi na tym samym poziomie co ludzie nauki, których wnioski mają oceniać. Centrum nie należy też do najważniejszych organizacji międzynarodowych, będących weryfikatorem jakości.

Kropką nad "i" tego wywodu jest inba o IDEAS NCBR, czyli ośrodek badawczo-rozwojowy utworzony w 2021 roku w ramach NCBiR, zajmujący się rozwojem sztucznej inteligencji. Pomysłodawcą stworzenia ośrodka był prof. Piotr Sankowski, który po pierwszej dyrektorskiej kadencji przegrał konkurs z prof. Grzegorzem Borowikiem. Środowisko naukowe jednogłośnie wsparło Sankowskiego i napisało pełen żalu list do Tuska. W imię protestu również wiele osób odeszło z IDEAS NCBR. Wydaje mi się, że ta sprawa przelała czarę wieloletniej frustracji środowiska. Co prawda premier po tuskowemu sprawę przemilczał, ale odezwał się główny villain akademii i tego tekstu, Maciej Gdula, który przypomniał, że ośrodek przynosi tylko straty. Czyli jednak o pieniądze chodzi? Sankowski w Polsat News stwierdził: – "To nie jest tak, że przychody z działalności naukowej czy takiej badawczej pojawiają się po trzech latach. To są procesy wieloletnie, trwające często dziesięć, dwadzieścia, trzydzieści lat".

Kto ma tyle czasu? Przecież kadencja trwa znacznie krócej!

Wreszcie rząd ogłosił, że powoła Instytut IDEAS prowadzący badania nad AI, a na czele nowej instytucji stanie właśnie Sankowski. Jednocześnie nie likwiduje IDEAS NCBR. Z całym szacunkiem, ale nie brzmi to poważnie.

Prof. Agnieszka Chacińska w cytowanym już wywiadzie dorzuciła: "Dojrzałe demokracje dążą do tego, by kluczowe dla rozwoju państwa obszary oderwać od bieżącej polityki i oddać, o ile się da, technokratom i merytokratom". To trudne do wykonania też ze względu na mocny podział w samym środowisku naukowym (bunt przeciwko odsunięciu Sankowskiego to wyjątek). Stąd też Chacińska poniekąd rozumie ministra, który "musi coś zrobić, bo »oni sami nie dojdą do porozumienia«".

Z raportu z badania przeprowadzonego wśród polskich laureatów grantów European Research Council pracujących naukowo poza Polską wynika, że głównymi powodami, dla których Polacy i Polki pracujący w instytutach i laboratoriach poza ojczyzną nie chcą wracać nad Wisłę, są: "brak wsparcia i zazdrość o osiągnięcia, zależność młodych badaczy i badaczek od przełożonych podobna do mafijnej, inercja środowiska, zamknięcie czy wręcz wrogość na naukowców i naukowczynie z zagranicy". Może będę adwokatem diabła, ale konkluzja raportu jest dla mnie zrozumiała. Gdyby rządzący przez dekady (bo przecież przywołane przykłady to tylko wierzchołek góry lodowej) nie traktowali akademików jak roszczeniowych petentów, może sytuacja wyglądałaby zgoła inaczej. Tymczasem co kadencję przyszło im żyć w parszywym "Dniu świstaka", w którym "polskich polityków należy nieustannie przekonywać, że istotne ulepszenie systemu edukacji i autentyczny rozwój badań naukowych są niezbędne dla zwiększenia innowacyjności i efektywności naszej gospodarki oraz zapewniania krajowi dobrobytu". 

Polskich polityków należy nieustannie przekonywać, że istotne ulepszenie systemu edukacji i autentyczny rozwój badań naukowych są niezbędne dla zwiększenia innowacyjności i efektywności naszej gospodarki oraz zapewniania krajowi dobrobytu.

Powyższy cytat (jak i początkowa anegdota o Eulerze) pochodzi z tekstu "Dlaczego nie dostaliśmy Nobla?" autorstwa prof. Karola Życzkowskiego i dr. hab. Aleksandra Wittlina. Panowie dwie dekady wcześniej, tuż po wejściu Polski do Unii, napisali podobny artykuł pt. "Nim dostaniemy Nobla".

Oba zawierały proponowane przepisy dla rządzących na naprawę stanu polskiej nauki. Przez dwadzieścia lat parę założeń udało się załatwić, jak chociażby zwiększenie możliwości wymiany międzynarodowej (z której rodacy nie chcą wracać?) i samo powołanie do życia NCN. Co oczywiście, jak wiemy, nie przełożyło się na Nobla w dziedzinie fizyki i chemii, ale warto mieć marzenia. Wśród problemów Życzkowski i Wittlin, obok zdartej płyty "ciągłego niedofinansowania", wymieniają "stale posuwający się walec biurokracji" (za biurokratyzację dostaje się też nowej ustawie o PAN). Stawiają też wiele pytań i zachęcają do szukania odpowiedzi (np. „Czy w Polsce na uniwersytetach, w instytutach Polskiej Akademii Nauk lub w instytutach resortowych prowadzi się systematyczne badania efektywności gospodarczej nauki?”).

Ale czy rządzący mają czas na pochylanie się nad tak "nieistotnym" tematem? Przecież, jak zauważa Adam Leszczyński w rozmowie z prof. Przemysławem Czaplińskim, gdy rozpoczyna się dyskusja o tym, że ludzie nauki zarabiają mało, a na naukę nie ma pieniędzy, pojawia się głos ogółu sugerujący, iż akademicy są mało produktywni, a najlepsze polskie uczelnie znajdują się na 500. miejscu w rankingach międzynarodowych. Skoro tak, dlaczego mają dostać więcej? Kto ma na to osobom wzburzonym odpowiedzieć? Przedstawić błędność tego twierdzenia? Rząd sprząta po poprzednich. Kadencja trwa krótko. Koło się zamyka. Tymczasem, jak mówi Czapliński: "W Polsce (…) uczelnie nie finansują badań, ponieważ otrzymują pieniądze z ministerstwa wyłącznie na dydaktykę i infrastrukturę". Badania finansują wspomniane instytucje – Narodowe Centrum Nauki, Narodowe Centrum Badań i Rozwoju oraz Narodowy Program Rozwoju Humanistyki. 

Brak złudzeń 

Życzkowski i Wittlin pięknie piszą o tym, że zmiana musi rozpocząć się u podstaw, czyli w szkołach. Należy uczniów i uczennice "zaciekawić otaczającym światem". Zrobić to można, zmieniając podręczniki, pokazując, że "wiele problemów naukowych pozostaje nadal otwartych" (a nie, że "wszystko już zrozumiano i odkryto"), iż zmiany są ciągłe i szybkie. Zamiast tego dostajemy bekowy pomysł Kosiniaka-Kamysza o lekcjach patriotyzmu. Dam sobie rękę uciąć, że ministrowi obrony patriotyzm nie kojarzy się z nauką, akademią, badaniami… 

Co oznacza brak naukowego Nobla dla Polski? Według Szwedzkiej Akademii Nauk nikt z naszych naukowców czy naukowczyń nie dokonał największego odkrycia lub wynalazku. Czy przy obecnym stanie polskiej edukacji ktokolwiek jeszcze wierzy, że jest to możliwe? Być może nieliczni. I tym dziwnym trafem nauka łączy się z polską reprezentacją w piłce nożnej – tu mało kto ma jeszcze złudzenia, że podczas kolejnych mistrzostw nasi wyjdą z grupy. A może brak sukcesów w tych dziedzinach to nasz nadwiślański patriotyzm? 

Taka jest parszywa sól tej ziemi.