Tak tworzy się mitologia naszych czasów. Herosi i antyherosi w świecie technologii roku 2023

Po raz czwarty w SW+ wybraliśmy osoby szczególnie ważne dla technologii w mijającym roku. Są to światowej sławy menadżerowie z okładek "Forbes"; rodzimi politycy i aktywistki, które patrzą im na ręce; są też w końcu cisi bohaterowie z frontu i europejskich gabinetów.

29.12.2023 05.00
Wpływowi w internecie i świecie technologii roku 2023

Słowem roku 2023 dla języka angielskiego leksykografowie wydawnictwa Collins Cambridge wybrali AI (Artifcial Intelligence). Nie powinno więc dziwić, że AI, sztuczna inteligencja, to dziedzina, która zdominowała także nasz ranking. A jeśli AI, to ci, którzy tę rewolucję napędzają.

W naszym rankingu za 2023 r. znów znalazł się – jak w poprzednich latach – Elon Musk. Tym razem jako główny antybohater. Szef X nie daje o sobie zapomnieć i z przykrością musimy to odnotować. Na szczęście na przeciwnym biegunie są walczący z big techami i niekontrolowanym rozwojem AI. Jedna z osób na naszą listę trafiła nie za "zasługi", ale nieco na zachętę, jako symbol zmiany.

Oto herosi i antyherosi mijającego roku fundamentalnej opowieści naszych czasów.

Fran Drescher

Marsjasz z Hollywood

Pikietowanie, negocjacje, a potem więcej pikietowania. Tak minęły jej cztery miesiące od 14 lipca, kiedy to zaczął się najdłuższy strajk w historii SAG-AFTRA, związku zawodowego aktorów.

Fran Drescher, znana do tej pory przede wszystkim jako Niania (grała główną bohaterką sitcomu, na podstawie którego Polsat realizował polską "Nanię"), doskonale odnalazła się w roli lidera protestów. Energiczna i nieustraszona szefowa związku w płomiennych mowach zarzucała producentom, że oferty, które przedstawiają, są wręcz obraźliwe. Niczym mitologiczny Marsjasz rzuciła wyzwanie wielkim tego świata.

Bobowi Igerowi, CEO Disneya, tłumaczącemu, że branża boryka się właśnie z wieloma problemami i nie stać jej na spełnienie żądań aktorów, wytknęła, że właśnie podpisał kontrakt, dzięki któremu będzie zarabiał 32 milardy dol. rocznie.

Aktorzy nie dość szybko zareagowali na rozwój platform streamingowych i teraz chcieli naprawić swój błąd. Ale w tych protestach chodziło też o coś znacznie ważniejszego niż pieniądz. Ich stawką była przyszłość zawodu i prawo do wizerunku. Aktorzy chcieli uregulowania wykorzystania w branży generatywnej sztucznej inteligencji. Proponowane przez producentów rozwiązanie – wolna amerykanka i dogadywanie się z każdym z osobna – nie wchodziło w grę. 

Impas trwał miesiącami, tracili wszyscy. Aktorzy odmawiali występowania w filmach i promowania filmów. Listra zamrożonych w połowie prac tytułów wydłużała się. O tym, jak trudne były prowadzone przez Drescher negocjacje niech świadczy to, że musiało minąć aż 118 dni, żeby powstała propozycja, która była akceptowalna dla obu stron. 

W końcu 5 grudnia Gildia Aktorów zagłosowała za przyjęciem wynegocjowanego kontraktu. Za było 78 proc. członków. Uregulowano wykorzystanie generatywnej sztucznej inteligencji, wprowadzono premię od występów w produkcjach, które święcą triumfy na platformach streamingowych i wywalczono podwyżkę minimalnego wynagrodzenia o 7 proc.

Kolejna runda negocjacji między SAG-AFTRA a hollywoodzkimi producentami odbędzie się w 2026 roku. W tym wypadku wszyscy mają nadzieję, że to będzie tylko formalność, a nie początek protestacyjnego sequela. 

Matylda Grodecka

Sam Altman

Prometeusz w boskiej skórze

Sam Altman

Cóż to było za widowisko! Zwroty akcji, tajemniczy naukowcy oraz groźna sztuczna inteligencja czająca się gdzieś w tle. No i stawka – losy firmy, która pracuje nad generalną sztuczną inteligencją, która ma całkowicie odmienić nasz świat. Thriller polityczny, który zafundowało nam Open AI, twórca ChatGPT śledziła nie tylko cała Dolina Krzemowa, ale cały świat.

Zaczęło się po Hitchcock'owsku, czyli od trzęsienia ziemi. Niespodziewanie 15 listopada gruchnęła wiadomość o odwołaniu Sama Altmana z funkcji CEO Open AI. Nic tego nie zapowiadało. Nawet Satya Nadella, szef Microsoftu, który w Open AI zainwestował miliardy dol., był zszokowany. I wkurzony.

Zwalniając Altmana, zarząd oświadczył, że były już CEO "nie był szczery w kontaktach" z nimi.
Nikt nie wiedział, co to właściwie znaczyło. Wszyscy gubili się w domysłach. Rodziły się kolejne teorie: od tych inspirowanych filmami science fiction (generalna sztuczna inteligencja przejęła władzę nad firmą i zmusiła zarząd do wyrzucenia Altmana) po bardziej przyziemne (Altman naciskał na monetyzowanie ChatGPT i zaniedbywał kwestię zagrożeń związanych z generalną AI). Festiwal spekulacji jeszcze się nie rozkręcił na dobre, gdy pojawiła się kolejna wiadomość. Pracownicy Open AI stanęli murem za byłym CEO i zagrozili swoim odejściem. List z żądaniem przywrócenia Altmana podpisał nawet członek zarządu Ilya Sutskever, który wcześniej sam opowiedział się za jego odwołaniem.

W końcu 22 listopada poinformowano o powrocie Altmana do Open AI i zmianie stanowiska zarządu. Altman wygrał, ale wciąż nie wiemy, co stało za tą próbą przewrotu. Poszło o los prac nad rozwojem generalnej sztucznej inteligencji? O kwestię bezpieczeństwa? A może za całym zamieszaniem stało tylko stare dobre ego, walka o władze i rozgrywki personalne? Cokolwiek to było, jesienna drama w Open AI spowodowała, że zaczęliśmy bardziej sceptycznie patrzeć na Open AI i zastanawiać, jacy ludzie stoją za obiecywanym przełomem w tworzeniu sztucznej inteligencji.

Czy Altman jest Prometeuszem, który niesie ludziom boskie narzędzie wbrew zazdrosnym bogom, czy może sam zajął miejsce na Olimpie?

Matylda Grodecka

Katarzyna Szymielewicz

Atena bez świątyni

– Jeśli w 2024 r. chcemy mentalnie wrócić do Europy i zasiąść do stołu, przy którym toczy się rozmowa o politycznych wartościach i kierunkach rozwoju, będziemy potrzebować własnej strategii. Spójnej i dojrzałej polityki, która nie zatrzymuje się na światłowodach dociągniętych do każdej wsi, nowych aplikacjach dla obywateli, laptopach dla szkół i piaskownicach dla start-upów – napisała w tekście-manifeście na łamach Gazety Wyborczej pod koniec listopada.

Katarzyna Szymielewicz jest prawniczką wizjonerką, zaangażowaną społecznie publicystyką i działaczką. Osobą o niezwykłej energii, pasji i chęci działania. Profesjonalizm łączy z niesamowitą empatią i otwartością. Pod jej kierunkiem fundacja Panoptykon stała się wiodącym głosem w debacie publicznej na temat cyfryzacji, roli big techów w życiu społecznym i politycznym, ochronie obywateli w nowoczesnym, pełnym niebezpieczeństw świecie. 

Chociaż swoje działania Panoptykon prowadzi już 14 lat, to właśnie w mijającym roku stanęło przed nią szczególnie dużo wyzwań. Pod strzechy trafił przełomowy ChatGPT, w Unii Europejskiej negocjowano regulacje sztucznej inteligencji, a w Polsce odbywały się niezwykle interesujące – także w przestrzeni sieciowej – wybory parlamentarne. Z wszystkimi doskonale sobie poradziła. Panoptykon był obecny przy każdym ze wspomnianych tematów, inicjował dyskusje, inspirował dziennikarzy i polityków; mówiąc często o sprawach, które mediom i prominentom umknęły albo były niewygodne. 

Bez Szymielewicz i Panoptykonu nie byłoby debaty o Urzędzie Ochrony Danych Osobowych, nie byłoby nacisków na polskich europosłów w sprawie AI Act, nie byłoby pytań o relacje państwa z wielkimi firmami technologicznymi. Wyróżniając ją, oczywiście doceniamy dorobek całej Fundacji Panoptykon, która wyręcza instytucje państwa, wciąż nie nadążające za dynamicznie zmieniającym się światem. Mądrość i skuteczność Szymielewicz sprawiły, że fundacja rośnie w siłę nie dla chwały i dla wyznawców, ale dla lepszego internetu w każdym domu.

Można by powiedzieć, że lobbyści i techentuzjaści ich nienawidzą, ale efekty ich mrówczej pracy odczuwają wszyscy. Szukacie bohaterów internetu? To właśnie oni. 

Rafał Pikuła

Jack Krawczyk

Hermes z nad Odry

 class="wp-image-62665" width="379"

Był w cieniu Sama Altmana i wynalazku OpenAI, ale Jack (w domu nazywany Jackiem) stał za największym wynalazkiem Google’a 2023 r., czyli chatem Bard. Choć googlowska AI nie zrobiła tak zawrotnej kariery jak ChatGPT, to w wielu kwestiach przewyższała "starsze" narzędzie. 

Gdy wszyscy rozpytywali nad Wisłą o polskich wątkach w OpenAI, to zza Oceanem media pisały o Jacku Krawczyku. Nim pojawił się w polskich mediach pisały o nim i tradycyjne "New York Times", "Washington Post", "The Wall Street Journal", i branżowe "MIT Technology Review", "Wired" czy "The Verge".  

Jack Krawczyk urodził się we Wrocławiu, ale jako trzyletnie dziecko, wraz z rodzicami, wyemigrował do Stanów Zjednoczonych. Ukończył studia licencjackie w Carnegie Mellon University. Pracę w Google po raz pierwszy zaczął w 2007 r. Odszedł z niej na dziewięć lat, aby "żyć start-upami", ale wrócił w 2020 roku. Magnesem okazała się ciekawość i chęć rozwijania rzeczy, które zmieniają świat. Krawczyk to człowiek pełen pasji, choć skromny; wierzący w to, że technologia może zmieniać świat, nawet jeśli powstaje z czysto biznesowych pobudek. 

Jacka poznałem przypadkiem na Campusie Google’a w Mountain View stojąc w kolejce do baru. Ucieszył się, że na światową premierę Google Bard trafił ktoś z Polski.  

– Nie chciałbym, aby rozmowa o rozwoju AI dotyczyły tego, co firma X zrobiła, a czego firma Y nie zrobiła. Raczej chodzi mi o to, żeby podkreślać możliwości, jakie dają te rozwiązania ludziom: studentowi, hydraulikowi, nauczycielowi, niezależnie od tego, czy mieszka w Europie, Ameryce czy Azji. Google Bard jest narzędziem dla ludzi, a nie trofeum dla korporacji – mówił w rozmowie z Gazetą Wyborczą

Chociaż firma Google’a używa danych swoich użytkowników do trenowania sztucznej inteligencji, wykorzystuje pozycję monopolisty i prowadzi agresywną politykę biznesową, to trzeba docenić, że u sterów rewolucji AI z Mountain View stoi Polak. 

Mitologicznemu Hermesowi przypisywano wynalezienie pisma i liczb. Technologia, za którą stoi Krawczyk jest równie rewolucyjna.

Rafał Pikuła

Elon Musk

AntyMidas Doliny Krzemowej

W tegorocznym podsumowaniu roku zdecydowaliśmy się zamieścić te osoby, których działania miały pozytywny wpływ na rzeczywistość. Co więc robi tu Elon Musk? Dyktator Twittera – jak pisaliśmy o nim w podsumowaniu 2022 roku – miał dobry wpływ. Sprawił, że odinstalowałem ze smartfona jego aplikację, która w tym roku stała się X-em, a z każdym dniem jej używania mam ochotę do tego iksa dostawić "D". Coraz częściej cały Twitter jest – jak celnie zauważył mój redakcyjny kolega Piotr Barycki – kompletnie bezwartościowy, ale czasem zabawny. Sam nie wiem, która część tego zdania jest prawdziwsza.

Elon Musk przejął Twittera pod koniec 2022 roku. Symboliczne było już jego pierwsze wejście do firmy, na które przyniósł ogromny zlew. Średnio udany żart miał być jasnym symbolem nadchodących zmian. Jednak do śmiechu nie było tym, którzy platformę tworzyli – pracownikom i użytkownikom. Tych pierwszych czekały bowiem ogromne zwolnienia, które miały sięgać nawet 75 proc. załogi i co nie pozostało bez wpływu na funkcjonowanie samej platformy społecznościowej. Ale o tym za chwilę.

Masowe zwolnienia, a właściwie ich styl, pokazały bowiem prawdziwą twarz Elona Muska. Bo choć redukcje, to stały element każdego biznesu, to jak są przeprowadzone wiele mówi nie tylko o szefie firmy, jako biznesmanie, ale i o nim jako człowieku. A Musk przez lata lubił stawiać się w roli działającego na granicy zasad nieco szalonego geniusza. Wizjonera, który wydaje swe miliardy na nowe technologie, dzięki którym losy ludzkości zmienią się na lepsze. Jednak swoimi działaniami po przejęciu X obdarł on z patyny ulepiony z PR-owej gliny posąg. A pod powłoką ukazały się już kolejne połacie brudów niepasujące do wizerunku. W tym obrazie coraz bardziej przypomina nie geniusza, który ratuje świat, ale prymitywnego miliardera z wielką platformą społecznościową służącą mu do prezentowania własnego olbrzymiego ego. Jest wręcz zaprzeczeniem mitycznego Midasa, którego dotyka zamieniał wszystko w złoto (choć i to okazało się przekleństwem).

Doskonale było to widać choćby wtedy, gdy przez tweety zwalniał kolejnych swoich ludzi, w tym tych kluczowych dla biznesu popisując się arogancją i nieznajomością firmy. Efekt? Chaos i coraz gorsza jakość samego X. Serwis zalany głupimi filmikami i wpisami osób, których nie obserwujemy, ale którzy płacą, żebyśmy widzieli ich treści, stracił wielką część swojej atrakcyjności. Musk postanowił bowiem zamienić X w ściek, który staje się użyteczny dopiero, gdy za to zapłacimy. Jego prawo, ale i nasze, aby coraz rzadziej do niego zaglądać. 

Marek Szymaniak

Aleksandra Rodzewicz 

Artemida, pogromczyni mitów

Dziecko to nie kaloryfer, żeby ocieplać czyjkolwiek wizerunek – to hasło Aleksandry Rodzewicz odbiło się dużym echem w czasie kampanii wyborczej. Nie zgadzała się, by dzieci stawały się kolejnym orężem w politycznej walce.

Ale starania Aleksandry Rodzewicz o to, aby nie posługiwać się wizerunkiem dzieci, nie zaczęły się w czasie kampanii wyborczej. Od lat przekonuje rodziców i szerzej dorosłych, aby zadbali o dobro najmłodszych.

– Niektórzy rodzice w instrumentalny sposób traktują dzieci. Kompulsywnie wrzucają ich zdjęcia czy filmy do sieci. Robią to też niektóre publiczne instytucje jak przedszkola, czy szkoły. Nie przejmują się konsekwencjami i krzywdą, którą mogą wyrządzić własnym dzieciom, szczególnie, że bardzo często robią to wbrew ich woli czy nie pytając ich o zdanie. To odebranie im podmiotowości, prawa do decydowania o sobie, o własnym wizerunku, ale też prawa do opowiedzenia własnej historii na swój sposób – mówi w rozmowie z Magazynem Spider’sWeb+ Aleksandra Rodzewicz, która od lat zajmuje się wspieraniem rozwoju dziecka. Jest też twórczynią profilu "Facetka z Poradni", bo właśnie poradni psychologiczno –pedagogicznej oddała kilkanaście lat zawodowego życia.

Dziś zajmuje się przede wszystkim profilaktyką zdrowia psychicznego dzieci. Stąd właśnie wyczulenie na sprawy ochrony wizerunku najmłdoszych w sieci. Przyznaje, że sama jako matka dbała, aby nie publikować w internecie wizerunków swoich dzieci. Robiła to w czasie, kiedy nikt nawet nie zastanawiał się nad konsekwencjami takich działań.

– Wtedy uchodziłam za dziwną. Dziś moje dzieci są dorosłe, ale nikt nie znajdzie w sieci ich zdjęć z dzieciństwa. Teraz coraz więcej osób przyznaje mi rację – dodaje.

Jednak nie o rację tu chodzi, a o dobro dzieci. Wielu rodziców publikowanie zdjęć swoich pociech uważa za coś naturalnego. Robią tak, bo je kochają. Chcą się nimi pochwalić.

– To wydaje się niewinne, ale konsekwencje psychiczne mogą być fatalne. A rodzice nie zastanawiają się nad tym, dlaczego wrzucają zdjęcia i co im to daje. Mój głos i czepianie się jest po to, aby zadali sobie pytanie: dla dobra kogo to robią? Dla dziecka czy aby sobie poprawić samopoczucie? – mówiła nam.

Aleksandra Rodzewicz przekonuje też, że nie wystarczy zapytać córkę czy wnuczkę, o zgodę.

– Strasznie mnie mierzi, jak dorośli chcą być tacy otwarci i postępowi, więc pytają o to dzieci. To nieuczciwie, bo to przenoszenie odpowiedzialności za decyzję dorosłych na dzieci – mówi Rodzewicz, która marzy, aby ochronę ich praw i wizerunków gwarantowało prawo.

– Najwyższy czas się tym zająć, zanim o kosztach psychicznych zaczną mówić dorosłe już dzieci – dodaje łowczyni absurdów i pogromczyni sieciowych mitów.

Marek Szymaniak

Motaz Azaiza

Apollo ze strefy Gazy

Od 7 października, kiedy doszło do eskalacji konfliktu między Palestyną a Izraelem, Motaz Azaiza naraża swoje życie, aby pokazać śmierć i zniszczenie, do których dochodzi w Strefie Gazy.

"Cześć, nazywam się Motaz, pochodzę z Gazy. Nie mam już słów; zaryzykowałem życie, żeby pokazać wszystko, co tu zastałem i co widzę. Każda chwila, którą uchwycę, jest dla Was, bo chcę, żeby świat zaczął działać"– mówi fotoreporter w wideo opublikowanym na Instagramie, gdzie obserwuje go ponad 17 milionów osób.

Ten 24-letni Palestyńczyk, który przed wojną skupiał się głównie na fotografowaniu codziennego życia w Palestynie, pokazuje rzeczywistość bombardowanej Gazy: przepełnione szpitale pełne rannych dzieci; akcje ratunkowe, w których grupy ochotników gołymi rękami wyciągają zwłoki spod gruzów; rozdzierające serce pożegnania matek z synami, którzy zginęli w wyniku bombardowań. 

"Ludzie w moim wieku na całym świecie są zajęci karierą, podróżami, bliskimi i planowaniem swojej przyszłości. Tutaj nie da się nawet zaplanować kolejnych 5 minut. Wszystko, co zbudowaliśmy, o czym marzyliśmy, zostało zburzone" – napisał w jednym z postów na Instagramie.

Los dziennikarzy takich jak Motaz Azaiza ma znaczenie – nie tylko dla Palestyńczyków w Gazie, którzy często odcięci od łączności internetowej, polegają na informacjach przekazywanych przez lokalną prasę. Dziennikarze relacjonujący rzeczywistość w Gazie to także ważne źródło informacji dla publiczności międzynarodowej, która nie ma możliwości samodzielnego sprawdzenia, co dzieje się na Zachodnim Brzegu. Oczywiście, żaden z tych dziennikarzy nie jest neutralnym obserwatorem, bo ta wojna dotyka ich personalnie. Wielu z nich zostało wysiedlonych ze swoich domów i miast; wielu straciło kolegów, przyjaciół i członków rodziny w wyniku nalotów. Jak wszyscy w Gazie muszą radzić sobie z niedoborami żywności, czystej wody, schronienia i elektryczności.

"Z każdą sekundą mam coraz mniejszą pewność, że przeżyję" – powiedział w jednym z filmów Azaiza. 

Gaza to miejsce, gdzie śmierć poniosło najwięcej dziennikarzy w tym roku. Według opublikowanego przed świętami rocznego raportu Reporterów bez Granic 56 dziennikarzy i dziennikarek poniosło śmierć, w tym przynajmniej 13 dziennikarzy zginęło w trakcie relacjonowania tego, co dzieje się w Gazie. 

Barbara Erling

Thierry Breton

Temida z Brukseli

Samozwańczy europejski cyfrowy "egzekutor", pogromca wielkich korporacji i senny koszmar Elona Muska. W ostatnich tygodniach ​​znalazł się w centrum uwagi po tym, jak Komisja Europejska wszczęła postępowanie przeciwko platformie X Elona Muska za brak reakcji na pojawiające się na niej nielegalne treści terrorystyczne i manipulacyjne. Tak jak mitologiczna Temida Breton stara się być bezstronny i nie ulegać ani lobbingowi firm IT.

"Formalne postępowanie przeciwko X jasno pokazuje, że wraz z DSA dobiegł końca czas, w którym duże platformy internetowe zachowywały się tak, jakby były zbyt duże, by się przejmować" – powiedział Thierry Breton cytowany w komunikacie Komisji Europejskiej

Ze swoją charakterystyczną siwą grzywą i grubymi, okrągłymi czarne okularami na nosie, francuski komisarz ds. rynku wewnętrznej UE jest twarzą niemal wszystkich najważniejszych cyfrowych regulacji Unii Europejskiej – od DSA i DMA po AI Act i EU Chips Act.

Breton chce, aby Europa była bardziej suwerenna i lepiej broniła swoich interesów przed wyzwaniami ze strony Chin i Stanów Zjednoczonych. W ostatnich latach przyjmował prezesów największych firm technologicznych: Marka Zuckerberga z Mety, Sundara Pichaia z Google’a, Sama Altmana z OpenAI czy Satyę Nadellę z Microsoftu, którzy wiedząc, jak wpływowym politykiem jest Breton, liczyli, że przekonają go do spiłowania kłów unijnych regulacji. 

Były minister finansów w rządzie Jacques’a Chiraca, wcześniej dyrektor generalny francuskiego producenta oprogramowania Atos i France Telecom (teraz Orange), a także autor bestsellerów science fiction jest krytykowany za to, że zbyt często interes Europy w rozumieniu Bretona zbiega się z poglądami rządu francuskiego. On jednak upiera się, że wypowiada się w imieniu Europy, a nie tylko Paryża.
Oprócz pełnienia funkcji komisarza ds. technologii cyfrowych Breton pozostaje także komisarzem ds. rynku wewnętrznego, komisarzem ds. przestrzeni kosmicznej i komisarzem obrony. Zajmował się szczepionkami na Covid-19, pociskami artyleryjskimi dla Ukrainy, a nawet wziął udział w zawziętej bitwie o wycofywanie samochodów spalinowych zanieczyszczających środowisko.

"Wszystkie moje role uzupełniają się" – powiedział francuski komisarz.

W nadchodzącej kadencji Unii Europejskiej w 2024 roku chce jeszcze więcej. Ma na oku jedno z największych stanowisk w Brukseli: przewodniczącego Komisji Europejskiej.

Barbara Erling

Sylwester Wardęga

Dionizos, czyściciel YouTube'a

 class="wp-image-62692" width="379"

W opublikowanej pod koniec września na swoim kanale rozmowie z Jakubem Wątorem internautka Olciak93 opowiedziała o swojej znajomości ze Stuu. Jeden z najpopularniejszych polskich youtuberów w rozmowie z 15-latką czynił aluzje seksualne i szantażował emocjonalnie.

Materiał wywołał lawinę: o swych przykrych doświadczeniach i przemocy opowiedziała była partnerka Gargamela, podobne świadectwa opublikowały byłe partnerki Krzysztofa Gonciarza.

Lawinę nazwano "Pandora Gate" od tytułu filmu Sylwestera Wardęgi, w którym YouTuber pokazał dowody na to, że Stuu pił alkohol z co najmniej jedną dziewczyną poniżej 15. roku życia. Wardęga pokazał także screeny z rozmów Stuu z innymi nieletnimi dziewczynkami, a także oskarżył kilka osób o ukrywanie prawdy o Stuu. Wśród nich byli m.in. Marcin Dubiel, Fagata czy Boxdel.

Chociaż filmy na temat afery wypuszczane były przez wielu komentujących – niosły się materiały nagrywane choćby przez Konpskyy’ego – to Wardęga stał się twarzą "Pandora Gate". Transmisję na żywo, w trakcie której opowiadał o sprawie, oglądało na żywo w jednym momencie 426 tys. osób. To rekord polskiego internetu. Dotychczasowy wynosił niecałe 200 tys.

Siłą rzeczy Wardęga przeszedł do historii.

Już wówczas pojawiały się zarzuty, że celebryta z sieci wykorzystuje bolesne historie ofiar do zarabiania na swojej twórczości. W jego materiałach było dużo niedopowiedzeń, sugestii, teorii, otwierania furtek do ewentualnych kolejnych publikacji. YouTuber niewątpliwie stał za nagłośnieniem historii ofiar, ale odpowiedź na pytanie, czy jest pozytywną twarzą "Pandora Gate" nie jest prosta.

Czy sama afera okazała się mieć takie konsekwencje, jakich jeszcze wczesną jesienią się spodziewano? Sprawą zajęły się najważniejsze osoby w państwie. O bezpieczeństwie dzieci w sieci zrobiło się głośno. Pojawiają się też historie kolejnych ofiar. "Gazeta Wyborcza" 11 grudnia opublikowała reportaż o kontaktach Yotubera o pseudonimie Skkf z nastoletnim chłopcem. U wielu twórców zaobserwować można było mechanizm samooczyszczania i zwracania uwagi na to, co mówili, publikowali, jak się zachowywali.

– Influencer i youtuber to wciąż najmniej szanowane zawody w naszym kraju. I, jasne, patrząc na te badania, influencerzy pewnie płaczą, ocierając łzy dwustuzłotowymi banknotami, ale może to wszystko, co się dzieje, pomoże w oddzieleniu ziarna od plew – mówił w rozmowie ze Spider’s Web+ Kamil Bolek, który przez ostatnie 8 lat był w zarządzie LTTM, największej agencji influencer marketingu w tej części Europy.

Jednak wydarzenia z ostatnich dni pokazują, że wielkiego katharsis nie będzie. Prędzej czy później kontrowersyjni twórcy ponownie zaczną publikować. Już wiadomo, że Boxdel został przywrócony przez federację Fame MMA, a Marcin Dubiel zapowiedział swój powrót na YouTube. Wygląda więc na to, że – poza zatrzymanym przez policję Stuu – największych influencerów "Pandora Gate" nie ściągnęła w przepaść.

Adam Bednarek

Krzysztof Gawkowski (... i Janusz Cieszyński)

Horkos na pokładzie

Ministerstwo Cyfryzacji w 2023 r. wróciło z politycznego niebytu i raptem w ciągu kilku miesięcy ma dwóch ministrów. Janusz Cieszyński od kwietnia, kiedy wróciło ministerstwo cyfryzacji, zrobił dużo dobrego w kierunku cyfryzacji służącej wszystkim obywatelom. Krzysztof Gawkowski na taką pochwałę będzie musiał dopiero zapracować.  Jego obecność w naszym zestawieniu może wydawać się nagrodą na zachętę, ale wystarczyło ujawnienie planów na filozofię resortu, by zrozumieć, że minister już stał się jedną z ważniejszych osób w polskim świecie technologii.

W rozmowie z Krytyką Polityczną przyznał, że Polskę, jak inne państwa, czekać będą spory z korporacjami technologocznymi, bo "regulacje w cyfrowym świecie mają iść w kierunku wsparcia obywatela, ograniczenia korporacji".

Gawkowski jest zdania, że obywatele powinni dostawać za udostępnianie danych środki finansowe. Tymczasem przez lata firmy zbijały majątki na tym, że regulacji brakowało. Jego stanowisko jest więc naprawdę bojowe. I odważne. Niczym mityczny Horkos chce ścigać tych, którzy oszukują.

W temacie technologii polityk Lewicy to nie człowiek znikąd. Rządowa strona przedstawia go jako wykładowcę akademickiego i eksperta w zakresie cyberbezpieczeństwa państwa. Był członkiem sejmowej Komisji Cyfryzacji, Innowacyjności i Nowoczesnych Technologii. Jest autorem książki "Cyberkolonializm", w której zauważa, że rozwój nowych technologii rodzi pytania o "kondycję ludzkości, o wszechobecną możliwość manipulacji". W przedstawionych przez ministra priorytetach Ministerstwa Cyfryzacji znalazły się takie kwestie jak rozwój cyfrowych kompetencji uczniów (dlatego też program "Laptop dla ucznia" będzie kontynuowany), higiena cyfrowa, walka z patostreamingiem czy eliminacja szarych plam. To wszystko pokazuje, że ministerstwo cyfryzacji czeka ewolucja, a nie rewolucja.

Możemy jednoznacznie interpretować to jako dobrą notę wystawioną poprzednikowi, czyli Januszowi Cieszyńskiemu. Szczególnie w okresie przedwyborczym w twitterowych dyskusjach nie dał zapomnieć, że jest politykiem partii rządzącej, ale jego kadencję nawet przeciwnicy Prawa i Sprawiedliwości mogą oceniać pozytywnie. W tym czasie mObywatel stał się tak samo ważny jak tradycyjny dowód tożsamości, co oznacza, że za pomocą mDowodu Polacy mogą legitymować się w urzędach, u notariusza, zawierać umowy czy wynajmować samochody. Doczekaliśmy się również opcji zastrzeżenia numeru PESEL w aplikacji, co jest olbrzymim krokiem w celu zapewnienia cyberbezpeiczeństwa. Wprawdzie wspomniany program laptopów dla uczniów mógł być zrealizowany lepiej, a niektóre niezrealizowane jeszcze plany wobec mObywatela budzą emocje (jak uczynienie z niego platformy do oglądania meczów), to mimo wszystko Janusz Cieszyński od kwietnia, kiedy wróciło ministerstwo cyfryzacji, zrobił dużo dobrego w kierunku cyfryzacji służącej wszystkim obywatelom.

Adam Bednarek