W tym proteście chodzi o coś więcej niż o media. Oto dlaczego apelujemy do polityków
Jeżeli nie obchodzi cię los dziennikarzy i wydawców, powinno interesować cię to, czy państwo jest w stanie bronić się przed wpływami wielkich korporacji. Obecna sytuacja pokazuje, że odpowiedź brzmi "nie".
Niestety, musimy mierzyć się z groźbą, jaką jest dominacja globalnych gigantów technologicznych na rynku polskich mediów – napisano w apelu polskich wydawców, redakcji i dziennikarzy, pod którym jako Spider’s Web również się podpisujemy.
Kryzysowa sytuacja wzięła się z tego, że rząd nie przyjął kluczowych poprawek, które umożliwiłyby chronienie wydawców oraz dziennikarzy. Jak podkreślała ich autorka Daria Gosek-Popiołek, chodziło o „zagwarantowanie prawa do uczciwych negocjacji” z platformami cyfrowymi.
Czytaj też:
Gdyby je zaakceptowano, Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów mógłby pełnić funkcję mediatora, gdyby negocjacje pomiędzy redakcjami a firmami technologicznymi trwały dłużej niż trzy miesiące. Big techy nie mogłyby przeciągać struny, a przecież logicznym jest, że zależy im na tym, aby płacić możliwie jak najmniej. Unijne przepisy sprawiają, że w Europie technologiczne molochy muszą zapłacić wydawcom. Ale to strony mają się dogadać - same. I tu jest sedno problemu, bo spotykają się ze sobą grupy o bardzo odmiennych interesach.
Stawka jest bardzo wysoka. Z szacunków, które cytowała na Twitterze Sylwia Czubkowska, wynika, że Google jest winien amerykańskim wydawcom 50 proc. wartości stworzonej przez wiadomości (czyli od 10 do 12 mld dol. rocznie), natomiast Facebook - 1,9 mld dolarów.
Obecne przepisy spychają „wydawców medialnych do roli żebraka wielkich koncernów technologicznych” – jak ujęła to Aleksandra Sobczak z „Gazety Wyborczej”. Marek Frąckowiak, prezes Izby Wydawców Prasy, w rozmowie z Business Insiderem użył jeszcze barwniejszego porównania: przez brak wsparcia rządu negocjacje mediów z firmami technologicznymi będą wyglądały jak rozmowa mrówki ze słoniem.
Nie da się ukryć, że dla przeciętnego Kowalskiego cała sytuacja może być nie tylko skomplikowana, ale i nieciekawa. Ot, kłócą się o pieniądze, co nas to interesuje.
Dziennikarze słusznie biją na alarm, jak np. Patryk Słowik na łamach Wirtualnej Polski:
Jednocześnie w ostatnich latach politykom, osobom wpływowym, a także - niestety - samym dziennikarzom udało się osiągnąć coś niebywałego: gdy myślimy o mediach, od razu przychodzą nam na myśl te, których nie lubimy i nie szanujemy, a nie te, do których mamy zaufanie. Warto jednak pamiętać, że dominacja big techów będzie wycinała wszystkich po kolei. Szanujesz Gazetę Wyborczą i TVN24, a gardzisz TV Republika i wPolityce? Za kilka, najdalej kilkanaście lat upadną Wyborcza i TVN24. Oglądasz namiętnie TV Republikę i czytasz Niezależną, a TVN24 byś zamknął? Może i Google pomoże zamknąć, ale TV Republika i Niezależną też stracisz.
W komentarzach ludzie jednak piszą: i co z tego. Zwalniają dziennikarzy? W ostatnim czasie mnóstwo innych pracowników straciło pracę, nic nowego. Redakcje upadną? Pisały źle o partii, którą lubię, ewentualnie dobrze o politykach, za którymi przepadam – zasłużyli.
Oczywiście, że trzeba patrzeć szerzej – na co zwraca uwagę choćby Sylwia Czubkowska w rozmowie z money.pl.
W przypadku największych platform technologicznych jak nie rośniesz, to upadasz. Nie wystarczy stabilizacja. A zarabiają na szeroko rozumianym handlu danymi. Żeby rosnąć, muszą przejmować kolejne rynki. W UE są obostrzenia dotyczące np. rynku medycznego, ale w USA już nie tak mocne - i tam big techy chętnie sięgają po dane medyczne. Konsumują kolejne branże i jeśli nie będzie mediów, to już nikt tego nie skontroluje. Nikt tego nie opisze
Nie da się ukryć, że teraz sprawa bezpośrednio dotyka media, ale tak naprawdę sednem jest co innego – na ile wielkie korporacje mogą sobie w danym kraju pozwolić
Państwa Unii Europejskiej chcą stawiać granice, a tymczasem my rozkładamy czerwony dywan. Proszę bardzo, rozgośćcie się, będzie jak sobie życzycie. Wasze dobro jest najważniejsze.
Jako Polacy lubimy dyskutować o swojej przyszłości i tym, w jaki sposób pokażemy swoją „siłę”: czy powinniśmy zadowolić się poklepaniem po plecach przez zachodnich polityków czy może musimy wzmocnić się jakąś dużą inwestycją.
Będziemy mogli chwalić się dużym lotniskiem czy uznaniem gadających głów, ale w praktyce okaże się, że nie znaczymy nic, jeśli słowo dużej zagranicznej firmy ważyć będzie więcej niż tych znacznie mniejszych, ale własnych. Patryk Słowik pisał, że gdyby był politykiem to również wolałby technologicznych molochów, a nie krajowych dziennikarzy. „Po co bowiem dziennikarzyny będą się pałętać pod nogami, szukać nieprawidłowości, opisywać niewłaściwe zachowania?” – pyta autor.
Ja się jednak dziwię, bo wiadomym jest, że gigant będzie chciał więcej i więcej. Nie zatrzyma się, jeśli poczuje krew. Musi rosnąć.
Właśnie dlatego w całej tej nieciekawej sytuacji widzę światełko w tunelu. Wreszcie – jeszcze nie wszyscy – zrozumieliśmy, że dominacja gigantów technologicznych nikomu nie służy, poza interesami ich właścicieli i akcjonariuszy.
Widzimy w końcu, jak działają same firmy
Na Twitterze Marta Poślad z Google’a pisze, że rzecz jasna Google jest za prawidłową implementacją dyrektywy, a „arbitraż nie jest w niej przewidziany”. Nasuwa się pytanie: skoro Google jest za i nie ma zamiaru utrudniać, to w takim razie zgoda na ewentualny udział prezesa UOKiK powinna być formalnością. Zwykłym, prostym gestem: w razie czego pośrednik będzie. A jednak kolos nie zamierza się ugiąć.
Facebook zaś – jak donosi Andrzej Andrysiak z Gazety Radomszczańskiej i prezes Rady Wydawców Stowarzyszenia Gazet Lokalnych – blokuje wpisy, jeśli pojawia się w nich temat protestów mediów.
Czyli z jednej strony big techy mówią, że owszem, zapłacimy, jasne, zobaczymy, czas pokaże, by później wprost powiedzieć: ani kroku wstecz. Dogadywać się? Ustępować? Oznaczałoby to, że jesteśmy na równi.
A w końcu pokazują pazury – nie podskakujcie, bo znikniecie.
Kto będzie wymagał od firm technologicznych, żeby moderowały swoje treści, skoro już teraz sobie z tym nie radzą, a za sprawą sztucznej inteligencji będzie zapewne jeszcze gorzej? Żeby przeciwdziałały oszustwom? Żeby nie pozwalały na szerzenie dezinformacji i manipulacji? A to przecież dopiero początek wyliczanki, bo lada moment będzie można wymieniać problematyczne kwestie związane ze sztuczną inteligencją, jak choćby niesprawiedliwe systemy oceny społecznej. Na ile dziś my, jako obywatele, mamy gwarancję, że ochrona nas będzie ważniejsza niż interes firm technologicznych?
Właśnie dlatego chodzi tutaj o coś więcej niż media. O fundamentalne pytanie o to, czy państwo jest w stanie bronić się przed zakusami wielkich firm i być partnerem do rozmów, a nie kimś, kto siedzi cichutko i potulnie kiwa głową zgadzając się na wszystko.