Dziwny przypadek dr. Macieja Kaweckiego. Nawet Lem by go nie wymyślił

Jak to się stało, że obiecujący prawnik, który odpowiadał za wdrożenie reformy ochrony danych osobowych, w kilka lat zmienił się w goniącego za lajkami influencera? I to takiego, który w miejsce podziwu budzi raczej uśmiech politowania.

Dziwny przypadek dr. Macieja Kaweckiego. Lem by go nie wymyślił

Maciej Kawecki da się lubić. Niemal każda z osób, która gdzieś na swojej drodze na niego trafiła, zaczyna rozmowę od deklaracji o tym, jak go lubi. I faktycznie, doktor Maciej Kawecki – uprzejmy, miły, z ogładą, sypiący erudycyjnymi przykładami, troszkę nazbyt emocjonalny, wręcz egzaltowany – niezaprzeczalnie da się lubić. Tak bardzo, że nawet ci, którzy dziś nie szczędzą na jego temat gorzkich słów, nie chcą mówić pod nazwiskiem. Bo im go szkoda.

Dziennikarka pisząca o prawie nowych technologii: – A co on znowu odwalił? Ostatnio to jakieś pasmo wpadek i żenujących historii. Od dawna nie zadzwoniłabym już do niego jako do eksperta z prośbą o komentarz. Nie zajmuje się już on swoją specjalizacją, czyli ochroną danych osobowych.

Prawnik specjalizujący się właśnie w kwestii ochrony danych: – Ogromne rozczarowanie. Z młodego, rzutkiego prawnika zrobił się celebryta. Jest jak Małgorzata Rozenek. Ona też skończyła prawo, ale przecież nikt jej na poważnie o tematy prawne nie zapyta.

Ważny urzędnik z Ministerstwa Cyfryzacji: – Bardzo miły, zawsze uprzejmy, merytoryczny. Ale chyba sława mu za bardzo uderzyła do głowy. Nie do uwierzenia, co się z nim stało.

- Na pewno wiele zrobił dla promocji polskiej nauki i startupów naukowych. I sporo z tego jest niezłe. Ale niestety równie dużo jest nieprzemyślane, niesprawdzone i na dłuższą metę szkodliwe, bo budzi sceptycyzm wobec innowacji - zwracają uwagę naukowcy, z którymi rozmawialiśmy.

Sam Maciej Kawecki: – Kim jestem? Łatwiej mi odpowiedzieć, kim chciałbym być. Promotorem polskich innowatorów i startupów.
– Dziennikarzem?
– Nie chcę się tak nazywać. W moim odczuciu nie mam jeszcze do tego wystarczającego warsztatu!
– Influencerem?
– Nie, nie. Choć wiem, że mam zasięgi. Może brzmi to pysznie, ale influencer kojarzy się z mówieniem o sobie i niezbyt dobrze. Ja nie mówię o sobie w swojej komunikacji. O takich ludziach jak ja w krajach anglosaskich mówi się key opinion leader. I do tego jest mi najbliżej.

Równie blisko jest mu dziś do stania się karykaturą techentuzjasty, który bezkrytycznie zachwyca się każdym startupem i każdą nową technologią.

Ekspert jednej z największych firm technologicznych: – To jest taka influenza. Choroba zasięgów, popularności, przekonania o tym, że kluczowe jest budowanie własnej marki. Niejeden Kawecki na to dziś choruje, ale faktycznie, u niego symptomy są potężne.

Dlatego też dziwny przypadek dr. Macieja Kaweckiego to opowieść z morałem dla wszystkich, którym marzą się wielkie zasięgi i wpływy.

Przystojny dr Maciej

Był kwiecień 2018 roku, gdy wielkimi krokami zbliżało się RODO, czyli budząca miliony pytań unijna reformy ochrony danych osobowych. Małgorzata Kałużyńska-Jasak, wieloletnia rzeczniczka Generalny Inspektor Ochrony Danych Osobowych ze świetnymi kontaktami wśród dziennikarzy, dzwoniła po mediach i zachęcała: – A może wywiad z nowym dyrektorem departamentu ochrony danych osobowych w Ministerstwie Cyfryzacji?

Kawecki witał w resorcie na Królewskiej w gabinecie z widokiem na Ogród Saski. Młody, otwarty i wyluzowany dyrektor szybko skracał kontakt z dziennikarzami i nawet o tak trudnym temacie jak RODO mówił ciekawie i zrozumiale.

Anna Streżyńska, ówczesna szefowa cyfryzacji, wspomina, że szukała kogoś, kto zajmie się tematem RODO, bo właśnie podległy jej resort miał przygotowywać tę ustawę. – Zupełnie nie znałam ludzi zajmujących się tym, a ci, których znałam, siedzieli głęboko we własnych kancelariach. Trudno było znaleźć osobę, która przyjdzie do resortu w jego ograniczonych warunkach finansowych, zaproponuje projekt, dyskusję i jednocześnie w miarę samodzielnie to poprowadzi – wspomina.

Kaweckiego podsunął jej znany prawnik Marcin Maruta, którego kancelaria specjalizowała się już wtedy w prawie nowych technologii. Młody prawnik po doktoracie z reformy ochrony danych osobowych i kilku miesiącach pracy jako szeregowy urzędnik w GIODO starał się w kancelarii Maruta Wachta o angaż. Podczas rozmów wspomniał, że chciałby współpracować z resortem cyfryzacji. Maruta zabrał go więc na spotkanie ze Streżyńską.

– Wspomniał, że to początkujący, młody człowiek, świeżo po aplikacji i w związku z tym jest otwarty i pełen zapału na nową przygodę życia. Gdy go poznałam, faktycznie wydawał mi się bardzo młody. Musiałam się przekonać do tego, że nie tylko wie, co mówi, ale z szacunkiem słucha głosów innych uczestników tego procesu. To się sprawdziło. Konsultacje były długotrwałe i bardzo szerokie. To był najszerszy i najrzetelniejszy proces uzgodnieniowy, jaki widziałam. Oby zawsze w taki sposób były prowadzone – opowiada SW+ Streżyńska. I zachwala Kaweckiego: – Jest osobą, która przerosła wszelkie oczekiwania, jakie wiązałam z jego obecnością w resorcie. Od samego początku był niezwykle proaktywny, samodzielny i otwarty na dyskusję o celowości regulacji, które przygotowywał. W temacie ochrony danych osobowych każdy ma jakieś swoje interesy, więc dodatkowo pracował w bardzo złożonym środowisku.

Kawecki zaczął pracę w MC od doradcy w gabinecie politycznym Streżyńskiej, a potem został zastępcą dyrektora departamentu ochrony danych osobowych, tyle że sam departament nie miał dyrektora ani właściwie zespołu. Musiał zbudować go samodzielnie.

– W resorcie najpierw pisał koncepcję ustawy, przeprowadził pełnowymiarowe konsultacje społeczne, międzyresortowe, a potem przeprowadził przez parlament niemalże do końca i uczestniczył we wszystkich uzgodnieniach z komisją UE. Wtedy się dopiero przekonałam, że tak bardzo młody człowiek może być takim człowiekiem-orkiestrą z absolutnym porządkiem dokumentacji, gotowością wyjaśniania na życzenie, gruntowną znajomością każdej litery tej ustawy – opowiada o nim Streżyńska. I dodaje, że tak wyobraża sobie formację prawniczą. – Nie jako oderwaną od rzeczywistości społecznej, naukowej, innowacyjnej, lecz czułą na te aspekty. Prawo to nie nadbudowa, lecz baza i my się musimy trzymać blisko tej bazy, nie szkodzić jej i opisywać ją prawnym, ale zrozumiałem językiem. To była główna funkcja Macieja w ministerstwie i wywiązywał się z niej bardzo dobrze. Miał kontakt z rynkiem, z innowatorami, z każdą zainteresowaną stroną – mówi.

Już wtedy było jasne: dr Kawecki miał też nadzwyczajną pozycję. Gdy cały resort cyfryzacji obsługiwał jeden ministerialny rzecznik prasowy, on miał do dyspozycji własną specjalistkę do kontaktów z mediami. Choć tak naprawdę Kałużyńska-Jasak nie musiała się nawet za bardzo się starać: RODO budziło wielkie zainteresowanie, a urzędnik, który chciał z dziennikarzami rozmawiać, był na wagę złota. Ale na wywiadach się nie kończyło: – Nie chcielibyście do publikacji zdjęcia dr. Maćka? On taki przystojny – zachęcała ze śmiechem Kałużyńska-Jasak.

W środowisku dziennikarzy piszących o cyfryzacji z pewnym pobłażaniem wzruszaliśmy ramionami na próby podlansowania Kaweckiego. Media jak zawsze chętne były specjalistom, którzy chcieli sprawnie i bez grymaszenia występować. A że przy okazji urzędnik budował własną pozycję i rozpoznawalność? Który z ludzi polityki tak nie robi?

W 2019 roku Kawecki miał już miano najbardziej znanego urzędnika państwowego Polsce. Co więcej, znalazł się na 15. miejscu listy najbardziej wpływowych prawników w prestiżowym rankingu Dziennika Gazety Prawnej jako "twarz reformy RODO".

Ale przede wszystkim miał spore ambicje.

Komfort, władza i sprawczość

– Nie czuję się upoważniony do doradzania innym w wyborze ścieżki kariery. Jako 28-latek, świeżo po doktoracie z ochrony danych osobowych, dostałem od ministra cyfryzacji zadanie wdrożenia zmiany systemu prawnego – opowiadał w 2019 roku w PR24. – Pracę doktorską obroniłem we wrześniu, a już w listopadzie pracowaliśmy nad zmianą 180 ustaw – dodawał.

– Było widać, że jest zachwycony tym, gdzie się znalazł. Może i pensja urzędnika, nawet dyrektora w ministerstwie, nie jest oszałamiająca, ale te limuzyny, media, spotkania z Beatą i Mateuszem, o których co i raz lubił wspominać… – opowiada prawnik zajmujący się ochroną danych osobowych.

Konferencja prasowa w MC: Minister Cyfryzacji, Marek Zagórski, Rzecznik Małych i Średnich Przedsiębiorstw Adam Abramowicz, Podsekretarz Stanu w Ministerstwie Przedsiębiorczości i Technologii oraz dr Maciej Kawecki. Źródło: MC

Robił wszystko, by stać się twarzą tych reform, a to szybko skonfliktowało go z Edytą Bielak-Jomaa, szefową Urzędu Ochrony Danych Osobowych, która zresztą krótko była i jego szefową z czasów pracy przed MC.

O co szły tarcia? O stopień niezależności urzędu i o to, czy MC ma prerogatywy do tworzenia szczegółów legislacyjnych nowego prawa. Takich choćby jak objaśnienia dla przedsiębiorców w procesach rekrutacyjnych. Bielak-Jomaa zarzucała, że resort wkracza w kompetencje prezesa UODO i sugerowała, że stosowanie się do objaśnień MC może narazić przedsiębiorców na negatywne konsekwencje, a nawet kary.

Tak naprawdę jednak konflikt był o władzę. Kawecki w pewnym momencie był wręcz wskazany jako zastępca dla Bielak-Jomaa, ale ta odrzuciła jego kandydaturę.

– Uderzało mnie to, że mimo doświadczenia pracy w UODO lansował rozwiązania prawne zmniejszające autonomiczność tego urzędu, więc nie wyobrażałam sobie, że mielibyśmy współpracować. Szczególnie że mieliśmy też całkiem różne wizje pracy jako takiej. Dla mnie ważniejsze było zagadnienie, czyli reforma prawa, pozycja urzędu. Nie chciałam więc eskalować konfliktu, jaki się tlił. Kawecki zaś wyraźnie budował na tym temacie swoją własną pozycję i rozpoznawalność – wspomina dziś Edyta Bielak-Jomaa.

Odrzucenie pomysłu, by Kawecki został wiceprezesem UODO, było dla niego sporym ciosem. Ale jeszcze silniejszym było odrzucenie go jako kandydata na nowego prezesa urzędu. Okazał się po prostu za słaby politycznie. Czy raczej za słabi byli jego polityczni opiekunowie.

– Uważał, że to, co prezentuje, czyli nowoczesny model urzędnika-eksperta, powinien wystarczyć do objęcia szefostwa UODO. Tyle że zderzył się z twardą polityką. Nie miał silnych politycznych pleców, bo ani Streżyńska, ani jej następca Marek Zagórski też ich nie mieli – opowiada jeden z ekspertów od ochrony danych osobowych.

Tą twardą polityką było obsadzenie urzędu w kwietniu 2019 roku znacznie mniej rozpoznawalnym Janem Nowakiem. Nowak był wieloletnim dyrektorem biura GIODO, ale przede wszystkim jednym z członków-założycieli PiS i zaufanym współpracownikiem Jarosława Kaczyńskiego. Z taką konkurencją Kawecki nie miał szans. – To Maćka mocno rozczarowało – słyszymy od ważnego urzędnika z Ministerstwa Cyfryzacji.

– Ledwie złożyłem niezbędne do kandydowania na ten urząd dokumenty w Kancelarii Sejmu, gdy po kilku godzinach zadzwonili do mnie z Sejmu, bym je jednak odebrał. Bo jednak będą niepotrzebne – wspomina gorzko Kawecki. Niemal natychmiast złożył wypowiedzenie i z resortu odszedł w lipcu 2019 r. Dziś mówi, że to był jeden z jego najważniejszych życiowych sukcesów.

– Sukcesów, bo to było wyrwanie się ze strefy komfortu. Nie ukrywam, praca w ministerstwie bardzo mi imponowała. To był taki komfort, władza i sprawczość – mówi Kawecki i dodaje: – Ale nie tyle chodziło mi o władzę nad ludźmi, bo ja ani wtedy, ani teraz nie lubię zarządzać zespołem, nie czuję się z tym dobrze. Chodziło raczej o poczucie władzy jako wpływu na rzeczywistość.

Rozczarowanie polityką w połączeniu z zachwytem nad tym, jak może wpływać na otoczenie, pchnęło Kaweckiego na nowe tory. Wiedział, że skoro na polityczne plecy nie ma co liczyć, to musi wokół siebie zbudować inne grupy wsparcia.

Wszyscy ludzie Kaweckiego

Starania zaczął od razu na kilku torach. – Head hunter wysłał mi przez LinkedIn wiadomość, że Wyższa Szkoła Bankowa w Warszawie szuka dziekana i zaproponował, bym wystartował w konkursie – wspomina. Obecny rektor uczelni dr hab. Piotr Olaf Żylicz potwierdza: – Postępowanie trwało kilka miesięcy i miało na celu kompleksową ocenę kompetencji kandydata.

Kawecki, choć ledwie trzy lata wcześniej obronił doktorat, to jesienią 2019 r. objął urząd dziekana w tej prywatnej uczelni.

Równolegle wrócił do swojego prawniczego patrona Marcina Maruty, którego kancelaria coraz mocniej rosła w siłę. Mocno weszła w tematykę RODO (zresztą przez rok oficjalnie świadczyła usługi dla MC), sektor nowych technologii i zamówienia publiczne. Rosła też jej polityczna siła. Latem 2019 r. zaczęła w niej staż Kinga Duda, córka prezydenta. "Narodowa kancelaria dobrej zmiany od technologii" – tak mówią o niej prawnicy. Kawecki jednak nie został w niej regularnym prawnikiem, a "Of Counsel", czyli ekspertem odpowiedzialnym raczej za kwestie wizerunkowe.

Przede wszystkim jednak zaczął prace nad swoim wielkim projektem, czyli fundacją Instytut Polska Przyszłości im. Stanisława Lema. – Od dawna fascynowała mnie twórczość Lema i wymarzyłem sobie, by został patronem fundacji, jaką zakładałem. Początkowo zderzyłem się z odmową i to zdecydowaną jego potomków. Trzeba było kilku miesięcy namawiania, przekonywania, że naprawdę chcemy robić poważne rzeczy wokół promowania dziedzictwa samego Lema oraz polskiej innowacyjności, by wreszcie ich przekonać. To, że się udało, to obok wdrożenia RODO i mojego odejścia z resortu największy sukces w życiu zawodowym – opowiada Kawecki.

Instytut im. Lema ruszył w marcu 2020 roku, kilka dni przed pierwszym lockdownem. W jego zespole oprócz Kaweckiego jako dyrektora działał Jakub Płodzich (był asystentem Streżyńskiej i Zagórskiego), wspomniana Małgorzata Kałużyńska-Jasek i Katarzyna Bernaś, czyli prywatnie narzeczona Kaweckiego. – Maciej zbudował wokół siebie taką grupę bliskich współpracowników, którzy wędrują za nim do kolejnych miejsc – mówi prawnik specjalizujący się w technologiach.

Drugą grupę wsparcia widać w reszcie zespołu Instytutu im. Lema. Jako fundatorzy zasiadają w nim Marcin Maruta i kolejny ważny urzędnik resortu cyfryzacji, były wiceminister Krzysztof Szubert. W radzie fundacji obok dziennikarza Marcina Prokopa z TVN są Michał Białek (prezes Wykopu), Jan Lubomirski-Lanckoroński (prezes Fundacji Książąt Lubomirskich i Grupy Landeskrone), popularny podróżnik Marek Kamiński czy Piotr Konieczny, twórca Niebezpiecznika. – Chodziło o to, by zadbać o możliwie szeroką reprezentację ludzi związanych z technologiami i ich wpływem na świat – przekonuje Kawecki.

Instytut Lema, Rada Programowa i założyciele. Od lewej Jan Lubomirski-Lanckoroński, Marcin Maruta, Marek Kamiński, Maciej Kawecki, Krzysztof Szubert, Wojciech Zemek, Michał Białek, Marcin Prokop. Fot. konto Michala Białka na LinkedIn

Na pewno pomogło to w rozreklamowaniu samej fundacji i jej inicjatyw. Zaczynając od Roku Lema, przez kampanię "Ogarnij Hejt" pomagającą w walce z mową nienawiści w szkołach, ale przede wszystkim organizację w Krakowie festiwalu Bomba Megabitowa, podczas którego przyznawane są nagrody im. Stanisława Lema.

Festiwal, choć organizowany dopiero dwa razy (w 2021 roku autorka tego artykułu prowadziła jeden z paneli na tym wydarzeniu, otrzymując od Krakowskiego Biura Festiwalowego wynagrodzenie w wysokości 1230 zł brutto – przyp. red.), to wśród swoich prelegentów ma coraz większą grupę wpływowych postaci: profesora Jerzego Bralczyka, Roberta Makłowicza, Aleksandrę Przegalińską, Katarzynę Kasię, Adama Wajraka, Dorotę Masłowską, Konrada Piaseckiego. W ubiegłym roku honorowym gościem imprezy był założyciel Wikipedii Jimmy Wales. – Łącznie na żywo odwiedziło festiwal aż 15 tys. osób – zachwyca się Kawecki.

Nie mniej zachwyca też szybki sukces finansowy fundacji. W 2021 roku (w KRS nie ma jeszcze sprawozdania za rok 2022) fundacja wykazała trochę ponad 11 tys. zł straty, ale łącznie jej przychody z darowizn i działalności gospodarczej sięgnęły już blisko 700 tys. zł. To niemal dziesięciokrotnie więcej niż rok wcześniej.

Dzień dobry influencerze

Uczelnia, kancelaria, fundacja… Nawet ambitnemu człowiekowi powinno to wystarczyć. Nawet takiemu, który, jak opisuje go jeden ze starszych kolegów z czasów studiów na Uniwersytecie Jagiellońskim, "chciał wszystko, wszędzie, na raz". – Nie wyszła mu kariera naukowa na UJ, bo każda praca wymaga inwestycji w siebie, a on chciał szybko efektów. Brakowało mu pokory – wspomina prawnik.

Gdy więc zaczęły do niego odzywać się kolejne media, z zachwytem rzucił się im w objęcia. Choć podkreśla, że nie jest dziennikarzem, to prowadzi w Onecie podcast "Technicznie rzecz biorąc". Przez kilka miesięcy pisał felietony dla działu gospodarczego "Gazety Wyborczej", a od jesieni 2019 roku współpracuje z Dzień Dobry TVN, przygotowując i komentując technologiczne tematy.

Tak poznał Filipa Chajzera. Ten, spytany o Kaweckiego, zapala się: – Maciek? Wspaniały facet! To jest dziś, po różnych zawirowaniach w moim życiu prywatnym, mój najlepszy przyjaciel. Poznaliśmy się, gdy zaczął wpadać na nagrania i szybko okazało się, że mamy podobne doświadczenia i nadajemy na tych samych falach. Ale żeby było jasne, nawet nasza przyjaźń nie powoduje, że mu odpuszczam, gdy przychodzi do programu. Wręcz przeciwnie, zawsze zasypuję go pytaniami, a on na wszystkie odpowiada ciekawie, ale i prosto, tak, że nawet najtrudniejsze sprawy idzie zrozumieć – opowiada nam Chajzer.

– Może jednak nie powinien na każde pytanie odpowiadać, przecież nie na wszystkim się zna i mógłby się do tego po prostu przyznać? – pytam go.

– Pewnie tak, ale jednak zawsze jest przygotowany. On, choć nie ma dziennikarskiego doświadczenia, to ma w sobie taki faktor X, który powoduje, że się świetnie odnajduje medialnie – mówi Chajzer.

– Więc gdy podczas pandemii, nagle pospadało nam trochę zawodowych spraw, było więcej wolnego czasu, to wpadliśmy na pomysł, by wspólnie robić kanał na YouTube "W głowie się nie mieści" – dodaje dziennikarz Dzień Dobry TVN.

A w nim Chajzer jako taki śmieszek i Kawecki jako naukowiec wspólnie mieli odkrywać ciekawe polskie innowacje. – To miała być "Sonda" czasów mediów społecznościowych – mówi Chajzer i twierdzi, że mieli na te nagrania dobry odzew.

Jednak gdy spojrzeć na wyniki wyświetleń, to wyszło tak sobie. Większość filmików ma po kilka, góra kilkanaście tysięcy odsłon. Wyróżniają się na ich tle dwa: sponsorowany materiał (i jako taki opisany) o budowie domu w godzinę, który doszedł do ponad 80 tys. odsłon oraz ten o polskim samochodzie elektrycznym Izera (ten nie jest opisany jako sponsorowany) z ponad 220 tys. odsłon.

Wybija się też cykl nagrań promujących firmę Usecrypt. O tym komunikatorze i jego właścicielu, spółce V440, zrobiło się głośno wiosną 2021 roku, gdy zaczęła rozsyłać komunikat oskarżający trzy szanowane portale zajmujące się cyberbezpieczeństwem o działanie na szkodę firmy. Oskarżone były serwisy Niebezpiecznik, Zaufana Trzecia Strona i Informatyk Zakładowy. Szybko jednak wyszło (po dogłębnych wyjaśnieniach autorów tych portali), że V440 wystosowała oskarżenia i skargę do prokuratury po krytycznych materiałach pokazujących luki w usłudze Usecrypt. Im dłużej trwała bitwa, tym większe kontrowersje i uwagi budził sam Usecrypt.

Dziś Kawecki i Chajzer, pytani o te filmiki, kluczą. Twierdzą, że nic złego nie słyszeli o firmie, przyciągnęła ich do niej innowacyjność i fakt, że jest polska. Ani dziennikarz TVN, ani ekspert od nowych technologii mieli nie wiedzieć o jej konflikcie choćby z Niebezpiecznikiem prowadzonym przez Piotra Koniecznego, który przecież zasiada w radzie programowej Instytutu Lema.

Kawecki opowiada, że do tych nagrań skłoniło go to, iż w pakiecie miał szansę na zrobienie wywiadu ze współzałożycielem Netfliksa Mitchem Lowe, który zainwestował też w Usecrypt. – Wiem, że są głosy, iż Lowe nie jest takim głównym założycielem Netfliksa, ale jednak to bardzo ciekawa postać i zależało mi na spotkaniu z nim – zarzeka się Kawecki.

Chajzer zaś twierdzi, że nigdy nie słyszał o Niebezpieczniku, Zaufanej Trzeciej Stronie czy Informatyku Zakładowym. Brzmi to wysoce nieprawdopodobnie, bo jeden z filmików z cyklu to odpowiedzi na "odważne" pytania, w tym także na zarzuty Niebezpiecznika. Samo V440 nie odpowiedziało na nasze pytania, jak doszło do tych nagrań i czy były sponsorowane.

Osiem filmików o Usecrypcie – z mizernymi wynikami, bo po ledwie kilkuset widzów – wciąż wisi na YouTube.

Marka bardzo osobista

Jakby tych wszystkich medialnych aktywności było mało, to Kawecki został także blogerem i na Makeway.pl opisuje polskie innowacje, startupy, naukowców. A jak blog, to i media społecznościowe. Na Facebooku jego fanpage ma ponad 100 tys. fanów, na LinkedIn liczba obserwujących przekroczyła 90 tys., na Twitterze sięga niemal 30 tys., a na Instagramie trochę ponad 9 tys. Oczywiście w porównaniu z największymi influencerami to wyniki raczej plasujące się w kategorii średniej.

Ale Kawecki ambicje ma większe, co widać choćby po grafice, jaką opublikował pod koniec 2022 roku podsumowującej jego zasięgi. 

– Naprawdę nie czuję się influencerem. Owszem, mam spore zasięgi, ale nie chcę, by to określało, kim jestem – zarzeka się jednak Kawecki. Ale gdy spojrzeć na jego wpisy w mediach społecznościowych, to wyraźnie widać influencerski sznyt. I nawet nie chodzi o jakieś epatowanie prywatnym życiem, bo tego nie robi, a raczej o skupienie się na samym sobie. Owszem, pokazuje kolejne firmy i kolejnych młodych innowatorów, ale niemal zawsze na zdjęciu ze sobą. Owszem, mówi o nauce i technologiach, ale lubi co i raz niby od niechcenia wtrącić "wiceprezes Facebooka, którego odwiedziłem w Kalifornii, pokazał mi swoją bibliotekę pełną książek Lema".

Od ludzi ze środowiska prawniczego słyszymy, że kwintesencją tego, jak postrzegany jest Kawecki, jest historia komentarza do RODO wydanego w 2021 roku przez wydawnictwo C.H. Beck. Opasły tom szczegółowych wyjaśnień napisali wspólnie: Paweł Barta, dr Dominika Dörre-Kolasa, dr Maciej Kawecki, Agnieszka Krzyżak, a całość zredagował Paweł Litwiński, zresztą dawny szef Kaweckiego oraz od lat jeden z najbardziej szanowanych ekspertów od ochrony danych osobowych. I to jego nazwisko z oznaczeniem, że jest redaktorem publikacji, znalazło się na okładce książki. To odpaliło Kaweckiego. Zrobił wydawnictwu awanturę, że jego – i innych autorów – nazwisk nie ma na okładce, a przede wszystkim na grzbiecie książki.

Sprawę opisał oczywiście też na LinkedIn, a swój udział w publikacji podsumował tak: "Miałem zaszczyt pisać ją z świetnymi ekspertami, którzy wsparli mnie w powyższym działaniu. (...) Okazało się, że podpisałem umowę, która przesądza, że nazwiska współautorów napisane są małą czcionką na trzeciej i ostatniej stronie publikacji. A książki stoją przecież na półce grzbietem? Pomyślałem, ja jestem głupi. Nieuważny. I za to płacę".

Z całego wpisu wynika, że C.H. Beck pod wpływem krytyki Kaweckiego postanowił zmienić swoje wieloletnie zasady podpisywania autorów na okładkach. Tyle że Wojciech Bierwiczonek, redaktor naczelny tego wydawnictwa, studzi: – Sugestie dr. Kaweckiego uznaliśmy jako cenne, ale z uwagi na fakt, że nasza polityka wydawnicza jest stosowana od lat w sposób uwzględniający potrzeby autorskie, ale również marketingowe, estetyczne i sprzedażowe, zdecydowaliśmy się pozostać przy stosowanej dotychczas praktyce.

Ten grzech lekkiego podkręcenia do tej pory zauważany przez najbliższe Kaweckiemu środowisko prawnicze zaczął się rozrastać. I niczym kula śniegowa zgarniać coraz większe pokłady uwagi.

Niesamowity Kawecki!

Kawecki w mediach społecznościowych ma swój wyrazisty styl. Każdy projekt, startup i innowacja, którą pokazuje, jest wyjątkowa, pierwsza, rewolucyjna i oczywiście polska. Każda wzbudza jego zachwyty i niedowierzanie myślą techniczną. Bo nauka / technologia / innowacje są niesamowite! I nawet Lem by tego nie wymyślił! Taka stylistyka działa. Sypią się lajki, udostępnienia, media piszą o kolejnych "odkryciach" eksperta.

– Obserwowałem dr. Kaweckiego od dawna. Widziałem, jak wiele dobrego robi dla polskich firm, więc podczas jednej z konferencji postanowiłem go po prostu zagadać. Owszem, trochę się denerwowałem. Bałem się, że mój produkt jest dla niego za błahy. To przecież nie grafen, nie lek na raka… Ale poszliśmy na kawę, przeczytał opis i dokumentację koszulek z pudełek, posłuchał i jednak uznał, że to fajna sprawa! – Wojciech Wojtuszko z firmy eplecy.pl produkującej koszulki prostujące nie szczędzi Kaweckiemu zachwytów.

Wojtuszko zapewnia, że nie tylko nic nie zapłacił za promocję (według niego wartą co najmniej pięciocyfrowe kwoty), to co więcej Kawecki przyjął tylko po jednej koszulce do testów dla siebie i swojego pracownika, ale nie wziął drugiej dla narzeczonej za darmo, tylko za nią zapłacił. – Później było kilka rozmów telefonicznych z pracownikami, którzy chcieli poznać więcej szczegółów oraz czas, w którym testowali koszulki. Następnie napisał o nas u siebie w socialach, a nam zdecydowanie przybyło klientów i zainteresowania – dodaje Wojtuszko.

W zachwytach nad Kaweckim rozpływa się też 19-letni Maksymilian Paczyński, który jeszcze jako uczeń liceum napisał specjalny algorytm FATIK pomagający kierowcom nie zasnąć podczas jazdy. – Dr Kawecki sam się do mnie odezwał. Wyłapał moją historię z "Echa Dnia Radomskiego", bo on pilnie szuka takich opowieści w prasie lokalnej. To dla mnie była wspaniała okazja, bo faktycznie po jego wpisach o mojej pracy napisały dziesiątki mediów. A to pomogło dotrzeć do szerszego grona, inwestorów, firm. Co więcej, dr Kawecki nie tylko promował mnie swoimi wpisami, ale cały czas pomaga, pilotuje, co robię. Wprowadził mnie do wielu miejsc, przedstawił ważnym ludziom. Tacy młodzi innowatorzy jak ja naprawdę wiele mu zawdzięczają – zapewnia Paczyński.

Podobnych historii nagłośnionych naukowców, startupów można by przytaczać dziesiątki. Bo faktycznie, Kawecki wielu z nich pomógł. Tyle że to, co przez pierwszych kilkadziesiąt, może nawet kilkaset wpisów wywoływało kolejne tabuny lajków, w pewnym momencie zaczęło się stawać karykaturą samego siebie.

Nawet Wojtuszko od koszulek prostujących przyznaje, że obok pozytywnych efektów jego firmie oberwało się i ostrą krytyką szczególnie za brak szczegółów badań potwierdzających skuteczność koszulek. – Ale to trochę nasza wina. Skupiamy działania na innych social media, nie mieliśmy konta na Twitterze, więc gdy dr Kawecki wrzucił tam o nas post, to nie reagowaliśmy na pytania, uwagi, krytykę, zwyczajnie o tym nie wiedzieliśmy – zarzeka się startupowiec.

Od innej firmy – która poprosiła o anonimowość, bo już ma dosyć kłopotów – słyszę, że po pochwałach Kaweckiego ich polskości ma kontrolę Urzędu ds. Cudzoziemców. Bo przecież jest międzynarodowa i zatrudnia też obcokrajowców, czego sama nie ukrywała.

Krytyczne reakcje na kolejne wpisy Kaweckiego stały się już normą. Gdy pochwalił się, jak połyka kapsułkę endoskopową, która bada jelito cienkie, jako element pierwszego badania klinicznego w Polsce, to szybko wskazano, że podobna diagnostyka jest już od dawna dostępna. Gdy chciał pokazać, jak bardzo jest zapracowany w swojej misji promowania polskich innowacji i zatweetował, że miesięcznie robi jakieś 40 lotów, został zgromiony za promowanie kultury zapierdolu i zostawianie potężnego śladu węglowego.

Jeszcze gorzej zadziało się, gdy podczas konferencji w Lizbonie spotkał Changpenga Zhao, założyciela giełdy kryptowalut Binance i wrzucił swoje z nim zdjęcie z opisem: "Skromny, empatyczny człowiek, który nie pędził. Poświęcił mi czas. Pokazywałem mu najpiękniejsze polskie startupy. Opowiadałem o tym, jak pięknym rynkiem jesteśmy. Najważniejsze jest jednak to, że zaprosiłem go do Polski i zaproszenie przyjął. Będę chciał, by spotkał się z młodymi Polakami, opowiadając o uczciwości w sektorze innowacji". Tym razem już nie skończyło się na śmieszkowaniu twitterowego audytorium. Posypały się gromy za zachwycanie się firmą, która oskarżana jest o przekazywanie danych opozycjonistów FSB, pranie pieniędzy z handlu narkotykami i obsługiwanie płatności osób z Rosji i Iranu nawet po nałożonych na te państwa sankcjach, w tym po ataku Rosji na Ukrainę.

– Ja bym wciąż chciał Changpenga Zhao do Polski zaprosić i przepytać o te wszystkie sprawy – zarzeka się Kawecki.
– Ale mówisz, że nie jesteś dziennikarzem, nie masz dziennikarskiego warsztatu.
– Umiałbym go docisnąć, przecież w podcaście też czasem dociskam rozmówców – zapewnia Kawecki.

Ostatnio to raczej on sam jest dociskany.

Człowiek-mem

Im więcej w mediach społecznościowych z jego strony ekscytacji i egzaltacji, tym większa szansa, że zaraz ktoś taki wpis rozłoży na czynniki pierwsze i pokaże ogromne nieścisłości. Ba, wręcz szkodliwości!

Z charakterystycznymi dla siebie zachwytami opisywał: "Polacy stworzyli kapsułkę o grubości 5 nanometrów złożoną z dwóch molekuł lipidowych. Tej sferze naukowcy mogą nadawać różne cechy. Wykorzystano ją jako nośnik witaminy C. Technologia Polaków pozwala nie tylko zabezpieczyć witaminę C w naszym żołądku i jelicie, podnieść efektywnie jej stężenie, ale nadano jej też idealny rozmiar". Szybko jednak w długim (liczącym 37 tweetów wątku) wypunktowała go wirusolożka-immunolożka prof. Agnieszka Szuster-Ciesielska z UMCS. I podsumowała: "Szczerze mówiąc, nie widzę żadnej przewagi liposomowej witaminy C nad tradycyjną, aby płacić za nią ponad 200 zł".

Kilka dni później Kawecki wziął się za promowanie kolejnej bardzo specjalistycznej techniki medycznej: terapii stymulacją BEMER, czyli kontrowersyjnej terapii polem magnetycznym mającej pomagać na problemy z mikrokrążeniem. I ponownie całość rozpracowali i skrytykowali od góry do dołu lekarze. Nie wytrzymał nawet sam Wojciech Szczeklik, profesor medycyny z Uniwersytetu Jagiellońskiego i dosadnie skomentował: "Wyjatkowo nieprofesjonalny artykuł …urzadzenie może być szkodliwe dla niektórych chorych kardiologicznych (np. z rozrusznikiem). niestety wyglada to na czyste naciagactwo" (pisownia oryginalna – przyp. red.).

Po tym, jak z zachwytem opisywał firmę The Batteries pracującą nad bateriami w technologii cienkowarstwowej jako polską i "mającą polskie patenty", sytuację prostował aż sam Urząd Patentowy. Bo The Batteries rzeczywiście dysponuje patentem walidowanym w Polsce, ale jednak pochodzącym z Rosji. Firma zamiast świetnej reklamy musiała się też zmierzyć z oskarżeniami o przypisywanie sobie cudzych zasług.

Nic dziwnego, że o Kaweckim dziś po internecie latają memy. Doktor prawa, współtwórca reformy RODO, już nie dziekan, tylko prorektor ds. innowacji i współpracy na WSB, stał się bohaterem żartów. – Niech ktoś nim wreszcie porządnie wstrząśnie, bo to naprawdę zaszło to za daleko – słyszę od kolejnych prawników.

W samej WSB, jak zapewnia jej dziekan, nikt się Kaweckiemu do jego działalności wokół promowania innowacji nie wtrąca: – Profile w mediach społecznościowych prowadzone przez dra Kaweckiego są profilami prywatnymi, dlatego uczelnia zasadniczo nie ingeruje w tego typu aktywności i pojawiające się tam treści – oficjalnie zapewnia prof. Żylicz. Tyle że jak słyszymy od samych pracowników WSB, nawet gdy były podejmowane delikatne próby zdyscyplinowania Kaweckiego, to spłynęły po nim bez najmniejszych efektów.

– Wiem, że zdarzają się błędy, ale to jest czasem tak specjalistyczna wiedza, że każdemu mogłyby się zdarzyć. Ale wyciągam z tego wnioski. Już zatrudniam dwóch autorów z bardziej naukową wiedzą. Wiktor Możarowski zdobywał doświadczenie na studiach medycznych na WUM i pracując Instytucie Matki i Dziecka. Weryfikacją treści z obszaru mechatroniki zajmuje się Michał Wiktorowicz, osoba wykształcona w tym kierunku. Za chwilę może dojdzie jeszcze jeden autor dobrze orientujący się w tematach biologii – broni się Kawecki.

– Wiem, że tych błędów, spłyceń, niesprawdzonych do końca informacji było za dużo. Wiem, że może też po prostu za bardzo intensywnie udzielam się w mediach społecznościowych. Ale ja uwielbiam to promowanie innowacji. Uważam je za potrzebne. Lubię i nie chcę z tego rezygnować. To jest coś, co mnie najbardziej kręci – zarzeka się Kawecki.

Ale faktycznie widać, że krytykę przeżywa i to bardzo. Po tym, jak został masowo zjechany za wpis o witaminie C, nie wytrzymał i opublikował coś na kształt listu otwartego, a w nim żali się: "Przy tak dużej liczbie pokazywanych innowacji popełniam błędy. Ale proszę Was, nie hejtujcie mnie. Nie wylewajcie tutaj na mnie pomyj nienawiści".

– Ja już nawet dostaję nekrologii i obietnice tego, że teraz po tym artykule to dopiero poznam, co to hejt. Niezależnie od błędów, których nie popełnia tylko ten, który nic nie robi, naprawdę nie uważam, że zasłużyłem na aż taką krytykę. Co nie oznacza, że się ich wypieram – mówi rozżalony Kawecki.

Innowacyjny model biznesowy

Pełne dziur czy po prostu spłycone do 280 znaków z Twittera? Nazbyt entuzjastyczne czy niedostosowane do polskiego, z natury sceptycznego, odbiorcy wpisy? To tylko jeden problem wokół aktywności Kaweckiego. Innym jest to, że nie wiadomo, ile z niej to jego naturalny hiperentuzjazm, a ile to czysty biznes i kryptoreklama.

Kawecki jak mantrę powtarza, że nie bierze za promocję innowacji pieniędzy. Ale to nie jest prawda. Jedna z firm, które promował, przyznała nam, że mu za to zapłaciła. Co więcej, wcale nie jest szczególnie zachwycona efektami, bo wpisy były nieścisłe i na nią też wylała się mocna krytyka.

Przyciśnięty przez użytkowników Twittera przyznał też, że jego zachwyty nad sklepami Żabki bez kas i obsługi były komercyjną kampanią. – Z zasady nie biorę za promowanie innowacji pieniędzy. Ale czasem, tak raz na 3-4 miesiące faktycznie zdarza się współpraca finansowa – wreszcie przyznaje w rozmowie w SW+.

– Nie jest to jednak główne źródło mojego zarobku. Co więcej, wszystko, co w taki sposób zarabiam, wydaję na podróże, spotkania z innowatorami i pensje moich autorów z bloga. Podobnie inwestuję 20 proc. zarobku, jaki mam z wystąpień publicznych – tłumaczy Kawecki i dodaje, że przykładem takiej komercyjnej współpracy jest ta z firmą Noctiluca, która tworzy emitery, a więc organiczne związki chemiczne, które pod wpływem podłączenia do prądu emitują światło. – Pokryli oni koszt moich i operatora biletów lotniczych do USA i koszt hotelu, zapłacili też za przygotowany o nich reportaż. Mogę powiedzieć, że wynagrodzenie było na tyle niskie, że pokryło moje wydatki na miejscu, operatora i wynajem samochodu na dwa dni podróży do San Francisco – dziś Kawecki stara się być maksymalnie transparentny, gdy mówi o biznesie wokół promocji innowacji.

Ciężko się jednak w tych zapewnieniach poruszać. Brak wyraźnych oznaczeń, kiedy współpraca jest komercyjna – nie bez powodów – budzi w odbiorcach przekonanie, że wszystkie te wpisy po prostu muszą być sponsorowane. Szczególnie gdy narracja o niektórych bohaterach jest hiperentuzjastyczna.

O polskim projekcie elektrycznego pojazdu Izera nie tylko nagrał wspomniany filmik z Chajzerem. Zrobił także z Łukaszem Maliczenką, dyrektorem ds. rozwoju Izery, wywiady i na swojego bloga, i do podcastu w Onecie. Oba po tym, jak Electromobility Poland, czyli spółka stojąca za Izerą, ogłosiła, że jej partnerem będzie chińska firma Geely Holding. Oba niezwykle entuzjastyczne z komentarzami o "technologicznym newsie roku" i to w momencie, gdy wśród ekspertów przeważały głosy krytyczne.

Jeszcze bardziej entuzjastyczne są jego publikacje o firmie Inuru, która opracowała technologię ultracienkich, elastycznych ekranów OLED. Jak zapewnia, ekrany można umieścić na niemal dowolnej powierzchni. Dostali oni w 2022 r. na Bombie Megabitowej nagrodę im. Lema i oczywiście byli w podcaście Kaweckiego. Co więcej, w swoich mediach społecznościowych pisał o nich wręcz tak: "Mistrzu (odwołując się do Lema – przyp. red.) meldujemy wykonanie zadania!".

W przypadku obu tych firm Kawecki zapewnia, że nie były to współprace komercyjne. Electromobility Poland nie zapłaciło za nie ani złotówki, zaś Inuru owszem, poniosło konkretne koszty, ale jako partner Bomby Megabitowej. – Mieli tam swoje stanowisko i byli partnerem rozmowy z założycielem Wikipedii Jimmym Walesem, a ich logo znajdowało się na scenie. Za to działanie zapłacili, ale było to najniższe wynagrodzenie partnera, jakie otrzymaliśmy. Zrobiliśmy dla nich absolutny wyjątek, gdyż chcieliśmy ich wesprzeć jako startup – wyjaśnia nam Kawecki. I dodaje, że dodatkowo pokryli koszty organizacyjne pokazu dokumentu, jaki o nich nakręcił Kawecki.

Pokazał nam faktury za te działania z prośbą o nieujawnianie konkretnych sum, ale faktycznie są one o wiele niższe od podobnych opłat ponoszonych przez firmy na tego typu wydarzeniach. Ale jednak ich wkład finansowy nie był jasno zaznaczony dla uczestników i odbiorców wydarzenia.

*******

– Czemu się tak uwzięliście na tego Kaweckiego? – pyta jeden ze jego współpracowników.

I to jest ważne pytanie. Może rzeczywiście twitterowy (bo ani na Facebooku, ani na LinkedIn Kawecki nie ma aż tak złej opinii) żądny krwi tłum wyczuł słabszego osobnika w stadzie i rzucił się mu do gardła. Wiadomo: na pochyłe drzewo wszystkie kozy skaczą. Więc dziś każdy prześmiewczy tweet o dr. Macieju zbierze równie duże zainteresowanie, jak to, o które zabiegał latami sam Kawecki.

A przecież o to chodzi w tym świecie. O zasięgi i wpływy. Nieważne, na jakich fundamentach zbudowane.

Zdjęcie tytułowe: Maciej Kawecki, źródło: WSB Warszawa
DATA PUBLIKACJI: 19.01.2023