"Xbox Game Pass to najlepsze, co spotkało rynek gier wideo"? Oby to nie doprowadziło do katastrofy
W tym momencie abonament Xbox Game Pass opłaca 25 mln graczy. Jeśli Microsoft nie podniesie ceny, to liczba subskrybentów po zakupie Bethesdy i Activision Blizzard może mocno wzrosnąć. A to z kolei teoretycznie może doprowadzić do przejęcia w grach najgorsze praktyki z rynku mobilnego. A to byłaby prawdziwa katastrofa.
Uwielbiam subskrypcję Xbox Game Pass, bo to dzięki niej ograłem mnóstwo gier, za które w przeciwnym razie musiałbym zapłacić lub w ogóle bym po nie nie sięgnął. Oby tylko abonament Microsoftu nie okazał się on bombą z opóźnionym zapłonem, która wysadzi cały rynek.
Przejęcie przez Microsoft molocha w postaci Activision Blizzard to bezprecedensowa sytuacja na rynku gier wideo, która przyćmiła zakup Bethesdy sprzed ledwie kilku miesięcy. Gigant z Redmond przy okazji pochwalił się przebiciem progu 25 mln abonentów usługi Xbox Game Pass, o czym pisał mój redakcyjny kolega Łukasz Kotkowski. Podczas lektury jego tekstu rzuciło mi się w oczy szczególnie jedno zdanie, a mianowicie:
I w pierwszym odruchu się oczywiście z tym zgadzam; ba, sam na tym korzystam! W ostatnim roku zaoszczędziłem sporo kasy, a po tym jak do biblioteki Game Passa wpadło kilka tytułów, które kupowałem w ramach promocji na zapas, podczas wyprzedaży trzymam już palec na wodzy i sporo oszczędzam. Naszła mnie przy tym jednak pewna refleksja i przypomniałem sobie pewną maksymę, mianowicie: jeśli coś wydaje się zbyt dobre, aby było prawdziwe, to zwykle właśnie takie jest.
"Ta gra to średniak, taki w sam raz do Xbox Game Passa", czyli gry to nowe filmy direct-to-video.
Słowa takie jak "W sam raz do Xbox Game Passa" lub ich parafraza coraz częściej padają w dyskusjach o rynku gier. Tak jak nie sposób odmówić Microsoftowi tego, że dorzuca do biblioteki prawdziwe perły (Forza Horizon 5! Flight Simulator! Age of Empires IV! Halo: Infinite!), tak w przypadku gier od zewnętrznych wydawców, które tam na premierę, jest... różnie. No bo co łączy takie gry jak reboot Dark Alliance, duchowego następcę Left4Dead w postaci Back4Blood i polskie Outriders?
Odpowiedź: zmarnowany potencjał. I tak jak żadnej z tych gier Microsoft nie wyprodukował, a jedynie zadbał o ich dostępność w ramach Game Passa na premierę, tak każda z nich okazała się mniejszym lub większym rozczarowaniem. Lubiłem porównanie, że "Xbox jest jak Netflix, PlayStation jak kino", ale z każdą taką premierą zaczyna się ono w mojej głowie umacniać, a to już przestał być dla Microsoftu komplement. Tak jak Netflix był rewolucją, tak z czasem stał się też synonimem bylejakości z jedynie okazjonalnym przebłyskiem geniuszu.
I chociaż to wrażenie czysto subiektywne, to właśnie tak jak dzisiejszego Netfliksa zaczynam powoli postrzegać Xbox Game Passa.
Boli mnie, że nawet świetnie zapowiadające się projekty (patrz: Wiedźmin), gdy wydaje je Netflix, potrafią wyjść średniaki, a to samo zaczyna się dziać z grami od firm trzecich, które trafiają na premierę do biblioteki Microsoftu. Jeszcze rok temu, gdy słyszałem, że ta czy inna produkcja będzie na start w Game Passie, uśmiechałem się. A dziś? Od razu w głowie pojawia mi się myśl: "co z nią jest nie tak, że deweloperzy poszli na ten układ"?
W mojej głowie pojawiła się też obawa, że jeśli tylko społeczność niemym przyzwoleniem usankcjonuje poślednią jakość gier trafiających do Xbox Game Passa i zacznie to racjonalizować ("może i nie wszystko się udało, ale jest za darmo, to nie będę narzekał"), to deweloperzy się rozleniwią. W takiej sytuacji w przyszłości stosunek średniaków do gier wybitnych może być mniej korzystny dla nas, niż dziś. A to może doprowadzić do upadku znanych i lubianych serii.
W przypadku Xbox Game Passa nie działa też mechanizm głosowania portfelem.
Jeśli uznany deweloper wydaje grę w tradycyjny sposób, to może forsować swą wizję artystyczną. Sam po wydaniu ok. 300 zł na Red Dead Redemption 2 zmusiłem się, by przebrnąć przez samouczek, żeby nie zostać z uczuciem utopienia kasy (a teraz polecam ją, komu tylko mogę). Po odpaleniu tej gry w Game Passie dałbym sobie pewnie spokój i zaczął grać w coś innego. Programiści w tym klasycznym modelu muszą się też bardzo starać, żeby ich gry pogrzebały kiepskie oceny.
Jeśli kupimy grę i okaże się ona bublem, to zostaniemy ze wspomnianym poczuciem źle wydanych pieniędzy. Jest też spora szansa, że zaczniemy zniechęcać do zakupu innych. Sam podświadomie dużo więcej wybaczam grom, które pobieram w ramach abonamentu - nawet jeśli okażą się kiepskie, to usuwam je bez żalu. Deweloperzy, którzy na etapie produkcji czują, że z ich dziełem coś jest nie tak, mogą też uznać, że deal z Microsoftem jest im na rękę.
Za co oczywiście ich nie winię, w myśl zasady "nie hejtuj graczy, tylko grę".
Metaforyczną grą jest tutaj oczywiście rynek gier wideo, a graczami są deweloperzy, a poświęcenie potencjalnych zysków ze sprzedaży gry w sklepie na rzecz kasy z góry od Microsoftu (tudzież poźniejszych tantiemów oraz ekspozycji medialnej) może być dobrą decyzją biznesową. Obawiam się jednak, że ta furtka, jaką Microsoft zostawia twórcom, może sprawić, że ci ostatni zaczną już na etapie planowania celować w Xbox Game Passa i... przestaną się starać.
Z tego właśnie powodu martwi mnie obecność na rynku Xbox Game Passa w obecnej formie, która ułatwia sprzedaż DLC oraz premiuje deweloperów za utrzymanie uwagi graczy i czas spędzonych w ich produkcjach. Może to sprawić, że niezależni od Microsoftu wydawcy zaczną poświęcać swoją wizję artystyczną na ołtarzu pragmatyzmu. Kolejne części serii, które gracze pokochali, mogą przejść metamorfozę, która zbliży je do gier z kategorii... free-2-play.
W końcu wszyscy abonenci mogą pobrać te produkcje bez dodatkowych opłat, a liczba potencjalnych odbiorców rośnie w ogromnym tempie.
Już teraz abonament Xbox Game Pass opłaca 25 mln graczy, a jeśli tylko Microsoft nie podniesie ceny, to ta liczba po zakupie Bethesdy i Activision Blizzard może szybko wzrosnąć. Mając na względzie aż tak dużą grupę docelową z potencjałem na dalszy rozwój, programiści - zarówno ci niezależni, jak i ci zrzeszeni w ramach Microsoft Studios - mogą zacząć adoptować w swoich grach najgorsze praktyki z rynku mobilnego, a to byłaby prawdziwa katastrofa.
Na szczęście w Xbox Game Passie pojawia się cały czas masa tytułów, które można uznać za wybitne lub przynajmniej dobre. Sam na przestrzeni ostatniego roku sięgnąłem po klimatyczne Call of the Sea, przejmujące Twin Mirror, intrygujące 12 Minutes oraz rodzime The Medium, a gdybym tylko miał więcej wolnego czasu, to znalazłbym pewnie jeszcze tuzin innych gier z potencjałem. Pozostaje żywić nadzieję, że za kilka lat nie będziemy dla tego typu pereł pisać epitafium.