REKLAMA

Niewidzialni dostawcy królują na drogach i chodnikach. Platformy mają w nosie bezpieczeństwo nasze i ich

"Taki widok 'rowerzysty' to powoli staje się normą i tylko czekać, aż dojdzie do poważnego wypadku" – napisał członek jednej z grup dyskusyjnych o poruszaniu się po mieście. Zdjęcie przedstawiało dostawcę jedzenia z popularnej aplikacji. Poruszający się na rowerze nie miał tylnego oświetlenia i można zaryzykować stwierdzenie, że światła brakowało też z przodu.

Niewidzialni dostawcy królują na drogach i chodnikach. Platformy mają w nosie bezpieczeństwo nasze i ich
REKLAMA

Niestety nie da się ukryć, że to coraz częstszy widok na drogach dla rowerów czy chodnikach, po których dostawcy również się poruszają. Jako że zmrok zapada już szybko, nieoświetleni dostawcy stają się poważnym zagrożeniem: dla pieszych, innych rowerzystów, kierowców czy w końcu dla siebie.

REKLAMA

Problem niestety dotyczy nie tylko dostawców, bowiem bez oświetlenia śmigają też zwykli rowerzyści. Ich widoczność jest zerowa. Nawet jeśli niektórzy mają światło to ustawione tak, że oślepia innych uczestników ruchu. Zwracają na to uwagę rowerowi aktywiści.

Sęk w tym, że to właśnie dostawcy najczęściej (nie)rzucają się w oczy, bo dostarczanie jedzenia na rowerach to ich praca. Kiedy inni rezygnują z przejażdżki z powodu niekorzystnej temperatury, złych warunków pogodowych czy wcześnie zapadającego zmroku, oni nie mają wyjścia. Dosłownie. Dlatego najprawdopodobniej to ich najczęściej spotkamy podczas jesiennych i zimowych spacerów, kiedy bez względu na wszystko będą jechać z zamówieniem. W wielu przypadkach dostrzeżemy ich w ostatniej chwili z powodu braku oświetlenia.

- (…) o warunkach pracy decyduje algorytm. On kontroluje czas pracy, decyduje, kiedy pracujemy i ile zarobimy, a pracownik ostatecznie nie ma na niego żadnego wpływu - mówiła w rozmowie ze Spider’s Web+ Zuzanna Kowalik, badaczka rynku pracy i socjologii pracy związana z Instytutem Badań Strukturalnych. Dodawała, że „być może część osób godzi się pracować bez umowy, bez ubezpieczenia, na czarno, bo chce zarobić jak najwięcej albo nie ma pozwolenia na legalną pracę”.

O szczegółach pracy dostawców pisał Marek Szymaniak w tekstach „Spiekota kuriera. ‘Nawet dla psa jest miska wody’” czy nagrodzonym w konkursie dziennikarskim "Twarze Ubóstwa" im. Bartosza Mioduszewskiego „Klatki z tombaku. W pułapce pracy platformowej”.

W rzeczywistości Mahit pracuje dla partnera flotowego, czyli jednego z "niezależnych podwykonawców", na których platformy przerzucają odpowiedzialność za kierowców i dostawców. To, że Mahit nie jest żadnym partnerem dla firmy, pod którą jest "podpięty", pokazuje, jak jest traktowany. Często nie rozumie nawet, za co potrącane są mu pieniądze, dlaczego dostaje ich mniej, niż pokazuje aplikacja. Ba, na początku nie rozumiał nawet, dlaczego z jego zarobku została potrącona kaucja za termiczny plecak.

Jak jeżdżą dostawcy? Jeden z członków wspomnianej transportowej łódzkiej grupy zauważa, że mają „bardzo frywolny stosunek do tego czym się poruszają i do przepisów ruchu ogólnie”.  „Poruszają się bardzo szybko i bardzo często nie uważają” – dodaje inny wspominając, że to piesi muszą im ustępować, żeby nie zostać potrąconym. Można

Motywację dostawców łatwo zrozumieć, bo muszą szybko dowieźć przesyłkę, żeby móc złapać się na kolejny kurs i zarobić nieco więcej

Małe stawki i częste problemy finansowe tłumaczą też, dlaczego kurierzy oszczędzają nawet na tak podstawowych akcesoriach, jak oświetlenie.  Mając to w pamięci trzeba jednak powtórzyć pytanie postawione przez Miłosza Kędrackiego na łamach „Wyborczej”: „dlaczego tak łatwo rezygnujemy – jako państwo, jego instytucje i przedstawiciele – z bezpieczeństwa?”.

Dostawcy wyjeżdżają bez żadnego oświetlenia albo wręcz przeciwnie – ich rowery to zmodyfikowane elektryczne pojazdy, prawdziwe bestie rozpędzające się do zawrotnych prędkości. Na ten problem zwracałem już uwagę latem, teraz pisał o nich cytowany Kędracki. Jedziesz spokojnie drogą dla rowerów, którą poruszają się rodziny, osoby starsze, a obok ciebie nagle przemyka dostawca na maszynie przypominającej motocykl. Nie chodzi wyłącznie o estetykę, ale przede wszystkim wagę. I prędkość, bo czas to pieniądz, a praca długa – zamiast tracić siły na pedałowaniu kierowca po prostu przyciska manetkę i pędzi. Tyle że zderzenie z tak ciężkim „e-rowerem” może skończyć się tragedią.

Na rosnącą popularność elektrycznych rowerów, które z rowerami mają coraz mniej wspólnego, zwróciło też uwagę Miasto Jest Nasze.

Coraz większą popularnością, szczególnie wśród dostawców platform do zamawiania jedzenia, zaczynają się cieszyć pojazdy wyglądające na rowery elektryczne. Ich użytkownicy, gnając najczęściej po chodnikach, nie zważają na bezpieczeństwo pieszych. (…) Niestety tajemnicą poliszynela jest, że już w sklepach sprzedawcy rowerów elektrycznych oferują zdjęcie fabrycznych blokad. Te nierzadko bardzo ciężkie pojazdy poruszają się ze sporą prędkością po chodnikach. To recepta na wypadki i poważne obrażenia pieszych.

Organizacja zwróciła się do Komendy Stołecznej Policji z prośbą o udostępnienie danych nt. „liczby ujawnionych pseudorowerów elektrycznych w tym i ubiegłym roku oraz działań podjętych w stosunku do ich użytkowników”. Na razie statystyk nie znamy, ale sugerując się obecnością pojazdów na drogach dla rowerów i chodnikach można uznać, że służby specjalnie się tym nie przejmują.

Z e-rowerami jesienią i zimą, gdy szybko zapada zmrok, jest jeszcze jeden problem: świecą aż za bardzo

To paradoks, bo z jednej strony mamy nieoświetlonych dostawców na prostych rowerach, a z drugiej tych jeżdżących na niemal motocyklach, którzy swoją „rowerową lampką” mogliby zastąpić stadionowy jupiter. Już kilkukrotnie zostałem oślepiony nie tylko na drodze dla rowerów, ale nawet na chodniku.

Przykładem, jak sobie z tym radzić, są Niemcy, gdzie rowerzyści muszą posiadać oświetlenie spełniające normę StVZO. Jak wyjaśnia jeden ze sklepów takie lampki m.in. nie mogą oślepiać innych kierowców (jest to oświetlenie z tzw. odcięciem, czyli nie świecą powyżej poziomu) i nie mają funkcji migania. Za brak dopasowania grozi mandat.

Kluczowa jest więc nieuchronność kary. Teoretycznie w Polsce też za brak „obowiązkowego wyposażenia” można zostać zapłacić nawet do 500 zł, ale biorąc pod uwagę liczbę rowerzystów poruszających się bez oświetlenia trzeba mieć naprawdę pecha, żeby trafić na aż tak skrupulatnego policjanta. Służby od miesięcy nie robią sobie nic z maszyn, które nie powinny znajdować się na drogach dla rowerów czy chodnikach,  więc trudno oczekiwać, by wyłapywali rowerzystów bez oświetlenia. Lepsze są działania pozorne, jak wyskakiwanie ze sprejem na pieszych.

W tym przypadku razi zaniedbanie w kwestii przestrzegania przepisów, ale ważniejsze jest chyba coś jeszcze. To platformy, które umożliwiają zamawianie jedzenia przez aplikację, niejako wypuszczają dostawców na ulice nie zważając na to, czym się poruszają, jak to robią i czy bezpiecznie dla siebie i innych.

Platformy mogą sobie pozwolić na wszystko i z tej możliwości chętnie korzystają

Noszący na plecach torby z ich logo mogą stanowić zagrożenie, ale w żaden sposób zarządzających to nie martwi – byleby jedzenie zostało dostarczone jak najszybciej, a klient był zadowolony. A że kurier niewidoczny dla nikogo poruszać się będzie po ciemnych ulicach, wyskakując znienacka innemu rowerzyście czy pieszemu?

„Jestem niewidzialny” – mówił bohater reportażu Marka Szymaniaka mając na myśli fakt, że twórcy aplikacji czy sami klienci traktują go jak powietrze. W jesienne i zimowe dni dostawcy jedzenia poruszający się na rowerze bardzo często stają się niewidzialni dosłownie. Niestety może to prowadzić do wielu niebezpiecznych sytuacji. Wygoda jednych, którzy dostają jedzenie pod drzwi, to ryzyko drugich - dostawców i samych uczestników ruchu drogowego.

Na Spider's Web pisaliśmy o problemach z pojazdami w polskich miastach:

REKLAMA

Zdjęcie główne: LIDERO / Shutterstock.com

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA