Urlop i L4 dla kurierów? "Jeśli ceną za to jest o dwa złote droższy kebab, to niewielu to przekona"

Zastanawiałeś się kiedyś, jak żyje ten, kto przywozi ci frytki do domu lub wiezie "uberkiem" po nocy z imprezy? Czy dać mu 5 zł napiwku? Albo czy w ogóle przebywa tu legalnie? Odpowiedź dają pierwsze w Polsce badania pracy platformowej. - Co dzień spędzasz kilkanaście godzin na rowerze lub w aucie. Z klientami nie rozmawiasz, bo nie znasz języka. Mieszkasz w pokoju z innymi migrantami, zamykasz się w ich towarzystwie. Pośrednik, dla którego pracujesz, zdziera z ciebie wysoką prowizję. Na dodatek pracujesz na czarno. Co możesz zrobić? - pyta Zuzanna Kowalik, współautorka badania.

06.03.2023 06.42
Praca na platformach w Polsce - badanie

Platformy obiecują autonomię i niezależność, ale dla pracowników stają się machinami wyzysku i pułapką, z której – z powodu braku alternatywy – trudno się wydostać. Taki los spotyka wielu kurierów dostarczających nam zamówione przez aplikacje jedzenie czy kierowców taksówek odwożących nas po imprezie do domu. Spora część z nich to migranci, którzy trafili do naszego kraju kierowani marzeniem życia na bogatym Zachodzie. Jednak to marzenie w niektórych przypadkach zamienia się w koszmar. Pracę po kilkadziesiąt godzin w tygodniu, bez praw do urlopu, L4 czy ubezpieczenia na wypadek choroby i wypadku. A przy tym społeczną izolację, która może rodzić niebezpieczną dla społecznego porządku frustrację.

Temu, jak wyglądają warunki pracy platformowej w Polsce, przyjrzeli się naukowcy z Instytutu Badań Strukturalnych. Wnioski budzą niepokój. W oczy kłują różnice w jakości pracy pomiędzy pracownikami platformowymi pochodzącymi z Polski i migrantami. Ci drudzy znacznie częściej podejmują taką pracę, bo nie mają wyboru. Pracują też o wiele dłużej, co szczególnie widoczne jest na platformach taxi. To może stanowić zagrożenie dla samych kierowców, jak i pasażerów. Taka sytuacja nie jest bowiem bez konsekwencji dla odbiorców ich usług, którzy już odczuwają spadek jakości i bezpieczeństwa.

O jakości pracy na platformach taksówkarskich czy dowożących jedzenie rozmawiamy z Zuzanną Kowalik, badaczką rynku pracy i socjologii pracy związaną z Instytutem Badań Strukturalnych, współautorką badania "Różnice w jakości pracy pomiędzy pracownikami platformowymi pochodzącymi z Polski i migrantami".

Zuzanna Kowalik, badaczka rynku pracy i socjologii pracy związana z Instytutem Badań Strukturalnych. Fot. Marek Szymaniak

Rozmowa z Zuzanną Kowalik

…Wie pan, że kierowcy, którzy dowożą jedzenie, zwykle mają tylko umowy o dzieło, ale nie zawsze? Często zamiast tego pracują w ramach umowy o wynajem roweru. Albo zupełnie na czarno. Tak pracuje 18 proc. z nich. W każdym z tych przypadków nie mają prawa do płatnego urlopu czy L4. Jak takiej osobie trafi się wypadek albo nagle zachoruje, to nie dość, że traci środki do życia, to kiedy nie ma ubezpieczenia, a trafi do szpitala, musi ponieść koszty leczenia. To problem przede wszystkim osób z Azji Południowej, np. z Indii, Pakistanu czy Nepalu.

Marek Szymaniak: I co wtedy robią?

Zuzanna Kowalik: Jeśli ktoś nie ma z czego zapłacić takiego rachunku za leczenie, to pozostaje mu chyba tylko ucieczka do ojczyzny.

A kto za to płaci?

A jak pan myśli?

Pewnie polskie szpitale zostają z tymi długami same.

Tak, ale ten dług przecież ktoś kiedyś musi zapłacić. Rachunek za leczenie takich osób pokrywa cała reszta społeczeństwa. To ukryty koszt tych tanich usług taksówkarskich czy dostarczania jedzenia. Koszty są, ale gdzie indziej i kto inny za nie płaci.

Jak to się ma do wizji pracy platformowej jako dającej stosunkowo dużo swobody w zarządzaniu własnym czasem?

Do tej narracji, że praca platformowa daje autonomię, wolność wyboru, pozwala zostać "własnym szefem" i wyzwolić się od pracy od 9 do 17? Często niewiele ma to wspólnego z rzeczywistością. Dlatego drugą stroną tej opowieści jest ta mówiąca, że platformy to machiny wyzysku, ponieważ o warunkach pracy decyduje algorytm. On kontroluje czas pracy, decyduje, kiedy pracujemy i ile zarobimy, a pracownik ostatecznie nie ma na niego żadnego wpływu. Zderzenie tych dwóch narracji widzimy także w wynikach naszych badań.

To znaczy?

Kiedy pytaliśmy ludzi, dlaczego podejmowali pracę platformową, duża część osób odpowiadała, że przemawiały do nich właśnie te względy niezależności, autonomii. Wśród Polaków było takich osób zdecydowanie więcej niż wśród migrantów. Pytanie, ile osób tę niezależność w pracy platformowej rzeczywiście znalazło i czy nie jest ona pozorna.

Czyli niby jestem własnym szefem, ale to, ile zarobię, będzie dyktowała mi platforma.

Można tak to ująć. Wiele osób myśli, że zacznie tak pracować i dopasuje swój czas pracy do tego, w jakich godzinach chce pracować np. ze względów rodzinnych. A potem okazuje się to niemożliwe. Jeśli ktoś chce zarobić sensowne pieniądze, to musi i tak jeździć taksówką czy dostarczać jedzenie rowerem, kiedy ruch jest najwyższy, bo wtedy platforma podwyższa stawki. A więc ta decyzja o godzinach swojej pracy jest często zupełnie fikcyjna. Platformy kuszą obietnicą niezależności i autonomii pracownika, ale dla wielu ta obietnica ostatecznie się nie spełnia.

A kto konkretnie w Polsce pracuje poprzez platformy?

Są to głównie mężczyźni. Kobiet jest ledwie kilka procent. Jedna trzecia to migranci, czyli osoby, które w aplikacji miały ustawiony inny język niż polski. Przynajmniej tak było około dwa lata temu, bo nasze badania opierały się na danych z tamtego okresu. Teraz można przypuszczać, że wskutek wojny w Ukrainie tych migrantów jeszcze przybyło.

Fot. viewimage / Shutterstock.com

Czyli 2/3 to Polacy? Nawet dwa lata temu wydawałoby mi się to bardzo dużo. W Uberze czy Bolcie rzadko spotyka się Polaków, w dowozie jedzenia mam wrażenie, że jest podobnie.

Być może to perspektywa warszawska. Nasze badanie obejmowało niemal wyłącznie kierowców i dostawców z miast powyżej 100 tys. mieszkańców, czyli także takich jak Elbląg czy Częstochowa.

Dlaczego ludzie podejmują taką pracę?

Polacy najczęściej wskazywali na potrzebę elastyczności i autonomii, ale 28 proc. z nich odpowiedziało, że podjęło taką pracę z braku wyboru. Podobnie odpowiada aż 47 proc. migrantów.

To duża różnica. Skąd się bierze?

To dobre pytanie, ale tego nie badaliśmy. To prawdopodobnie miks kilku czynników. Po pierwsze, brak polityki migracyjnej w Polsce. Brak wiedzy tych osób o innych opcjach. Brak instytucji, które pokazywałyby te opcje. Być może część osób godzi się pracować bez umowy, bez ubezpieczenia, na czarno, bo chce zarobić jak najwięcej albo nie ma pozwolenia na legalną pracę. To dość powszechna praktyka na platformach.

Ale skąd ten brak alternatywy? Wielu powie, że to niemożliwe przy tak niskim bezrobociu, tzw. rynku pracownika.

Pytanie, co było alternatywą? Gdyby taki pracownik zatrudnił się na czarno na budowie, co zresztą często się zdarza, byłoby to lepsze? Można sobie wyobrazić, że na tej budowie jest jeszcze ciężej niż w taksówce.

Poza tym wybór jest w rzeczywistości dość ograniczony, kiedy nie znamy języka, lokalnych realiów, nie wiemy, gdzie szukać pracy ani informacji. Pozostaje nam łańcuch poleceń z naszej społeczności. Jeśli jej członkowie pracują np. jako kierowcy, to bardzo możliwe, że i my będziemy tak pracować. To szczególnie widoczne wśród migrantów nieukraińskich, którzy są dodatkowo wykluczeni, bo pozbawieni sieci kontaktów i wiedzy o rynku pracy w Polsce.

Czyli ta piramida pracy platformowej wygląda następująco: na szczycie Polacy, niżej Ukraińcy, którzy są u nas już jakiś czas, potem Ukraińcy, którzy niedawno przyjechali i na samym dole migranci spoza Ukrainy, np. z Indii czy Nepalu?

Tak, na samym dole są migranci z innych mniejszości niż ukraińska. Widzimy, że istnieje grupa migrantów, która tuż przed podjęciem pracy platformowej mieszkała za granicą. Można przypuszczać, że to osoby, które najmniej orientują się w polskich realiach rynku pracy. Rzeczywiście w tej grupie jest stosunkowo mniej Ukraińców, a więcej obywateli krajów takich jak Indie czy Gruzja. Tacy migranci pracują najdłużej: z naszych badań wynika, że przeciętnie 64 godziny tygodniowo, o 12 więcej niż Polacy. Jeszcze więcej pracują migranci z tej grupy na platformach taxi: aż 68 godzin tygodniowo, a czasem więcej. A im dłużej pracujesz, tym gorzej zarabiasz.

Jak to?

Im dłużej pracujesz, tym średnio stawka godzinowa jest mniejsza, bo obejmujesz też godziny, w których nie ma dużego popytu. Bywa, że robisz puste przejazdy albo po prostu czekasz na zlecenie, bo nie ma ich dużo. A wtedy marnujesz czas i nie zarabiasz.

Może więc receptą na problemy pracowników platformowych są związki zawodowe? Bez nich trudno walczyć o wspólne postulaty. Może być jak w Glovo, gdzie aplikacja po prostu wyłączyła strajkujących kurierów.

Może, ale to trudne, bo takie osoby ciężko zwerbować. Skoro są wyizolowani, nie znają języka, lokalnych przepisów, to jak przekonać ich do członkostwa w związku zawodowym, do których rzadko należą nawet Polacy? Wprawdzie powstał niedawno związek zawodowy OPZZ w Pyszne.pl, był nawet kolejny protest kurierów, ale to margines. Na Zachodzie, w Belgii czy Francji, te próby organizacji przynoszą pozytywne skutki, np. przy projektowaniu regulacji, co troszkę równoważy olbrzymi lobbing ze strony platform. Niestety, u nas ruch związkowy jest rachityczny w całej gospodarce. Same centrale związkowe sprawiają wrażenie, jakby nie do końca nadążały za cyfrową rzeczywistością rynku pracy, więc nic dziwnego, że ten ruch nie dotarł do platform pracy.

Fot. shutterstock.com/ Marcos del Mazo
Fot. Marcos del Mazo / Shutterstock.com

To wszystko sprawia, że – jak piszecie w badaniach – praca platformowa staje się swego rodzaju pułapką. Łatwo do niej trafić, ale trudniej się wydostać.

Podejrzewamy, że tak może być. Kiedy ktoś przyjeżdża do obcego kraju, to bierze taką pracę, jaka jest, byle się zaczepić. Ale potem nie jest łatwo odbić się i ruszyć dalej. W wynikach badań widzimy, że największa deprawacja występuje u migrantów niemających alternatywy. Osoby z tej grupy są najbardziej narażone na złe warunki pracy. A my widzimy to i jakoś milcząco akceptujemy, że jest grupa, która tyra po kilkadziesiąt godzin tygodniowo i mimo to jest wykluczona z sieci zabezpieczenia społecznego, funkcjonuje gdzieś na obrzeżach społeczeństwa.

Tu chyba kluczowe jest działanie państwa. W końcu to rządzący powinni zadbać, abyśmy mieli jakąś politykę migracyjną, szczególnie kiedy przez lata dzięki ultraliberalnym działaniom kolejnych rządów pozwoliliśmy na coraz szerszy napływ migrantów, bo brakowało "rąk do pracy".

Tak, niestety dla wielu przyjezdnych ten brak polityki migracyjnej jest koszmarem. Przy okazji innego badania przeprowadzonego kilka lat temu sprawdzałam, jak wygląda to w przypadku dostawców z Indii. Jak refren pojawiała się historia, że przyjechali, ale uzyskanie karty pobytu jest właściwie niemożliwe. A kolejki są tak długie, że oczekiwanie trwa nawet 1,5 roku. W tym czasie oczywiście nie można legalnie pracować, więc pracuje się na czarno i wpada w pułapkę.

Dlaczego tak długo to trwało?

To zagadka, bo nie wiadomo, czy to przypadek, czy też świadoma polityka państwa, aby nie zwiększać zasobów i mocy przerobowych w urzędach, aby ci ludzie trwali w zawieszeniu i najwyżej pracowali na czarno. Tak czy inaczej, najwyraźniej uznano, że skoro gospodarka tak pędzi, to rynek pracy i tak ich wchłonie. I wchłonął, ale na jakich warunkach? O tym niestety mało kto myśli.

Jakie będą konsekwencje tego, że praca i życie tych migrantów tak wygląda? Wielu z nich zapewne nie tak wyobrażało sobie codzienność w bogatej Europie.

Nie chcę wpadać w dramatyczny ton, ale zazwyczaj pozostawienie wykluczonych, niezintegrowanych, sfrustrowanych grup społecznych na obrzeżach państwa opiekuńczego, które działa jako tako dla reszty, ale dla nich nigdy, nie kończy się dobrze. Bo ta frustracja rośnie i w pewnym momencie staje się zagrożeniem dla spójności społeczeństwa.

Nicnierobienie może skończyć się czymś złym?

Tę frustrację może nieco rozładowywać migracja wahadłowa, bo część ludzi pracuje, a potem wraca. Ale ci, którzy zostają, mogą czuć się źle. Nie mówię, że ta frustracja zacznie być widoczna już teraz czy nawet za rok, ale pozostawienie bez opieki tego pulsującego bąbla może skończyć się czymś złym.

Zresztą to nie jest tylko polski problem. Platformy w wielu krajach służą jako infrastruktura przyciągająca migrantów do pracy, bo bariera wejścia jest niska. Tyle że to utrudnia integrację takich osób. Jak jesteś migrantem i pracujesz w zakładzie pracy, gdzie codziennie masz kontakt z Polakami, to następuje integracja.

A tutaj? Jesteś wyizolowany, bo całe dnie spędzasz sam w aucie albo na rowerze. Z klientami nie porozmawiasz, bo nie znasz języka. Zresztą wieczorami i w weekendy, kiedy stawka rośnie, wozisz głównie pijanych ludzi. Pracujesz tak codziennie przez kilkanaście godzin, więc po pracy masz siłę tylko spać. Mieszkasz w pokoju z innymi migrantami, zamykasz się w ich towarzystwie. A bywa, że śpisz w aucie, bo nie stać cię na pokój. Dodatkowo pośrednik, dla którego pracujesz, zdziera z ciebie wysoką prowizję, a ty nie masz za dużego wyboru, bo ci bardziej uczciwi pośrednicy nie mówią w twoim języku.

To może naprawdę wywoływać ogromną frustrację, że to życie nie wygląda tak, jak sobie wyobrażaliśmy przed przyjazdem do Polski.

fot. Konektus Photo / Shutterstock
fot. Konektus Photo / Shutterstock.com

A czy tych konsekwencji już nie odczuwamy, np. korzystając z pracy kierowców taksówek?

Odczuwamy, bo spada jakość tych usług i bezpieczeństwo. Kierowcy taksówek zamawianych przez platformy często pracują prawie non stop: w dzień, nocami, w weekendy, bo wtedy stawki są lepsze. Chcąc zarobić, po prostu nie da się jeździć od godz. 8 do godz. 16. A jak pracujemy tak dużo, to trudniej o regenerację i normalne życie.

Bywa, że kierowca wykorzystuje limit godzin w jednej aplikacji i po prostu loguje się do drugiej. Słaba kontrola nad kierowcami ze strony platform skutkuje tym, że korzystanie z ich usług staje się po prostu niebezpieczne. Wystarczy spojrzeć na ostatnie kontrole policji. Każda z nich pokazuje, że część kierowców jeździ bez prawa jazdy albo ma sfałszowane dokumenty, inni jeżdżą pod wpływem narkotyków.

Sama słyszałam o sytuacji, kiedy był wypadek w Uberze czy Bolcie, a kierowca po prostu wysiadł z auta i uciekł, bo prawdopodobnie nie miał prawa jazdy albo był zalogowany na kogoś innego w aplikacji.

Teraz aplikacje z tym walczą.

Tak, widziałam tę kampanię. Bolt zmienia się od nowego roku i mocniej weryfikuje tożsamość kierowców. Super, ale szkoda, że dopiero teraz. Po tylu latach obecności w Polsce.

Wypadki to jedno, a drugie to napaści seksualne.

Oczywiście może być tak, że frustracja i niechęć do kraju, gdzie kierowcy muszą pracować w takich warunkach, pcha ich do takich zachowań. Ale to tylko jeden ze scenariuszy wyjaśniających, dlaczego tak się dzieje.

Przyczyną może być też słaba weryfikacja, kto właściwie siada za kierownicę samochodu. Przez lata to sprawdzanie było nieskuteczne. Platformy wymagały np. zaświadczenia o niekaralności, ale tylko z Polski. A wiadomo, że jak ktoś dopiero przyjechał do naszego kraju, to ma tutaj "czystą kartę". Nie wiadomo jednak, czy taka osoba nie dopuszczała się takich czynów wcześniej w swojej ojczyźnie.

Widzimy, że te skutki pracy platformowej nas dosięgają: czy to w postaci wypadków, napaści seksualnych, czy rachunków za leczenie pracujących na czarno. Dlaczego jakoś nas to nie rusza? Akceptujemy migrantów, gdy ktoś w środku nocy przywozi nam kebaba na gastro, gdy kierowca z Gruzji odwozi po imprezie do domu. Ale żeby miał ludzkie prawa np. do odpoczynku, to już nas nie obchodzi, mimo że powinno.

Lubimy myśleć o takiej pracy jako o kwestii wolnego wyboru. Wielu z nas wierzy w to, że przecież nikt tego kierowcy czy kuriera nie zmusza do pracy w tym modelu. Mówimy: niech po prostu zmieni pracę albo jak mu się nie podoba, to wróci do swojego kraju. To brutalne, ale tak właśnie jest. Nie widzimy, że taka zmiana pracy, co pośrednio pokazują nasze badania, nie jest taka prosta. Podobnie jak powrót do kraju: często wyjazd był za pożyczone pieniądze, które ktoś chciał w Europie odpracować, więc po prostu nie ma po co wracać bez nich. A może nie może wrócić, bo przesyła pieniądze rodzinie. A więc za tą decyzją o migracji stoją kolejne, które ich tutaj trzymają. Dlatego to czasem przypomina tkwienie w pułapce. 

Czyli nie ma w nas, korzystających z ich pracy, wystarczającej empatii, aby się za nimi wstawić. Nie będziemy bojkotować Ubera czy Bolta za to, że ci ludzie pracują w takich warunkach?

Jak sam pracowałeś na umowie o dzieło bez urlopu przez 10 lat i widziałeś, jak twoja mama pracowała na czarno jako opiekunka osób starszych we Włoszech, a ojciec brał setki bezpłatnych nadgodzin, bo nie miał wyboru, to co cię obchodzi, że ktoś, na kogo patrzysz raczej z góry, też tego nie ma?

Nie przejmujemy się tym, w jakich warunkach pracują ludzie na platformach, bo problem warunków pracy, umów śmieciowych, nadgodzin, pracy na czarno to także nasza codzienność. To problem nierozwiązany od dekad. Zdążyliśmy przywyknąć i jesteśmy znieczuleni na to, że ktoś, kto przywozi nam obiad, nie ma prawa np. do urlopu czy płatnego L4.

Zresztą wielu z nas doświadczyło emigracji osobiście lub przez kogoś w rodzinie. I wtedy ten wyjazd na zmywak do Wielkiej Brytanii też wiązał się ze złymi warunkami pracy albo pracą na czarno. Degradacja, którą trzeba było przetrwać. Wielu z nas myśli tak, że skoro my i nasi bliscy mogliśmy zaciskać zęby, to dlaczego oni, przyjezdni do Polski, mają mieć lżej?

Większej nadziei niż w buncie konsumenckim upatrywałabym jednak w strajkach pracowników. Uzwiązkowienie w Polsce jest jednak bardzo niskie i wielu pracowników w ogóle nie rozważa takiej możliwości poważnie.

A czy jest coś, co może nas ruszyć?

Spadek jakości samych usług. Po początkowym zachwycie taksówkami zamawianymi przez aplikację już widzimy, że jest on często zauważalny. Platformy stopniowo wycofywały się z wymagania, że samochód używany do transportu pasażera musi być stosunkowo nowy. Poza tym wspomniane poczucie spadku bezpieczeństwa, które doprowadziło teraz do wprowadzenia lepszej weryfikacji tożsamości kierowców. To pokazuje, że konsumenci mogą wpłynąć na to, jak funkcjonują platformy. Niewielu będzie jednak przekonywał pomysł L4 dla kurierów, jeśli ceną za to jest o dwa złote droższy kebab. Szczególnie gdy wszystkie inne ceny idą w górę.

fot. Tero Vesalainen / Shutterstock.com

Nas to nie obchodzi, ale na szczęście na pracę platformową uwagę zwróciła Komisja Europejska, projektując dyrektywę regulującą jej warunki. Może to jest nadzieja?

Nie sądzę, że ta dyrektywa cokolwiek zmieni. 

Dlaczego? Przecież KE chce, żeby osoby pracujące dla platformy były uznawane za pracowników, a nie kontaktorów, a więc zyskałyby np. stabilne umowy, ubezpieczenie, prawo do urlopu czy L4.

Tak, na początku tekst dyrektywy zawierał listę warunków, która prowadziłaby do automatycznego przekwalifikowania osoby współpracującej z platformą na pracownika. Ale lobbing ze strony platform jest olbrzymi. Niewykluczone więc, że po kolejnej rundzie poprawek ta dyrektywa będzie ostatecznie bardzo ogólna i wiele zostanie w gestii poszczególnych państw członkowskich.

A to nie wróży nam dobrze?

Polska niezależnie od rządów ma problem z rozwiązywaniem problemów rynku pracy. A jeśli będziemy musieli wdrożyć unijną dyrektywę, to zapewne w bardzo rozwodnionej formie, co prawdopodobnie nie zmieni losu pracowników platformowych w naszym kraju. 

Czyli jak zrobicie kolejne badanie pracy platformowej za kilka lat, to będzie gorzej?

Trudno powiedzieć, co będzie w przyszłości, bo sytuacja na rynku pracy jest bardzo zmienna. Być może w czarnym scenariuszu i w sytuacji kryzysu gospodarczego praca platformowa będzie jeszcze bardziej popularna, bo będzie łatwo dostępna. A przy większej podaży siły roboczej zarobki spadną i problem jeszcze bardziej spuchnie.

Zdjęcie tytułowe: Shutterstock/ Marcos del Mazo
Data Publikacji: 06.03.2023