REKLAMA

Legimi ma kłopoty. Wściekli się wydawcy i użytkownicy

Z punktu widzenia czytelnika e-booków Legimi było ofertą więcej niż dobrą. Abonament w wysokości 49,99 zł dawał dostęp do nielimitowanej liczby cyfrowych książek. W usłudze było wielu wydawców, więc oferta była naprawdę szeroka. Dlaczego „była”? Bo sytuacja w ostatnich dniach trochę się skomplikowała.

Legimi ma kłopoty. Wściekli się wydawcy i użytkownicy
REKLAMA

Z dwóch powodów. Pierwszy to biblioteczna oferta Legimi. Punkty wypożyczające książki mogą współpracować z usługą i dzięki temu przekazywać chętnym czytelnikom kody do abonamentowej oferty Legimi. Jak wyjaśniał na łamach „Wyborczej” Wojciech Szot, gdy taka osoba przeczyta 10 proc. książki – np. „Księgi Jakubowe” - firma musi zapłacić wydawcy za egzemplarz. Proste? Kłopot w tym, że ani trochę.

REKLAMA

Jednocześnie biblioteka uzyskuje prawo do 14 kolejnych kopii, które może — nie płacąc wydawcy — udostępnić kolejnym czytelnikom bibliotecznym. Pod jednym warunkiem — nie będą "Ksiąg…" czytać w tym samym czasie. Ale jeśli jednego dnia 150 użytkowników "bibliotecznych" zechce przeczytać "Księgi..." — Legimi musi zapłacić wydawcy za 150 egzemplarzy. Gdyby jednak — teoretycznie — każda z tych 150 osób czytała książkę kolejno przez jeden dzień, Legimi zapłaci wydawcy jedynie za 10 kopii.

Wydawcy narzekają na to, że system jest skomplikowany. To jednak nie jest jedynym problemem. Podobną ofertę Legimi kieruje do firm, które mogą wykupić kody biblioteczne dla swoich pracowników. Wydawcom nie podoba się fakt, że np. wielki bank traktowany jest jak mała biblioteka. Tym bardziej że przed laty ustalono, że stawki dla e-booków trafiających do czytelników bibliotek są „preferencyjne”, chcąc w ten sposób promować czytelnictwo.

– Nigdy nie zgodzimy się, by traktować komercyjne wykorzystanie preferencyjnych warunków dla bibliotek przez firmy, które stać na zapłacenie za książki tyle, ile one kosztują – komentuje Maciej Makowski, członek rady nadzorczej Platformy Dystrybucji Wydawnictw, były prezes Prószyński i S-ka.

Legimi tłumaczy, że ich zdaniem „ustawa o Bibliotekach w rozdziale 8. uwzględnia biblioteki zakładowe jako podmioty wypełniające tę definicję”.

Powstała sytuacja jest wynikiem sporu z dystrybutorem o definicję biblioteki, która wynika również nowego prawa autorskiego. Liczymy, że w toku negocjacji uda się dojść do porozumienia, tak jak w dotychczasowej wieloletniej współpracy

– poinformowała platforma.

Drugi powód „afery z Legimi” wydaje się być znacznie poważniejszy

Jak opisała „Wyborcza” wydawcy odkryli, że Legimi rozlicza sprzedaż nierzetelnie. Przyłapali cyfrowego giganta na gorącym uczynku kupując kilka starszych tytułów. Nie znalazły się w raportach sprzedaży. Gdy wydawcy ujawnili swoją prowokację, Legimi tłumaczyło się błędem informatycznym. Co ciekawe, w następnym miesiącu wydawcy zobaczyli gwałtowny wzrost sprzedaży – nawet czterokrotnie wyższy niż w poprzednim miesiącu. Z ustaleń „Wyborczej” wynika, że Legimi w ten sposób chciało rozliczyć się z zaległości.

Pytanie, jakiego okresu dotyczą owe zaległości. Wydawcy przekazali "Wyborczej", że prezes Legimi mówi o "kilku miesiącach". Ilu dokładnie? Kiedy powstał rzekomy "błąd informatyczny". I czy wcześniej rozliczenia były uczciwe? Wydawcy mają wątpliwości. Stracili zaufanie do firmy.

- informuje "Wyborcza".

Na dodatek o błędzie nie byli poinformowani wszyscy wydawcy, a jedynie ci zrzeszeni w PDW. Niektórzy, jak Nasza Księgarnia, już wycofali się z Legimi.

A to nie koniec zamieszania dla czytelnika, który w ofercie Legimi może nie znaleźć interesujących go tytułów. Od 22 października pojawi się „katalog klubowy”.

Jak tłumaczy Legimi:

Jest to wynik analiz prowadzonych w ostatnich tygodniach w odniesieniu do nowelizacji ustawy o prawie autorskim. Nowa definicja tzw. „godziwego wynagrodzenia twórcy” podąża za rozwiązaniami, które od trzech lat były proponowane przez Legimi większości dostawców treści, wychodząc naprzeciw dyrektywom unijnym i zapowiadanym przepisom. W pełni zgadzamy się z założeniem, aby wynagrodzenie twórców było godziwe i proporcjonalne do korzyści dostarczanych czytelniczej społeczności Legimi.

Katalog klubowy obejmie ok. 20 proc. wszystkich tytułów dostępnych na Legimi. Od 22 października dostęp do części książek będzie dodatkowo płatny. Dzieła znajdujące się w katalogu wymagać będą dopłaty 14,99 zł – mimo posiadania abonamentu. Płacący za usługę 50 zł czytelnik musi liczyć się z tym, że wyda więcej, jeżeli zdecyduje się sięgnąć po tytuł z katalogu klubowego Legimi. Na dodatek nie chodzi tu o kupno, a wypożyczenie. Wraz z rezygnacją z abonamentu traci się dostęp do książek, za które się dopłaciło.

Według wydawców wcale nie chodzi o dobro twórców. Anonimowi rozmówcy „Wyborczej” sugerują, że Legimi w ten sposób chce „zamortyzować straty, które firma zacznie ponosić w wyniku załamania się dotychczasowego, ich zdaniem, nieuczciwego systemu sprzedaży”. Co więcej, niektórzy sugerują, że wydawcy wycofają swoje e-booki nie tylko z abonamentów bibliotecznych, ale z całej platformy. Zmienią zdanie, jeśli Legimi będzie się bardziej przejrzyście rozliczać.

Legimi na swoim blogu odpowiada:

Wydawcy wyrazili niechęć udostępniania ich oferty bibliotekom pracowniczym. O ile rozumiemy biznesową stronę tej decyzji, należy odnotować, że współpraca ta toczyła się przez lata w oparciu o zapisy umowne i rozwiązania techniczne szczegółowo porządkujące te kwestie a rozliczenia odbywały się transparentnie. Dziś stajemy przed faktem, gdy część naszych dostawców treści przeciwstawia się dotychczas praktykowanej współpracy. Zależy nam na zapewnieniu jak największego katalogu abonamentowego, wspólnie będziemy pracować nad rozwiązaniami biznesowo-technologicznymi, które, mamy nadzieję, w niedalekiej przyszłości oznaczać będą przywrócenie oferty tych wydawców.

Sytuacja jest niestety jeszcze jednym dowodem na to, że twórcy w starciu z dużym cyfrowym graczem nie są traktowani jak partnerzy

W rozmowie z portalem granice.pl Angela Węcka, pisarka i wydawczyni z Wydawnictwa Spisek Pisarzy, zdradziła, że nie ma danych nt. tego, ile kopii e-booków zostało przeczytanych. „Nie chcę sobie nawet wyobrażać, ile kopii naszych książek zostało niezaliczonych do wynagrodzenia, a tym samym pieniądze nie trafiły do autorów” – powiedziała.

Dzieje się to na małym rynku, dzieje na dużym – gwiazdorzy serialu „Breaking Bad” również narzekali na to, że Netflix nie płaci tantiem za eksploatację tytułów. Problem dotknął też aktorów rodzimego serialu „Ranczo”.

Od dawna wiemy też, że na niewielkie stawki mogą liczyć muzycy z serwisów streamingowych. O ile ci najwięksi są w stanie solidnie zarobić za milionowe odsłuchy, tak reszta raczej dawno pogodziła się, że z tej mąki chleba nie będzie.

Do tego dochodzą liczne absurdy. Płyty Mikołaja Trzaski znalazły się na Spotify bez wiedzy i zgody wydawcy. Artysta nie mógł ich skasować, bo przedstawiciele platformy kazali udowodnić, że to Trzaska jest właścicielem praw do swoich utworów – choć przy wrzucaniu na serwery brak potwierdzenia jakoś im nie przeszkadzał. „Nie mamy pańskiego płaszcza” w wersji cyfrowej.

Oczywiście np. Spotify widzi to inaczej i chwali się, że w 2023 r. 580 polskich artystów zarobiło ponad 50 tys. zł z tytułu tantiem pochodzących z tej platformy. Na dodatek liczba polskich artystów, którzy w 2023 r. zarobili ponad 100 tys. zł z tantiem ze Spotify, wzrosła o ponad jedną czwartą w porównaniu z rokiem 2022 i niemal pięciokrotnie w ciągu ostatnich pięciu lat. Tylko czy faktycznie są to zawrotne sumy? Bliżej mi do opinii Jakuba Wojakowicza, który zwracał uwagę, że „przy tysiącach płyt ukazujących się w Polsce corocznie, 580 artystów zarabiających min. 50 tys. zł wydaje się liczbą zwyczajnie małą”.

Koszty uzyskania przychodu, które dotykają z kolei artystów niezależnych, to choćby produkcja klipu, opłacenie studia czy zakup sprzętu. Zdecydowana większość z nich nie może liczyć na to, że te wydatki pokryją wpływy ze streamingów.

- pisał Wojakowicz.

W internecie, czyli tanio. A najlepiej to za darmo

Reakcje na dodatkowo płatne książki w Legimi ukazują jeszcze jedną ciekawą rzecz. Komentujący na blogu Świat Czytników narzeka, że przy założeniu, że jeśli wszystkie z 10 książek, które miesięcznie czyta, będą pochodzić z katalogu klubowego, to wraz z abonamentem miesięczny rachunek za usługę wyniesie 200 zł. Czyli 150 zł więcej niż dzisiaj.

Tylko czy to faktycznie aż tak dużo?

10 papierowych książek to przy dzisiejszych cenach co najmniej 50 zł. A nowe e-booki przecież wcale nie bywają tańsze.

Nie chodzi o to, aby bronić Legimi. Poniekąd staliśmy się ofiarami wcześniejszych działań wielkich platform cyfrowych. Skusiły niskimi cenami i pozwoliły uwierzyć, że tak będzie zawsze. Skąd brały się jednak niskie abonamenty? Właśnie z problematycznych rozliczeń z artystami. Gdy ci zaczęli protestować – a na dodatek okazało się, że interes nie zawsze bywa dochodowy, jak w przypadku Spotify – trzeba albo podnosić ceny, albo ograniczać dostęp do konta i np. nie pozwalać na dzielenie się hasłem.

Co gorsza, znaleźliśmy się w sytuacji, z której trudno znaleźć wyjście. Możemy obrazić się na platformy streamingowe, ale coraz trudniej kupić film na DVD. Nie każda wytwórnia może pozwolić sobie na wydanie winyla czy szeroką dystrybucję, więc tak czy siak wpada się w sidła bezlitosnego biznesu. Podobne problemy ma rynek książki.

REKLAMA

A wyjścia nie ma – koszty będą przerzucane na użytkowników, choćby dlatego, że Unia Europejska wymaga płacenia wyższych honorariów dla artystów. Można wściekać się na pazerne platformy – uwierzcie mi, wcale ich nie bronię! – ale to jednak nie była normalna sytuacja, że za śmiesznie niskie pieniądze mieliśmy dostęp do nieskończonych zasobów. To po prostu było zbyt piękne, żeby było możliwe. I widzimy, czym się skończyło. Niezadowoleniem twórców i wydawców, a teraz rozgoryczeniem użytkowników, którzy muszą płacić więcej.  

Zdjęcie główne: Postmodern Studio / Shutterstock

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA