Elon Musk właśnie zaorał Twittera. Specjaliści masowo odchodzą, nie ma komu pracować
O tym, że od momentu przejęcia Twittera przez Elona Muska w firmie z San Francisco dzieje się bardzo dużo, piszemy już od dwóch tygodni. To, co jednak wydarzyło się w czwartek, 17 listopada, może stanowić prawdziwy początek końca Twittera. Elon Musk zagrał va banque i mocno się sparzył.
Już pierwszy dzień obecności Muska w firmie przyniósł rewolucję. Najbogatszy człowiek na świecie wszedł do siedziby Twittera w San Francisco dzierżąc ze sobą zlew, a chwilę później w towarzystwie ochrony z budynku - bez prawa powrotu do niego - wyszło całe kierownictwo, które Musk postanowił zastąpić jednoosobowo. To był jednak dopiero początek.
Elon Musk, jak prawdziwy stachanowiec, zakasał rękawy i wziął się do pracy. Pierwszym jego zadaniem było wyrzucenie z pracy połowy z ponad 7500 pracowników. Oczywiście Musk uznał, że jest to zadanie na kilka godzin, a nie kilka miesięcy, a więc w ciągu doby tysiące osób dowiedziały się - głównie odkrywając, że nie mogą się zalogować na firmowy komunikator - o tym, że już w firmie nie pracują.
W ciągu kolejnych kilku tygodni Elon jednocześnie starał się bardzo intensywnie wymyślać, wprowadzać i wycofywać przeróżne nowe funkcje na Twitterze. Przyznam, że oglądam to z nieskrywanym zainteresowaniem. Nigdy wcześniej bowiem nie widziałem, aby ktoś zarządzał potężną firmą, posiadającą miliony użytkowników tak, jakby to było opakowanie klocków lego na stoliku dla dzieci w poczekalni u dentysty.
Czytaj dalej:
- Elon Musk przejął Twittera. Rządy rozpoczął od czystek
- Elon Musk kupił całego Twittera i wyrzuca połowę pracowników. Czego nie rozumiesz?
- Twitter w rękach Elona Muska to zagrożenie dla świata
- Kupno Twittera przez Elona Muska to najlepsze, co mogło się zdarzyć
- Czy Twitter przetrwa Elona Muska?
- Porąbany tydzień na Twitterze. Podsumowanie rządów Elona Muska. Uwaga: miliarder prosi o poratowanie złotóweczką
- Coś nie pykło. Dziwnie wygląda ta wolność słowa według Elona Muska
Nie zrozumcie mnie źle, bawiąc się klockami Elon nadal zwalnia ludzi na lewo i prawo, kłóci się z inżynierami Twittera na... Twitterze zupełnie publicznie i zwalnia ich w dokładnie taki sam sposób, publicznie i pod wpływem impulsu.
Jakby tego było mało, nawet po zwolnieniu jest w stanie ze swoich byłych pracowników szydzić publicznie i komentować ich aktywność czy pomysły na swoim koncie publicznym obserwowanym przez liczącą ponad 100 milionów osób gawiedź twitterową.
Teraz jednak Elon przestrzelił. I to grubo.
W ostatnich dniach Elon Musk postanowił jednak posprzątać w swoich szeregach i poinformował pozostałych jeszcze w pracy 3000 pracowników, że w najbliższym czasie miejsce w firmie będzie istniało tylko dla tych, którzy chcą tworzyć razem z nim Twittera 2.0, zupełnie nową usługę, która rzecz jasna będzie dużo lepsza od dotychczasowego Twittera. Oczywiście, stworzenie takiej usługi będzie wymagało ogromnych poświęceń, ciężkiej pracy, determinacji i wielu wyrzeczeń.
Z tego też powodu wszyscy pracownicy Twittera otrzymali od nowego właściciela link do wewnętrznego formularza, w którym mieli nacisnąć przycisk „TAK”, aby potwierdzić swoją chęć pozostania w firmie. Ci, którzy nie nacisnęliby tego przycisku do godziny 17:00 czasu lokalnego w czwartek 17 listopada mieliby otrzymać wypowiedzenie, a czwartek automatycznie byłby ich ostatnim dniem pracy.
Setki inżynierów zrezygnowało właśnie z pracy w Twitterze
Okazuje się, że tego typu ultimatum może działać w firmie zajmującej się produkowaniem samochodów elektrycznych czy rakiet kosmicznych, bowiem specjaliści w tych dziedzinach tak naprawdę nie mają zbyt dużego wyboru, jeżeli chcą pracować w swojej branży. W świecie mediów społecznościowych jest jednak zupełnie inaczej. Firm chętnych do przyjęcia inżynierów z Twittera jest na rynku wiele, a często oferują one stabilniejszą pracę, stabilniejszego szefa i lepsze wynagrodzenie.
Efekt? Kiedy w czwartek w San Francisco wybiła godzina 17:00 - jak podaje The Verge - na firmowym komunikatorze Slack wewnątrz Twittera setki osób zaczęło żegnać się ze swoimi współpracownikami symboliczną salutującą emotikonką, która w ostatnich tygodniach stała się symbolem odchodzenia z Twittera.
Skala odejść jednak zaskoczyła wszystkich. Okazało się, że z pracujących jeszcze w czwartek rano 2900 osób z pracą postanowiło się pożegnać nawet 1000 kolejnych osób, w tym całe zespoły odpowiedzialne za funkcjonowanie platformy. Doszło nawet do tego, że ostatnie z osób, które odchodziły z Twittera nie traciły dostępu do komunikatora, bowiem nie ma już zespołu zajmującego się przyznawaniem i odbieraniem dostępu do niego. Oprócz tego z firmy odeszły całe zespoły odpowiadające za kontrolowanie ruchu oraz za front-end całego portalu. W firmie nie ma już zespołu odpowiedzialnego za kluczowe biblioteki systemowe, na których opiera się praca wszystkich programistów w firmie. Zniknął także zespół zwany "centrum dowodzenia" składający się z pracowników kontrolujących działanie platformy 24/7. Jak przekonują pracownicy firmy, kiedy i ten zespół zniknie, pozostali przy pracy inżynierowie nie będą mieli się do kogo zwrócić, gdy na platformie coś się zacznie sypać.
Niebieski ptak traci pióra. Czy jeszcze poleci?
Cała ta sytuacja - według komentatorów wskazuje, że istnieje realne ryzyko tego, że w najbliższych dniach Twitter zacznie się rozsypywać jak domek z kart. Z firmy zniknęły całe działy, które zajmowały się funkcjonowaniem platformy. Pozostałe 1900 osób może po prostu nie być w stanie wypełnić tej luki, nawet jeżeli postanowi dać z siebie wszystko.
Sytuacja jest na tyle dramatyczna, że wieczorem Elon Musk zaczął serię spotkań ze szczególnie ważnymi inżynierami, których zaczął namawiać do pozostania w firmie. Pojedyncze osoby, które postanowią wrócić nie zmienią jednak katastrofalnej kondycji firmy nadwątlonej chaotycznym działaniem jej nowego właściciela. Może się zatem okazać, że w pewnym momencie nikt już nad platformą nie będzie panował, ostatni reklamodawcy odejdą, zaczną się problemy z zapewnieniem bezpieczeństwa danych dotychczasowych użytkowników, portalem zajmą się regulatorzy, firmę dociśnie Federalna Komisja Handlu i portal całkowicie zniknie z cyberprzestrzeni. Z dnia na dzień taki scenariusz staje się coraz bardziej realny.
Nie tylko inżynierowie
Jak słusznie zauważył ktoś na Twitterze, dział HRu ma pełne ręce roboty. W ciągu najbliższych godzin pracownicy tego działu będą musieli ustalić kto postanowił zostać w firmie, a kto odejść. Co więcej, prawo obowiązujące w Kalifornii, gdzie znajduje się siedziba Twittera zobowiązuje pracodawcę do załatwienia formalności z byłymi pracownikami w ciągu 72 godzin.
Nic zatem dziwnego, że... tak, dokładnie tak, jak myślicie - cały zespół działu HR postanowił zrezygnować z pracy. Pojawiają się także informacje o tym, że taką samą decyzję podjęli pracownicy działu księgowości.
Nad wejściem do siedziby Twittera od kilku godzin wyświetlany jest stek... cóż, wyzwisk skierowanych w stronę Elona Muska, których przytaczać tutaj nie będę.
Elon Musk póki co sam chyba nie wie, czy jeszcze z pracowników szydzić, czy może lepiej zacząć ich przepraszać, więc... wrzuca do sieci kolejne memy. No dobrze, można i tak.
Możliwe, że na żywo obserwujemy najszybsze przepalanie fizycznych 44 miliardów dolarów. Takiego tempa nie powstydziłby się nawet Sam Bankman-Fried (SBF), któremu w tydzień zniknął majątek szacowany na 16 mld dol. To jednak były wirtualne pieniądze. To, co na Twittera wyłożył Musk było dużo bardziej prawdziwe, szczególnie ta część, którą Elon pożyczył od banków na Wall Street i prędzej czy później będzie musiał oddać.
Zdjęcie główne: TY Lim / Shutterstock.com