REKLAMA

Kupno Twittera przez Elona Muska to najlepsze, co mogło się zdarzyć

Od razu uprzedzę tych, którzy myślą, że będzie tu pochwała walki z rzekomą cenzurą i nadzieje związane z wprowadzeniem prawdziwej wolności słowa. Nie, nie, wręcz przeciwnie. Cała ta transakcja to najlepsze, co mogło się zdarzyć, ale nie dla Muska. Nawet nie dla Twittera. Dla świata.

03.11.2022 09.28
twitter
REKLAMA

Od samego początku nie ukrywałem niepokoju. Podzielam obawy Przemka, który pisał, że platforma społecznościowa w rękach kogoś tak nieobliczalnego jak Musk, to nawet nie igranie z ogniem, a wjechanie pociągiem towarowym z cieknącym paliwem prosto w pożar.  

REKLAMA

Mamy problem, bo właśnie ktoś taki ma decydować o tym, czym jest wolność słowa. I mamy się do tego dostosować.

No właśnie. Czy na pewno mamy?

Im więcej dni mija od przybicia transakcji, tym bardziej wierzę, że po tej paskudnej burzy może wyjść słońce. Wcześniej grzeszki Muska były tolerowane. W końcu dał nam elektryczne i przyszłościowe auta, snuje wizje podboju kosmosu. Prawdziwy wizjoner. Można więc przymknąć oko, że wciska kit albo że źle traktuje pracowników. Nawet machnęło się ręką na to, że jego kontakty z Rosją czy Chinami wyglądają więcej niż niepokojąco. To przecież biznesmen, musi robić interesy nawet z tymi, których nie popieramy.

Kiedy jednak Musk przejmuje całkiem spory i opiniotwórczy portal społecznościowy, sprawa zaczyna wyglądać inaczej. Możemy dyskutować nad rzeczywistym wpływem Twittera, ale nie da się przejść obojętnie obok takich spraw jak Arabska Wiosna, wybory w USA, Brexit, działalność rosyjskich trolli. Wspólnym mianownikiem jest właśnie Twitter. Problemem zaś to, że podobnie jak inne produkty wielkich koncernów, był spuszczony ze smyczy i pozbawiony kontroli.

I teraz właśnie wchodzi Musk i mówi: dobra, to bawimy się po mojemu, potrzebujemy jeszcze więcej samowolki

Takich reakcji jak Przemka jest więcej. Bo jak tu się nie obawiać, skoro okazuje się, że transakcja mogła dać dostęp do danych użytkowników inwestorom z Chin czy Arabii Saudyjskiej? Dziennikarze przypominają, że Twittera wykorzystują m.in. organizacje chcące niepodległości Tajwanu. A podobnych punktów zapalnych pewnie będzie tylko przybywać. Nagle dowiadujemy się, do czego może doprowadzić znajomość z bardzo nieciekawymi ludźmi z Chin, Rosji cz Arabii Saudyjskiej.

Głosy oburzenia, sprzeciwu, hasła "z tym coś trzeba zrobić" dają mi nadzieję, że wchodzimy w schyłkową fazę życia w społeczeństwie prezesów. Peter Bloom i Carl Rhodes, autorzy książki "Świat według prezesów", zauważyli, że wiara w tego jednego miliardera-zbawiciela jest bardzo niebezpieczna.

Przez lata entuzjaści takiego stylu mówili: a co w tym złego? To właśnie geniusze naprawią świat!

Teraz widzimy, czym jest świat według prezesów

Gdy rozmawiałem z Marcinem Napiórkowskim, autorem książki "Naprawić przyszłość", ten zauważył:

Napiórkowski porównał tę sytuację do obecnej – wielkie firmy technologicznie metaforycznie również wylewają ścieki, nawet nie do rzeki, tylko do studni, z której wszyscy pijemy. Dotychczas znajdowało się jakieś "ale", które pozwoliło je tłumaczyć i rozgrzeszać. W przypadku Muska coraz więcej osób zauważa, że sprawy posunęły się za daleko. I będziemy mieli dowód na to, że np. unijne regulacje są potrzebne.

Potrzebowaliśmy więc Muska, aby się przebudzić. Wiem, brzmi to górnolotnie, ale nieświadomy niczego Musk swoją pychą, pewnością siebie, wiarą we własne umiejętności i nieomylność może sprawić, że świat zrozumie, że stawianie właśnie na takich zarządców-idoli to ślepa uliczka.

REKLAMA

Dziękujemy, Elonie. Niszcz Twittera pokazując wszystkim, jak bardzo się myliłeś. Wszyscy na tym skorzystamy.

zdjęcie główne: FellowNeko / Shutterstock.com

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA