Największy techoptymista? Balcerowicz. Techpesymista? Kaczyński. A gdzie jesteś w tym ty?

– Nie jesteśmy komputerami przetwarzającymi dane i na ich podstawie podejmującymi racjonalne decyzje. Musimy uwzględniać emocje – Marcin Napiórkowski tłumaczy, jak uwierzyć w ludzkość, naprawić naszą przyszłość i dlaczego także w rozwoju technologii najważniejsze dopiero przed nami.

Marcin Napiórkowski twierdzi, że wie jak naprawić przyszłość

Wojna, kryzys klimatyczny i bezduszne korporacje zatruwające środowisko – to nasza teraźniejszość, w której coraz trudniej z optymizmem patrzeć w przyszłość. Tymczasem Marcin Napiórkowski w książce "Naprawić przyszłość" pokazuje, że to nic nowego. Ludzkość od dawna mierzy się z ogromnymi problemami i jest w stanie je pokonać.

Tak, też trudno mi w to uwierzyć. Jestem techpesymistą. To wyznanie sporo mnie kosztuje, bo jak pisze Napiórkowski, stawia mnie to obok Donalda Trumpa czy polskiej prawicy, której zdaniem to historia narodu kształtuje tożsamość współczesnego człowieka.

Kontrowersyjne towarzystwo, ale trudno, nic na to nie poradzę. Mimo młodego wieku zdarza mi się pomyśleć, że kiedyś musiało być chyba lepiej. Kiedy kupuję nowy sprzęt elektroniczny, zwracam uwagę, że jego poprzednik sprzed 40 lat był wykonany porządniej, z większą dbałością o szczegóły, bez pójścia na plastikowe kompromisy. Od dawna wybieram takie nośniki jak winyl czy kaseta, sprzeciwiając się niesprawiedliwemu podziałowi zysków przez platformy streamingowe. Z wielką nieufnością patrzę na wszystkie rzekomo innowacyjne pomysły technologicznych gigantów, widząc w nich próbę zniewolenia człowieka, a nie ułatwienia mu życia.

Okładka książki "Naprawić przyszłość" fot. Wydawnictwo Literackie

– To bardzo niedobre podejście – uważa Marcin Napiórkowski. Świat przez lata dzielił się na techoptymistów i techpesymistów. Żadna ze stron nie ma racji, bo świat jest dużo bardziej skomplikowany. Problem w tym, że uczestnikom sporu tak bardzo zależało na przeciągnięciu liny na swoją stronę, aż w końcu uznali, że wszystkie chwyty są dozwolone. Liczyła się tylko wygrana. Wersje ich historii potrafiły pomijać niewygodne fakty. Ważniejsze było to, aby prawda, w którą inni mają uwierzyć, przypominała to, co głoszą.

Efekt? Współczesny świat. Upadek bloku wschodniego oznaczał, że to kapitalistyczny Zachód wie, jak się gra w tę grę.

"Po roku 1989 świat ogarnął nastrój triumfalizmu i przekonanie, że teraz istnieje już tylko jedna droga naprzód. Rozpoczęła się realizacja globalnego scenariusza, którego istotą były prywatyzacja sfery publicznej, deregulacja świata finansów i w ogóle wszystkiego, co mogłoby przeciwdziałać swobodnemu przepływowi kapitału, a także oszczędności w sferze publicznej" – pisze Napiórkowski.

To właśnie taki świat pozwolił narodzić się Elonowi Muskowi, który wierci dziurę w ziemi dla samochodów i przedstawia to jako przełomowy wynalazek, który ma wyeliminować uliczne korki. Zapomina jednak, że podziemne tunele już istnieją i sprawdzają się jako metro. Nie przeszkadza to jednak sporej części ludzkości widzieć w Musku geniusza. Tak jak techpesymiści negują postęp, tak techoptymiści wierzą, że tylko genialni wizjonerzy za sprawą technologii mogą naprawić i uratować świat.

Ten spór zabrnął już w tak absurdalne rejony, że dyskutujący nie zauważyli ogromnych nierówności, rozpasania technologicznych firm czy zbliżającej się katastrofy klimatycznej. Nie ma więc dwóch stron. Elon Musk i inni miliarderzy – a raczej ich następcy i spadkobiercy – nie będą mogli korzystać ze swoich majątków, jeżeli Ziemia przestanie nadawać się do życia. Głoszący upadek techpesymiści może i będą mieli rację, stwierdzając, że kiedyś było lepiej, ale co z tego, skoro ich dom będzie płonął.

Co proponuje Napiórkowski? Rozmowę. Pod wieloma względami "Naprawić przyszłość" jest książką idealistyczną, wręcz utopijną. Autor namawia do rozmowy humanistów z umysłami ścisłymi, zaprasza do jednego stołu mięsożerców i wegan.

"Zamiana jednej wielkiej opowieści o starciu dobra i zła na wiele drobnych, o wyzwaniach, niesprawiedliwościach czy porażkach. Możemy się nie zgadzać, nawet bardzo, w kwestii energetyki jądrowej. Nie zaprzestanę podejmowania opartych na rzetelnych danych prób przekonania cię do swoich racji, ale tymczasem chętnie podziałam razem z tobą w kwestii promocji szczepień. Mogę nie akceptować tego, że ty nie akceptujesz prawa do małżeństwa osób tej samej płci, co dla mnie jest po prostu złośliwym ograniczeniem czyjegoś prawa do szczęścia. Nie przeszkadza mi to jednak rozmawiać z tobą o tym, jak wspólnie możemy zaradzić globalnej katastrofie klimatycznej. Mamy tu wspólny interes, bo na martwej planecie nie będzie ani ślubów homoseksualnych, ani mszy trydenckiej" – twierdzi Napiórkowski.

"Naprawić przyszłość" jest książką przepięknie ludzką. Pokazuje nasze słabości, jak prosty jest nasz umysł oraz jak łatwo nim sterować. Jednocześnie jest też spisem dowodów na to, że jako ludzkość mimo wszystko dajemy radę. Naszą wielką umiejętnością jest to, że dajemy ponieść się emocjom, że potrafimy działać wspólnie, że jesteśmy w stanie zmieniać politykę, uczyć się na błędach. "Spróbować jeszcze raz. Chybić jeszcze raz. Chybić lepiej" – pisał Beckett i książka Napiórkowskiego jest właśnie o takich próbach.

Marcin Napiórkowski, "Naprawić przyszłość", Wydawnictwo Literackie, Warszawa 2022. Książka jest dostępna w wersji papierowej i jako e-book.

"Trzeba sobie uzmysłowić, że nie ma żadnych dwóch stron. W kluczowych sprawach się zgadzamy"

Pana książka to opowieść o historiach, które kształtują i próbują wytłumaczyć skomplikowany świat. Tymczasem od 24 lutego przynajmniej w jednej kwestii sprawa jest prosta jak nigdy: Rosja jest zła, Ukraina jest dobra, trzeba stać po jej stronie, zero dyskusji. Tylko co z tego: świat nie zrobił się od tego prostszy, gotowych rozwiązań dalej nie ma.

Trochę jest tak – i to główny temat "Naprawić przyszłość" – że świat jest niezwykle skomplikowany. Musimy to przyjąć do wiadomości. Narzędziem, które pozwala nam na opanowanie wielowymiarowości świata, są właśnie opowieści. Są jak instrukcje obsługi pozwalające sprowadzić rzeczywistość do naszej skromnej ludzkiej miary. Czasami mamy do czynienia z przypadkiem odwrotnym. Sytuacja jest prosta i jednoznaczna, a opowieści próbują ją pogmatwać, żeby coś ukryć, zaciemnić, zrzucić odpowiedzialność.

Rosja napadła na Ukrainę. Jednym z elementów toczącej się wojny informacyjnej jest próba przekonania nas, że rzeczy są bardziej skomplikowane niż się wydają: zawsze dwie strony są winne, może podacie sobie ręce i się pogodzicie. To ważne, bo ta sama strategia dotyczy nie tylko wojny w Ukrainie. To samo dotyczyło dyskursu wokół szczepionek czy tego, jak próbuje rozmywać się odpowiedzialność i usypiać naszą czujność w kwestii globalnego ocieplenia. Za każdym razem słyszymy to samo: to nie takie proste, nie takie jednoznaczne, w zasadzie to nie da się powiedzieć. Dla badacza opowieści czasy są wyjątkowo ciekawe.

Emocje, o których pan pisze – wbrew temu, co się sądzi – nie oddalają nas od racjonalności. One są faktycznie potrzebne i pomagają się zjednoczyć. Podobnie było na początku pandemii. Choć mam wrażenie, że wówczas tę szansę zaprzepaściliśmy.

Niestety, zgadzam się z tą opinią. Natomiast to, co się teraz wydarzyło w naszej wyobraźni w kontekście inwazji Rosji na Ukrainę, daje pewną nadzieję. Przed tą wojną, o czym nie powinniśmy zapominać, postrzeganie Ukraińców w polskim społeczeństwie było bardzo negatywne. Negatywne stereotypy były mocno ugruntowane. Nagle wydarzyło się coś, co spowodowało, że jako społeczeństwo byliśmy w stanie oddolnie się zmobilizować, przyjąć miliony pod swoje dachy i zachować się tak, że można być dumnym z przynależności do tej wspólnoty.

Na początku pojawiały się głosy, że teraz jesteśmy pomocni, bo działamy pod wpływem emocji, ale co będzie np. za pół roku, gdy zacznie się proza życia. Czas minął i nic się nie dzieje, możemy żyć obok siebie. A więc przyszłość okazała się lepsza niż zakładano.

Jeżeli spróbujemy rozłożyć na części pierwsze te akty solidarności, z pomocą mogą przyjść nam badania, które pokazują, że nasze zachowania względem obcych bardzo zależą od tego, czy jesteśmy w stanie się z nimi utożsamić, czy nie. Tam, gdzie "obcy" są "inni" – jak dzieje się nadal na granicy z Białorusią – empatii nie ma. Jeśli są "nasi", zagraża nam wspólny wróg, wówczas lęku nie ma. Jest solidarność. Mamy badania pokazujące, że nośnikiem empatii są właśnie opowieści, których nawet nie zauważamy.

Jak zbudować narrację, żeby tak samo solidarnie postąpić z ludźmi, którzy próbują dostać się do Polski od białoruskiej strony?

Niezwykle ważne jest, by nie zadowalać się prostymi rozwiązaniami. Bardzo często w przestrzeni publicznej mówi się: ok, nie przyjmujemy ich, bo Polacy są rasistami albo że mamy uprzedzenia wobec ludności muzułmańskiej. Oczywiście te uprzedzenia się pojawiają, ale postrzeganie ludności ukraińskiej, naszych bliskich sąsiadów, jeszcze niedawno było podobne, a nawet w wielu wymiarach gorsze. To pokazuje, że w specyficznych sytuacjach możliwe jest szybkie przekształcenie stereotypów.

fot. rawf8/Shutterstock

Co się musi wydarzyć? Sytuacja, w której zdajemy sobie sprawę z niebezpieczeństwa, rozumiemy, dlaczego ludzie emigrują, przez co możemy się z uchodźcami utożsamić. W przypadku tego, co dzieje się w Sudanie Południowym czy Jemenie, jest o to trudno. Wojny toczą się od dawna, wybuchły daleko od nas, media o nich nie mówią. Dlatego nie potrafimy się z nimi utożsamić. To olbrzymi problem, bo pokazuje, jak nasze reakcje zależą od tego, co wiemy i jak układamy sobie świat.

Trudno porozumieć nam się między sobą tutaj, a co dopiero z kimś poszkodowanym w dalekim zakątku świata. Tymczasem to w rozmowie upatruje pan szansę na naprawę świata. Pod koniec książki pisze pan: "Mogę nie akceptować tego, że ty nie akceptujesz prawa do małżeństwa osób tej samej płci, co dla mnie jest po prostu złośliwym ograniczeniem czyjegoś prawa do szczęścia. Nie przeszkadza mi to jednak rozmawiać z tobą o tym, jak wspólnie możemy zaradzić globalnej katastrofie klimatycznej". Pięknie to brzmi, ale jak ratować ziemię ramię w ramię z osobą, która chce sprawić, żeby dla innych była ona nieprzyjemnym miejscem?

To niestety sposób myślenia, który jest w nas bardzo silnie zakorzeniony. Rozumiem go – pewne rzeczy są dla mnie oczywiste i nie jestem w stanie zracjonalizować sobie niektórych poglądów. Dla mnie rodzina jest ważną wartością, więc uważam, że powinno być więcej rodzin, a nie mniej. W związku z tym uważam, że dwóch gejów powinno móc założyć rodzinę jak ja. Przecież w ten sposób promuję wartości wręcz konserwatywne, jak rodzina czy wierność. No ale moi konserwatywni znajomi jakoś się z tym nie zgadzają.

Tylko czy rzeczywiście będziemy w stanie rozwiązać jakikolwiek problem, jeżeli do współudziału zaprosimy wyłącznie ludzi, z którymi zgadzamy się w stu procentach?

Tylko czy ta "druga" strona będzie chciała rozmawiać?

Trzeba sobie uzmysłowić, że nie ma żadnych dwóch stron. Podział konfliktu w kwestii energii atomowej przebiega zupełnie inaczej niż w kwestii dotyczącej szczepień, który z kolei przebiega zupełnie inaczej niż w przypadku różnicy poglądów politycznych albo zdania na temat globalnego ocieplenia. Jeszcze nie podzieliliśmy się na dwa rozłączne obozy. Choć media społecznościowe nam tym grożą. Im bardziej rozbijamy poszczególne konflikty na różne wymiary, tym lepiej będziemy w stanie rozwiązywać rzeczywiste problemy.

Opowiem o konkretnym przykładzie. W swojej pracy często zajmuję się tematem społecznego postrzegania nowych technologii w rolnictwie. W ramach dużego projektu od kilku lat badaliśmy, jak różne grupy postrzegają organizmy modyfikowane genetycznie. Bazowaliśmy na raporcie, w którym pojawiły się najbardziej rozpowszechnione narracje dotyczące GMO – zarówno za, jak i przeciw. Były opisane przeze mnie, przez człowieka, który nie ma pojęcia o inżynierii genetycznej, ale zna się na narracjach, więc perspektywa była neutralna. To był raport, który mieli przeczytać zwolennicy jednej, jak i drugiej strony. Kiedy później prowadziliśmy warsztaty, podczas których ludzie mieli ze sobą rozmawiać, nie mogli po prostu powtórzyć opisanych przez mnie argumentów, bo one już leżały na stole. Dosłownie.

Zaczynali więc mówić o tym, czego się obawiają, co jest dla nich ważne. Rezultaty przerosły najśmielsze oczekiwania. Kilka miesięcy temu byłem w Brukseli, gdzie rozmawiałem z bardzo wysoko postawionym urzędnikiem unijnym, który nie wiedział, kim jestem i czego chcę. Byliśmy w gronie współpracowników tego projektu. W pewnym momencie on mówi: dobra, bo ja już się pogubiłem – wy jesteście za czy przeciw GMO? Tymczasem po mojej lewej stronie siedział czołowy przedstawiciel rolnictwa organicznego, a po prawej – pani biotechnolożka aktywnie rozwijająca techniki edycji genomu. Urzędnik był w szoku, że te dwie strony mogą przyjechać razem i załatwiać wspólne problemy. To jest możliwe.

Oduczyłem się myślenia z perspektywy dwóch obozów po tym, jak prowadziłem badania wśród górników w Wałbrzychu. Mogli mieć inne poglądy, mogli wierzyć w różne teorie spiskowe, ale po tym, jak spędziłem miesiące, rozmawiając z nimi, zrozumiałem, dlaczego wierzyli w to, co wierzyli.

Być może będę upraszczał – co jak wynika z książki "Naprawić przyszłość" jest nagminne dla człowieka – ale dochodzę do wniosku, że człowiek to bardzo proste stworzenie. Wystarczy inaczej przekazać komunikat. Przykładem jest opisywane przez pana badanie pokazujące, co dzieje się, kiedy o przestępczości mówi się, używając słowa "bestia" bądź "wirus".

Uczestnicy dostali raport o przestępczości w fikcyjnym mieście. Dane były takie same, ale część badanych dostała raport zaczynający się od zdania "Wirus przestępczości zainfekował miasto". Część zaś: "Bestia przestępczości pustoszy nasze miasto".

Ci, którzy przeczytali o wirusie, uważali, że trzeba działać u podstaw, raczej zapobiegać niż leczyć. Czytający o bestii chcieli surowo karać i aresztować winnych. Jest to o tyle przerażające, że dla uczestników "bestia" i "wirus" były określeniami przezroczystymi. Nie zauważyli ich – byli pewni, że podjęli decyzję na podstawie danych. To ważna lekcja.

Ludzie są prości, ale nie w sposób, w jaki mówi o nich np. ekonomia neoliberalna. Nie jesteśmy komputerami przetwarzającymi dane i na ich podstawie podejmującymi racjonalne decyzje. Jeśli więc – np. w temacie technologii – nie uwzględnimy emocji, opowieści, pragnień i lęków, jeżeli uznamy, że wystarczą nam fakty czy suche dane i odetniemy ludzki komponent, to nie będziemy skuteczni w swoich działaniach. I szarlatani, i lekarze onkolodzy, i sprzedawcy paliw kopalnych, i ci, którzy chcą zabronić ich sprzedaży – wszyscy jesteśmy zmuszeni do korzystania z opowieści.

Mój ulubiony cytat z książki to pytanie: kto będzie recytował poezję w Dolinie Krzemowej?

Pracuję czasem z ludźmi od nowych technologii. Inżynierki zawsze powtarzają: zajmujemy się konkretnym rozwiązaniem, ale kto będzie tego używał, jak wpłynie na społeczeństwo, to nas już nie interesuje. Podobnie biotechnolodzy spytani o badania na temat wpływu nowej odmiany zbóż na relacje społeczne na wsi też się odżegnują, zapewniając, że to nie leży w ich kompetencjach. A przecież mamy badania wskazujące, że innowacje bez społecznego wymiaru w ogóle się nie przyjmują albo wręcz zaostrzają problemy społeczne.

Na zdjęciu Jeff Bezos, założyciel firmy Amazon fot. Fot. shutterstock.com/lev radin

Tymczasem idole świata technologii, jak Elon Musk czy Jeff Bezos, są odseparowani od "zwykłego życia" tak bardzo, jak się chyba tylko da. Dla mnie jest to przerażające, więc coraz częściej staję po stronie techpesymistów.

Problem w tym, że jeśli zostaniemy techpesymistami, to będziemy odrzucać również te nowe technologie, które mogą nam pomóc. Chociażby zmniejszając wpływ na środowisko rozwiązań, które stosowaliśmy dotychczas.

Jestem humanistą i pierwszą moją refleksją po rozpoczęciu współpracy z przedstawicielkami nauk ścisłych była pretensja do siebie, że nie uczyłem się matematyki, fizyki czy biologii. Doszedłem do wniosku, że nie mogę wywiązywać się ze swoich obowiązków humanisty, ponieważ nie uważałem na lekcjach z tych przedmiotów. My, humaniści, musimy przestać zasłaniać się tym, że pewnych rzeczy nie rozumiemy. Wówczas aktywniej zaczniemy wchodzić w partnerstwo z ludźmi od technologii i ją humanizować. Nie ma technologii bez ludzkiego wymiaru. Im szybciej to zrozumiemy, tym większe korzyści będziemy odnosić.

Dobrą analogią jest okres lat 60. w Stanach Zjednoczonych i debata nad pionierskimi wtedy regulacjami dotyczącymi wody, powietrza, ziemi. Przedstawiciele przemysłu byli zbulwersowani sugestiami, że nie będą mogli spalać czy zakopywać śmieci na pustyni, mówiąc, że biznes upadnie, bo firm nie będzie stać na ekologiczne działanie. Pół wieku później jest dla nas oczywiste, że nie można wylewać ścieków do rzeki.

Dzisiaj podobnie straszą nas wielkie platformy internetowe: metaforycznie również wylewają ścieki, nawet nie do rzeki, tylko do studni, z której wszyscy pijemy. A kiedy mówimy, że potrzebna jest regulacja, kontrola nad algorytmami, to odpowiadają, że przez to zabije się biznes i tę gałąź przemysłu. Poradziliśmy sobie z kopalniami i fabrykami, które nie zbankrutowały, więc i one sobie dadzą radę.

Kto u nas był największym techoptymistą i techpesymistą w Polsce na przestrzeni ostatnich 30 lat?

Szukałbym ich na politycznym świeczniku. Królem polskich techoptymistów nadal jest Leszek Balcerowicz. Wierzy on, że rozwiązania są proste i oczywiste, a droga do przyszłości jest jedna: wolnorynkowa. W 1989 roku nie było nikogo, kto głośno by się temu sprzeciwiał. Do dzisiaj ten dyskurs techoptymistyczny związany jest z retoryką transformacyjną, odnoszącą się do brania losu we własne ręce, bez udziału państwa. To wyróżnia polski techoptymizm.

Z kolei techpesymizm ma w Polsce twarz Lecha Kaczyńskiego. W 2004 roku otwierał Muzeum Powstania Warszawskiego. Niby placówka naszpikowana technologią, ale kiedy doszło do otwarcia, Lech Kaczyński podczas przemówienia zadał pytanie, dlaczego muzeum otwiera się teraz. Szybko odpowiedział, że wcześniej były (i wciąż są) siły, które chcą odciąć Polaków od przeszłości. A przecież serce narodu bije w przeszłości, to przeszłość mówi o naszej tożsamości – twierdził były prezydent. Dzisiaj Jarosław Kaczyński i jego partia kontynuuje ten sposób myślenia. Ruch techpesymistów bardzo silnie związany jest z ruchem, który w swojej poprzedniej książce nazwałem turbopatriotyzmem. Jest to postawa, która wszystko, co dobre, lokuje w historii. Nie przez przypadek mamy przedmiot "Historia i Teraźniejszość", a nie "Przyszłość i Teraźniejszość". To wyraz techpesymizmu.

W książce zwraca się pan do czytelniczek, a nie, jak zwykle czynią to autorzy, do czytelników. Chociaż jestem zwolennikiem feminatywów, to wybiło mnie to z rytmu. Dopiero na własnej skórze mogłem poczuć, jak wyklucza się czytelniczki, jeśli zwraca się do nich jak do mężczyzn.

HQuality/shutterstock.com

Sam nie mam problemu, żeby przyznać się do tego, że kiedyś feminatywy mnie śmieszyły – uważałem, że do kobiety można mówić "chirurg", bo "chirurżka" jest trudne do wymówienia. Przekonały mnie badania. Były szokujące. Okazało się, że w tym samym typie wypadków samochodowych kobiety w Stanach Zjednoczonych odnosiły znacznie większe obrażenia niż mężczyźni. Tylko dlatego, że samochody były projektowane z myślą o kierowcy – mężczyźnie, z jego średnim wzrostem i wagą. W Stanach Zjednoczonych trudno było uniknąć tej pomyłki. W Polsce gdybyśmy konsekwentnie mówili tak samo często o kierowczyniach, jak o kierowcach, to łatwiej byłoby nam zastanowić się, czy na pewno myślimy o obydwu grupach, uwzględniając także różnice.

Inny przykład: gospodarze programów telewizyjnych zapraszają do siebie gości. I jakoś tak dziwnie się składa, że zapraszają mężczyzn, zapominając o kobietach. Gdybyśmy pamiętali, że zapraszamy gościnie i gości, mielibyśmy tę lampkę z tyłu głowy. To jak z wirusem i bestią. Język jest potężnym narzędziem, który może nam pomóc lub skomplikować życie.

Mimo wszystko okazuje się, że jako ludzkość potrafimy radzić sobie z wieloma rzeczami. I chociaż pandemia nie doprowadziła do tego, że solidarność została w nas na dłużej, a dawne negatywne zwyczaje przepadły – już wraca się do latania bez opamiętania – to jednak nauka triumfowała. Na początku pandemii pojawiały się głosy, że w ciągu dwóch lat życie wróci do normy i faktycznie tak się stało. Kolejny sukces?

Musimy zrozumieć, że postęp to nie jest jednokierunkowa ulica. Dlatego trzeba uczyć się na błędach. Pandemia nie jest wielkim, spektakularnym sukcesem, gdzie wszystko się udało, ale też nie jest porażką.

Pamiętam, jak w szczycie pandemii prowadziliśmy badania na temat języka ruchów antyszczepionkowych. Jedną z centralnych narracji było "nie jestem antyszczepionkowcem, ale czy te szczepionki nie pojawiły się zbyt szybko?". Wie pan, skąd ta obawa w tych ruchach się wzięła? Przeze mnie!

Oczywiście żartuję, nie jestem wyłącznym winnym. Ale gdy zaczęła się praca nad szczepionkami, również ja pełen entuzjazmu opowiadałem w mediach, że to wielki sukces nauki i ludzkości, bo jeszcze nigdy tak szybko nie rozwiązaliśmy tego problemu, technologia nie pomogła wcześniej na taką skalę. Sami podkreślaliśmy tę prędkość, pęd, pośpiech.

To pokazuje, w jaki sposób nasza komunikacja protechnologiczna może zasilać lęki, jeżeli nie będziemy z odpowiednią wrażliwością myśleć o tym, co komunikujemy. Czy mówiąc "szybko", niechcący nie sugerujemy, że doszło do "zbytniego pośpiechu"? Zamiast tego może dało się użyć innych opowieści. Na przykład wychodząc od metafory budynku czy piramidy. Od wielu lat kładliśmy kolejne piętra, inwestując w naukę. Dziś dokładamy tylko kolejną warstwę na tych solidnych fundamentach. No ale nic. Za późno. Mądry Polak po szkodzie.

"Naprawić przyszłość" jest opowieścią o narracjach. Od dawna jedne z najpopularniejszych historii to te nostalgiczne. Ostatnio na TikToku zauważyłem, że dla młodszych pokoleń nostalgiczne są już utwory z 2016 roku.

Nostalgia będzie przyspieszać – wspominać będzie się rzeczy nie sprzed 20 lat, ale już 5 lat. Następuje coraz szybsze przeterminowanie treści czy bodźców. Mamy więcej filmów, seriali, książek, gier, mód – w związku z czym wspomnienie np. 20 seriali wstecz następuje już dużo szybciej.

Wyróżniłbym dwa rodzaje nostalgii. Jedna to ta będąca zjawiskiem czysto estetycznym, mody na retro, które funkcjonowały zawsze: barok fascynował się średniowieczem, oświecenie renesansem, a wszyscy kochali starożytność. Pojawia się jednak także inna nostalgia, która mówi: kiedyś było lepiej. Ona powinna nas niepokoić, bo można na jej podstawie zbudować bardzo mylną opowieść o świecie, z której wynika, że nasz sens jest w przeszłości. Tymczasem to, co najważniejsze, dopiero przed nami.

Zdjęcie tytułowe: Shutterstock/Fit Ztudio
Data publikacji: 07.09.2022