Rządowa aplikacja randkowa? Chcą nas cofnąć do XIX wieku
Jeśli młodzi sami sobie nie radzą w stworzeniu związków, to trzeba im pomóc. Oto zdanie, które wypowiedziałby ktoś żyjący wieki temu, a także ku mojemu zaskoczeniu ktoś, kto pokłada wielką wiarę w technologię.

"Kotki i psiecka nie zastąpią ci dziecka" – grzmieli autorzy transparentu wywieszonego podczas ostatniego marszu niepodległości. Proste odpowiedzi na trudne pytania zawsze są kuszące, ale problemy z demografią, które dotyczą nie tylko Polski, to sprawa znacznie bardziej skomplikowana. Nie ma jednego, dobrego lekarstwa, o czym pisał w swoim reportażu na łamach Spider's Web+ Marek Szymaniak. Nie może być, skoro sytuacja wcale nie jest czarno-biała. Osób deklarujących chęć wydania na świat potomków jest wbrew pozorom wiele, a jednak na to się nie decydują.
Aż 86 proc. Polaków w wieku rozrodczym ma lub chciałoby mieć dzieci – tak wynika z badania badaniu "Rodzina 2030" z 2023 roku. Jedynie 8 proc. badanych odpowiedziało, że deklarowało, że nie chce mieć dzieci. Podobne wnioski płyną z badania CBOS. Wynika z niego, że wśród pytanych osób do 40 roku życia planujących potomstwo jest 77 proc., a kolejne 13 też to rozważa – zauważał Marek Szymaniak.
To dlaczego dzieci z tego nie ma? Być może żadna z przyczyn, które tak często się przytacza, nie jest prawdziwa. Być może zasadne są wszystkie – te o nikłych szansach na zakup mieszkania, o strachu przed przyszłością, o rozjeżdżających się potrzebach i aspiracjach kobiet oraz mężczyzn. Niektórzy machają ręką i mówią, że żyje nam się lepiej, zarabiamy więcej, więc ekonomia nie jest aż tak istotna, ale jednak rozumiem tych, którzy wskazują na brak własnych czterech ścian czy niestabilne zatrudnienie.
Od razu pojawia się odpowiedź, że przecież dawniej czasy były znacznie cięższe, a dzieci się rodziły. Rodziny powstawały nawet podczas okupacji. Słyszycie? Ktoś właśnie puszcza tiktokową melodię o tym, że kiedyś ludzie mieli mniej, lecz żyli bliżej siebie. Poprawia obrazkiem z bzdurnym hasełkiem o trudnych czasach tworzących silnych ludzi i o słabych ludziach kreujących trudne czasy.
Jak mimo wszystko dążyć do tego, by rodziło się w Polsce więcej dzieci? Budować miejskie mieszkania z rozsądnie wycenionym czynszem? Lepiej chronić prawa pracowników?
A może założyć… państwowego Tindera?
Właśni taki pomysł przedstawiono na łamach "Klubu Jagiellońskiego". Mateusz Łakomy, autor książki "Demografia jest przyszłością", zauważa, że w Polsce nie powstaje wystarczająco dużo par. Aplikacje randkowe nie pomagają w tworzeniu stałych związków.
Trudno z tą diagnozą dyskutować.
Boimy się, że jeśli pokażemy prawdę o sobie, zostaniemy odrzuceni. Seksuolog zwraca też uwagę na tzw. "syndrom supermarketu". Korzystając z aplikacji, przestajemy myśleć, że po drugiej stronie ekranu znajduje się człowiek, który ma uczucia. Zamiast tego widzimy "produkt" – pisał Jakub Wojtaszczyk w reportażu Spider's Web+ tłumaczącym, dlaczego randkowanie w sieci tak często kończy się rozczarowaniem.
Skoro aplikacje randkowe są jak supermarket, to logicznym jest, że ich użytkownicy będą produktem, by nie powiedzieć: towarem. Trzeba więc całkowicie odmienić zasady gry. Zburzyć tę symboliczną galerię handlową, postawić park. Albo – też symboliczną – świetlicę, dom kultury. Wspólną przestrzeń, gdzie ludzie będą mogli naprawdę się poznać. Siebie, a nie wykreowany wizerunek.
Tyle że państwowy Tinder, przynajmniej wedle tej wizji, wcale nie szedłby w tę idealistyczną stronę.
- Platforma matchmakingowa powinna dopasowywać użytkowników przede wszystkim na podstawie kryteriów, które badania naukowe wskazują jako najważniejsze dla trwałości związku i późniejszego stworzenia rodziny. Najważniejsze z nich to podobny status społeczno-ekonomiczny (wykształcenie, zawód, dochody, subiektywna pozycja społeczna). Zdjęcia oczywiście też tam będą, bo wizualizacja jest potrzebna, ale nie mogą być głównym czynnikiem decyzyjnym – proponuje Łakomy.
Autor propozycji zmierza nawet dalej:
Użytkownik wypełniałby szczegółową ankietę (wiek, wartości, plany życiowe, wykształcenie, zawód, zainteresowania itd.). Algorytm powinien przeliczać to na status społeczno-ekonomiczny, niekoniecznie pokazując te dane użytkownikom i proponować ograniczoną, dobrze wyselekcjonowaną pulę profili – tak, żeby nie było ciągłego przebierania jak w ulęgałkach i wiecznego niezadowolenia.
Przeraziła mnie ta wizja. Brzmi nie jak recepta na wyjście z kryzysu demograficznego, a mokry sen technooptymisty z kart mrocznej dystopii.
Czy ten projekt nie rozpada się już na etapie planowania? Marek Szymaniak w swoim reportażu zauważał, że różnice między kobietami a mężczyznami w wykształceniu, światopoglądzie i miejscu zamieszkania często okazują się tak wielkie, że randka w realu kończy się niepowodzeniem i rozczarowaniem. Po wyborach z 2023 r. najlepiej było widać różnice – kobiety stanowiły 28,9 proc. wyborców Konfederacji i aż 61,9 proc. elektoratu Lewicy.
Wpisanie w ankiecie wyższego wykształcenia, dobrych zarobków i marzeniu o domku na wsi wcale nie musiałoby oznaczać, że algorytmy odsieją element niepożądany, zostawiając wyłącznie ideały. To przecież znacznie bardziej skomplikowane.
Zapewne algorytm nie brałby pod uwagę oddawanych w wyborach głosów, ale różnice wyszłyby bardzo szybko. Można się zżymać na polaryzację i niesprawiedliwe stereotypy, ale trudno oczekiwać, by nagle powstawały udane związki w sytuacji, kiedy jedna strona uważa, że kobiety powinny być maszynkami do rodzenia dzieci i o wszystkim musi decydować mężczyzna, a druga strona się z tym nie zgadza i na dodatek nie sądzi, że każdy imigrant to wróg ojczyzny. Obawiam się, że rada w stylu "wystarczy nie rozmawiać o polityce" nie pomoże.
Założenie, że wystarczy połączyć młodych, wykształconych, z dużych miast, bo przez te czynniki myślą o świecie podobnie, jest bardzo naiwna. Tym bardziej że osoby z wyższym wykształceniem też głosują na rasistów czy tych, którzy niby są za wolnością, a w praktyce dążą do jej ograniczenia. A to przecież tylko jeden z problemów takiej segregacji.
Teza ta jest przede wszystkim okrutna
Rozumiem, że często tak właśnie bywa: ludzie poznają się na studiach, w pracy. Łączy ich zawód, pozycja, status, podobne marzenia i plany. Proponowana całość przypomina mi jednak aranżowane małżeństwa. Wyrachowane, wykalkulowane. I nieszczęśliwe?
Algorytm byłby więc dawnym rodzicem, który wie lepiej, co lepsze dla dziecka, najczęściej córki. Miłość nie jest istotna, romantyzm to bzdury, motyle z brzucha prędzej czy później wylecą. Życie zaś rządzi się innymi prawami. Może brutalnymi i okrutnymi, ale cóż poradzić? Tak będzie, córuś, lepiej. Myślisz, że ktokolwiek miał wybór? A tu aplikacja pokazuje: bogaty, zaradny, z tego samego miasta. Wszystko się zgadza.
Przykłady takich szczęśliwych, zaplanowanych z góry związków znamy z historii aż za wiele. I to ma być lekarstwem na współczesne problemy? Kiedyś, owszem, podziałało. Kobieta była przekazywana jak towar. Druga strona wcale nie musiała być z tej transakcji zadowolona, ale przecież też nie o to chodziło.
Skoro już tak sięgamy do przeszłości, to co dalej? Może aplikacja PodajWodę dla tych, którym udało stworzyć się związek i doczekać potomstwa. Program losowałby, który syn szedłby do wojska, a który zostałby księdzem. Ten ostatni nie miałby wyboru – musiałby pomagać rodzicom. Aplikacja PodajWodę wskazywałaby córkę, która mogłaby mieć wyższe wykształcenie, a którą należałoby zeswatać z pulą użytkowników państwowego odpowiednika Tindera. Los nie jest zapisany w gwiazdach, algorytmy wiedzą lepiej i na bazie obiektywnych danych zaplanują szczęśliwe życie. Polska znowu będzie wielka, place zabaw wypełnią się uroczymi brzdącami.
Wydaje mi się, że państwo ma narzędzia, aby w inny sposób zachęcać do zakładania rodzin – tylko że wbrew pozorom tak chętnie po nie nie sięga. Jeżeli już rządzący mają wykorzystywać świat technologii, to wpływając na wirtualną rzeczywistość tak, aby wielkie firmy nie czuły się bezkarnie. Żeby ich działania były przejrzyste i zgodne z prawem. Żeby użytkownik nie był celem i produktem. Media społecznościowe faktycznie utrudniają relacje międzyludzkie. To jednak niekoniecznie musi oznaczać, że państwowe algorytmy zbudują lepsze, zdrowsze społeczeństwo. Tym bardziej jeśli fundamentem ma być coś na wzór idealnych klas społecznych.







































