Idę ulicą i pytam: czy to AI? Zniszczyli nawet święta
Ostrożnym trzeba być nawet poza internetem, bo dziwne obrazki czają się wszędzie.

Może to moja wina i jestem za bardzo podejrzliwy. To coś więcej niż zwykła nieufność, bo zaczynam kwestionować sam siebie. Czy to, co widzę, wykonał człowiek, czy jednak ktoś poszukał innego rozwiązania? Czy to już obsesja, jeśli zastanawiam się, czy myszki, księżniczki i inne stworzenia, które obserwować można na świątecznych dekoracjach, są dziełem AI?
Nie mam twardego dowodu, ale coś mi nie pasuje. Ta charakterystyczna kreska, specyficzna animacja. Niby grafiki podobne do rysunków czy filmów, ale jednak jakieś… inne. Te oczy, sierść, ręce, twarze. Co gorsza, żadna odpowiedź nie będzie dobra. Jeżeli mam rację i to AI, będę smutny – nawet święta się nie obroniły. A jeśli się mylę i trop prowadzi na manowce, to samo podejrzenie jest przecież obciążające. Jak w kawale o tym, że gość buchnął 200 zł. Banknot się znalazł, ale niesmak pozostał. Skoro pojawiła się taka hipoteza, cień wątpliwości, to znaczy, że różnice stylistyczne są niewielkie. Teraz to człowiek chce się upodobnić do dzieł sztucznej inteligencji i ją naśladować, żeby przypodobać się innym. Jakby inaczej się już nie dało.
Też tak macie? Chodzicie po ulicach, patrzycie na grafiki, reklamy i zadajecie sobie pytanie: kto za tym stoi? Jak dziwni łowcy spisków, którym wydaje się, że to wszystko jest ustawione, na naszych oczach realizowana jest jakaś podejrzana gra, a tylko nieliczni czują pismo nosem? Obserwując świąteczne dekoracje nie analizuje się już ich tylko wyglądu. Nie ocenia się, czy mogą się podobać, czy nie. To zawsze była subiektywna kwestia. Teraz dochodzi znacznie ważniejszy dylemat: jakim sposobem zostało to wykonane?
Zły internet wygrał
Sama wątpliwość pokazuje, że zaszły daleko idące zmiany. Ten czas już dawno powinien minąć. Przeszliśmy przez etap, kiedy jako podejrzliwe i rezolutne dzieciaki zrozumieliśmy, że pan z czerwoną i siwą czapką raczej nie jest słynnym świętym Mikołajem. Z tym stanowiskiem musi być coś nie tak, skoro podobnych jegomościów rzekomo rozdających prezenty grzecznym widzi się na każdym kroku. A potem odkrywamy, że to jednak rodzice i czar bezpowrotnie pryska.
To nawet nie tak, że wierzyłem w magię świąt, ale idąc ulicą, obserwując świąteczne dekoracje, które do złudzenia przypominają grafiki jakich pełno dziś w sieci, byłem jak dziecko z komiksu Janka Kozy. Pytanie, kto próbuje wykreować nam magię świąt, jest przecież fundamentalne. A potencjalna odpowiedź tak niepokojąca, że lepiej jej nie znać, nie dopytywać.
Krytyka świątecznych jarmarków jest tak oczywista, że kolejne narzekanie wydaje się być niepotrzebne. W tym roku byłem jednak naprawdę rozczarowany. Mam wrażenie, że na łódzkim świątecznym targowisku biblelotów jest jeszcze więcej. Breloki, zabawki, pluszaki, które nic a nic nie mają wspólnego ze świętami. Widziałem nawet stoisko z elektroniką oraz z poduszkami. Grafiki nie pozostawiały już żadnych wątpliwości, kotki patrzące w telefon na bank wygenerowane zostały przy użyciu sztucznej inteligencji. Zły internet nie tylko wygrał. On jeszcze zbudował swoją potężną twierdzę. Wcisnął się w każdy element życia.







































