Elon Musk chce zrobić z Twittera szambo. Reklamodawcy i Unia Europejska mu na to nie pozwolą
Elon Musk oficjalnie stał się właścicielem Twittera. Jeden człowiek odpowiada teraz nie tylko za plany podboju kosmosu i przodowanie elektryfikacji samochodów, ale także za jeden z największych, a już na pewno jeden z najistotniejszych serwisów społecznościowych na świecie. Jak zmieni się Twitter pod rządami Muska?
Nie minęła doba, odkąd Elon Musk stał się właścicielem Twittera, a ten zdążył już wparować do siedziby firmy niosąc dumnie… zlew (taka gra słowna od angielskiego let that sink in, co oznacza „niech to wsiąknie”, ale tłumaczone dosłownie może oznaczać „wpuśćcie ten zlew do środka”). Śmieszki jednak szybko się skończyły, gdy zaraz po wniesieniu zlewu z kwartery głównej wyniesiono ważne osoby – CEO Paraga Agrawala, dyrektora finansowego Neda Segala i szefa działu prawnego Vijaya Gradde.
Wcześniej Elon mówił też o zwolnieniu 5000 pracowników i choć publicznie wycofał się z tej zapowiedzi, to nie jest powiedziane, że gra na zwłokę, a redukcja etatów i tak nastąpi. Musk znany jest bowiem z zarządzania w stylu Tomasza Lisa żelazną ręką, więc żadna opcja nie wydaje się niemożliwa.
Jeszcze bardziej istotne są jednak plany Muska co do charakteru platformy.
Twitter zmieni się nie do poznania. A przynajmniej tego chce Elon Musk.
Wśród wielu szumnych zapowiedzi Elona Muska można wyczytać ogólny kierunek, w jakim geniusz/wizjoner/wujaszek z wesela chce zabrać swój ulubiony (a teraz także po prostu „swój”) serwis społecznościowy.
Przede wszystkim Musk chce bezwzględnej wolności słowa, likwidacji możliwości banowania i przywrócenia na platformę tych, którzy zostali z niej permanentnie usunięci. A to niestety oznacza wolną rękę dla panoszących się w serwisie botów i ruskich onuc, do których ostatnimi czasy można by zaliczyć samego Muska. O ile mówienie o „wolności słowa” jest godne podziwu, tak w wersji proponowanej przez nowego właściciela oznacza to wolność dla dezinformacji, mowy nienawiści i podżegaczy pokroju Donalda Trumpa. Były prezydent Stanów Zjednoczonych przez lata był największym mącicielem wód w mediach społecznościowych, czym finalnie doprowadził do nieudanego zamachu stanu, po którym został zbanowany ze wszystkich liczących się platform. W myśl nowych reguł Muska, Trump mógłby powrócić na platformę i dalej siać ferment.
Na szczęście przyszłość Twittera wciąż jest zależna nie tylko od akcjonariuszy, ale też od reklamodawców, a ci wyraźnie sprzeciwiają się powrotowi Trumpa. Jak donosi The Wall Street Journal, kilku największych reklamodawców otwarcie zapowiedziało, że powrót Donalda Trumpa na platformę będzie „czerwoną flagą” – mowa o ponad tuzinie klientów agencji GoupM, którzy nakazali agencji wstrzymać działania na Twitterze, jeśli tylko konto byłego prezydenta zostanie odblokowane.
Zapędy Elona Muska zamierza też ostudzić komisarz europejski, Thierry Brenton, który już dał miliarderowi do zrozumienia, że w Unii Europejskiej Twitter będzie operował według ogólnoprzyjętych regulacji, a nie wedle widzimisię jednego człowieka.
Nowy właściciel Twittera uważa za bezzasadne obawy o to, że Twitter pod jego rządami i z jego wizją „wolności słowa” stanie się jeszcze bardziej toksycznym szambem, niż jest dzisiaj. Dlatego zapowiedział, że algorytmy będą aktywnie ograniczać zasięgi hejterskim komentarzom, by oferować „wolność słowa, ale nie wolność zasięgu”. Doświadczenie z Twittera i innych mediów społecznościowych uczy jednak, że to rozwiązanie, które nie ma szans się sprawdzić na dłuższą metę. Gdy pozwolić ludziom szerzyć nienawiść i fałszywe informacje, zawsze znajdzie się grono, które zacznie tym treściom wtórować, niezależnie od tego, czy algorytm będzie je promował, czy nie. Wystarczyło spojrzeć, co z ludźmi robiły tweety Donalda Trumpa.
Na jakie zmiany realnie możemy liczyć? Czy to już czas porzucić Twittera?
Odłóżmy na chwilę na bok górnolotne plany Elona Muska, które raczej nieprędko dojdą do skutku. W jaki sposób realnie może zmienić się Twitter?
Na pewno możemy liczyć na to, że pojawi się w nim więcej reklam i na to, że prędko poszerzony zostanie abonament Twitter Blue. W końcu Elon Musk nie kupił Twittera, bo miał taki kaprys (no, w każdym razie nie tylko dlatego), ale przede wszystkim po to, by na serwisie zarobić i kontrolować przepływ informacji. Możemy więc spodziewać się nowych sposobów serwisu na zarabianie. Nie zdziwiłbym się też, gdyby Musk zdecydował się poszerzyć metody dotarcia do czytelników dla dziennikarzy i polityków, którzy są dwiema najbardziej aktywnymi grupami społecznymi na Twitterze. Idzie to w parze z chęcią kontroli przepływu informacji, a też umożliwienie dzielenia się dłuższymi treściami bezpośrednio w serwisie społecznościowym wydłuży czas, jaki spędzają w nim użytkownicy. A to z kolei zwiększy wpływy z reklam.
Jak można było się spodziewać, dzisiejsza formalizacja przejęcia serwisu wywołała na Twitterze falę wpisów o treści „uciekam”, aż dziwne, że w trendach nie wisi jeszcze #Twitterisoverparty. Faktem jednak jest, że Twitter nie ma dziś sensownej alternatywy, a przynajmniej nie takiej, która nie jest skierowana do ekstremistów, skrajnej prawicy i oszołomów, jak Parler, Albicla czy Truth Social.
Nie ma więc dokąd uciekać, a widać, że alternatywa dla serwisu pod rządami Elona Muska jest bardzo potrzebna. Twitter nie jest bowiem największą społecznościówką na świecie, ale jest bez wątpienia serwisem o ogromnej sile oddziaływania społecznego, właśnie przez wzgląd na fakt, że to tam wypowiadają się prominentne persony świata polityki, biznesu czy dziennikarstwa. Nawet w Polsce, gdzie Twittera ma relatywnie niewiele osób, tweety polityków czytają wszyscy, bo są one udostępniane w innych mediach, a nawet pokazywane w telewizji. Jeśli Elon Musk uprze się płynąć w kierunku, który zapowiadał na przestrzeni ostatnich miesięcy, ten ważny społecznie serwis zmieni się w niepowstrzymany, toksyczny ściek i raj dla rosyjskiej propagandy. A skoro nie mamy alternatywy, to pozostaje mieć nadzieję, że Musk ugnie się pod naciskiem reklamodawców i Komisji Europejskiej, i jednak nie zamieni Twittera w jeszcze gorsze piekło, niż obecnie.