Twitter w rękach Elona Muska to zagrożenie dla świata
Po długiej i niekiedy żenującej dramie, Elon Musk w końcu kupił Twittera za 44 mld dol ku uciesze większości mediów. - Będzie się działo! - cieszą się dziennikarze licząc zapewne na mnóstwo tematów, których Musk na pewno będzie im codziennie dostarczał do opisywania.
Ja się nie cieszę. Twitter w rękach Muska to zagrożenie dla świata. Zupełnie nie przesadzam.
Fakty są następujące
Najbogatszy człowiek świata (na papierze oczywiście; zawsze mnie śmieszą te niby biliony dolarów, które niby miliarderzy mają - no, nie mają ich raczej) posiada aktualnie najgłośniejszy megafon na świecie. Wprawdzie lata wzrostów Twitter ma już dawno za sobą - z planów dojścia do pół miliarda użytkowników do 2020 r. ostało się raptem 250 mln, które na dodatek dość szybko więdną - ale wciąż jest to najszybszy i najgłośniejszy kanał komunikacji globalnej. I ktoś taki, jak Elon Musk będzie go kontrolował.
A dobrze wiemy, jaki potrafi być Musk
Nieobliczalny to małe słowo. Za nic ma oficjalnie przyjęte schematy działania - jedno jego zdanie, palnięte może po joincie z marihuaną, może w przypływie nagłej weny podczas pobytu w toalecie, potrafi zabić lub wynieść na piedestał firmy, projekty, kryptowaluty i inne cyfrowe dobra.
Ale to nie wszystko. Musk raz jest Demokratą, raz Republikaninem. Jego światopogląd zmienia się kilka razy do roku, w zależności zapewne od tego, jaki jego projekt biznesowy jest dotowany z publicznych pieniędzy, a jaki odrzucany.
Musk lubi też opowiadać, jak to jest wielkim obrońcą wolności słowa. - Powód, dla którego kupiłem Twittera jest taki, że jest ważne dla naszej cywilizacji, by miała cyfrowy miejski rynek, gdzie różne poglądy mogą być debatowane w zdrowy sposób, bez uciekania się do przemocy - mówił tuż po informacji o nabyciu Twittera.
To brzmi nad wyraz groźnie
To sugeruje bowiem, że Musk otworzy Twittera na największe światopoglądowe ekstrema - wszelkiej maści szaleńców, którzy pierwsze co zrobią, to nawoływać będą do fizycznej przemocy. Dobrze wiemy, że ekstremalne treści roznoszą się w sieciach społecznościowych jak zaraza. Głosy szaleńców niestety są głośniejsze niż umiarkowanych, logicznie myślących ludzi. Twitter już dziś bywa toksycznym miejscem i trzeba się mocno natrudzić, by odsiać straszne treści ze swojego feedu. Obawiam się, że za Muska Twitter będzie jedną wielką szczujnią.
A że Twitter jest medium, który potrafi doprowadzić do społecznych zrywów to wiemy z przeszłości. Szczególnie podatne są na to niezbyt stabilne demokracje Ameryki Łacińskiej, czy Afryki. Zresztą nawet największa demokracja świata, czyli amerykańska, o mały włos nie padła pod naporem inspirowanych przez Trumpa najeźdźców waszyngtońskiego Kapitolu. Ich głównym środkiem koordynacji działań były media społecznościowe, w tym Twitter. Aż strach pomyśleć, co może się dziać, gdy Musk wprawi w życie swoje lakoniczne rozumienie "wolności słowa".
Zresztą zobaczymy, jak mocno Musk przywiązany będzie do aktualnie głośno artykułowanych przez siebie wolnościowych poglądów, gdy Twitterem zainteresują się Chiny. To właśnie w Państwie Środka najwięcej zarabia Tesla, to tam ma także swoje fabryki. Co zatem będzie z krytyką Chin na Twitterze? Pekin szybko przykręci śrubę fabryce Tesli, oficjalnie pewnie za coś innego, a w tle będzie "panie Musk, zrób pan coś z tym Twitterem w sprawie chińskiej, tajwańskiej". Czy i wtedy Elon pozostanie wierny swojemu bezwzględnemu podejściu do wolności słowa?
Jest też jeszcze jeden bardzo nieciekawy aspekt biznesowo-polityczny przejęcia Twittera przez Muska
Musk nie kupił Twittera za 44 mld dol. swoich pieniędzy (bo ich po prostu nie miał), lecz za spore pożyczki banków z Wall Street oraz dzięki inwestycjom prywatnych przedsiębiorców.
Jedno nazwisko powinno wszystkim podnieść brwi - Alwaleed Bin Talal. To saudyjski miliarder blisko spowinowacony z rządzącymi Arabią Saudyjską szejkami (jest wnukiem pierwszego króla Arabii Saudyjskiej). Pan Bin Talal kupił pakiet Twittera warty 1,9 mld dol, co czyni go drugim największym udziałowcem serwisu po Musku.
Jeśli "inwestor z Arabii Saudyjskiej" nie brzmi dla was nazbyt groźnie, to warto dodać, że państwowy fundusz Kataru dorzucił 375 mln dol w zamian za udziały w macierzystej spółce Muska.
Twitter nie jest i nigdy nie był rentowną spółką. Ba, jest zadłużony na 13 mld dol. i każdego roku musi obsługiwać dług w wysokości 1 mld dol. W naturalny sposób Musk szybko Twittera finansowo nie uzdrowi, nawet jak każe płacić 20 dol. miesięcznie za posiadanie zweryfikowanego konta w serwisie. No, ale są teraz blisko Muska arabscy szejkowie z nieograniczonymi wręcz zasobami finansowymi.
W ten oto sposób bardzo groźny region świata, który super daleki jest od standardów rządzenia i działania świata zachodniego wbija swoje szpony w największy globalny megafon rządzony przez mocno chwiejnego w poglądach Elona Muska. Przerażające.
Gdzie się nie spojrzy Musk jako szef Twittera jawi się jak poważne niebezpieczeństwo
Żyjemy w świecie kultu jednostki. Charyzmatyczni liderzy polityczni i biznesowi potrafią rządzić duszami setek milionów ludzi. Z doświadczeń ostatnich lat widać wyraźnie, że uwielbiają oni wykorzystywać do swoich celów media społecznościowe, bo krótki przekaz, rozkaz, czy dyrektywa możliwa jest do odczytania w mgnieniu oka na całym świecie.
Oddanie sterów Twittera Muskowi - człowiekowi bardzo nieobliczalnemu, za którym w tym przypadku stoją wschodnioazjatyckie pieniądze - jest tykającą bombą.
Czytaj też:
Musk zapytał, czy ma przywrócić do życia konkurencję dla TikToka. 2 miliony ludzi chce tego
Elon Musk chce zrobić z Twittera szambo. Reklamodawcy i Unia Europejska mu na to nie pozwolą
Elon Musk przejął Twittera. Rządy rozpoczął od czystek