Elon Musk mówi, że Twitter umiera. I w sumie ma rację
Narracja o umierającym Twitterze była rzecz jasna na rękę Elonowi Muskowi, bo mógł wjechać na białym koniu i krzyknąć: wszystko naprawię! Sprawa z zakupem portalu w końcu się pogmatwała, ale pojawiły się informacje świadczące o tym, że Twitter faktycznie ma problem. Pytanie, czy Musk faktycznie dobrze go zdiagnozował i czy na pewno jego pomysł na naprawę ma szanse powodzenia.
Czy Twitter umiera? – zapytał w kwietniu Elon Musk, zauważając, że najpopularniejsze konta na portalu rzadko się udzielają. Z wewnętrznych badań, o których pisze teraz Reuters wynika, że faktycznie coś jest na rzeczy. Okazuje się, że liczba najbardziej aktywnych użytkowników – czyli takich, którzy logują się od 6 do 7 razy w tygodniu, wypuszczając przynajmniej 3-4 wpisy – spada.
Zmniejsza się zainteresowanie tematami, które wcześniej na Twitterze były wiodące, jak sport, polityka czy wiadomości. Nie jest chyba zdziwiony tym nikt, kto faktycznie korzysta z tego portalu społecznościowego. Jako aktywnie udzielający się użytkownik mogę potwierdzić, że Twitter to dość specyficzne, wręcz trudne miejsce, gdzie tworzą się bańki i łatwo o konflikty. Nadal to dobre źródło błyskawicznych informacji, ale problemów jest sporo.
Spada też liczba osób śledzących informacje na temat celebrytów czy mody. Można się domyślać, że inne platformy, z TikTokiem na czele, to lepsze miejsce do konsumowania tego typu treści.
Elon Musk mówi: a nie mówiłem?
To jak z tym Muskiem w końcu jest – kupuje czy nie kupuje Twittera? Wszystko ma wyjaśnić się w tym tygodniu. Po szumnych wiosennych zapowiedziach miliarder wycofał się z pomysłu zakupu Twittera. Okazało się jednak, że reklamacji serwis nie przyjmuje. Sprawa ma się wyjaśnić do piątku 28 października, a jeżeli Musk nie spełni swych gróźb, będzie musiał liczyć się z karą w wysokości 1 mld dolarów. Na biednego nie trafiło, ale to nawet dla kogoś takiego musi być spora kwota.
Na początku miesiąca Elon Musk przyznał, że kupi Twittera. Niedawno zaś potwierdził plany w rozmowie z inwestorami. Filmik, jaki zamieścił na swoim twitterowym profilu, też raczej nie pozostawia złudzeń: Musk pojawił się w siedzibie Twittera, a także zmienił opis swojego konta na Chief Twit.
Badania, na które powołuje się Reuters, mogą posłużyć Muskowi. Nie miał wyjścia, musi ratować portal, bo nawet wewnętrzne analizy pokazały, że kierunek jest niepokojący.
Rządy Elona Muska miałyby oznaczać wielką rewolucję
Według pojawiających się doniesień nowy właściciel zamierza zwolnić aż 75 proc. pracowników. Oczywiście słowa Muska to jedno, a działanie drugie, ale załoga ma prawo do niepokoju. Łatwo wyobrazić sobie scenariusz, że zwolni tylko 30 proc. i z dumą powie: widzicie, myśleliście, że jestem taki straszny, a większość jednak zachowa stanowisko. Co dla zwolnionych będzie marną pociechą.
Skąd jednak takie drastyczne plany? Elon Musk twierdzi, że z Twitterem źle się dzieje. Jak argumentuje, zarządzający serwisem zapomnieli o wolności słowa – a konkretnie o wolności, którą definiuje Musk, czyli każdy ma prawo pisać, co mu ślina na klawiaturę przyniesie. Miliarder uznał, że projektanci zajmują się nieistotnymi rzeczami, jak np. przycisk edycji, a Twitterowi brakuje otwarcia się na algorytmy.
Idąc tym tokiem myślenia, łatwo dojść do wniosku, że faktycznie odchudzenie składu jest potrzebne, skoro obecnie pracownicy zajmują się detalami, a z powodzeniem mogą zastąpić ich algorytmy. Po co sieć moderatorów, jeżeli uznamy, że wolność słowa rządzi, a prawda się obroni? Zdejmij bana Trumpowi i do widzenia, powodzenia w nowym miejscu pracy.
Jest się czego obawiać – i nie chodzi tu o pracowników Twittera, ale nas samych. Jak pisała Sylwia Czubkowska: