Tydzień ze Steam Deckiem. Już wiem, że to sprzęt tylko dla rasowych nerdów
Nie minęło nawet pięć minut od kiedy odebrałem Steam Decka, a pojawił się pierwszy problem: wysiadła klawiatura ekranowa i nie dało się połączyć z Wi-Fi. Już wtedy wiedziałem, że to początek pięknej przygody, ale aż takich zwrotów akcji to ja się nie spodziewałem! Po chwili padło ładowanie, więc zamiast grać, wertowałem nerwowo Reddita, grzebałem w BIOS-ie i... przednio się bawiłem.
Steam Deck to fascynujący sprzęt. Z jednej strony nie jest pierwszym gadżetem, w którym podzespoły rodem z pecetów wtłoczono do kompaktowej, handheldowej obudowy, a z drugiej zajęła się tym wreszcie firma z ogromnym zapleczem. Valve, czyli twórcy Steama, pochwalili się też, że po miesiącu od premiery zgodnych z ich nowym sprzętem jest już ok. 2000 gier. To mniej-więcej połowa tego, czym dysponują platformy takie jak Switch, PlayStation oraz Xbox.
Trzeba tylko pamiętać, że Steam Deck nie jest konsolą
Chociaż nowy produkt Valve wygląda jak konsola i ma interfejs jak konsola, to tak naprawdę jest typowym pecetem ze wszystkimi zaletami i wadami blaszaków - i to bez Windowsa. Steam Deck działa pod kontrolą systemu Arch Linux, a nowa wersja Steam OS-a to nakładka. Daje to jego posiadaczom ogromne możliwości, ale jednocześnie muszą mierzyć się z problemami, jakich nie znają użytkownicy innych platform. A do tego ten sprzęt trapią typowe choroby wieku dziecięcego.
Czytaj też:
Sam przejąłem naszego redakcyjnego Steam Decka w wersji z 256 GB pamięci już po tym, jak przetestowali je Łukasz Kotkowski, Marcin Połowianiuk oraz Dawid Kosiński. Z ich relacji oraz po lekturze Reddita wiedziałem już, czego się spodziewać. Mimo to już na samym wstępie pecetowy rodowód Steam Decka trzasnął mnie jak obuchem w łeb. Okazało się, że wyzwaniem jest nawet... wpisanie hasła do Wi-Fi. Z jakiegoś powodu wysiadła mi klawiatura ekranowa i panel dotykowy.
Niedziałający dotyk w Steam Decku to był tylko wierzchołek góry lodowej problemów.
Po pierwszym przywróceniu sprzętu do ustawień fabrycznych podpiąłem się do sieci i zalogowałem, ale chwilę później trafiłem na, jak się okazało dobrze znany i udokumentowany, błąd ładowania. Czasem podpięcie Steam Decka do innych ładowarek niż ta fabryczna sprawia, że system operacyjny głupieje. Po wyjęciu kabla na ikonce akumulatora świeci się piorun, który symbolizuje ładowanie; dla porównania takiego Switcha można ładować czymkolwiek, nawet z powerbanka.
Pierwszy wieczór ze Steam Deckiem spędziłem tym samym dokładnie tak, jak się spodziewałem: nie na graniu, tylko na wertowaniu przysłowiowych for pomocy. Przywrócenie sprzętu do ustawień fabrycznych (już drugie) nie pomogło, ale jeden z użytkowników Reddita radził, by przytrzymać przez 30 sekund przycisk power. Operacja się udała, pacjent zmarł - a konkretnie przestał się całkowicie ładować. Po wpięciu kabla nie świeciła się już nawet dioda.
A ja zostałem z 12 proc. naładowania akumulatora w Steam Decku jak ten Himilsbach z angielskim.
Przywrócenie do ustawień fabrycznych (trzecie...) nie pomogło, a brawurowy wyścig z czasem z powodu uwalonego ładowania skończył się gorączkowym wertowaniem Reddita i grzebaniem w trzewiach BIOS-u. Zacząłem panikować, bo istniała obawa, że gdy tylko akumulator padnie, to już się nie włączy. Potem co prawda doczytałem, że w tej sytuacji może (ale nie musi!) pomóc otwarcie obudowy i odłączenie akumulatora od reszty podzespołów, ale co się stresu najadłem, to moje.
Na szczęście po innej poradzie z Reddita jakimś cudem udało mi się Steam Decka odratować dzięki funkcji "przywracania ustawień akumulatora do stanu magazynowego". Po restarcie wróciło ładowanie, a majstrowanie przy baterii sprawiło, że zaczął działać znów ekran dotykowy. Dla pewności przywróciłem jeszcze raz ustawienia fabryczne (już po raz czwarty) i poczekałem, aż urządzenie się naładuje do końca, by zabrać się faktycznie do testów.
Steam Deck - opinia
W pierwszym odruchu napisałem, że potem było już tylko lepiej, ale bardziej pasowałoby tu słówko: ciekawiej. Czytałem wcześniej opinie, że jeśli tylko nie wychodzi się ze Steam OS-a i nie kombinuje, to Steam Deck działa jak konsola, ale z mojej perspektywy to bzdura. Oprogramowanie od Valve ma problem nawet z czymś tak fundamentalnym, jak zakup gry. Serio, trzeba się napocić, żeby wydać tu kasę! Interfejs się sypie, odświeża, przeskakuje i nie reaguje na polecenia - dramat.
Na plus muszę jednak zaliczyć fakt, iż Valve bardzo wyraźnie ostrzega przed zakupem gry, która nie została przetestowana na Steam Decku i nie da się przegapić tej informacji. To dobre wieści, bo takie Nintendo nie miało problemu z tym, żeby pobrać pieniądze za Mortal Kombat 11, a dopiero po zakupie wyświetlić monit, że do gry niezbędna jest karta microSD. W przeciwieństwie do Switcha nie ma też problemu z uzyskaniem zwrotu pieniędzy na Steamie.
Granie na Steam Decku, czyli "nie mam w co się ubrać".
Po rozwiązaniu jeszcze kilku innych pomniejszych problemów postanowiłem przyjrzeć się wreszcie mięsku, czyli grom. Na swoim koncie znalazłem 16 produkcji ze 100, które oznaczone zostały jako "świetne na Decku" (i tego się spodziewałem po tym, co raportowali znajomi). Biblioteka sklepu Steam robi z kolei dobre wrażenie, a jeśli nie miałbym innego sprzętu do grania, znalazłbym masę świetnych tytułów: od świeżutkiego Elden Ringa aż po ukochanego Portala 2.
Problem w tym, że Steam Decka oceniam z perspektywy posiadacza Switcha, PlayStation 5 oraz Xboksa Series X, a do tego jestem w miarę na bieżąco z nowościami jeśli chodzi o gry multiplatformowe. Popatrzyłem na swoją bibliotekę, popatrzyłem na ofertę sklepu, przypomniałem sobie o problemach, na jakie trafiłem do tej pory, spojrzałem na zegarek i... sięgnąłem po DualSense'a i odpaliłem rozgrzebane wcześniej Ghostwire: Tokyo na konsoli Sony.
Następnego dnia odpaliłem na Steam Decku kilkanaście gier i rezultaty były... różne.
Postanowiłem przetestować zarówno produkcje oznaczane jako "świetnie działające na Decku" (co nie zawsze było prawdą) jak i te, co do których Steam wprost ostrzegał, że nie będą działać (a działały). Niestety w przypadku starszych produkcji często napotykałem się na problem ze sterowaniem - chociaż do wyboru jest kilka różnych trybów, w tym takie przygotowywane przez społeczność, to w większości przypadków nie udało mi się osiągnąć satysfakcjonującego rezultatu.
W mojej głowie cały czas pojawia się też pytanie, w co właściwie mógłbym na tym urządzeniu grać, skoro w przypadku produkcji z kategorii AAA zdecydowanie wolę konsolę stacjonarną, a wiele multiplatformowych gier mogę znaleźć również na Switchu. Po namyśle uznałem, że mam w bibliotece przecież kilka gier, które wymagają do obsługi klawiatury i myszki i świetnie grałoby się w nie... przy biurku na monitorze. Steam Deck to w końcu komputer, więc... dlaczego nie?
Tryb desktopowy w Steam Decku jest lepszy, niż się obawiałem.
Ponieważ już ustaliliśmy, że Steam Deck to de facto pecet, to z czystej ciekawości chciałem sprawdzić, czy sprawdziłby się jako komputer. Odpaliłem tryb desktopowy, podłączyłem kabel USB-C do monitora, a do huba USB w monitorze wpiąłem klawiaturę oraz mysz. Spodziewałem się problemów, ale urządzenie zaczęło się od razu ładować, a na ekranie pojawił się pulpit z charakterystycznym logo. Można było od razu odpalać na nim okna aplikacji.
Użytkownik po wyjęciu z pudełka ma dostęp do m.in. przeglądarki, która po instalacji rozszerzenia DRM odpala filmy z Netfliksa. Nic nie stoi też na przeszkodzie, by zainstalować na Steam Decku w zasadzie dowolny program pisany z myślą o Linuksie, w tym np. pakiet biurowy lub odtwarzacz muzyki. Ekran w urządzeniu można też wygasić podczas pracy na monitorze, a chociaż maszyna Valve nie powala wydajnością, to korzystanie z niej do pracy jest możliwe.
Otwartym pozostaje jedynie pytanie, czy na dłuższą metę nie zajechałoby to i tak malutkiego akumulatora w Steam Decku.
Czas pracy na jednym ładowaniu można złośliwie skomentować stwierdzeniem, że Valve opracował handhelda stacjonarnego, co nie jest wcale dalekie od prawdy. Przy wymagających grach bez limitowania liczby klatek na sekundę Steam Deck woła o podłączenie go do prądu po zaledwie dwóch-trzech godzinach grania. To jest spory problem - tym bardziej że trzeba korzystać z jednoczęściowej oryginalnej ładowarki, skoro przy innych oprogramowanie głupieje.
Valve nie wyrobił się też na premierę ze stacją dokującą, a w dołączonym do zestawu futerale nie ma przegródki na ładowarkę. Na szczęście na Aliexpress pojawiają się już pierwsze podstawki, a użytkownicy zaczęli sobie tworzyć swoje na drukarkach 3D. Po sieci hulają też projekty specjalnych uchwytów, które po wydrukowaniu ułatwiają przytroczenie tej niewygodną kostkę z kablem do etui pod uchwytem pozwalającym zaczepić je o rączkę walizki.
Steam Deck to sprzęt dla nerdów.
Wystarczył tydzień, żebym upewnił się w przekonaniu, że Steam Deck nie jest konkurencją dla konsol do gier - to urządzenie z zupełnie innej kategorii, dla innej grupy docelowej. Konsumenci, którym zależy na grach wideo per se, powinni zwrócić się w stronę Switcha, PlayStation lub Xboksa. Valve zrobiło z kolei zabawkę dla osób, które w równej mierze lubią gry, co grzebanie w trzewiach systemu i optymalizowanie go.
To urządzenie przypadnie przede wszystkim wszelkiej maści nerdom, majsterkowiczom i innym tego typu pasjonatom, dla których rozwiązywanie problemów z softem to frajda sama w sobie. Z tego powodu zakup nowego produktu Valve poleciłbym prędzej komuś, kto stawiał Smart Home z użyciem Raspberry Pi niż typowemu miłośnikowi gier wideo - i to nawet takiemu, który grywał do tej pory na pececie z systemem Windows.
Steam OS to kolejny stopień wtajemniczenia.
Na pierwszy rzut oka wszystko jest okay, ale wystarczy chwila, by pojawił się ten czy inny problem. Steam OS i Arch Linux są nieprzewidywalnie, zwłaszcza gdy ktoś spróbuje wyjść poza pudełko. Odpalanie gier, zwłaszcza w trybie desktopowym, to loteria i nigdy nie ma pewności, że nie wyskoczy jakiś błąd. Na przygotowywanych przez społeczność emulatorach i modyfikacjach pozwalających odpalić np. Epic Games Store również nie można polegać.
Decydując się na urządzenie od Valve po prostu trzeba mieć świadomość niedogodności. Patrząc zaś na to, jak bardzo aktywny jest Reddit poświęcony Steam Deckowi, nie wątpię, że jest spore grono osób, którym ten sprzęt się spodoba. Podoba mi się też to, że producent sprawnie reaguje na zgłoszenia błędów, a Steam OS co chwilę dostaje aktualizacje - przypomina pod tym względem gogle wirtualnej rzeczywistości Oculus Quest, które rozwijane są wzorowo.
A czy sam kupię Steam Decka?
Mówiąc całkiem szczerze: nie mam pojęcia. Jeśli rozpatrzyć sprawę z użyciem rozumu, nie ma to żadnego sensu, ale serce mówi swoje. Zamówienie na swój egzemplarz Steam Decka będę mógł zaś zrealizować lada dzień i biję się z myślami. Rozsądek podpowiada, by odpuścić to w cholerę, tym bardziej że hardware nie zachwyca; narzeczona nazwała go pieszczotliwie suszarką, bo jest głośny i dmucha gorącym powietrzem, a z wiatraka dolatuje charakterystyczny zapaszek.
Korci jednak, żeby pobawić się jeszcze emulatorami i zainstalować tu np. Windowsa 11 w dual boocie, ale z tym się wstrzymuję, bo ta ostatnia opcja jest dostępna dopiero jako beta. Z drugiej strony Steam OS w obecnej formie to i tak cały czas poligon doświadczalny. Symptomatyczny jest fakt, iż w menu podręcznym (!) od początku był dostęp do nakładki pokazującej obok FPS-ów m.in. obciążenie procesora, a teraz doszedł tam... formularz zgłaszania błędu.
Brzmi to wszystko jak istny koszmar fana gier konsolowych, ale paradoksalnie mnie to nie odstrasza. Chociaż od dawna powtarzam, że szkoda mi już czasu na użeranie się ze sprzętem i parę lat temu pozbyłem się ostatniego peceta z Windowsem, to w głębi serduszka chyba nadal należę do tej grupy nerdów, która z takiego grzebania czerpie radochę. Obawiam się tylko, czy jak już opadnie kurz i minie okres zauroczenia, ta frajda nie zmieni się we frustrację...