Nie będzie ekskluziwów na Steam Decka. I bardzo dobrze
Steam Deck nie będzie miał gier na wyłączność. To oficjalne info i wieści, które jako gracz bardzo szanuję.
Steam Deck, czyli „rywal Nintendo Switcha dla pececiarzy”, jakim okrzyknęli go co niektórzy, miał trafić do rąk pierwszych użytkowników w grudniu tego roku. Z powodu globalnych problemów z brakiem podzespołów tak się jednak nie stanie, a nowe urządzenie od Valve trafi do nabywców najwcześniej w pierwszym kwartale 2022 r.
To opóźnienie może jednak wyjść nam wszystkim na dobre. Valve będzie miał więcej czasu na dopieszczenie oprogramowania, zaś twórcy gier zyskają dodatkowy czas na optymalizację swoich produkcji. Ponadto Valve niebawem będzie rozsyłał drugą turę zestawów deweloperskich swojego nowego urządzenia, co pozwoli programistom jeszcze lepiej dostosować gry do tego nietypowego sprzętu.
Na oficjalnej stronie Steam Works pojawiła się sesja Q&A, w której Valve odpowiada na najczęściej zadawane pytania twórców gier. Oprócz technicznych szczegółów pada tam też jedna deklaracja, która ucieszy wielu graczy.
Steam Deck bez tytułów na wyłączność. Pecet to pecet.
W Q&A pada pytanie, czy Valve byłoby zainteresowane posiadaniem tytułów ekskluzywnych na urządzeniu Steam Deck. Odpowiedź jest jednoznaczna:
Oznacza to, że wbrew przewidywaniom niektórych ekspertów, Valve wcale nie zamierza kusić graczy „ekskluziwami” na swoją „konsolę przenośną” i potwierdza to, co sam pisałem tuż po premierze Steam Decka: to nie jest konsola. To pecet w przenośnej postaci.
Valve nie chce się angażować w wojny konsolowe. I bardzo dobrze!
Jako zagorzały pececiarz od wielu lat z wielkim niesmakiem obserwuję wojenki platform sprzedażowych, wyniesione rodem z wojen konsolowych. Epic, Steam, Origin, EA Play… wielkie platformy grają tytułami na wyłączność zupełnie jak Xbox i PlayStation. Są gracze, którzy uważają tytuły na wyłączność za coś dobrego i może jest w tym jakaś racja. Udane produkcje dostępne tylko na danej platformie (tzw. „system sellery”) to potężna siła napędowa sprzedaży i to one sprzedają konsole. Zjawisko tytułów na wyłączność jest zjawiskiem bezsprzecznie korzystnym dla rynku, bo napędza konkurencję i nakręca sprzedaż.
Sęk w tym, że to, co dobre dla rynku, niekoniecznie jest dobre dla graczy. Zagorzały miłośnik gier jest zmuszany do kupna kilku platform, nawet jeśli preferuje tylko jedną. Inaczej nie zagra we wszystkie produkcje, jakie są dostępne w sprzedaży.
Widać po ostatniej generacji, że Microsoft troszeczkę odpuścił tę wojenkę na ekskluzywność, zamiast tego publikując wszystkie swoje gry jednocześnie na konsolę Xbox oraz PC, a do tego oddając je za pół-darmo w abonamencie Xbox GamePass. Ta skrajnie liberalna praktyka z pewnością nie jest najlepszą możliwą decyzją biznesową dla samego Xboksa, ale jest najlepszą możliwą praktyką dla nas, graczy.
Gdyby nie ta decyzja, prawdopodobnie nie mógłbym jako pececiarz grać w Forzę Horizon 5 czy nowe Halo na premierę, tak jak nadal nie mogę zagrać w God of War, Spider-Mana czy choćby Personę 5, bo Sony i współpracujące z nim studia koniecznie chcą zamknąć gracza w złotej klatce PlayStation. Nie szanuję tego podejścia. Jako gracz nie chcę być zmuszany do kupna konsoli X tylko po to, by zagrać w grę Y.
I bardzo szanuję decyzję ekipy Gabe’a Newella, że Steam Deck nie będzie graczy do niczego zmuszał. Jego motorem napędowym ma być udostępnienie (prawie) całej biblioteki Steama w formie przenośnej, czyli dokonanie czegoś, co jak do tej pory nie miało na rynku miejsca – nie licząc oczywiście urządzeń od niszowych producentów takich jak GPD.
Mobilność, której gracze pecetowi dotąd nie znali, jest wartością samą w sobie. Nie potrzeba dodatkowej zachęty w postaci gier na wyłączność. Cieszę się ogromnie, że Valve wyznaje taką politykę i mówi otwarcie: pecet to pecet, możesz grać w co chcesz. Po ogłoszeniu tej decyzji tym bardziej nie wycofuję się z mojego przedsprzedażowego zamówienia i nie mogę się doczekać, aż Steam Deck w końcu wpadnie w moje ręce.