Dla kogo właściwie jest Steam Deck? Już tłumaczę
24 godziny od oficjalnego zaprezentowania Steam Decka nadal jaram się nim jak australijski busz. Pozwólcie, że powiem wam, dla kogo to urządzenie powstało, bo wiele osób zdaje się kompletnie tego nie rozumieć.
Na wstępie muszę przeprosić za kolegów z redakcji, na których strasznie się zawiodłem. Opublikowane dotąd teksty i wideo o Steam Decku są jednoznacznie krytyczne (nie można ich zostawić samych na pół dnia, ech), bez cienia entuzjazmu należnemu temu sprzętowi, który jest pierwszym pecetowym hardware'em od bardzo dawna budzącym tak ogromne emocje.
Czytaj także:
- Ruszyła przedsprzedaż Steam Deck. Podpowiadamy, który model wybrać
- Valve pokazał konkurencję dla Switcha. Steam Deck – wiemy, ile kosztuje i jakie będzie miał gry
- Steam Deck? Niby wszystko super, ale Valve zapomniał o jednym - chodzi o gry na wyłączność
- Steam Deck kontra Nintendo Switch - wielkie porównanie
Na redakcyjnym Slacku toczyliśmy też długie dyskusje o urządzeniu Valve, w których jasno widać, że moi koledzy nie mają o tym sprzęcie najlepszych opinii. I trudno się dziwić, bo patrzą na niego ze złej perspektywy. Perspektywy ludzi, którzy (nie licząc Szymona Radzewicza) z gamingiem pecetowym nie mają styczności od lat, mają wypaczone postrzeganie grania na komputerze osobistym i oglądają świat gier przez pryzmat konsol, ekskluziwów i miękkich poduszek kanapy.
Tymczasem statystyki jasno mówią, że świat graczy jest podzielony mniej więcej na pół i ponad 1,5 mld osób na świecie gra na PC, drugie tyle na konsolach, a wielu z nich zapewne na jednym i drugim.
Osobiście jestem pececiarzem od początku i choć na przestrzeni lat grałem po wielokroć na konsolach, tak nigdy nie czułem realnej pokusy jakiejkolwiek posiadać. Przez moment bardzo kusił mnie Switch – do momentu, w którym wypożyczyłem go na kilka tygodni i przekonałem się, że to urządzenie kompletnie nie dla mnie. Tak jak Steam Deck nie jest urządzeniem na posiadacza jakiejkolwiek konsoli. Już tłumaczę.
Nie, Steam Deck nie jest konkurencją dla Nintendo Switcha. Tzn jest, ale nie tak, jak się wydaje.
Marcin Połowianiuk zrobił „na sucho” porównanie możliwości Switcha i Steam Decka, z którego na papierze wynika, że Steam Deck ma lepszy hardware niż Nintendo Switch. Szok i niedowierzanie – poprzeczka jest ustawiona tak nisko, że nie dało się tego spartolić. Sęk w tym, że to porównanie nie ma żadnego sensu, bo obydwa urządzenia mają zupełnie inny cel i sens.
Siłą Nintendo nie jest kawałek tandetnego plastiku nazwany dla niepoznaki konsolą do gier, tylko gry same w sobie. Mario, Zelda, Super Smash Bros, gry ruchowe – to jest powód, dla którego kupuje się Switcha. I chociaż dla wielu ludzi Switch jest główną platformą do gier, tak nie został on zaprojektowany w tym celu, o czym pisał zresztą Szymon Radzewicz tuż po jego premierze. Nintendo Switch jest sprzętem komplementarnym dla „dużych” konsol, których nie da się włożyć do plecaka i zabrać ze sobą w podróż.
I tak samo Steam Deck nie ma być czyjąkolwiek jedyną „konsolą do gier”, ale ma być urządzeniem komplementarnym dla komputerów osobistych. Owszem, ze względu na jego możliwości Steam Deck na upartego mógłby pełnić rolę komputera stacjonarnego np. do nauki, czy wręcz stacjonarnej konsoli do gier, bo przecież wystarczy byle hub USB-C, żeby podłączyć do Steam Decka cały niezbędny osprzęt, telewizor, a nawet klawiaturę i myszkę. Nie takie jest jednak jego przeznaczenie – Steam Deck ma być uzupełnieniem istniejącego ekosystemu pecetów.
Dlatego – choć jego wygląd i zasadnicze możliwości są ewidentnie inspirowane Switchem – Steam Deck i Nintendo Switch to dwa równoległe wszechświaty, bez punktów stycznych. Jeśli ktoś ma Switcha, nie kupi Decka. I vice versa.
Steam Deck nie jest też konkurencją dla PS5 i Xboxa Series X. Steam Deck NIE JEST konsolą do gier.
Bawię się setnie czytając komentarze moich kolegów, którzy próbują porównywać Decka do potężnych konsol nowych generacji. Piotr Grabiec posunął się nawet do twierdzenia, iż Valve powinien wydać jakiś tytuł ekskluzywny, żeby przyciągnąć kupców do swojego nowego urządzenia, tak jak robią to od lat Sony i Microsoft, i tak jak robi to Nintendo.
I jeśli ktoś tak uważa, to znaczy, że fundamentalnie nie rozumie, czym jest Steam Deck. Bo Steam Deck nie jest i nie ma być konsolą do gier. Mówili to nawet w wywiadzie z IGN przedstawiciele Valve’a, którzy postawili sprawę jasno – Steam Deck to przenośny pecet. Mały komputerek z 7-calowym ekranem, do którego przytroczono na stałe pada do gier.
A skoro Steam Deck nie ma być konsolą do gier, to dlaczego jego producent miałby stosować tę samą filozofię zamkniętości i wyłączności, którą stosują producenci konsol? Tytuł na wyłączność stałby w totalnej sprzeczności z ideą Steam Decka, którą jest kompletna otwartość i wolność wyboru. Valve mówi wprost: róbta, co chceta. Chcesz zainstalować na Steam Decku Windowsa i dograć inne sklepy z grami? Proszę bardzo. Chcesz używać go jako maszynki do gamingu w chmurze? Droga wolna.
Valve nie musi konkurować z konsolami grami na wyłączność, bo w bibliotece Steama jest więcej gier niż na jakiejkolwiek innej platformie, w tym mnóstwo takich, których nie znajdziemy na konsolach. Oczywiście, większość z nich to mizernej jakości gry niezależne, ale nie brakuje też tytułów z najwyższej półki, w które albo nie zagramy na konsoli w ogóle, albo które mają o wiele większą bazę graczy na komputerach osobistych.
Jeśli ktoś gra na co dzień na PS5 czy Xboksie, myśl o zakupie Steam Decka nie powinna nawet przemknąć mu przez myśl. To bez sensu, nie róbcie tego.
Dla kogo zatem jest Steam Deck?
To bardzo proste – dla tych 1,5 mld ludzi, którym pecet służy za jedyną platformę do grania. A jeszcze bardziej konkretnie – dla tych graczy z tego 1,5 mld, którzy zbudowali przez lata potężną bibliotekę gier na Steamie. Valve miał już kilka podejść do tego, by uwolnić swoją bibliotekę z pecetowych łańcuchów i zgodzę się z tym, że każde z nich było spektakularną porażką. Steam Deck ma jednak szansę wyjść z tej próby zwycięsko, o ironio, dzięki temu, że Switch przetarł mu szlak.
Większość pecetowców nie leży raczej w „targecie” Nintendo. Nie interesuje ich Mario, nie jara ich Zelda, a gry ruchowe to dla nich jakaś kosmiczna pomyłka. Dla takich ludzi od wielu lat nie istnieje opcja grania przenośnego. Od czasu ubicia PS Vity w zasadzie nie zaistniało urządzenie, na którym można by grać w „duże” gry z dala od domu. A przecież to, że pececiarze nie kupują Switcha, wcale nie znaczy, że nie chcieliby grać na handheldzie. Tym bardziej, że kupując urządzenie od Valve nie muszą wydawać ani złotówki na nowe gry, bo wszystkie pozycje, które mają na komputerze, są dostępne także na Steam Decku. Mało tego, wszystkie gry zapisują postęp w chmurze, więc gracz może płynnie przechodzić od wygodnego grania na dużym ekranie z większym zapasem mocy przy PC do grania w niższej rozdzielczości na sprzęcie przenośnym.
To coś, co nie mieści się w głowie typowemu przedstawicielowi medialnej gamingowej banieczki, pełnej dobrze zarabiających ludzi z własnym (lub wynajętym) mieszkaniem, wielkim telewizorem i kompletem konsol nowej generacji na półce. I to też największa zaleta Steam Decka – że kupując to urządzenie od razu możemy grać, zamiast na dzień dobry wydawać 200-300 zł na tytuły, które mogą nam się nawet nie spodobać.
Steam Deck jawi mi się też jako idealna maszynka do nadrobienia nagromadzonej przez lata kupki wstydu. Gry na Steamie są tanie, zwłaszcza jeśli nie mamy parcia grać w nie w chwili premiery. Podczas sezonowych wyprzedaży można obkupić się w zapas na cały rok, w cenie jednego nowego tytułu na PS5, więc siłą rzeczy na przestrzeni lat zbiera się ich więcej niż większość graczy jest w stanie ograć. Sprzęt od Valve zdaje się być wprost stworzonym do ogrywania takich „zapasów” i zwłaszcza starszych gier, bo bez jaj – nikt nie kupi tego urządzenia z myślą o grach AAA. I to kolejny błąd logiczny kolegów po fachu; Steam Deck już dziś nie ma dość mocy, by liczyć na 60 FPS w najnowszych, najbardziej wymagających tytułach. Jutro będzie miał jej jeszcze mniej. Ale to kompletnie nieważne, bo w krajobrazie gamingu na PC od grania w gry AAA są… no właśnie, pecety. A Steam Deck ma być ich uzupełnieniem, do pogrania w tę część biblioteki, która nie wymaga bazyliona teraflopów, klatek na sekundę i herców.
Oczywiście Steam Deck nie zapowiada się na ideał. I na pewno nie powtórzy sukcesu Switcha.
Valve nawet nie nastawia się na to, że Steam Deck sprzeda się w liczbie jakkolwiek zbliżonej do sprzedaży konsoli Nintendo, czy nawet Sony lub Microsoftu. Steam Deck to na razie eksperyment; badanie gruntu pod potencjalne stworzenie zupełnie nowej kategorii produktowej, w której dotychczas istniały wyłącznie produkty chińskich firm-krzaków, które nawet nie przebijały się do mainstreamu. Jeśli eksperyment się powiedzie, powstaną kolejne Steam Decki, a Valve ma też w planach rozmowy z partnerami, którzy będą mogli tworzyć swoje własne wersje urządzenia.
To oczywiste, że Steam Deck nie odniesie sprzedażowego sukcesu i nikt, wliczając w to jego twórców, na taki sukces nie liczy. Prawdziwym sukcesem tego urządzenia będzie powstanie jego kolejnej generacji i wyrwanie dla siebie swoistej niszy w niszy: niszy graczy mobilnych w niszy graczy pecetowych.
Jako produkt pierwszej generacji ma on też sporo bolączek, widocznych jeszcze zanim sprzęt w ogóle trafi do sprzedaży. Pierwsza z nich to wspomniane wcześniej podzespoły, które są dość mocne do zagrania w większość gier w przyzwoitej jakości, ale zbyt słabe, by liczyć na płynny gaming w tytułach AAA wydanych w ostatnim czasie. Widać to było dość wyraźnie na nagraniach udostępnionych przez IGN: Control cięło tak, że osobiście uznałbym tytuł za niegrywalny, a Death Stranding wyglądało gorzej niż gry 3rd party na Switchu. Druga to system operacyjny SteamOS, oparty o Linuxa. Choć Valve twierdzi, że na ich urządzeniu mają zadziałać „wszystkie gry z twojej biblioteki” już dziś wiemy, że tak się nie stanie – jak donosi PC Gamer, na ten moment połowa z 10 najpopularniejszych gier na Steamie nie zadziała na Steam Decku ze względu na zabezpieczenia przeciwko oszustwom w rozgrywce multiplayer.
Oczywiście to wystarczyło niektórym, żeby skreślić sprzęt Valve i jednoznacznie uznać, że „ha ha ha, konsola, na której nie działają gry” – co oczywiście jest wierutną bzdurą, bo nawet gdyby połowa gier z całego Steama nie działała na Decku, to w bibliotece Steama nadal byłoby więcej gier, niż ktokolwiek jest w stanie ograć przez całe życie. I trzeba być kompletnym ignorantem albo skończonym idiotą, żeby powiedzieć, że na takim sprzęcie "nie ma w co grać".
Ale nienawistnicy mają odrobinę racji – nie wiemy, czy wszystkie gry będą kompatybilne z Deckiem. Osobiście jednak wstrzymałbym się z osądami, bo do premiery sklepowej tego urządzenia zostało jeszcze pół roku, a też nie sądzę, by Valve trzymał Steam Decka w ukryciu przed czołowymi deweloperami i wcale się nie zdziwię, jeśli wiele gier dostanie stosowne aktualizacje umożliwiające im działanie na urządzeniu Valve’a.
Dochodzą też inne kwestie, jak niewiadome hardware’owe; sam nie jestem przekonany do bardzo wysoko umieszczonych gałek, a wiele osób martwi się też relatywnie wysoką masą urządzenia, choć moim zdaniem to akurat zaleta i pewna gwarancja, że nie dostaniemy do rąk sprzętu tak tandetnie wykonanego, jak Nintendo Switch.
Mimo wszystko nie skreślałbym jednak tego urządzenia i w żadnym wypadku nie przyrównywał go do poprzednich niewypałów Valve’a. Tym razem Valve ma bardzo dobry pomysł – zainspirował się mega-popularnym produktem, (teoretycznie) stworzył dobry hardware, by sklonować jego zasadę działania i wycelował sprzedaż w swoją core’ową grupę docelową, do tego wyceniając urządzenie na granicy opłacalności. Ba, jestem pewien, że do najtańszego wariantu Valve będzie dokładał.
I osobiście jaram się tym sprzętem niesamowicie, choć jeszcze nie wiem, czy kupię go na premierę – nauczony kilkoma wpadkami zakupowymi (ahem, MBP 16, ahem) wolę odczekać, aż inni poeksperymentują i sprawdzą, czy urządzenie rzeczywiście jest tak dobre, na jakie się zapowiada. Jeśli tak, to nie mogę się doczekać, aż zabiorę swoją steamową bibliotekę poza dom.
Aktualizacja: kogo ja próbowałem oszukać...