Negocjowali dziewięć dni i nocy o plastiku. Wszystko na marne
Przez dziewięć intensywnych dni (i jedną bezsenną noc) dyplomaci z całego świata debatowali w Genewie nad traktatem, który miał rozwiązać problem plastikowego zanieczyszczenia. W piątkowy poranek zakończyli swoje obrady... z niczym.

Dyplomaci ze stu kilkudziesięciu państw próbowali wypracować porozumienie ws. globalnego traktatu o plastiku. Spotkanie, wznowione w piątym etapie negocjacji, miało zakończyć się ambitnie. Celem było zakończenie zanieczyszczania plastikiem poprzez uwzględnienie całego cyklu życia tworzyw sztucznych. Mimo tego, po nocnej sesji, ponad 15 godzin opóźnienia i setkach wprowadzonych poprawek delegaci nie byli w stanie dojść do żadnego wspólnego stanowiska.
Wszystko to brzmi jak klasyczna fabuła z Hollywood: negocjacje, napięcie, a na końcu wielkie… nic. Norweski główny negocjator Andreas Bjelland Erikse podsumował sytuację słowami: Z przykrością stwierdzamy, że nie mamy tu traktatu, który mógłby zakończyć zanieczyszczanie plastikiem. Władze ONZ obiecały kontynuować rozmowy, ale nikt nie potrafi powiedzieć, kiedy i czy format rozmów w końcu przestanie przypominać grę na zwłokę.

Czytaj też:
Konsensus zabija ambicję

Jednym z największych hamulcowych okazała się zasada decydowania przez konsensus. Choć regulamin dopuszcza głosowanie większością dwóch trzecich, to - jak zauważyła większość delegacji - traktat obrastał poprawkami tak długo, aż żaden ambitny zapis nie miał już szans na przyjęcie bez sprzeciwu któregoś z państw. Grupa podobnie myślących producentów ropy i plastiku (m.in. Arabia Saudyjska, Rosja, Iran, Kuwejt) konsekwentnie blokowała każdy pomysł dotyczący ograniczenia nowej produkcji tworzyw czy obowiązkowych wycofań niebezpiecznych substancji.

Aktywiści trzymali za to transparenty z hasłem: Consensus kills ambition - i trudno im się dziwić. Gdyby ciężar rozmów przeniesiono na głosowanie większością możliwe, że jakiś kompromis byłby realny. Zamiast tego każda kolejna poprawka czy odrzucenie projektu rozszerzały impas, a merytoryczna wartość ostatnich wersji projektu została nazwana przez delegatów odpychającą i pozbawioną jakiejkolwiek wartości.
Głos obywateli i organizacji pozarządowych

Tuvalu czy Madagaskar przestrzegały, że bez traktatu miliony ton odpadów plastiku będą nadal trafiać do oceanów, niszcząc ekosystemy, bezpieczeństwo żywnościowe i kultury lokalne. Młodzi aktywiści, rdzenne społeczności czy zbieracze odpadów czekali na swoje pięć minut przy mikrofonie - kilku z nich nawet zaczęło przemawiać, zanim spotkanie zostało raptownie zakończone na żądanie Stanów Zjednoczonych i Kuwejtu. W takiej atmosferze brak porozumienia zapada w pamięć bardziej niż sama treść dokumentu.
Teraz sekretariat ma zadanie zwołać nowe obrady - prawdopodobnie dopiero w przyszłym roku. Wszystkie oczy zwrócone są jednak na posiedzenie Zgromadzenia ONZ ds. Środowiska w grudniu, gdzie może paść propozycja zmiany mandatu traktatu, by skupić się tylko na zanieczyszczeniu plastikiem, a nie pełnym cyklu życia tworzywa. Wówczas z traktatu może zostać więcej papieru niż realnych rozwiązań.