Zbieram szczenę zwiedzając świat Avatar: Frontiers of Pandora. Grafika powala
Zrobiłem sobie przyjemność. Odpaliłem Avatar: Frontiers of Pandora na PC z układem RTX 4080 oraz monitorem ultrawide, ciesząc się oprawą 1440p na maksymalnych ustawieniach. Grafika wygenerowana z takimi parametrami spowodowała opad szczęki.
Powiedzmy sobie szczerze: przyzwyczailiśmy się do ładnych gier. Dzisiaj wizualne rarytasy traktujemy jak normę, przez co mało kiedy nowa produkcja jest w stanie spowodować opad szczęki. Zamiast wyraźnych przełomów na miarę Dooma 3, pierwszego Far Cry czy Crysisa serwuje się nam drobną, płynną ewolucję grafiki.
Na szczęście również w tym wystandaryzowanym, wysoce profesjonalnym i dojrzałym świecie produkcji gier pojawiają się perełki z efektem wow. Coraz rzadziej, lecz wciąż istnieją, a najnowszą produkcją tego typu jest właśnie Avatar: Frontiers of Pandora.
Avatar: Frontiers of Pandora to jedna z tych gier, gdzie grafika naprawdę powoduje opad szczęki.
Ważne: wszystkie poniższe zrzuty ekranu pochodzą bezpośrednio z gry, uchwycone przeze mnie podczas rozgrywki.
Przygoda z grą rozpoczyna się na dobre po opuszczeniu placówki badawczej, trafiając w objęcia dzikiej Pandory znanej z filmów Camerona. Tytułowa planeta zachwyca przy pierwszym kontakcie liczbą obiektów i detali jednocześnie widocznych na ekranie. Scena jest tak obfita, że trudno skoncentrować wzrok w jednym miejscu. Wszystko się rusza. Wszystko migocze. Wszystko żyje.
Dobrze znając metody tworzenia gier byłem przekonany, że piękny widok na dzień dobry to klasyczna popisówa deweloperów, z kolei następne obszary otwartego świata nie będę równie okazałe. Nie miałem racji, ale tak to mogę się mylić codziennie. Pandora z gry Ubisoftu jest pełna miejsc tak pięknych i zróżnicowanych, że nie da się nie zatrzymać na sekundę, doceniając kunszt level designerów.
Czy to gęsty bambusowy las, polana poprzecinana strumieniami czy wzgórze fluorescencyjnych grzybów, Avatar: Frontiers of Pandora zachwyca wizualnie. Przy tym te same miejsca potrafią nabrać diametralnie innego charakteru podczas ekstremalnych zmian pogodowych nawiedzających planetę. Sielankowa polana zamienia się nagle w niebezpieczne miejsce smagane uderzeniami błyskawic, a gracz czuje się wobec tego fenomenu maluczki.
Dzika natura to cholernie trudna rzecz do odtworzenia w grze wideo. Twórcom Avatar: Frontiers of Pandora się udało.
Chociaż tworzenie gier wideo doskonalimy od kilku dobrych dekad, stworzenie realistycznego lasu to po dziś dzień koszmar każdego producenta. Pełna chaosu, detali i zależności natura jest przeciwieństwem usystematyzowanego procesu tworzenia gier, gdzie rządzą zasady racjonalnego zarządzania zasobami, również w obszarze ilości detali jednocześnie widocznych na ekranie.
Tymczasem producenci Avatar: Frontiers of Pandora zdają się mieć te zasady jak gdyby w nosie. Ograniczenia VRAM? Pierwsze słyszą. Pracownicy Ubisoftu faszerują swoją grę masą obiektów, które - o zgrozo dla podzespołów - są w pewnych miejscach zaskakująco podatne na interakcje.
Przykład z wczorajszej rozgrywki: przemierzając bambusowy zagajnik, widziałem w oddali masywną, przypominającą nosorożca kreaturę. Z tak wielkim cielskiem, istota nie była w stanie schować się między chudymi bambusowymi tyczkami, co samo w sobie stanowi idealny benchmark metod wygładzania. Posłałem strzałę w kierunku bestii, która w odpowiedzi rozpoczęła szarżę w moim kierunku. Teraz najlepsze: prąc na mnie, zwierzę tratowało tyczki, na stałe zmieniając krajobraz. W miejscu szarży zagajnik wyglądał jak po przejściu huraganu. Kapitalna sprawa.
Ubisoft obiecał nam wizualną petardę i słowa dotrzymał. Szkoda tylko, że inne elementy gry nie są podobnie dopieszczone.
Po kilku dniach zabawy jestem daleki od nazwania Avatar: Frontiers of Pandora klonem Far Cry 3 na kosmicznej planecie. Tytuł ma znacznie więcej osobistego charakteru, wyrażonego w mechanizmach rozgrywki: od nawigacji, przez eksplorację, po walkę. Problem polega na tym, że owe mechanizmy nie są równie wybitne co oprawa. Momentami byłem wręcz zdumiony, jak niedopracowany wydawał się np. interfejs czy system handlu.
Interaktywny Avatar to produkcja, do której chcę wrócić na dłużej, ale mam jednocześnie poczucie, że to tylko udana produkcja. Na pewno nie będzie walczyć o tytuł gry roku, na pewno nie jest kolejnym wielkim odkryciem Ubisoftu na miarę Assassin's Creed i na pewno przyda się jej nieco szlifów.
Przeczytaj nasze recenzje najnowszych gier Ubisoftu:
Jeśli jednak chcę poczuć efekt wow, odpalam Frontiers of Pandora. Ubisoft posiada w swoich szeregach irracjonalnie uzdolnionych specjalistów od tworzenia lokacji, czego gry takie jak Assassin's Creed Origins czy The Division są najlepszymi przykładami. W Avatarze wydawca wykorzystuje potencjał tych świrów do maksimum i dla samego tego faktu warto mieć grę na oku.
Zrzuty ekranu zostały wykonane w grze na komputerze osobistym