Assassin’s Creed Mirage: wycięli narośl, zostawili mięsko - recenzja
Wbijanie sztyletu w krtań jest jak jazda na rowerze, a Assassin’s Creed: Mirage to najmniejsza, najtańsza i jednocześnie najlepsza odsłona serii od lat, bo Ubisoft pozbył się zbędnego balastu. O taki powrót do korzeni nic nie robiłem - recenzja.
Skradanie się w krzakach, wciąganie ciał bogu ducha winnych strażników w stogi siana, rzucanie nożami, ulatnianie się w oparach bomby dymnej z miejsca zabójstwa - te elementy są nieodłącznymi elementami serii „Assassin’s Creed”. Niestety w ostatnich kilku odsłonach Ubisoft nacisk położył na walkę w zwarciu, tak jak w zresztą w kultowym już Black Flagu; Asasynów i Templariuszy zastąpili Ukryci i Zakon Starożytnych, ich protoplaści, a duch cyklu gdzieś uleciał.
Dla graczy, którym tęskno do skradania, mam dobre wieści. Assassin's Creed Mirage miał być powrotem do korzeni i okazał się właśnie tym: taką podróżą w czasie. Niby nadal śledzimy losy Ukrytego, a nie Asasyna, bo cofamy się o ponad millenium i trafiamy do Bagdadu, ale deweloperzy byli w stanie wyrzucić do kosza gotowe mechanizmy i zachowali powściągliwość w projektowaniu mapy. Cieszy, że porzucili masę gotowych mechanik i cięli bez litości. Zostało same mięsko.
Assassin’s Creed Mirage - recenzja
To, co mnie zaskoczyło już na samym początku, to zepchnięcie na piąty plan tej całej metanarracji w teraźniejszości, która łączy wszystkie symulacje Animusa. Sam co prawda lubię lore tego uniwersum, ale zdaję sobie sprawę, że mogę tu być w mniejszości (moi znajomi zainteresowani tymi historycznymi liniami fabularnymi lub wręcz samą mechaniką skradania zawsze narzekają, gdy gra zmusza ich do opuszczenia maszyny i zajrzenia do teraźniejszości).
Czytaj inne nasze teksty na temat gier z serii Assassin’s Creed:
We wstępie wita nas co prawda William Miles, który enigmatycznie opowiada o nowym protagoniście, czyli Basimie znanym z Assassin’s Creed: Valhalla (nowa odsłona jest takim quasi-prequelem), ale potem rzuceni jesteśmy od razu w wir rozgrywającej się w cieniu walki o władzę i wpływy islamskiego średniowiecznego świata. Gra nie przypomina co rusz, że to jedynie odtwarzane wspomnienia i nawet fan serii, znający ją od podszewki, potrafi o tym czasem zapomnieć.
Pomaga fakt, że ten wirtualny Bagdad jest śliczny, a w takt przygrywa wpadająca w ucho orientalna muzyka.
Każda z dzielnic ma swój własny klimat, podobnie jak najważniejsze budynki takie jak np. Dom Mądrości czy pałac kalifa. Miasto otacza z kolei pustynia, której mały fragment można zwiedzić - co zdecydowanie pasuje do tej odsłony, skoro dostaliśmy do zabawy piaskownicę wraz z całym placem zabaw. No i ktoś go ładnie urządził, a nie jedynie wrzucił do piachu łopatki i foremki; mamy kampanię, ale gra nie jest liniowa i to od nas zależy, czym się zajmiemy.
Nie spodziewajcie się jednak cudów, jeśli chodzi o oprawę - a przynajmniej nie na konsolach. Sam ogrywałem grę na PlayStation 5 głównie w trybie Performance i z tej wersji pochodzą dołączone zrzuty ekranu. W trybie Quality jakość była nieco lepsza przy wyraźnym spadku płynności i to nadal ten sam silnik z dokładnie tymi samymi animacjami parkouru, jakie oglądałem przez ostatnie lata, a mimo przejścia na nową generację wielbłądy i konie nadal truchtają w mieście wolniej.
Na szczęście o tym, że serii Assassin’s Creed przydałoby się już solidne wizualne odświeżenie, podczas zabawy się nie myśli.
Porównanie do roweru we wstępie nie wzięło się bez powodu - z jednej strony mamy tutaj jeszcze więcej tego samego, co w ostatnich trzech częściach z ich licznymi dodatkami, a z drugiej nadal sprawia to, tak po prostu, frajdę. Spora w tym zasługa lokacji, które mają wiele dróg dotarcia do celu, a gra nie premiuje już korzystania ze wszystkich z nich za jednym podejściem i późniejszego zabijania wszystkich wrogów już po wykonaniu zadania.
Assassin’s Creed: Mirage porzuca te klasyczne punkty i poziomy doświadczenia, tak samo jak mrowie cyferek opisujących ekwipunek i zwiększających się co rusz o rząd wielkości. Zamiast tego każda dzielnica ma sugerowany poziom naszego wtajemniczenia w szeregi bractwa Ukrytych, ale w formie opisowej: dzięki temu wiemy, że w danym miejscu Nowicjusz może mieć problem, zanim nie stanie się Uczniem. Niby to taka mała kosmetyczna zmiana, ale ma dobry wpływ na immersję.
Jeśli z kolei o ekwipunku mowa, ten również został uproszczony - i bardzo dobrze!
Basim nie jest wojownikiem, tylko złodziejem szkolącym się na zabójcę, a choć w walce używa miecza i sztyletu, to widać, że gra kładzie nacisk na ukryte ostrze - znak rozpoznawczy całej serii. Nowych broni nie znajdujemy też co pięć sekund, a nawet wyposażenie zdobyte na początku gry może być przydatne później - każdy oręż i strój (zakładany w całości, bez podziału na zbroję, portki i buty) ma swoją specjalną cechę i można je trzykrotnie ulepszyć.
Nie dość, że nie toniemy tutaj w śmieciach, to jeszcze nie mam poczucia, że crafting jest niezbędny do gry na normalnym poziomie trudności. Podczas zabawy nie czuję potrzeby, by aktywnie szukać materiałów, bo te wpadają w ręce same podczas robienia misji głównych z jedynie okazjonalnym zboczeniem ze szlaku. Cały system znacznie sensowniej się też skaluje, bo każdy nowy przedmiot aż chce się sprawdzać i porównywać z dostępnymi, a można to robić bez kalkulatora.
Ekwipunek z uproszczonymi parametrami to oczywiście tylko jedna z mechanik progresji w Assassin’s Creed: Mirage.
Oprócz broni i stroju mamy do dyspozycji szereg narzędzi, począwszy od noży do rzucania, przez pułapki i strzałki, na bombach dymnych kończywszy. Te gadżety są niezwykle przydatne w tej odsłonie, gdyż nie możemy polegać na swojej tężyźnie fizycznej. Jeśli trafimy na wroga, który ma pancerz, zwłaszcza na początkowych etapach gry, trzeba się nieźle nakombinować. Do tego można je ulepszać oraz modyfikować ich działanie - strzałka może usypiać, albo zatruwać itp.
Sama rozgrywka jest przy tym dzięki tym gadżetom bardzo satysfakcjonująca, tym bardziej że możemy dopasować je do swojego stylu rozgrywki. Co prawda aby odblokować i ulepszyć wszystkie potrzebne będzie nieco grindu, ale jeśli tylko dobrze wybierzemy na start, to nie jest on niezbędny. Do tego ulepszenia narzędzi można wymieniać na inne bez żadnego kosztu w wirtualnej walucie, co zachęca do eksperymentowania i przygotowywania się na każdą misję.
A co z umiejętnościami?
Seria przez lata romansowała z gatunkiem cRPG i zasypywała graczy możliwościami personalizacji buildu postaci. Mieliśmy drzewka z dziesiątkami węzłów, które musieliśmy potem ze sobą łączyć, aby uzyskać poszczególne skille zapewniały synergię. Ta mechanika też zniknęła na rzecz dużo prostszego systemu, na który składają się trzy drzewka - ale każde z nich związane jest z innym aspektem życia skrytobójcy, a nie dzikusa biegającego z młotem bojowym.
Zmieniło się też zastosowanie pasku skupienia, którego na początku nie ma wcale. W toku gry się go odblokowuje, ale nie po to, by zadawać mocniejsze ciosy po wykryciu, tylko po to, by po cichu eliminować wrogów w sytuacji, gdy podstawowe metody zawodzą. Do tego mamy oczywiście tryb widzenia przez ściany (dezaktywuje się dopiero w biegu) i dostęp do orła, który oznacza sekretne wejścia do danej areny, może wykrywać klucze z oddali i pomaga w oznaczaniu wrogów.
Assassin’s Creed: Mirage, czyli mniej znaczy więcej.
Oczywiście można uznać, że Ubisoft wpadł na sprytny plan, że napracuje się mniej, a ludzie się z tego ucieszą, ale z mojej perspektywy to i tak jest sytuacja typu win-win. Na moją ocenę gry nigdy nie wpływa fakt, jak długo się przy niej bawię - równie dobrze mogą to być dziesiątki zarwanych nocy, jak i kilka wieczorów. Jeśli już, to gorzej bawię się przy tych grach, w których rozgrywka jest sztucznie przedłużana, a tutaj takiego poczucia nie mam.
Sidequesty, w tym takie generyczne („pójdź do punktu A i zrób B na zlecenie postaci C”), oczywiście są, ale nie czuję takiej „presji” jak przy Origins, Odyssey i Valhalli, by odhaczać znaczniki. Z liczydłem przy ekranie co prawda też nie siedziałem, ale mam wrażenie, że ich zagęszczenie na kilometr kwadratowy mapy jest dużo mniejsze. W praktyce nie odciągają uwagi podczas zmierzania do celu misji - nawet w późniejszym toku gry, gdy odkryjemy więcej ich rodzajów.
Nie da się za to ukryć, że symulacja i eksploracja cały czas biorą górę nad narracją.
Chociaż w wielu aspektach seria od Assassin’s Creed: Origins czerpie mechaniki i rozwiązania z gier cRPG (widać od lat inspirację np. Wiedźminem), to od czasu tego soft-rebootu historia nigdy nie była na pierwszym planie, przynajmniej w ramach tej podstawowej kampanii - dopiero w darmowych i płatnych DLC bardziej zagłębialiśmy się w uniwersum. Ubisoft, podobnie jak Bethesda w ostatnich Falloutach, skupia się na tym, by zatrzymać graczy jak najdłużej przy ekranie.
Firma ma w tym interes, by odciągać nas od fabuły - każda godzin spędzona na wykonywaniu generycznych misji zwiększa szansę na to, że kupimy wirtualne przedmioty zanim dotrzemy do napisów końcowych. Zaznaczę jednak, że podczas testów nie miałem dostępu do pełnego sklepu, więc na razie nie wiem, czy mikrotransakcje będą miały wpływ na mechanikę (ale w wersji Deluxe otrzymujemy miecz, sztylet i szaty inspirowane Prince of Persia z unikalnymi bonusami).
Mimo tej zadry w postaci mikrotransakcji Assassin’s Creed: Mirage spełnił pokładane w nim nadzieje.
Tak jak Origins i Oddysey wyczyściłem do końca, tak już Valhalla, w której spędziłem jeszcze więcej czasu, mnie przerosła. Zarzekałem się, że jeśli kolejny Assassin’s Creed znowu będzie tak niepotrzebnie wielki, to mimo setek zainwestowanych godzin kolejną odsłonę nadrobię w formie podsumowania na YouTubie. Mirage nie mógł pojawić się w lepszym momencie i coś czuję, że nie tyko ja wyrażałem taki sentyment, że czasami mniej to lepiej.
Ubisoft zrobił trzy kroki wstecz, a potem dopiero jeden malutki i ostrożny do przodu. Zamiast wywracać znowu serię do góry nogami, firma zebrała to, co działa, i opakowała to ponownie - tylko w zjadliwszej formie niż kiedykolwiek wcześniej. Po kilku miesiącach przerwy od asasynowania zwiedzanie Bagdadu to przyjemna rozrywka - a jak już wpadnę na to, w jakiej kolejności i w jaki sposób pozbyć się lub przechytrzyć przeciwników, odczuwam sporą satysfakcję.
Jednocześnie nie czuję się przymuszany do tego, żeby cały czas kryć się w cieniu.
Oczywiście są misje, w których kluczowe jest to, żeby np. coś podsłuchać, ale w większości przypadków to od gracza zależy, czy woli mozolnie wspinać się po dachach i metodycznie usuwać zagrożenie, czy też wpaść w sam środek oznaczonego na czerwono terenu, na hurra - z nadzieją, że zdąży zrealizować cel i wybiec, zanim przeciwnicy zdejmą mu cały pasek zdrowia. Dla mnie jednak walka zawsze jest tym planem B, ale też nie ładuję save’a od razu, gdy powinie mi się noga.
Niestety ponieważ to taka symulacja w symulacji, nastawiona raczej na krótkie aktywności, mimo całej frajdy trudno zaangażować się w świat przedstawiony. Basim nie ma tyle charyzmy, co Kasandra albo Eivor, o Ezio i Edwardzie nie wspominając, a podobnie wygląda to na tym drugim planie. Bohaterowie są pompatyczni, mają kijki w tyłkach i są, niestety, dość stereotypowi - jak już wspomniałem, clou tej gry nie jest narracja, tylko właśnie symulacja.
A czy warto kupić Assassin’s Creed: Mirage?
To już zależy od tego, czego od gier z tej serii oczekujecie. Fani, którym to skupienie się na walce pasowało, raczej nie będą zadowoleni. Starcia z użyciem miecza i sztyletu nie mają w sobie żadnej finezji - ot, trzeba oznaczyć wroga, a potem dookoła niego tańczyć rozpoznając ataki, przed którymi trzeba się uchylić oraz te, które można sparować. Assassin’s Creed: Mirage to skradanka, a nie cRPG pozwalające odkrywać różne role, w tym dziarskiego wojaka.
Z drugiej strony ci fani, których rozlazłość poprzednich odsłon zmęczyła i przy okazji nie przechodzili ich cały czas z łukiem w dłoni (albo z chęcią przywitają odmianę), powinni być ukontentowani najnowszą odsłoną cyklu. Sam po kilku zarwanych nocach nadal nie mam dość Bagdadu i tym razem mam nadzieję, że dodatki się pojawią - bo już podstawka jest niezła, a DLC w ostatnich trzech odsłonach były lepsze niż ta główna kampania. Oby tylko tutaj było tak samo!
Nie bez znaczenia jest też fakt, że Ubisoft całkiem nieźle wycenił Assassin’s Creed.
W dobie gier konsolowych sprzedawanych w cenie grubo ponad 300 zł, tę produkcję można zakupić w wersji na PlayStation za 230 zł i tyle samo kosztuje w Xbox Storze, a w wersji PC wyceniona jest na 200 zł (konkretnie w Epic Games Store, bo niestety nie ma jest na Steam). To dobra decyzja - nie dość, że terapia odchudzająca wyszła Mirage na dobre, to nie można mówić, że Ubisoft w tej samej cenie co Origins, Odyssey i Valhalla sprzedaje znacznie mniej zawartości.
PS Na koniec warto dodać, że ponownie Ubisoft w fajny sposób przygotował Dziennik w menu. Oprócz informacji związanych z fabułą i rozgrywką per se, za zbieranie znaczników, które nie dają żadnych punktów doświadczenia ani zasobów, otrzymujemy w nagrodę wpisy przybliżające nam muzułmańską historię i kulturę.