Metaverse, czyli Mark Zuckerberg dotarł do mety
Facebook chce budować przyszłość, ale zmierza w ślepą uliczkę. Metaverse, czyli takie nowe Second Life, to nie jest dystopia, której oczekujemy, a gogle VR są jak czytniki e-booków.
W jednym z Markiem Zuckerbergiem muszę się zgodzić: nie ma lepszego czasu na to, by myśleć o jutrze, niż dziś. Bigtechy powinny oczywiście gasić doraźnie pożary, których dookoła Facebooka rozpaliło się aż nadto, ale nie powinno im to zabierać całego wolnego czasu - bo zabiłoby to ducha innowacji.
Problem w tym, że pomysł na to całe Metaverse, czymkolwiek ono właściwie będzie, opiera się o wirtualną rzeczywistość. Gogle zakładane po całym dniu spędzonym przed ekranem w pracy są nam jednak do szczęścia tak samo potrzebne, jak filmy 3D oglądane w domowym zaciszu albo kolejna piramida finansowa NFT.
Metaverse to takie kolejne słowo-wytrych, które przyczyni się do przepalenia miliardów dolarów.
Mark Zuckerberg rozpoczyna desperacką pogoń za pozostaniem w naszej świadomości kimś ważnym. Zdaje sobie sprawę, że jego pięć minut celebryctwa po pierwszej okładce "Time'a" minęło i ze swoim portalem nie są już cool. Dziś króluje TikTok, a na Facebooku zostali boomerzy (i wcale się z tego nie cieszą).
Metaverse, wizja snuta przez Zuckerberga, niebezpiecznie bliska satyry z Black Mirror, jest zaś płynna, niejasna. Jeśli się jednak nad nią zastanowić, to Metaverse jawi się jako takie nowe Second Life. Samozwańczy eksperci wmawiają nam teraz, że VR to przyszłość, a słyszymy znowu te same argumenty, co te dwie dekady temu.
A internauci i gracze jak na złość wolą piosenki, które już dobrze znają i nawet na remiksy patrzą podejrzliwie.
GTA San Andreas na gogle VR to bynajmniej nie jest coś, czego potrzebowaliśmy, a nie zdawaliśmy sobie z tego sprawy, a społeczność graczy ten tytuł przyjęła dość chłodno. Stawiam dogecoiny przeciwko orzechom, że zginie on w cieniu zwykłego remastera GTA Trilogy (czyli reedycji gier z konsoli PS2 w dobie PS5).
To powiedziawszy, w swej niszy gogle VR od Facebooka to rewelacyjny produkt i sam kupiłem obie generacje Oculus Questa, ale właśnie: znajmy proporcjum! Po kilku latach obecności na rynku wirtualna rzeczywistość pozostaje niszą i nic nie wskazuje na to, by w przewidywalnej przyszłości pojawił się na nią boom.
Gogle VR są jak czytniki e-booków
Tak jak Facebook postawił na wirtualną rzeczywistość, tak inny bigtech, czyli Amazon, dekadę temu wszedł w czytniki e-booków i… nadal nie wyszły one z niszy. Skąd więc przeświadczenie Marka Zuckerberga, że ci sami ludzie, którzy czują opór przed cyfrowymi książkami, mieliby spędzać wolny czas z goglami na głowie?
Z uśmieszkiem na ustach czytam też te wszystkie opinie, wedle których nasze życie już za momencik przeniesie się do VR, bo muszą je wyrażać osoby, które z gogli nigdy nie korzystały. Co innego obejrzenie półgodzinnego filmu dla dorosłych i poświęcenie chwili na Beatsabera, a co innego całe drugie życie.
Wystarczy odbyć jedną konferencję w wirtualnej rzeczywistości, aby wrócić na Ziemię i pojąć, jak daleko jesteśmy od realizacji wizji Marka Zuckerberga.
Z jednej strony mamy koncepcyjne wideo niczym z filmu science fiction, a z drugiej zlepek paru pikseli, bo deweloperzy mierzą się z ogromnymi ograniczeniami technicznymi, jakie mają dzisiejsze gogle. Sporo czasu jeszcze minie, zanim uda się uzyskać fotorealistyczną grafikę, a obraz to przecież tylko początek.
Oszukanie zmysłu wzroku i słuchu to jedno, ale problemem są węch, smak, dotyk. Niby mówi się o prototypach gogli wykrywających mimikę twarzy i rękawicach sensorycznych, ale to nadal tylko pieśń przyszłości. Ten aspekt entuzjaści w dyskusji o Metaverse wygodnie pomijają i wolą już teraz dyskutować o tym… ile zarobią na reklamach.
Technologiczna ekstrawagancja w dodatku wcale nie jest w cenie.
Tak jak ludzie pokochali smartfony, tak nie ma przesłanek ku temu, że wirtualna rzeczywistość będzie the next big thing. VR to ciekawe doświadczenie, ale z gatunku tych "na raz". Nie zdziwię się, jeśli gogle skończą tak samo, jak filmy 3D, który w świecie telewizorów odeszły do lamusa (a w kinach służą już chyba tylko do podbicia cen biletów).
Warto też wyciągnąć nauczkę z tych wszystkich nieudanych klonów Pokemon GO. Na fali popularności gry Niantic deweloperzy mylnie zidentyfikowali prawdziwą siłę tej produkcji - nie stała się ona fenomenem za sprawą wykorzystania AR, czyli rzeczywistości poszerzonej, a słowem-kluczem było tu "nostalgia".
Facebook popełnia podoby błąd, jeśli zakłada, że sprzeda masom wejściówkę do Metaverse w postaci gogli, a koń trojański w postaci GTA w VR to za mało.
Oczywiście nie wykluczam scenariusza, że zmienię zdanie na temat Metaverse i to faktycznie będzie taki Internet 2.0, ale dziś wolę zachować zdrowy sceptycyzm. Chociaż mówimy o wirtualnym świecie, to i tak życzyłbym sobie zobaczyć cokolwiek namacalnego: istniejący produkt, działający prototyp usługi - no czegokolwiek w tym guście!
Wcale mnie jednak nie dziwi, że Mark Zuckerberg zgrabnie omija te "przyziemne" sprawy i niewygodne pytania. Zamiast tego wysforował ze swoją wizją przyszłości tak bardzo do przodu, że aż buja w cyfrowych obłokach. Facebook, a od wczoraj w zasadzie Meta, nie składa z kolei żadnych wiążących obietnic.
Mark Zuckerberg dotarł do Mety
W perspektywie czasowej, którą liczymy nie w latach, a w dekadach, szef Facebooka może pokazać na wizualizacji w zasadzie wszystko - a zarazem nic konkretnego. Jak już (i jeśli w ogóle!) to jego całe Metaverse się już kiedyś ziści, to przecież i tak nikt nie będzie twórcy Facebooka z dzisiejszych deklaracji rozliczał.
Metaverse może być też myśleniem życzeniowym Marka Zuckerberga w obliczu tego, że Facebook przestaje być relewantny. Nie zdziwię się, jeśli konsumenci za 10 lat nadal będą mieć w nosie to całe VR, a na swoich zetafonach dalej będą scrollować, w dwóch wymiarach i na 6-calach - tyle że już nie Fejsa i Insta, tylko TikToka… albo jakiegoś jego następcę.
Mam też poważne wątpliwości, czy to łączenie świata wirtualnego z realnym faktycznie jest tym, czego jako ludzkość nie tyle chcemy, co potrzebujemy. Warto się zastanowić, czy zamiast przeładowywać się bodźcami, nie powinniśmy wykonać kroku wstecz celem ograniczenia wpływu technologii na nasze życie.
PS Na koniec dodam, że czuję spory dysonans: podczas gdy rozmawiam z redakcją o tym metawersum, czyli hipotetycznym wirtualnym świecie rodem z dystopii Ready Player One, nasz komunikator Slack już drugi dzień nie potrafi poprawnie oznaczyć wiadomości jako odczytane. Do tego algorytmy polecania treści na Facebooku wcale nie działają tak, jak można byłoby tego oczekiwać…