Mark Zuckerberg: „teleportacja” zastąpi nam podróże. I to jeszcze w tej dekadzie
Mark Zuckerberg snuje wizję przyszłości, w której sprzęty z kategorii VR i AR pozwolą nam się „teleportować” w dowolne miejsce na świecie. Po testach Facebook Venues, czyli aplikacji do spotkań w wirtualnej rzeczywistości, jakoś trudno mi uwierzyć, że ziści się ona w tej dekadzie.
Z rozbawieniem czytam, że Mark Zuckerberg jest przekonany, iż wirtualna czy tam poszerzona rzeczywistość w przyszłości zastąpi nam podróże, co będzie miało zbawienny wpływ na środowisko. Ba, podobno jeszcze przed końcem 2030 r. będziemy mogli „spotkać się” z ludźmi w ich domach, nie opuszczając własnego. Nasz świat, jeśli wierzyć szefowi Facebooka, to będzie taka wypisz wymaluj rzeczywistość z filmu Ready Player One.
Twórca największego serwisu social media na świecie zdaje sobie przy tym oczywiście sprawę, że musi powstać nowa kategoria sprzętów, która zastąpi gogle i okulary VR/AR. Nie daje nam jednak żadnych konkretów, jak mielibyśmy wcisnąć elektronikę w np. soczewki kontaktowe, dlatego, chociaż jestem ogromnym entuzjastą siedzenia z headsetem na głowie, to tu jestem niezwykle sceptyczny.
Dzisiaj szef Facebooka brzmi jak ktoś, kto pod koniec XX w. twierdził, że w 2021 r. to już na pewno będziemy mieć latające samochody.
Jak z tymi fruwającymi pojazdami wyszło, to akurat dobrze wiemy — ba, jak na razie ludzkość nie jest gotowa, by przesiąść się na modele elektryczne i cały czas polegamy na paliwach kopalnianych, a co dopiero mówić tu o oderwaniu się od ziemi. Nawet te naziemne smart cities to ciągle pieśń przyszłości i szczerze mówiąc, to nie jestem przekonany, że dożyję np. autonomicznego Ubera w Polsce.
Stawiam przy tym dolary przeciwko orzechom, iż prędzej doczekamy się szerokiej adopcji samojezdnych aut (kto wie, może nawet Apple Cara), niż realizacji wizji Zuckerberga. Mój brak entuzjazmu może wynikać zaś z tego, że dobrze wiem, jak kwestia „spotkań” w wirtualnej rzeczywistości wygląda dziś, bo mam w domu gogle produkcji Facebooka i miałem okazję testować aplikację Facebook Venues.
W ramach aplikacji Facebook Venues na gogle Oculus Quest już dziś możemy się „spotykać” w VR z innymi ludźmi.
Muszę przyznać, że pierwsze wejście do aplikacji Facebook Venues było dość… surrealistycznym przeżyciem. Miałem cały czas świadomość, że stoję w swoim domu z goglami na łbie, ale „widziałem” dookoła podobizny innych ludzi, którzy stali w grupce i o czymś żywiołowo dyskutowali. Kawałek dalej inna grupa słuchała w skupieniu koncertu, a ktoś zrobił sobie ze mną, ni z tego, ni z owego, selfie.
Nie bójcie się jednak, bo scenariusz z serialu Black Mirror nam na razie nie grozi i nie patrzymy w wirtualnej rzeczywistości na ludzi per se. To cały czas tylko kolorowe awatary wyglądające jak przerośnięte ludziki a la Mii od Nintendo, z nienaturalnie powyginanymi kończynami. Trudno w zasadzie o bardziej dobitny dowód na to, że aplikacje VR i AR ciągle są w erze piksela łupanego.
Technologia, do jakiej mamy dostęp dziś, jest niewystarczająca do realizacji wizji Marka Zuckerberga.
Oczywiście szef Facebooka dobrze wie, co robi, gdy mówi dzisiaj o tym, jak VR i AR mają wyglądać w 2030 r. Dekada to w świecie nowych technologii szmat czasu, a Mark Zuckerberg może teraz opowiadać, jak widzi przyszłość do woli, bo gdy przyjdzie czas powiedzieć: „sprawdzam”, to już nikt nie będzie pamiętał o tym, co wygadywał w 2021 r. w takim wywiadzie dla The Information.
Ograniczenia pojemności akumulatorów oraz łącz związane z prawami fizyki są jak na razie nie do przeskoczenia. Soczewki kontaktowe nakładające obraz na to, co widzimy gołym okiem, cały czas pozostają w sferze marzeń twórców literatury i filmów science fiction. Pamiętajmy przy tym, że technologie VR i AR rozwijane są od połowy ubiegłego wieku i na taki prawdziwy przełom czekamy od lat.
Tyle samo czasu dzieli nas od pierwszych prototypów Oculus Rifta, co od tych hipotetycznych soczewek Zuckerberga.
Trudno wierzyć mu na słowo, że w tak krótkim czasie ta technologia się tak bardzo rozwinie, skoro czekamy na od lat 60. ubiegłego wieku, bo już wtedy eksperymentowano z pierwszymi goglami VR. Firma Oculus, którą Facebook wykupił, pracuje nad swoimi zestawami tego typu od 9 lat i jak na razie nawet się nie zbliżyła ze swoimi skądinąd świetnymi i przełomowymi produktami do tego, o czym teraz mówi jej nowy właściciel.
To prawda, że nowe gogle Facebooka działają samodzielnie, mają ekrany o wysokiej rozdzielczości i nie potrzebują czujników montowanych w pokoju do śledzenia ruchu, ale nie oszukujmy się — ich ogólna zasada działania pozostaje od lat bez zmian. Pamiętajmy też, że czym innym jest tworzenie modeli 3D, czym innym rzeczywistość poszerzona, a jeszcze czymś innym angażowanie zmysłów poza wzrokiem i słuchem.
Nawet w przypadku AR jesteśmy jeszcze głęboko w… lesie.
Pierwszą wersję Google Glass testowałem w 2013 r. i od tego czasu i tu w zasadzie nic się nie zmieniło, a poszerzona rzeczywistość sprawdza się, ale głównie jako… demo technologiczne. Jak daleko jesteśmy od wirtualnych „spotkań”, dobrze obrazuje Pokemon GO, czyli gra, która stała się „twarzą” technologii AR. Niantic poczyniło spore postępy, ale nadal nie umie ukryć ogona cyfrowego Pikachu za winklem, gdy np. w kadrze znajduje się telewizor.
Nie dziwię się oczywiście Zuckerbergowi, że mówi to, co mówi, bo udzielając wywiadów… broni swojej inwestycji. Facebook przejął wspomnianego Oculusa w 2014 r. i wypuścił już dwie generacje samodzielnych gogli VR (czyli zestawy Oculus Quest i Oculus Quest 2), a do tego dwa lata temu przejął Beat Games, twórców jednych z najlepszych gier w wirtualnej rzeczywistości: Beat Sabera.
I to właśnie w kontekście tych inwestycji Facebooka powinniśmy krytycznie patrzeć na te odważne deklaracje o wirtualnej „teleportacji”.
Nie żadnych racjonalnych podstaw, by twierdzić, że w ciągu niecałej dekady naukowcom uda się rozwiązać problemy, z którymi przez ostatnie dekady się nie uporali. Co prawda ptaszki ćwierkają, że Facebook pracuje nad własnym procesorem oraz systemem na gogle (dziś Oculus Quest wykorzystuje układy rodem ze smartfonów i Androida), ale i od tego daleka jest droga do „teleportacji”.
Mark Zuckerberg niech lepiej wpierw pochwali się jakąś przełomową technologią, która pozwoli zminiaturyzować elektronikę do takiego poziomu, że zmieści się w - dajmy na to - soczewce kontaktowej, a dopiero potem niech snuje te swoje wizje. Bez tego wszystkie jego opowiastki o „teleportowaniu się” dzięki wirtualnej i poszerzonej rzeczywistości można włożyć tam, gdzie ich miejsce — czyli między bajki.