Memy, kotki i miliony dolarów. NFT wjeżdża na pełnej

Ponoć internet powstał, by przesyłać sobie zdjęcia słodkich kotków. Jeśli tak, koty się rozkręciły i odegrały ogromną rolę w popularyzacji NFT – technologii, która pozwala zarabiać miliony dolarów na tym, co dla każdego i tak jest darmowe. Brzmi jak szaleństwo? Niekoniecznie.

Co to jest NFT? Dlaczego ludzie za to płacą?

Latający w przestrzeni kosmicznej kot zamiast tułowia ma wiśniowe ciastko i pozostawia za sobą tęczowy ślad. To znany GIF stworzony w 2011 roku przez Chrisa Torresa. Przez dekadę udostępniono go w sieci zapewne miliardy razy. Tyle też mogło powstać jego kopii. W każdej chwili każdy z nas może – nic nie płacąc – pobrać jedną z nich na własny komputer. Mimo to ktoś zdecydował się zapłacić za Nyan Cata (bo taką nazwę nosi internetowy mem) prawie 600 tysięcy dolarów. Czyli ponad 2 mln złotych.

Nyan Cat

Jeszcze większe pieniądze, bo prawie 3 mln dolarów wyłożył kupiec pierwszego tweeta w serwisie Twitter o treści „właśnie konfiguruję mojego twittera” napisanego w 2006 roku przez jego założyciela Jacka Dorseya. Zawrotne sumy osiągają też CryptoPunksy, czyli małe, pikselowe twarze w niewielkich kwadracikach. Wyglądają tak, jakby w Paintcie rysowało je dziecko, ale najdroższe z nich sprzedano za ponad 7,5 mln dolarów. Rekord pobił jednak cyfrowy plik przedstawiający kolaż tysięcy futurystycznych, nierzadko surrealistycznych obrazów tworzonych komputerowo codziennie od 2007 roku przez amerykańskiego artystę Mike’a Winkelmanna znanego jako Beeple.

Jego cyfrowe dzieło „Everydays – The first 5,000 days” (Codzienności – pierwsze 5 tysięcy dni), ale i wszystkie przed chwilą wspomniane każdy z nas może – nawet w tej chwili – bez płacenia złamanego grosza pobrać na pulpit swojego komputera. Dlaczego więc coś, co tak łatwo można skopiować i do czego przez internet dostęp ma każdy, osiąga tak zawrotną wartość? Odpowiedzią jest: NFT.

Także w Polsce NFT zaczyna być zauważane przez artystów. Jednym z pierwszych, który zgłębił tę technologię jest Noriaki - artysta plastyk znany ze swych streetartowych dzieł. Jego zainteresowanie wzbudziły wcześniejsze zagraniczne aukcje. - Po akcji z Beeplem ze trzy tygodnie zastanawiałem się, czy w to wejść, dokształcałem się i radziłem kolegi, który od dawna siedzi w kryptowalutach. Przekonałem się, bo to kolejny krok w kolekcjonowaniu sztuki, a sam jestem kolekcjonerem obrazów. NFT-ki bardzo łatwo może kupić człowiek z każdego zakątka świata. Artyście dają one możliwość animacji swojej pracy, ona ożywa niczym zdjęta ze ściany. Nadaję jej nowy wydźwięk i nic przy tym nie tracę. To jest trochę nowy gatunek sztuki i czuję, że będę go uprawiał już zawsze. Mam rozpisany długoterminowy plan i robię to z przyjemnością - mówi nam Noriaki.

W czerwcu wystawił jedną ze swoich prac – animację jadącej na koniu postaci – i za jej NFT zgarnął 7 tys. zł. Właśnie rozpoczyna drugą aukcję. W projekcie „Wall and More” (w sumie 5 obrazków) krzyżują się streetart, animacja i crypto. To cyfrowe kopie jego dzieł rozrzuconych po całym świecie. Nowi właściciele oprócz animacji dostaną także współrzędne geograficzne do miejsc, w których dzieła znajdują się w „realu”.

Kilka dni temu z kolei youtuber Krzysztof Gonciarz sprzedał za 1,05 ethereum (9,3 tys. zł) animację „Fantazmaty”. Jak tłumaczy, opowiada ona o relacji twórcy internetowego z jego odbiorcami.

Co to jest NFT?

NFT, czyli Non-Fungible Token, to w dużym uproszczeniu niewymienialny, niezmienny technicznie, niemożliwy do zhakowania certyfikat. Potwierdza on unikalność cyfrowych przedmiotów w rejestrze zwanym blockchainem („łańcuchem bloków”), czyli w systemie służącym do przechowywania i przesyłania informacji o transakcjach zawartych w internecie. NFT pozwala jasno stwierdzić, kto jest właścicielem danego wirtualnego przedmiotu: pliku, obrazka, GIF-a, piosenki, filmiku wideo, mema itd. NFT może być unikalny jak kolaż Beeple’a czy tweet Dorseya. Wtedy potwierdza ich oryginalność niczym podpis malarza na płótnie. Może być też jedną kopią z wielu np. kolekcjonerskich wirtualnych kart.

W realnym świecie stwierdzenie, kto jest właścicielem oryginału obrazu czy piosenki, jest stosunkowo łatwe. W przypadku cyfrowych przedmiotów, które kopiować można jednym kliknięciem myszki, potrzebny jest właśnie certyfikat potwierdzający, że ten konkretny plik JPG, mp3, czy GIF jest oryginałem. Co ważne, właściciele NFT zwykle nie nabywają praw autorskich. Nie mogą więc np. wytłoczyć płyt z posiadanym utworem w mp3 i zacząć ich sprzedawać. Kupują prawo tylko do posiadania – jak trafnie określił to New York Times – prawa do świadomości, że ich kopia jest „autentyczna”. Płacą więc za podpis na obrazie zamiast samego obrazu, bo ten nadal bez żadnej kontroli krąży po światłowodach.

Entuzjaści NFT przekonują, że technologia otworzyła przed wszelkiego rodzaju twórcami (bo nie chodzi wyłącznie o tradycyjnie rozumianych artystów) nowe możliwości rodem z XXI wieku. Odbiorcy od zawsze bowiem przywiązują dużą wartość dobrom, które wywołują w ich emocje czy zachwycają estetyką. Niezależnie od tego, czy mowa o dziele znanego malarza, czy rzadkim znaczku pocztowym, czy o tazosie Pokemon, są gotowi za nie płacić. W tym procesie cyfrowe przedmioty były pomijane. Nie miały tej samej wartości, bo nie były materialne i dużo łatwiej było je skopiować.

– NFT to unikalny certyfikat poświadczający prawo własności, zarejestrowany w łańcuchu na blockchainie. Rozwiązuje problem możliwości posiadania rzeczy niematerialnych i jednoznacznie wyjaśnia kwestię ich własności. Można przypisać go właściwie do każdego typu aktywów cyfrowych – mówi Joanna Murzyn, specjalistka od świadomego korzystania z technologii i inicjatorka ruchu Radicalzz.

Na początku były słodkie kotki

Stary dowcip mówi, że internet powstał o to, aby przesyłać sobie zdjęcia słodkich kotków. I wirtualne kotki odegrały ogromną rolę w popularyzacji NFT. Wprawdzie początki tej technologii sięgają aż 2012 roku, co w technologiach cyfrowych wydaje się wiecznością, ale pierwszy raz naprawdę głośno zrobiło się o nich w okolicy 2017 r. Internauci oszaleli wówczas na punkcje CryptoKitties, czyli stworzonej przez Dapper Labs platformie pozwalającej ludziom hodować cyfrowe koty i potem nimi handlować, a za wszystko płacić kryptowalutą Ether w sieci Ethereum. Ceny wirtualnych zwierzaków dochodziły już do dziesiątek tysięcy dolarów, a transakcji w pewnym momencie było tak dużo, że przeciążało to sieć Ethereum, co zniechęcało wielu użytkowników.

Dapper Labs widząc, jak wielki potencjał kryje NFT, pozyskała inwestorów i fundusze, aby stworzyć własną sieć Flow do obsługi transakcji. Wtedy też narodziła się współpraca z NBA, czyli najpopularniejszą koszykarską ligą świata. Powstał pomysł, aby sprzedawać krótkie, czasem nawet kilkusekundowe nagrania z najciekawszymi, a niekiedy legendarnymi akcjami z meczów NBA.

– To swojego rodzaju kolekcjonerskie karty: tyle że nie tradycyjne, papierowe, lecz wirtualne i ruchome jak GIF-y. Przedsięwzięcie oferujące „momenty” nazwano Top Shot i trafiono w dziesiątkę – wyjaśnia Jakub Chmielniak, współzałożyciel polskiej platformy NFT o nazwie Fanadise.

Fani koszykówki, kolekcjonerzy, ale też spekulanci rzucili się na nie niczym na świeże bułeczki. Efekt? Paczki plików z losowo wybranymi klipami (użytkownicy nie wiedzą, jakie momenty znajdują się w środku), które można było kupić nawet za kilka dolarów, zaczęły osiągać zawrotne ceny. Przykład? Rzut za trzy punkty Vince’a Cartera sprzedał się za 200 tysięcy dolarów, wsad LeBrona Jamesa za 208 tysięcy. I choć same klipy mogą wydawać się zupełnie bezwartościowe, bo dokładnie te same ujęcia można w kilka chwil znaleźć na YouTube i obejrzeć za darmo nawet w świetnej jakości, to ich wartość coraz szybciej rośnie, dzięki temu, że są certyfikowane przez NFT.

Kolekcjonerski rynek NFT podbijają też CryptoPunks, czyli wspomniane już pikselowe twarze na 8-bitowych obrazkach. Jedne przedstawiają ludzkie postacie w okularach, inne w kapeluszach, jeszcze inne z papierosem w ustach. A niektóre są kosmitami czy zombie. Łącznie jest ich 10 tysięcy i każdy jest wyjątkowym, unikalnym NFT. I choć początkowo były rozdawane za darmo, to dziś ich kolekcje sprzedawane są przez poważane domy aukcyjne za miliony dolarów. Skąd ta wartość? Znowu: mają unikalny certyfikat NFT, a więc są połączeniem kolekcjonerstwa i cyfrowego świata sztuki.

Wiosną tego roku zainteresował się tym Mike Shinoda. Wokalista Linkin Park wypuścił singiel „Happy Endings”, a na aukcję NFT trafił 75-sekundowy klip do tego utworu. Tym samym został on prawdopodobnie pierwszym muzykiem dużej wytwórni, który zdecydował się na taki krok i zapewne nie pożałował, bo klip został sprzedany w dziesięciu kolekcjonerskich numerach na internetowej giełdzie Zora. Ostatni z nich osiągnął cenę ok. 6,6 tys. dolarów.

NFT otworzył więc przed artystami nowe możliwości zarobkowania, ale dał im też podmiotowość. Niektórzy twierdzą, że dzięki materialnemu docenieniu cyfrowych dzieł, rynek sztuki staje się bardziej demokratyczny. Artyści nie muszą już liczyć na koneksje, układy, znajomości agentów, pośredników, właścicieli galerii czy domów aukcyjnych, bez których wcześniej nie mogli zaistnieć. Mogą wreszcie sprzedawać swoją twórczość za godne stawki, a nieraz takie, o których wcześniej mogli tylko pomarzyć.

Najlepszym przykładem jest tu wspomniany Beeple, którego praca (na zdjęciu poniżej) osiągnęła rekordowe 69 mln dolarów. Warto wspomnieć, że przed dającą mu sławę aukcją mógł liczyć na wynagrodzenie rzędu 100 dolarów za obraz i przez lata pracował jako skromny grafik na zlecenie komercyjnych klientów. Owszem, tworzył, ale funkcjonował poza głównym obiegiem rynku sztuki, bo jego prace istniały wyłącznie wirtualnie, a kopii nie można było odróżnić od oryginału. Wszystko zmieniło się wraz z NFT.

– Przed NFT artyści cyfrowi byli wykluczeni, bo każdy wiedział, że ich dzieło może pobrać sobie z internetu. Nikt nie był w stanie wyobrazić sobie, że plik może mieć wartość. Dopiero NFT sprawiło, że specjaliści, kolekcjonerzy i inwestorzy zobaczyli w tym wartość, więc dzięki NFT artyści zostali włączeni w szeroki rynek sztuki – mówi Magda Żuk, szefowa marketingu i PR w CRIDO, gdzie buduje ekosystem martechowy, a prywatnie pasjonatka sztuki streetartowej i arttechu.

Tylko czy sukces Beeple’a nie przysłania istniejących wad i czyhających także na artystów pułapek? Związanych choćby z tym, że do znalezienia kupca za dobrą stawkę i tak potrzebna jest promocja oraz uwaga mediów?

– I tu zaczynają się schody, bo niby NFT demokratyzuje świat sztuki, pozwala zaistnieć bez pośrednictwa galerii czy domów aukcyjnych, ale czy sprzeda je bez promocji? Tu wracamy do klasycznych mechanizmów rynku, gdzie bez promocji artysty, znajomości jego marki przez rynek, wsparcia domu aukcyjnego czy galerii trudno będzie komuś wypłynąć i zaistnieć. Z drugiej strony sami kupujący mogą mieć problem, kogo warto kupić, a kogo nie, więc ta obietnica demokratyzacji jest trochę złudna – dodaje Żuk.

Również Natalii Sielewicz, kuratorce w Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie, trudno się zgodzić z tezą, że NFT sprzyja demokratyzacji sztuki. – Przypuszczam, że bańka NFT wykształci swoje elity, zarówno finansowe, jak i artystyczne. Zresztą tworzenie w tym formacie wymaga kompetencji cyfrowych i biegłości w sprawach kryptowalut, co też wyklucza niektóre osoby – twierdzi Natalia Sielewicz.

Inna pułapka? Kiedy o NFT zrobiło się głośno, platformy dające możliwość kupienia prac artystów zostały zalane „dziełami”, których wartość trudno ocenić. Dziś można tam znaleźć zarówno prace półamatorskie, jak i limitowane obrazy warte tysiące dolarów. Joanna Murzyn nie ma wątpliwości, że w takim morzu prac nawet zdolny artysta może zatonąć.

– Media skupiają się na kilku sukcesach, zza których nie widać porażek. A obecnie np. na giełdzie Open Sea większość aukcji wygląda tak, jakby artyści wyjęli z szuflad swoje niedokończone prace albo odpady odrzucane wcześniej w procesie twórczym i próbowali je sprzedać, wykorzystując chwilowy hajp na NFT, który generuje ogromne zapotrzebowanie na energię elektryczną – mówi Joanna Murzyn.

– Rozmawiałam o NFT ze znajomą artystką, która zastanawiała się, czy wrzucić swoje prace na jedną z popularnych wtedy platform z otwartym dostępem (niekuratorowanych), ale uznała, że skoro jest tam tyle prac bez wartości, to nie ma to najmniejszego sensu. Mówiąc wprost: jest tam już tyle chłamu, prac bez wartości, „dzieł”, których nie można określić „cyfrową sztuką”, że coraz trudniej się w tym poruszać. Wielu artystów liczy, że wrzuci tam swoje prace i zacznie zarabiać, ale trzeba sobie powiedzieć uczciwie: zdecydowanej większości to się nie uda. Zyskać mogą tylko ci twórcy, którzy dobrze poznają reguły tej gry i w odpowiednim czasie będą na odpowiedniej platformie – wtóruje jej Magda Żuk.

Poza pułapkami są też prawdziwe niebezpieczeństwa. Natalia Sielewicz zauważa, że w erze sprzed NFT pliki sztuki cyfrowej były tworzone właśnie po to, aby można było je swobodnie kopiować i multiplikować. – Taka była zresztą pierwotna wola i zamysł twórców pirackiej i zdecentralizowanej sztuki cyfrowej, dla których działalność w Internecie była formą oporu wobec władzy rynku, fetyszu oryginału czy kultu drogiego dzieła będącego wyłącznie inwestycją finansową – mówi Sielewicz.

Jednak to, co dzieje się z NFT, wydaje się być zupełnym odwróceniem tych wartości. Wystarczy zresztą przywołać niedawny trend niszczenia realnych dzieł, aby sprzedać NFT z nagrania jego dekonstrukcji. Tak było choćby w przypadku jednego z dzieł Banksy’ego. Firma Injective Protocol zakupiła jego pracę „Morons” za 95 tys. dolarów, a następnie je spaliła, po czym wystawiła pracę na aukcję w formie niezamiennego tokena (NFT) z kopią obrazu artysty. Opłacało się – certyfikat sprzedali cztery razy drożej, bo za 380 tys. dol.

– Do podobnej sytuacji doszło na niedawnej aukcji, gdzie wystawiono rysunek Basquiata, który miał ulec zniszczeniu w imię stworzenia tokena NFT. W ostatniej chwili nie dopuściła do tego fundacja opiekująca się spuścizną artysty, uznając, że to wbrew jego woli i obowiązującemu prawu – mówi Sielewicz.

Człowiek najsłabszym ogniwem

Inne niebezpieczeństwo to wszelacy hakerzy i cyberprzestępcy. Teoretycznie samego NFT przynajmniej na razie nie można podrobić, bo blockchain, czyli wspomniany „łańcuch bloków” zbudowany jest tak, że kolejne zmiany nadpisywane są na wcześniejsze. Jednak kiedy w grę wchodzą wielkie pieniądze, to mogą znaleźć się chętni, aby to, co dziś wydaje się niemożliwe, obejść.

– Ten system jest odporny na fałszerstwa, ale oczywiście na pewno takie próby będą. Na którym rynku sztuki nie ma złodziei? – mówi Jakub Chmielniak i dodaje, że większe ryzyko widzi nie w systemie, ale w najsłabszym ogniwie całego procesu, czyli człowieku. – Każdy powinien zachować szczególną ostrożność, bo jeśli w tym świecie popełnisz błąd, to nawet nie ma instytucji, do której możesz się zgłosić o pomoc. To świat, w którym trzeba być bardziej odpowiedzialnym niż w tradycyjnym banku. Kiedy w banku źle wyślesz przelew albo przestępcy skopiują ci kartę w bankomacie, to najpewniej odzyskasz pieniądze. Tutaj nic ci nie pomoże – dodaje.

Joanna „frota” Kurkowska, badaczka i analityczka trendów z firmy G2A.com, zauważa, że o ile NFT podrobić trudno, to ryzyko, że stracimy cenne dzieło, bo haker włamie się nam na dysk czy konto, jest realne. – Były już takie przypadki, że ktoś nie miał dwuskładnikowego uwierzytelnienia i włamali mu się na konto. Dotąd były to niezwykle rzadkie, jednorazowe przypadki, ale kiedy NFT zyskuje na popularności, staje się masowe i wchodzi na ten rynek coraz więcej nieprzygotowanych na zagrożenia osób, to może być ich więcej – mówi „frota”.

Jak trwała jest ta bańka

Joanna „frota” Kurkowska kolejne zagrożenia widzi w tym, że wiele osób może na NFT po prostu „wtopić sporo kasy”. Rynek NFT rozwija się bowiem niezwykle szybko, jest więc podatny nie tylko na duże wahania cen, manipulacje, ale też spekulacyjne bańki.

– Czy NFT to bańka spekulacyjna? Oczywiście, że tak. Przez kilka miesięcy spekulanci kupowali niemal wszystko, jak leci i nakręcali hajp. Ta bańka wiosenna już ewidentne pękła, ale dla rynku to bardzo dobrze, bo skończy się spekulacja, zniknie owczy pęd i zostaną na nim prawdziwi kolekcjonerzy i artyści oferujący dobre prace. Dodatkowo pojawią się wartościowe projekty z pogranicza branży rozrywkowej i gamingu. Jeżeli ktoś myśli, że NFT skończyło się wraz ze spadkiem zainteresowania w maju, bardzo się myli. Nadchodzące miesiące mogą być bardzo ciekawe dla takich projektów, jak Axie infinity, The Sandbox, a nawet Atari, które mocno obserwuje ten rynek – dodaje Kurkowska.

Czy w takim razie dziś kolaż Beeple’a nie jest wart blisko 70 mln dolarów? – Przeciwnie, może być wart nawet więcej, ale ten konkretny obraz ma wartość historyczną, bo nic nie odbierze mu pierwszeństwa. Natomiast tysiące innych prac kupowanych często zupełnie losowo może nie mieć już większej wartości. To jak kupowanie akcji CD Projektu na samej górce przed premierą Cyberpunka. Wiemy, ile osób się na tym przejechało. Tu też mogą się mocno zaskoczyć i utopić pieniądze – twierdzi Kurkowska.

– Na rynku NFT jest mnóstwo scamów i zbytniej ekscytacji projektami, które niosą ze sobą obietnice bez pokrycia i krzywdzą przy tym pierwotne założenia i możliwości technologii. W sytuacji, w której patrzymy na cyfrową certyfikację jedynie z poziomu pogoni za zyskami i sztucznego nabijania wartości, bardzo łatwo jest przestrzelić i stać się ofiarą kolejnej bańki finansowej – przestrzega Joanna Murzyn.

Kiecka, której nie da się założyć

Kolejny problem z NFT to jego negatywny wpływ na planetę. Wszystkie transakcje rozliczane są kryptowalutach, a ich pozyskanie wymaga wykonania masy skomplikowanych obliczeń, co sprawia, że proces jest niezwykle energochłonny. Efekt? Emisja dodatkowych milionów ton dwutlenku węgla do atmosfery.

– Kryptosztuka emituje ogromny ślad węglowy, zużycia energii elektrycznej są kolosalne – mówi Joanna „frota” Kurkowska i przypomina, że przez jakiś czas na stronie internetowej cryptoart.wtf można było sprawdzić szacunkowy ślad węglowy poszczególnych NFT. Jej twórca Memo Akten, artysta działający na polu technologii przeanalizował pod tym kątem 18 tys. NFT i odkrył, że jeden NFT ma ślad węglowy porównywalny do przejechania autem 1000 km, dwóch godzin lotu samolotem czy miesięcznej konsumpcji przeciętnego Europejczyka.

– To kuriozalne ilości – ocenia Kurkowska. Wielu artystów widząc, jak negatywny wpływ ma to na środowisko, wycofało swoje prace z rynku NFT i zapowiedziała, że wróci tam, gdy pojawi się neutralna węglowo alternatywa. Inni zaś zapowiedzieli, że będą inwestować w energię odnawialną, aby zrównoważyć emisje wytworzone przez ich prace. – Powstają też platformy, które chwalą się, że zużywają mniej energii, ale do neutralności daleka droga. Na tradycyjnym rynku rozwiązaniem mógłby być podatek od śladu węglowego transakcji, ale w przypadku tak zdecentralizowanego rynku wydaje się to niemożliwe – dodaje Kurkowska.

I tu pojawia się kolejne wyzwanie związane z NFT. Coraz głośniej wybrzmiewają bowiem głosy, że czy to ze względów klimatycznych, czy bezpieczeństwa przydałyby się regulacje wprowadzające pewne odgórne zasady. Tylko jak regulować coś, co z zasady jest zdecentralizowane? Nie ma tu przecież centralizacji, hierarchii, decydentów. Wszystko sprowadza się do sumienia ludzi, a z tym bywa różnie, szczególnie gdy w grę wchodzą ogromne pieniądze.

– Nie da się – niemal chórem odpowiadają wszyscy pytani przeze mnie specjaliści i sugerują, że jedyną szansą na zmianę jest oddolna, wewnętrzna samoregulacja wychodząca wprost od społeczności. – Pewne jest, że choćby z wpływem NFT i rynku krypto na klimat coś trzeba robić, szczególnie że ta technologia rozlewa się na kolejne branże – mówi Kurkowska.

Co ma na myśli? Choćby gry. Istnieją już pierwsze produkcje, w których gracze mogą kupować unikalne wyposażenie do swoich postaci, karty kolekcjonerskie, a nawet przenosić je między światami. Tokeny NFT do swoich gier chce wprowadzić także polskie studio PunkPirates. Pierwszą produkcją, w której zostanie użyta ta technologia, będzie Community Paintball VR. – Technologię tokenów NFT wykorzystamy do sprzedaży unikalnej zawartości gier z naszego portfolio, rozszerzeń wizualnych czy skórek kolekcjonerskich do broni oraz postaci w grach. Widzimy w NFT ogromny potencjał. Liczę, że nasza mała rewolucja na rynku przełoży się na wyniki finansowe w nadchodzących kwartałach – zapowiada Leszek Krajewski, prezes zarządu w PunkPirates.

Ale NFT zaczynają podbijać też świat mody. Głośno było choćby o holenderskiej marce The Fabricant, która sprzedała cyfrową sukienkę za 9,5 tys. dolarów. Kupił ją dla swojej żony niejaki Richard Ma i choć sukienki nie można założyć, bo fizycznie nie istnieje, to można „założyć” ją wirtualnie, czyli w programie graficznym nanieść na zdjęcie. A to już wystarczy, aby pochwalić się takim zakupem w mediach społecznościowych.

Tak wyglądała ta kiecka na modelce:

A tak na żonie:

– W realnym świecie budujemy swoją społeczną pozycję w oparciu m.in. o luksusowe dobra, ubrania znanych marek i ten trend, tak jak całe życie, będzie przenosił się do świata cyfrowego. To, jakie będziemy posiadali NFT-sy, będzie kształtowało naszą pozycję tak samo, jak dziś kształtuje ją to, jaki mamy zegarek czy jakie auto stoi w naszym garażu – wieszczy Jakub Chmielniak.

Wątpliwości co do przyszłości nie ma także Noriaki, który wystartował właśnie z drugą aukcją swoich prac NFT: - Obecnie w Polsce to jest temat dla artystów niszowych. W przyszłości natomiast ludzie będą to kolekcjonować jak klasyczną sztukę. To nieodzowny element tego, co się będzie działo. Jest w tym po prostu pewna łatwość, tym można obracać, zarabiać. I często na świecie w NFT-ki inwestują ludzie, którzy już swoje na kryptowalutach zarobili. Ja sam będę NFT-ki robił i je kolekcjonował.

– A ciuchy to dopiero początek. Nowym trendem jest łączenie dóbr rzeczywistych z NFT. Widać to na przykład na rynku nieruchomości. Kupujesz willę nad morzem, ale masz ją też wirtualnie na swoim komputerku. Bez wątpienia żyjemy w najciekawszych z timeline’ów – podsumowuje Joanna „frota” Kurkowska.

Zdjęcia:
Cryptopunks – mundissima / Shutterstock.com