Boję się dawać lajki na Facebooku. Jego algorytmy są do kitu
Ludzie zachwycają się algorytmami Facebooka i przypisują im sprawczą moc, ale ja tam mam ich dosyć. Czuję niechęć na samą myśl o daniu lajka, bo potem przez tydzień oglądam na tablicy w kółko to samo.
Oczywiście szpece od marketingu pewnie się łapią za głowę, że "no jak to takie herezje wypisywać" (i z pewnego punktu widzenia mieliby rację!), ale podkreślę, że nie wypowiadam się tutaj z perspektywy kogoś, kto na Facebooku pieniądze wydaje i je zarabia. Jestem zwykłym szarym żuczkiem, który ma dość wciskania "Lubię to!" i jak tylko odruchowo rzucę lajkiem w post lub zdjęcie znajomego, to sobie pluję w brodę. Wszystko przez cholerne algorytmy.
W teorii oczywiście wszystko tu ma sens: niesławny Edge Rank na podstawie moich dotychczasowych kliknięć podejmuje decyzje, co wyświetlić mi w następnej kolejności. Programiści założyli, poniekąd całkiem słusznie, że jeśli coś polubiłem raz, to jest spora szansa, że zatrzyma to mój wzrok ponownie i wydłuży mój czas przebywania na stronie lub korzystania z aplikacji (a tym samym zwiększy ekspozycję na reklamy). I tak się żyje na tej cyfrowej wsi.
Znaj proporcjum, mocium panie Zuckerberg
Problem w tym, że Facebook z jednego polubienia - nierzadko nawet przypadkowego, gdyż czasem omsknie się człowiekowi palec - robi typowe widły z igły. Nie zliczę sytuacji, gdy po zaledwie jednym lajku pod zdjęciem osoby, z którą nie rozmawiałem od dekady, przez kolejny tydzień Facebook wyświetlał mi dokumentnie wszystkie jej posty (a niektórzy wrzucają ich kilkanaście dziennie). Jeszcze gorzej jest w przypadku grup i fanpage'y, bo i tutaj Facebook nie zna umiaru!
To, że polubię zdjęcie kota koleżanki, wcale nie oznacza, że interesują mnie (z całym szacunkiem dla koleżanki i jej kota!) jej studia albo praca. Tak samo jeśli kolega wrzuci zdjęcie post o rowerach, który mnie zainteresuje, to wcale nie musi oznaczać, że wprost marzę o tym, by wiedzieć, gdzie pojechał na wakacje. W dodatku kto, jak kto, ale Facebook i spółka podobno najlepiej w świecie wiedzą, co mnie interesuje i tą wiedzą nawet handlują, a tutaj takie rozczarowanie!
Facebook za mało uwagi skupia na treści, a za dużo na źródle wiadomości, które mnie zaciekawiły i robi się z tego samonakręcająca się spirala.
Często czuję się osaczony treściami, które mnie nie interesują, więc się wycofuję, a w rezultacie Facebook dostaje ode mnie coraz mniej i mniej informacji. Tym samym skuteczność algorytmów spada. Oczywiście nie jest wykluczone, że to tylko w moim przypadku algorytmy się popsuły (w końcu jeśli w przeszłości ich nie karmiłem zbyt dobrze, to logiczne, że teraz są wygłodniałe i rzucają się na każdego mojego lajka niczym na ochłapy).
Dowody anegdotyczne w postaci rozmów ze znajomymi wskazują jednak na to, że nie tylko ja cierpię na ten problem i nie tylko ja zauważyłem, że Facebook upuścił przysłowiową piłeczkę - przynajmniej w przypadku mojego pokolenia. Czasem wrażenie, że z tym wychwalaniem algorytmów rozpoznających nasze nawyki jest podobnie jak z algorytmami reklam sklepów internetowych, które tygodniami namawiają mnie do zakupu czegoś, co już dawno kupiłem.
Niby to wszystko działa i napędza klientów, ale sporo czasu i pieniędzy się przy tym przepala. Jeśli ktoś na koniec chciałby się spytać, czy powyżej chwalę się, czy żalę, to odpowiem memem: why not both? Z jednej strony chciałem skrytykować Facebooka, bo działa do kitu, a z drugiej to jestem z tego nawet zadowolony, bo dzięki temu czas poświęcany uprzednio na codzienne mozolne scrollowanie tablicy odzyskuję czas na inne swoje pasje i zajawki. Piotrek-Mark? 1:0!