Postanowiłem jeść tylko proszek zalewany mlekiem. Mój miesięczny test właśnie dobiega końca
Minus siedem kilogramów, zmiana garderoby na mniejszą, dobre samopoczucie. Ale też świadomość, że to nie magia i oprócz proszku potrzebna jest wytrwałość w postanowieniu.
Na początku wyjaśnijmy kwestię najistotniejszą: tekst podsumowujący test jeszcze będzie. Musicie mi dać ok. półtora tygodnia, bym zrobił badania krwi. Wiele osób bowiem o nie prosiło, bądź narzekało, że pominąłem tak ważną kwestię. Tymczasem wyniki badań były w pierwszym tekście i będą - tak jak pisałem - w ostatnim. Dziś skupiam się na opinii po czwartym tygodniu stosowania Huela (a dokładniej – po 30 dniach).
Z kwestii najbardziej was interesujących: spadek wagi jest widoczny, choć już powolny.
Łącznie przez miesiąc zrzuciłem siedem kilogramów. Nie odczuwam żadnych dolegliwości, nie mam kłopotów gastrycznych. Nie sprawdzałem w żaden magiczny sposób swojej siły, ale nie czuję, bym był słabszy niż wówczas, gdy zjadałem na obiad schabowe. I zarazem mam świadomość, że schudłem nie dzięki Huelowi, a dzięki sobie. Gdybym się zdrowo odżywiał, również zrzuciłbym kilka kilogramów. A jeśli po odstawieniu Huela zacznę wyjadać nawet szron z lodówki, kilogramy wrócą z naddatkiem.
W ostatnim tygodniu dostrzegłem za to mankamenty Huela, które - jeśli by wierzyć producentowi - miały być jego zaletą. Otóż zupełnie nie sprawdził się w podróży. Wpływ na to miały u mnie dwa czynniki: fakt, że proszek zalewam mlekiem oraz uważam, że mieszany ręcznie w dołączonym do zestawu shakerze jest obrzydliwy (zostają grudki). Moim zdaniem należy go blendować.
Na dwudniowy wyjazd służbowy brałem ze sobą niewielką torbę podróżną. Okazało się, że „huelowe” akcesoria - proszek starannie zapakowany w pudełko, shaker, miarka - zajęły połowę torby. Mieszkałem w hotelu, w którym nie było w pokojach ani aneksu kuchennego, ani lodówki. Musiałem więc znaleźć sklep, kupić mleko, a następnie poprosić obsługę hotelową o udostępnienie blendera. Jako że Huel jest znacznie smaczniejszy zimny, skorzystałem również z uprzejmości hotelu i poprosiłem o schłodzenie koktajlu.
I - oczywiście - nie były to nadmiernie skomplikowane czynności. Ale mówiąc szczerze, znacznie prościej jest zejść do hotelowej restauracji na śniadanie lub zamówić obiad. Jakkolwiek więc Huel może być przydatny przy dzikich eskapadach (choć kto wówczas ma miejsce w plecaku, by przechowywać dwukilogramowy worek proszku, który nie jest tak energetyczny jak wiele produktów przeznaczonych dla turystów?), to w codziennej delegacji nie sprawdza się najlepiej.
Czytelnicy, który zadawali mi pytania prywatnymi kanałami, najczęściej pytali o... kupy. Tu sprawa jest prosta: są i są w porządku. Zdjęć, pozwólcie, udostępniał nie będę.
Drugi najpopularniejszy temat to smaki Huela.
Pytanie ogólne: czy proszek zalany mlekiem jest smaczny? Odpowiadając najkrócej: tak, jest w porządku. Podtrzymuję to, co napisałem już w pierwszym tygodniu: nie wierzcie tym, którzy twierdzą, że smakuje jak szejk z McDonald's. Huel jest gorszy. Co nie znaczy, że zły. Moim zdaniem każdy ze smaków jest co najmniej pijalny. Niektóre są naprawdę dobre. I oczywiście pisanie o tym, co komu smakuje, jest skrajnie subiektywne. Skoro jednak sporo osób chce wiedzieć, co mi smakuje, niniejszym wskazuję...
Najlepsze są smaki waniliowy i czekoladowy. Ci, którzy chcą do Huela dodawać owoce, powinni wybrać wanilię. Smakuje jak budyń waniliowy z domieszką owsianki. Za pierwszym razem wydawało mi się, że jest za słodka, ale potem już ta słodycz mnie nie drażniła. Bardzo dobra jest również czekolada. To, co jest wielką zaletą tych dwóch smaków, to fakt, że nie czuć w nich sztuczności. Oczywiście, jest w tym sporo chemii. Ale jej nie czuć.
Trochę gorsza jest czekolada z miętą. Przy czym kłopot jest nie z posmakiem mięty, lecz smakiem czekolady. Jestem przekonany, że to inny smak niż „samej” czekolady, bardziej sztuczny. Liczyłem na więcej.
Niezbyt podchodzi mi smak kawowy, prędzej to coś kawopodobnego. Tyle że jestem złym testerem, gdyż lubię porządną kawę i na przykład rozpuszczalnej nie wypiję. Podpowiedź: do kawowego Huela można dolać... kawy. Dla mnie to profanacja tego napoju (w sensie kawy, a nie Huela na mleku), ale niektórym może smakować.
Najgorszym smakiem, który próbowałem, były owoce („berry”). W przeciwieństwie do wyżej wymienionych smaków czułem na języku chemię i raziła mnie sztuczność. Oczekiwałem również lekkiej kwaskowatości, a niestety "berry" okazało się słodkie. Przy czym kilku moim znajomym, których poczęstowałem koktajlem o smaku owocowym, smakowało.
Najkrócej ujmując: jeśli chcecie zamówić proszek na próbę, wybierzcie wanilię i czekoladę. Są jeszcze smaki original („słabsza” wanilia) oraz smak-bez-smaku, ale ich nie zamawiałem.
Smaki - wbrew temu czego się obawiałem - różnią się od siebie. Z zawiązanymi oczami bez trudu bym każdy z nich rozpoznał. Oczekiwałbym jednak różnic większych o tyle, że niestety wszystkie smaki są słodkie. Warto by producent stworzył coś choćby lekko kwaśnego lub słonego.
Podsumowanie czterotygodniowego testu niebawem.
Już teraz jednak, w ramach zapowiedzi, mogę stwierdzić, że poszło znacznie łatwiej niż sądziłem. Przeżycie miesiąca bez tradycyjnego jedzenia nawet dla takiego konesera dobrej żywności jak ja, gdy ma się pod ręką „jedzenie przyszłości” czyli proszek do zalewania, jest dość proste. Co nie znaczy, że nie mam ochoty na – jak przystało na tego konesera - tosty z serem.
Czytaj wszystkie teksty o moim teście Huel:
- Postanowiłem jeść tylko proszek zalewany mlekiem – miesięczny test „jedzenia przyszłości”
- Postanowiłem jeść tylko proszek zalewany mlekiem. Po tygodniu mogę napisać jedno: żyję
- Postanowiłem jeść tylko proszek zalewany mlekiem. Jestem po dwóch tygodniach i ludzie zaczęli mnie unikać
- Postanowiłem jeść tylko proszek zalewany mlekiem. Po trzech tygodniach jestem w szoku
- Postanowiłem jeść tylko proszek zalewany mlekiem. Mój miesięczny test właśnie dobiega końca
- Przez 30 dni jadłem proszek zalewany mlekiem. Czas na podsumowanie testu
Patryk Słowik
Gdy byłem dzieciakiem, godzinami zaczytywałem się w gazetach o grach komputerowych. Od “Secret Service”, przez “Świat Gier Komputerowych”, po mój ukochany i zmarły przedwcześnie “Reset”. Najbardziej lubiłem recenzje złych gier. Podziwiałem złośliwość recenzentów.
Po latach sam nim zostałem. Na łamach “Dziennika Gazety Prawnej” recenzuję książki, a także piszę o prawie gospodarczym i systemie ochrony zdrowia. Bez fałszywej skromności, chyba z niezłym efektem.
Nie mogę żyć bez smartfona. Nie wejdę do żadnej knajpy, dopóki nie sprawdzę, jaką ma średnią gwiazdek w Google. Niestety coraz częściej łapię się na tym, że sięgam po telefon, gdy go w ogóle nie potrzebuję.