Postanowiłem jeść tylko proszek zalewany mlekiem. Jestem po dwóch tygodniach i ludzie zaczęli mnie unikać
Imprezy, gale, śniadania prasowe i obiady na konferencjach. To był u mnie standard. A teraz? Ludzie, którzy się dowiadują o moim teście, najpierw szczerze zainteresowani dopytują o szczegóły. Ale po dwóch tygodniach już czują się w moim towarzystwie niezręcznie.
Większość z was już zapewne wie, że sprawdzam, jak to jest żyć przez miesiąc na proszku zalewanym mlekiem. I większość postrzega moją próbę jedynie jako chęć schudnięcia. Oczywiście, dobrze by było. Mnie jednak, gdy umawiałem się na test, najbardziej intrygowało, jak ważne w życiu człowieka jest jedzenie. Jak ważne społecznie, towarzysko, a nie fizjologicznie.
I wiem już, że jest bardzo ważne. A ludzie, wśród których się obracamy, nie wyobrażają sobie, jak ktoś może nie jeść.
Jeden z pierwszych dni jedzenia proszku. Siedzimy w domu z dziewczyną. Kroi jakiś ser, kiełbasę:
Jadę do przyjaciela.
15 minut później:
Odmówiłem. Nie wyciągnął. Pierwszy raz w życiu widziałem go o samej herbacie.
Jadę do innego kumpla.
Przekonałem go. Zamówił kebaba. I gdy już jadł, stwierdził, że może mi odkroić kawałek i „nikt się nie dowie”.
Jadę do domu, do mamy.
Na spotkaniach prasowych i konferencjach, gdzie jest najlepsze jedzenie, bo darmowe, większość kolegów z branży była w szoku. No bo jak to, dają łososia, a wariat nie je. Na początku ludzie są zaintrygowani. Chcą się dowiedzieć, dlaczego, kto mnie namówił i czy ja za to płacę, czy mi płacą. No i oczywiście czy schudłem, ile schudłem, ile chcę schudnąć i czy nie obawiam się efektu jojo.
Ale po dwóch tygodniach, gdy wszyscy już wiedzą, z czym to się - nomen omen - je, zaczyna być inaczej. Na spotkaniach dziennikarskich większość zmierza do innych stolików niż ten, przy którym stoję. No bo głupio jeść przy kimś, kto nie je. Koledzy rzadziej dzwonią z pytaniem, czy wyskoczymy na hamburgera i piwo - bo przecież nie jem hamburgerów i nie piję piwa; po co więc gdzieś wyskakiwać. Gdy znajomi przychodzą w odwiedziny, usiłują mi wmówić, że wcale nie mają ochoty na chipsy i orzeszki. Nawet koleżanka z pracy przestała do mnie przychodzić, by mnie poinformować, że jest nowa dostawa owoców do firmy - bo przecież nie jem owoców.
I oczywiście możliwy jest wariant, że wskutek niejedzenia przez dwa tygodnie stałem się gburem i dlatego ludzie rzadziej podchodzą i rzadziej dzwonią. Ale możliwe również jest to, że nawet nie zdajemy sobie sprawy, jak głęboko zakorzenione w naszej codzienności jest jedzenie. I gdy ktoś wyłamuje się z zasad gry, nie wiemy, jak kogoś takiego traktować.
Zarazem jednak kulturowe zakorzenienie jedzenia w połączeniu z faktem, że bardzo dobrze pod względem fizycznym znoszę jedzenie proszku (nie odczuwam głodu, nie mam już odruchu sięgania po coś słodkiego ani otwierania lodówki, by zobaczyć, co w niej jest), przekonuje mnie do twierdzenia, iż za kilkanaście, być może kilkadziesiąt lat, normalne jedzenie będzie rozrywką o charakterze towarzyskim, tak jak dziś wyjście do teatru. I wrażenie będzie na nas robiło nie tylko wyjście do ekskluzywnej restauracji, lecz także wyjście na frytki belgijskie sprzedawane z food trucków.
Czytaj wszystkie teksty o moim teście Huel:
- Postanowiłem jeść tylko proszek zalewany mlekiem – miesięczny test „jedzenia przyszłości”
- Postanowiłem jeść tylko proszek zalewany mlekiem. Po tygodniu mogę napisać jedno: żyję
- Postanowiłem jeść tylko proszek zalewany mlekiem. Jestem po dwóch tygodniach i ludzie zaczęli mnie unikać
- Postanowiłem jeść tylko proszek zalewany mlekiem. Po trzech tygodniach jestem w szoku
- Postanowiłem jeść tylko proszek zalewany mlekiem. Mój miesięczny test właśnie dobiega końca
- Przez 30 dni jadłem proszek zalewany mlekiem. Czas na podsumowanie testu
Patryk Słowik
Gdy byłem dzieciakiem, godzinami zaczytywałem się w gazetach o grach komputerowych. Od "Secret Service", przez "Świat Gier Komputerowych", po mój ukochany i zmarły przedwcześnie "Reset". Najbardziej lubiłem recenzje złych gier. Podziwiałem złośliwość recenzentów.
Po latach sam nim zostałem. Na łamach "Dziennika Gazety Prawnej" recenzuję książki, a także piszę o prawie gospodarczym i systemie ochrony zdrowia. Bez fałszywej skromności, chyba z niezłym efektem.
Nie mogę żyć bez smartfona. Nie wejdę do żadnej knajpy, dopóki nie sprawdzę, jaką ma średnią gwiazdek w Google. Niestety coraz częściej łapię się na tym, że sięgam po telefon, gdy go w ogóle nie potrzebuję.