Postanowiłem jeść tylko proszek zalewany mlekiem. Po tygodniu mogę napisać jedno: żyję
Po siedmiu dniach jedzenia wyłącznie proszku zalewanego mlekiem wiem, że największy kłopot związany z niejedzeniem standardowej żywności jest w głowie, a nie ciele.
Część z was wie, że postanowiłem przez miesiąc żywić się Huelem, czyli proszkiem zalewanym mlekiem. Ci, którzy nie wiedzą, najlepiej gdy przeczytają poprzedni wpis.
W największym skrócie: żyję. Także dziękuję osobom, które zobowiązały się do postawienia świeczki na moim grobie. Na razie nie będzie to potrzebne. Choć oczywiście jeszcze długie 23 dni przede mną.
Ale zacznijmy od początku...
Producent Huela jest bardzo aktywny w mediach społecznościowych. Profil na Facebooku prowadzony jest i rzetelnie, i dowcipnie. Sęk w tym, że gdy ktoś nie poszukuje informacji na Facebooku, może się rozczarować. Kwestia podstawowa: w sumie nie wiadomo, jak Huela należy przyrządzać. Jest miniporadnik w języku angielskim, ale osoba, która zamówiła produkt po raz pierwszy i nie wie, z czym to się - nomen omen - je, będzie zagubiona. Za to wielka krecha.
Pierwsze dwa koktajle robiłem w sposób najprostszy i przedstawiany jako skuteczny przez producenta: mieszałem mleko z proszkiem ręcznie w dołączonym do zestawu shakerze. Efekt, najdelikatniej mówiąc, nie był oszałamiający. A nierozpuszczone grudki proszku smakowały obrzydliwie.
Postanowiłem więc proszek z mlekiem blendować. I okazało się to strzałem w dziesiątkę. Grudki zniknęły, a szejk jest bardziej aksamitny. Schłodzony smakuje... nieźle.
Nie, nie wierzcie w opinie umieszczone w internecie, że „to tak jak szejk z McDonald's”. Ten drugi - oczywiście z kilogramami cukru i kalorii - jest znacznie smaczniejszy. Mogę jednak z pełnym przekonaniem powiedzieć, że Huel na mleku jest przyzwoity. Na tyle niezły, że od czasu do czasu popija go moja dziewczyna, a zainteresowani znajomi po spróbowaniu reagują niemal identycznie: „e, myślałem, że będzie dużo gorzej!”.
Sporo osób w komentarzach do pierwszego tekstu pisało, bym odstawił mleko i proszek mieszał z wodą. Byłoby to rozwiązanie zdrowsze, ale dla mnie trudne do realizacji. Huel z wodą smakuje ohydnie. Dla mnie więc wybór jest taki, że albo na mleku, albo wcale.
Jest kilka różnych smaków. Najlepsze wydają mi się te podstawowe, czyli wanilia i czekolada. W pozostałych przeze mnie sprawdzonych, czyli czekolada z miętą oraz owoce leśne, bardziej wyczuwalny jest chemiczno-proszkowy posmak. Ale o smakach napiszę więcej, gdy przetestuję wszystkie.
Pamiętajcie jednak, że piję colę zero, czyli napój słodzony słodzikiem. W Huelu stosowana jest sukraloza. Dla niektórych może to być istotny kłopot, gdyż po pierwsze nadal toczy się ogólnoświatowa debata o szkodliwości słodzików, a po drugie – pamiętam, że gdy sam zaczynałem pić napój ze słodzikiem, narzekałem przez pierwsze kilkanaście dni na metaliczny posmak.
Najbardziej mnie zaskoczyło to, że wcale nie czuję potrzeby jedzenia. W proszku jest dużo błonnika, przez co wypity rano koktajl zapycha na kilka godzin. Pierwotnie planowałem pić cztery dziennie, co miało dać łącznie 2400 kalorii. Wiem już, że po wypiciu trzech jestem pełny. Przyjmuję więc dziennie ok. 1800 kalorii.
Byłem w ostatnich dniach raz przez dwie godziny na siłowni, umówiłem się raz ze znajomymi na piłkę. Nie odczuwałem żadnej różnicy w porównaniu z poprzednimi tygodniami, gdy jadłem normalnie.
To, że nie czuję potrzeby jeść to jedno. Ale czy to oznacza, że nie mam ochoty czegoś zjeść? Oczywiście, że mam. Coraz częściej jednak łapię się na tym, że to przyzwyczajenie. Skoro do serialu chrupałem popcorn - ciągnie mnie do popcornu. Skoro gdy przychodzili znajomi, piliśmy piwo i jedliśmy chipsy, trudno znaleźć zajęcie dla rąk, gdy się nie sięga po butelkę i do miski. Kłopot związany z niejedzeniem tradycyjnej żywności jest więc w głowie.
Celowo nie napisałem do tej pory nic o zmianie wagi. Po ostatnim wpisie najwięcej komentarzy dotyczyło właśnie tej kwestii. Warto więc wyjaśnić, że Huel to nie jest magiczny sposób na stracenie kilogramów. To po prostu metoda by lepiej kontrolować dzienne spożycie kalorii. Równie dobrze na Huelu można by przytyć – wystarczyłoby pić (jeść?) go więcej.
Gdy więc ktoś pisze, że prościej byłoby schudnąć dzięki zamówieniu diety pudełkowej 1800 kcal, oczywiście ma rację. Ale powiedzmy sobie szczerze – czy kogokolwiek interesowałoby, jak nieznany im koleś je „pudełka”? A to jak reaguje czyjś, choćby obcy, organizm na odstawienie na 30 dni tradycyjnego jedzenia na rzecz żarcia ze świata znanego nam do niedawna jedynie z filmów science-fiction, jest przecież ciekawe. Jak na złość do tej pory nikt nie chciał tego sprawdzić.
Ale żeby nie przynudzać… Po siedmiu dniach waga wskazuje 99,5 kg, czyli o 3,5 kg mniej niż na początku testu. Przy czym doskonale zdaję sobie sprawę, że początkowy spadek wagi jest typowy. Dla mnie najistotniejsze jest to, by nie był on w ciągu miesiąca zbyt duży. Nie o to przecież chodzi, by zrzucić 15 kg, a następnie przybrać 20 kg.
W przyszłym tygodniu opiszę, jak niejedzenie wpływa na relacje towarzyskie. I czy nie jest to droga do zostania no-life’em.
Czytaj wszystkie teksty o moim teście Huel:
- Postanowiłem jeść tylko proszek zalewany mlekiem – miesięczny test „jedzenia przyszłości”
- Postanowiłem jeść tylko proszek zalewany mlekiem. Po tygodniu mogę napisać jedno: żyję
- Postanowiłem jeść tylko proszek zalewany mlekiem. Jestem po dwóch tygodniach i ludzie zaczęli mnie unikać
- Postanowiłem jeść tylko proszek zalewany mlekiem. Po trzech tygodniach jestem w szoku
- Postanowiłem jeść tylko proszek zalewany mlekiem. Mój miesięczny test właśnie dobiega końca
- Przez 30 dni jadłem proszek zalewany mlekiem. Czas na podsumowanie testu
Patryk Słowik
Gdy byłem dzieciakiem, godzinami zaczytywałem się w gazetach o grach komputerowych. Od "Secret Service", przez "Świat Gier Komputerowych", po mój ukochany i zmarły przedwcześnie "Reset". Najbardziej lubiłem recenzje złych gier. Podziwiałem złośliwość recenzentów.
Po latach sam nim zostałem. Na łamach "Dziennika Gazety Prawnej" recenzuję książki, a także piszę o prawie gospodarczym i systemie ochrony zdrowia. Bez fałszywej skromności, chyba z niezłym efektem.
Nie mogę żyć bez smartfona. Nie wejdę do żadnej knajpy, dopóki nie sprawdzę, jaką ma średnią gwiazdek w Google. Niestety coraz częściej łapię się na tym, że sięgam po telefon, gdy go w ogóle nie potrzebuję.