Jesteśmy pokoleniem "pod aplikacje". Mają robić za nas wszystko

Optymiści technologiczni przekonują, że na każdy problem istnieje rozwiązanie w postaci aplikacji. Przeciętny konsument ma ich w smartfonie 33. Aplikacje sklepów, lokali gastronomicznych, salonów fryzjerskich, dostawców usług płatniczych i wielu innych firm. Konsumenci dostają wygodę, a biznes ich dane. Technosolucjonizm się kręci. 

Jesteśmy pokoleniem "pod aplikacje". Mają robić za nas wszystko

Wyobraź sobie dowolny problem, a ja znajdę ci na niego aplikację. Nie możesz spać? Polecam Pzizz, aplikację monitorującą sen i usypiającą miłymi dla ucha melodiami. A może masz za wysoki poziom cukru? Pomoże ci ta apka. Aplikacje znajdą ci drogę, pracę, mieszkanie, partnera, wezmą kredyt, włączą telewizor, gdy rozpocznie się mecz, a muzykę relaksacyjną, gdy spadnie ci nastrój. 

Pojawienie się smartfona radykalnie zmieniło nasze doświadczanie świata. Jednak smartfony bez aplikacji byłyby tylko telefonami. Dzwonienie to od dawna nie jest pierwszym powodem korzystania z nich. To aplikacje nadają sens smartfonom. Rzecz w tym, że część z nich to elementy dużego ekosystemu, a reszta to sprytne sposoby przywiązywania klientów do usług i produktów. 

Gra Angry Birds powstała 14, a iPhone’y – 16 lat temu. Przez półtorej dekady liczba dostępnych aplikacji wzrosła 3600-krotnie. 

Według Business of Apps w Apple App Store dostępnych jest około 1,8 miliona aplikacji, a w Google Play Store – 2,3 miliona. W obu przypadkach biznes jest jedną z najpopularniejszych kategorii. Ludzie spędzają codziennie wiele godzin w swoich telefonach, głównie korzystając z aplikacji, i wydają na nie miliardy dolarów.

Aplikacje spełniają różne potrzeby, w tym te, które same tworzą. Służą do komunikacji, relaksu, zakupów, załatwiania spraw urzędowych, finansowych. Niekiedy nie można się bez nich obyć. Uzależnienie od aplikacji przybiera na sile.

Aplikacja do wszystkiego 

Gdy byłem w Malezji, wybrałem się do lokalnego baru. Miałem ze sobą telefon, kartę płatniczą rodzimego banku i wielowalutową, a także kilkadziesiąt dolarów. Po posiłku, gdy chciałem zapłacić, dowiedziałem się, że płatności kartą nie są możliwe, bar nie przyjmie także gotówki ani równowartości w dolarach, ani nawet lokalnej waluty (tej nie miałem, ale zaoferowałem wymianę albo wizytę w bankomacie). Płatność była możliwa wyłącznie poprzez lokalną aplikację, która w Malezji służy do płacenia, komunikacji, zamawiania taksówek i zakupów. Ostatecznie jeden z klientów zgodził się zapłacić za mnie, a ja przekazałem mu dolary.

Jeszcze podczas tej samej wycieczki leciałem samolotem do Singapuru. Na pokładzie chciałem kupić piwo. Lokalne linie lotnicze nie przyjmowały płatności w gotówce ani kartą kredytową, ale wyłącznie poprzez aplikację przewoźnika. Ostatecznie trunek kupiłem po wylądowaniu na lotnisku Changi. 

Podobnych sytuacji było więcej. Wejście na mecz? Tylko poprzez aplikację klubową. Zgłoszenie spraw do administracji osiedla? Przez aplikację. Zamówienie taksówki znanej sieci? Teraz już tylko przez smartfona. Karnet na stok narciarski? Wyłącznie kodem QR w apce. 

Tylko w 2024 roku pobrałem 23 nowe aplikacje. 19 z nich już usunąłem, cztery wciąż mam. Łącznie na moim smartfonie jest ponad 30 aplikacji, czym dobijam do średniej wynoszącej 33. Tę liczbę podają badania. 

Uniwersum apek

Agencja Minds & Roses przygotowała specjalny raport dotyczący aplikacji mobilnych. Dokument Apperion (nazwa pochodzi od greckiego słowa apeiron oznaczającego coś nieskończonego, nieograniczonego, bez limitów i granic) powstał na podstawie wyników badania online, które przeprowadzono we wrześniu 2023 roku na bazie 2000 użytkowników aplikacji mobilnych z Polski, z uwzględnieniem struktury demograficznej. Partnerem merytorycznym badania była firma Cogision+.

Badanie pokazuje, że aż 44 proc. aktywnych użytkowników aplikacji niemal wszystkie sprawy cyfrowe załatwia za pomocą telefonu. Mimo to większość z nich niechętnie przyjmuje zmiany, czyli instaluje nowe aplikacje i usuwa stare. Ledwie co trzecia badana osoba lubi testować nowe aplikacje i nowe funkcje. Pobieranie aplikacji jest raczej koniecznością. Niemal połowa badanych deklaruje, że ściąga nową aplikację przynajmniej raz w miesiącu. Wśród osób poniżej 30. roku życia jest to aż 67 proc. 

37 proc. użytkowników pobiera nową aplikację, gdy pojawi się realna potrzeba, na którą dana aplikacja ma odpowiedzieć. Niewiele mniejszy odsetek badanych (33 proc.) wskazuje, że do instalacji przekonały ich bezpośrednie korzyści płynące z posiadania tej aplikacji, np. wygoda czy bezpieczeństwo. Ponad jedna czwarta (27 proc.) dała się przekonać zniżką  albo promocją.

Chociaż średnio posiadamy 33 aplikacje (tak wynika z liczenia apek badanych), to zapytani o ich liczbę, zaniżamy ją średnio o 70 proc. Jesteśmy więc przekonani, że mamy mniej aplikacji, niż mamy ich w rzeczywistości. 

Z czego to może wynikać? 

Według autorów badania w wielu przypadkach użytkownicy instalują aplikacje pod wpływem impulsu, z ciekawości lub zainteresowani natychmiastową korzyścią. W tym momencie instalacja aplikacji dostarcza szybkiej satysfakcji. Jednak z biegiem czasu aplikacja staje się mniej istotna i jest zapominana. 

– Tendencja do "gubienia" aplikacji mobilnych lub zapominania o ich istnieniu nie jest bynajmniej zaskakująca. Mogę także z dużą dozą pewności założyć, że dzieje się to dość często. Ciekawsze jest chyba inne pytanie: czy w ogóle muszę o niej pamiętać? Jeżeli odejdziemy od wizji umysłu jako "zbiornika na fakty" i zdamy sobie sprawę z tego, że współcześnie smartfon jest niejako jego (tj. umysłu) przedłużeniem, wówczas łatwiej nam zaakceptować obecność dodatkowego, podręcznego centrum zbierania i przetwarzania informacji ze świata, jakim jest smartfon – komentuje dr Dawid Wiener, lekarz i kognitywista, związany z Cogision+. 

Autorzy badania wskazują, że najczęściej korzystamy z aplikacji w celu zaspokojenia potrzeb emocjonalnych i dla zabicia czasu (uważa tak 85 proc. kobiet i 76 proc. mężczyzn).

Z kolei 78 proc. kobiet i 62 proc. mężczyzn twierdzi, że używają aplikacji, ponieważ inspirują ich do działania. Skłonność szukania w aplikacjach motywacji do rozwoju wzrasta wraz z częstotliwością pobierania nowych aplikacji.

Wiedzę o aplikacjach czerpiemy z internetu i starej wyszukiwarki Google. 34 proc. badanych szuka w sieci informacji o aplikacji mającej rozwiązać konkretny problem. O jeden punkt procentowy mniej popularnym rozwiązaniem jest przeszukiwanie Google Play i App Store. 29 proc. badanych pobiera aplikacje, które polecili im znajomi i rodzina. 

Użytkownicy wskazują, że są też aplikacje, które chcieli mieć i świadomie je pobrali, lecz nie spełniły one ich oczekiwań. Aż 30 proc. użytkowników nie było zadowolonych z aplikacji społecznościowych, które pobrali. Co ciekawe, trzy pierwsze miejsca w rankingu rozczarowań zajmują: Instagram, X (Twitter) i Snapchat. 

Co trzeci badany boi się o bezpieczeństwo swoich danych podczas korzystania ze smartfona, 59 proc. nie korzysta z płatnych wersji aplikacji, a jedynie co czwarty ma w zwyczaju pobierać aplikację do usługi, z której korzysta.

Jesteśmy przekonani, że mamy mniej aplikacji, niż mamy ich naprawdę. 

Model chiński nad Wisłą 

Z WeChata korzysta 1,3 mld osób. Populacja Chin wynosi 1,4 mld. Aplikacja stworzona w 2011 roku przez Tencent jest obecnie centrum chińskiego życia, zarówno rodzinnego, towarzyskiego, jak i społecznego, obywatelskiego. To przez niego płaci się za wynajem mieszkania, zaciąga pożyczki, umawia na randki, czyta wiadomości. Ale nawet w świecie fizycznym bez WeChata ani rusz: bilety na pociąg czy samolot najłatwiej kupić przez aplikację, sklepy przyjmują płatności za pomocą skanowanych z aplikacji kodów QR i nawet żebracy na ulicy wystawiają tabliczki z kodem QR. Ta wszechobecność ucieleśnia wymarzoną wygodę użytkownika. Jedna aplikacja wszystko usprawnia, kilkoma dotknięciami ekranu można w końcu tak wiele załatwić.

W Polsce wciąż "jedna, by rządzić wszystkimi, jedna, by wszystko znaleźć, jedna, by wszystko zamówić i w ciemności doomscrollować" to pomysł daleki od realizacji. W dużej mierze może to wynikać z niskiego zaufania do rządu i władzy ogólnie, a także rosnącej świadomości, że także prywatni dostawcy (jak Meta czy Google) nie powinni mieć zbyt dużej władzy. 

Według raportu Apperion 34 proc. badanych chciałoby superaplikacji, w której byłoby więcej funkcjonalności i nie musieliby "przeskakiwać" pomiędzy narzędziami. Jednak taki sam odsetek badanych wskazał, że woli mieć więcej aplikacji z mniejszą liczbą funkcji w każdej. "Jeśli coś jest do wszystkiego, to jest do niczego" – komentowali badani. 

Autorzy raportu dopytywali jednak o potencjał superaplikacji. Według badanych aplikacje z największymi szansami do zostania superapps to te, które odpowiadają na potrzeby związane z pasją i hobby (16 proc.), portale społecznościowe (13 proc.) i aplikacje finansowe (12 proc.). 

Użytkownicy najchętniej do innych aplikacji dołączyliby funkcjonalności związane z podróżami (88 proc.), well-being (87 proc.), hobby (86 proc.) i eventami (86 proc.).

Prawie połowa badanych (49 proc.) odrzuca połączenie zarządzania finansami z innymi aplikacjami (najwyższy odsetek w całym badaniu). Kwestie finansowe są wrażliwym elementem codziennego życia i mimo że obecnie w Polsce działa około 20 mln kont bankowości elektronicznej, to przenoszenie tak ważnego aspektu do sfery wirtualnej może i powinno rodzić pytania o bezpieczeństwo.

Co innego finanse, a co innego… zakupy. Już tylko 28 proc. badanych odrzuca włączenie zakupów online do innych aplikacji. Już teraz aplikacje e-commerce łączą kilka czasami odmiennych funkcji.

Zarazem jednak 47 proc. badanych nie chciałoby łączyć funkcji zakupowych z mediami społecznościowymi. A te wydają się naturalnym kandydatem do tworzenia środowiska superaplikacji, gdyż posiadają istotną przewagę nad innymi kategoriami: zaangażowaną społeczność.

– Mimo powtarzających się zapowiedzi upadku i konkurencji ze strony innych platform społecznościowych - z TikTokiem na czele - Facebook trzyma się mocno na 3. pozycji najpopularniejszych aplikacji w USA. Razem z innymi produktami ze stajni Mety tworzą ekosystem, który pozwala zaspokoić sporą część potrzeb użytkowników urządzeń mobilnych. Warto zwrócić uwagę na ciągłą ewolucję tego ekosystemu i jego liczne odnogi. Pojawiają się i znikają zarówno nowe funkcje w obrębie flagowych aplikacji, jak Marketplace i Dating w Facebooku, jak i całe produkty – zauważa Filip Makowiecki, strateg dizajnu, związany m.in. z Uniwersytetem SWPS. 

W tym szaleństwie jest metoda. 

– Otwarty przez Metę w 2019 roku NPE Team [New Product Experimentation] od początku miał projektować nowe typy doświadczeń i testować pomysły, budując małe aplikacje o ściśle określonym celu, żeby sprawdzić, czy ich funkcje będą użyteczne i angażujące dla odbiorców. Mimo pozornych porażek [w 2022 Meta ogłosiła zredukowanie zespołu NPE i zmianę jego misji] wiele eksperymentów produktowych doprowadziło do wprowadzenia nowych funkcji we flagowych aplikacjach, jak choćby randek audio w Facebook Dating czy po prostu rolek na Facebooku i Instagramie – dodaje Makowiecki. 

Aplikacja parasolowa to wciąż mokry sen Elona Muska czy Marka Zuckerberga, ale z punktu widzenia szarego Kowalskiego takie rozwiązanie mogłoby być koszmarem.

Pokazuje to na przykład ostatnia globalna awaria Windowsa związana z aktualizacją oprogramowania przez firmę CrowdStrike. Chociaż problem dotknął ledwie 8,5 miliona urządzeń (to mniej niż 1 proc. komputerów z systemem Microsoftu), doszło do paraliżu kolei i lotnisk. Odwołanych zostało prawie 1400 połączeń lotniczych.

Superaplikacje sprawiają, że życie społeczne zaczyna dostosowywać się do nich. Gdyby wszystkie aplikacje, na wzór chińskiego WeChata, zamknąć w Facebooku, to awaria narzędzia Mety mogłaby wywołać katastrofalne skutki.

Nie potrzeba jednak globalnych wydarzeń jak “awaria Microsoftu”. Wystarczy, że taki Facebook zbanuje nam konto, nagle i bez tłumaczenia, jak w kafkowskim świecie. Gdyby Facebook był zachodnim odpowiednikiem WeChata, nie moglibyśmy płacić, podróżować, komunikować się. W świecie, gdzie wszystko jest online, stalibyśmy się pierwotnymi ludźmi offline. 

Ludzie na miarę aplikacji

"Czy ma pan aplikację?" – to pytanie w sklepach słyszymy częściej niż słynne "kartą czy gotówką?".

Ja zawsze odpowiadam, że nie. Raz, że nie mam miejsca na moim starym, wysłużonym telefonie; a dwa, że nie chcę sprzedawać danych za rabat o wartości 20 zł. 

Posiadanie aplikacji opłaca się posiadaczom smartfonów. Jesteśmy ich beneficjentami a te, coraz lepsze, skrojone na miarę potrzeb (realnych i wyobrażonych), kuszą. Firmy przyciągają klientów do swoich ekosystemów, próbują ich kusić promocjami i rabatami, a ci pozwalają im śledzić swoje dane lub wysyłać je innym. 

"Rozprzestrzenianie się aplikacji przynosi ludziom wiele korzyści. Niestety większość firm używa aplikacji do gromadzenia i monetyzacji naszych danych osobowych. Ludzie mogą użyć swoich ustawień, aby zablokować zbieranie i śledzenie niektórych danych, ale twórcy aplikacji często znajdują sposoby, aby to obejść" — mówiła Karen Gullo, analityczka i starsza specjalistka ds. relacji z mediami w Electronic Frontier Foundation na łamach VOX.  

Nierzadko aplikacje to haczyki firm, aby złowić nas i nasze dane. Pobierasz aplikację, aby dokonać jednego zakupu lub przejść jeden etap wakacji, lub w dniu, w którym czujesz inspirację do rozpoczęcia diety. A potem… zapominasz.

Wspominałem, że wydaje nam się, że mamy mniej aplikacji, niż realnie zainstalowaliśmy na swoim telefonie. 

Gdy w Europie regulujemy sztuczną inteligencję, w Stanach Zjednoczonych najgłośniej jest o regulacji prywatności. Federalna Komisja Handlu wciąż pracuje nad tworzeniem przepisów dotyczących "gospodarki nadzoru komercyjnego" oraz nad tym, w jakim stopniu firmy gromadzą, analizują i czerpią korzyści z danych obywateli. 

Już teraz niektóre stany, np. Kalifornia, pracują nad przepisami dotyczącymi prywatności lub je wprowadziły. Zwolennicy prywatności twierdzą, że tym, czego naprawdę potrzebują Stany Zjednoczone, jest szeroko zakrojone federalne prawo dotyczące prywatności, którego nie widać na horyzoncie. 

My w międzyczasie pływamy w morzu aplikacji, z których wielu nie chcemy lub nie potrzebujemy. Tylko czy jesteśmy już na etapie, że wiemy, iż ich nie potrzebujemy? 

Czy oznacza to na przykład powrót do przeglądarek i komputerów? Ankieta przeprowadzona wśród prawie 1400 osób na stanowiskach menedżerskich przez firmę Resume Builder wykazała, że osoby urodzone po 1997 roku nie mają umiejętności technicznych potrzebnych do obsługi komputera, o faksie nie mówiąc. Według menedżerów pokolenie ludzi wychowanych na TikToku, Instagramie i Facebooku nie potrafi obsługiwać podstawowych programów komputerowych.

Pokolenie ludzi wychowanych na TikToku, Instagramie i Facebooku nie potrafi obsługiwać podstawowych programów komputerowych.



"Są biegli, jeśli chodzi o obsługę smartfona, ale nie radzą sobie z komputerem" – wskazywano. 

Wśród młodych pojawia się pojęcie, które raczej kojarzymy z seniorami. Mowa o tech shame, czyli wstydzie technologicznym. O problemie tym pisał na naszych łamach Marek Szymaniak

Wyrażenie, które ukuli specjaliści z firmy HP, określa młodych pracowników, którzy mają problem z obsługą podstawowych narzędzi, urządzeń czy programów biurowych. HP w opublikowanym pod koniec zeszłego roku raporcie zaprezentowało wyniki swoich badań. Objęły one 10 tysięcy pracowników z dziesięciu krajów, w tym m.in. Wielkiej Brytanii, Niemiec, Francji czy Stanów Zjednoczonych.

Z badania wynika, że jeden na pięciu pracowników w wieku od 18 do 29 lat czuje się osądzany, kiedy ma problemy techniczne i nie umie np. obsłużyć jakiegoś programu czy urządzenia. A publiczne oceny i poczucie wstydu sprawiają, że takie osoby rzadziej zwracają się o pomoc. Co ważne, taki problem dużo rzadziej zgłaszali pracownicy w starszym wieku.

"Byliśmy zaskoczeni, gdy odkryliśmy, że młodzi pracownicy odczuwają większy >>wstyd technologiczny<< niż ich starsi koledzy. Okazuje się, że młodzi są przyzwyczajeni do środowisk cyfrowych, a już na pewno platform społecznościowych, ale nie zawsze przekłada się to na znajomość profesjonalnych narzędzi" – podsumowywała wyniki badania Debbie Irish, szefowa działu kadr HP w Wielkiej Brytanii.

To, że młodzi wolą aplikacje od maila, telefonu (takiego do dzwonienia), poczty, a już nie daj techboże, fizycznej relacji, nie zaskakuje. Stworzyliśmy pokolenia “pod aplikacje”. 

"Jest na to aplikacja!" – to hasło, które jednoczy młodych, chcących innego świata, dalekiego od konsumpcji, sprawiedliwszego, i biznes, który chce, żeby świat zachował status quo, a zmiany były raczej kosmetyczne. 

Aplikacjoza ma się dobrze.