Gen Z nie umie w komputer. Z czego wynika technologiczny wstyd?

Świetne kompetencje cyfrowe młodych to mit. Przewijanie TikToka czy granie w Minecrafta nie pomoże w pierwszej pracy w przeciwieństwie do PowerPointa, Excela czy... telefonu stacjonarnego. Jednak obsługa tych narzędzi bywa dla Zetek wyzwaniem niczym wyprawa w kosmos.

Gen Z i ich umiejętności obsługi komputera

Wojtek ma 21 lat i przez całe swoje życie nigdy nie miał problemu z telefonem. Jest otwarty, towarzyski, skraca dystans i sypie żartami jak z rękawa. Studiuje marketing, kiedy więc trafił na staż do krakowskiej korporacji z branży transportowej, był zachwycony. W chwili, gdy dostał na biurko swoje pierwsze zadanie, wręcz rwał się do roboty. Miał zadzwonić do klienta, doprecyzować kilka kwestii z jego zamówienia, przedstawić dodatkową ofertę i może coś jeszcze mu sprzedać. Wiedział, że ma gadane, więc pomyślał: banalna sprawa na rozgrzewkę.

Problem w tym, że musiał zadzwonić z telefonu stacjonarnego, aby rozmowa była rejestrowana. Nagranie miał potem analizować jego przełożony. W ten sposób sprawdzał, ile zapamiętał ze szkolenia. Wojtek wiedział, choćby z filmów, że telefony stacjonarne istnieją, ale nigdy żadnego nie używał. W rodzinnym domu od dawna wszyscy mieli komórki. Uznał jednak, że nie może być w tym nic trudnego.

fot. shutterstock/eamesBot
fot. eamesBot / Shutterstock.com

– W końcu tylko wybierasz numer i tyle, prawda? – wspomina z rozbawieniem. Ale wtedy nie było mu do śmiechu. – Wystukałem numer i nic. Tylko jakieś dziwne dźwięki i piski. Raz, drugi, trzeci to samo. Zrobiłem się czerwony. Było mi wstyd. Poczułem się jak jaskiniowiec, który przeniósł się w czasie. Byłem zażenowany, że nie wiem, jak zadzwonić. Próbowałem jeszcze wiele razy, ale bez skutku – opowiada.

W końcu wpisał w Google: dlaczego telefon stacjonarny w biurze nie działa. Nie jest to popularny problem. Odpowiedź znalazł dopiero na kolejnej podstronie. Na jakimś starym forum wyczytał, że czasem trzeba najpierw wybrać numer np. 1 albo 9, żeby wykonać połączenie zewnętrzne. – Spróbowałem i… zadziałało. Poczułem ogromną ulgę, że nikomu nie musiałem się do tego przyznawać – opowiada.

A po chwili dorzuca: – Nie pamiętam dziś, jak poszła mi ta rozmowa, ale chyba kiepsko, bo na miesięcznym stażu się skończyło. I chyba dobrze, bo kto do cholery używa dziś takich prehistorycznych urządzeń jak telefon stacjonarny?

Technologiczny wstyd 

To, co poczuł Wojtek, nie potrafiąc obsłużyć telefonu stacjonarnego, na Zachodzie specjaliści nazywają "tech shame", czyli technologicznym wstydem.

Wyrażenie ukuli specjaliści z firmy HP. Określa ono młodych pracowników, którzy mają problem z obsługą podstawowych narzędzi, urządzeń, programów biurowych. HP w opublikowanym pod koniec zeszłego roku raporcie zaprezentowało wyniki swoich badań. Objęły one 10 tysięcy pracowników z dziesięciu krajów, w tym m.in. Wielkiej Brytanii, Niemczech, Francji czy Stanów Zjednoczonych.

Z badania wynika, że jeden na pięciu pracowników w wieku od 18 do 29 lat czuje się osądzany, kiedy ma problemy techniczne i nie umie np. obsłużyć jakiegoś programu czy urządzenia. A publiczne oceny i poczucie wstydu sprawia, że takie osoby rzadziej zwracają się o pomoc. Co ważne, taki problem dużo rzadziej zgłaszali starsi wiekiem pracownicy.

– Byliśmy zaskoczeni, gdy odkryliśmy, że młodzi pracownicy odczuwają większy "wstyd technologiczny" niż ich starsi koledzy. Okazuje się, że młodzi są przyzwyczajeni do środowisk cyfrowych, a już na pewno platform społecznościowych, ale nie zawsze przekłada się to na znajomość profesjonalnych narzędzi – podsumowywała wyniki badania Debbie Irish, szefowa działu kadr HP w Wielkiej Brytanii.

To zaskakujące o tyle, że przedstawiciele Pokolenia Z, czyli ludzie urodzeni w umownym okresie około 1995 do 2012 roku, niemal powszechnie uważani są za biegłych w nowych technologiach i obsłudze wszelakich urządzeń. W końcu technologie takie jak komputery, telefony czy internet obecne są w ich życiu niemal od urodzenia. Wiele osób myśli wręcz, że skoro Zetki spędzają wiele czasu w internecie, nie rozstają się ze swoimi smartfonami, gdzie obsługują wiele aplikacji, to nowe technologie nie mają przed nimi tajemnic.

fot. Helga Khorimarko / Shutterstock.com

Okazuje się jednak, że Zetki mogą być digital native, czyli "cyfrowymi tubylcami", jak często się ich określa, ale tylko w przypadku obsługi prostych i intuicyjnych aplikacji mobilnych. Nie oznacza to jednak, że muszą świetnie radzić sobie z urządzeniami biurowymi w miejscach pracy, jak choćby drukarka czy nawet komputer stacjonarny. Te mogą dla niektórych stanowić nie lada wyzwanie, bo dorastanie ze smartfonem w dłoni nie oznacza automatycznie posiadania odpowiednich kompetencji zawodowych.

– To ogromne nieporozumienie. Niestety, ani oglądanie filmów na TikToku, ani granie w Minecrafta nie oznacza, że są biegli w technologiach – komentowała wyniki raportu HP w serwisie WorkLife Ludmila Milla, współzałożycielka i prezeska e-learningowej platformy UJJI.

Nieprzygotowani

To, że cyfrowe kompetencje sporej części Pokolenia Z są nie najlepsze, potwierdza zresztą szereg innych badań. Choćby te, które przeprowadziła firma Dell. Wynika z nich, że aż 56 proc. osób w wieku 18-26 lat oceniło, że ma jedynie bardzo podstawowe lub żadne wykształcenie w zakresie umiejętności cyfrowych. A co trzeci respondent odpowiedział, że ich wykształcenie nie zapewniło im kompetencji potrzebnych do rozwoju kariery. Podobne wnioski można wysnuć z badania agencji pracy LaSalle Network, która przepytała uczniów. Połowa z nich czuła się "nieprzygotowana" pod względem umiejętności technicznych niezbędnych do wejścia na rynek pracy.

To dane mówiące o rynkach zagranicznych. A jak jest w Polsce? Wiele mówią o tym badania Grupy Pracuj.pl. Wynika z nich, że Zetki najczęściej ze wszystkich pokoleń korzystają w pracy z rozwiązań cyfrowych. Jakich? I tu pies jest pogrzebany. Aż 91 proc. z nich sięga po smartfony, 88 proc. po social media, 85 proc. po aplikacje mobilne, a 80 proc. po laptopy. Zbieżne z międzynarodowymi są też odczucia Zetek, co do posiadanych kompetencji cyfrowych. Aż 47 proc. polskich przedstawicieli tej generacji obawia się, że ma zbyt słabe umiejętności, co może odbić się na przebiegu dalszej kariery zawodowej.

Ale czy to wiąże się z technologicznym wstydem? Czy polskie Zetki go odczuwają? I czy to zjawisko w ogóle znane jest nad Wisłą? Próbowałem to sprawdzić, rozmawiając z samymi Zetkami.

Więcej o dzieciach w sieci przeczytasz tu:

Do tej generacji zalicza się Maria, która ma 26 lat i pracuje w bankowości. Już na wstępie podkreśliła, że nie zauważyła, aby ktokolwiek z jej generacji miał jakiekolwiek problemy z technologiami czy urządzeniami biurowymi. – To nie jest problem Zetek. Ale kto wie? Może znajdziesz jakichś ludzi spod kamienia, co faktycznie nie ogarniają – skomentowała.

Nie musiałem aż tak głęboko szukać. Wystarczyło popytać znajomych i ogłosić się na grupach dla osób specjalizujących się w zarządzaniu zasobami ludzkimi. Szybko okazało się, że są Zetki, które odczuwają wstyd technologiczny, choć dotąd tak go nie nazywały.

Tak trafiła do mnie Ula Kleszcz z Warszawy. Ma 23 lata i pracuje na juniorskim stanowisku w międzynarodowej korporacji z branży logistycznej. Technologicznego wstydu doznała jednak na początku swojej zawodowej ścieżki, czyli w poprzedniej firmie, gdzie pracowała kilka miesięcy, zaczynając od stażu.

Kłopot sprawiła jej biurowa drukarka. Ula nigdy nie miała własnej drukarki. A na studiach większość notatek miała w formie cyfrowej – uczyła się, czytając je na laptopie bądź z ekranu smartfona. W ostateczności drukowała w punkcie ksero. Dlatego zwyczajnie nie wiedziała, jak obsługuje się – jak mówi – to "bydlę zajmujące tyle miejsca, co jej wynajęty pokój na stancji". Jednak była pewna, że nie może to być nic trudnego.

– Klikałam "drukuj", ale nic się nie działo. Szukałam przyczyn. Może brakuje papieru albo skończył się toner? Nic z tych rzeczy. W końcu pomyślałam, że może wybrałam złe urządzenie i moje dokumenty drukują się, ale gdzieś na drugim końcu open space’a. Też pudło. Wstydziłam się zapytać o pomoc, więc zaczęłam gmerać w ustawieniach. W końcu drukowanie ruszyło, ale… w gabinecie dyrektora. Po chwili przyniósł mi mój wydruk, ale kładąc mi na biurko kartki, kąśliwie rzucił, że jak będę chciała zjeść obiad, to wolałby, abym zrobiła to w kuchni, a nie na jego biurku... To miał być niby taki żart, ale było mi jedynie przykro – wspomina.

fot. shutterstock/Fun Way Illustration
fot. Fun Way Illustration / Shutterstock.com

Ula przyznaje: – Tak, było mi wstyd, że nie umiem obsłużyć tak prostej rzeczy jak drukarka, ale z drugiej strony nikt mnie tego nie nauczył i to na pewno nie jest powód, żeby być niemiłym.

Już wtedy wiedziała, że nie zagrzeje w tej firmie zbyt wiele czasu. Pracę zmieniła, gdy tylko nadarzyła się ku temu okazja.

Swoim "wstydem" podzielił się ze mną też Arek, rówieśnik Uli. Różni go jednak to, że całą młodość spędził w kilkunastotysięcznym miasteczku leżącym w województwie łódzkim. Dziś mieszka w Warszawie, ale zawodową przygodę zaczynał właśnie w Łodzi. Jako 20-latek trafił do firmy produkcyjnej, ale pracował w tzw. biurze. Choć, jak przyznaje, pół życia spędził przed konsolą, ekranem smartfona, telewizora lub komputera, to nie sądził, że ten ostatni kiedykolwiek sprawi mu kłopot.

– Dostałem pendrive z danymi z naszej oferty, zdjęcia z firmy i polecenie, aby zrobić na szybko prezentację w PowerPoint. Okazało się, że niby wiedziałem, co i jak, ale mój poziom był naprawdę kiepski. Siedziałem nad prezentacją prawie cały dzień, a szefowa uznała, że efekt i tak był do niczego. Była wściekła, że prezentację musi robić sama po godzinach. Kiedy zobaczyłem efekty, byłem zdumiony. Była świetna, a to, co ja zrobiłem, faktycznie nadawało się na śmietnik. Było mi wstyd, że mam skille gorsze niż pani po pięćdziesiątce – wspomina Arek.

Na tym jednak sprawa się nie skończyła. Następnego dnia dostał ochrzan: w CV wpisał, że umie obsłużyć pakiet MS Office, a rzeczywistość pokazała, że nie za bardzo. – Tłumaczyłem, że na informatyce robiliśmy tylko takie proste prezentacje, a większość czasu graliśmy w gry, ale nikogo to nie obchodziło. Potem pół biura śmiało się ze mnie, że "taki młody, a nie umie w komputer" – opowiada Arek.

Kto kogo uczy?

Jak częsty to problem w Polsce? Nieco mówi o tym przytoczone już badanie Grupy Pracuj.pl. Przypomnijmy: aż 47 proc. polskich przedstawicieli tej generacji obawia się, że ma zbyt słabe umiejętności cyfrowe. Jak przekłada się to na codzienne funkcjonowanie w firmach? Próbowałem to sprawdzić, pytając przedsiębiorców i specjalistów z branży zarządzania zasobami ludzkimi, czy choćby słyszeli o technologicznym wstydzie u Zetek.

– Rozczaruję pana – zaczyna naszą rozmowę Katarzyna Piotrowska, Country Manager w firmie Cpl Poland, a przy tym współautorka raportu "Zoomersi w pracy, czyli jak Pokolenie Z podbija rynek pracy w Polsce". – Odnoszę wrażenie, że młode pokolenie jest bardzo mocno obyte z nowymi technologiami. To nie tylko moje zdanie, bo przed naszą rozmową zrobiłam mały research wśród znajomych z branży i szefów działów. To pojęcie nie pokrywa się z tym, co widzimy na co dzień. Wydaje mi się, że "technologiczny wstyd" to kolejne hasło, które przywędrowało do nas zza oceanu i jeśli dotyczy Polski, to tylko w niewielkim stopniu. Mam wrażenie, że niekiedy jest odwrotnie. To młodzi pokazują starszym, jak obsłużyć niektóre urządzenia czy ich dodatkowe funkcje, o których nie mieli dotąd pojęcia.

fot. shutterstock.com/ Julia Tim
fot. Julia Tim / Shutterstock.com

Zgadza się z nią wspomniana już Maria pracująca w bankowości i jak z rękawa sypie przykładami sytuacji, w których to Millenialsi prosili o pomoc Zetki. Jednego razu ktoś starszy stażem i wiekiem nie umiał zaplanować spotkania w Teamsach. Innym razem ktoś inny nie potrafił sprawdzić w systemie, ile ma urlopu. Jeszcze ktoś inny nie wiedział, jak zrobić coś w Excelu.

– Niektórzy się wstydzą i w tajemnicy przed resztą proszą mnie o pomoc. A nie jestem żadnym technologicznym freakiem. Po prostu to umiem, a jak czegoś nie wiem, to sprawdzam w Google, na YouTube czy na ChacieGPT. To odróżnia Zetki, że nie pytają innych, tylko sami próbują poszukać rozwiązania swojego problemu. Dlaczego? Cenią czas innych osób i nie chcą zawracać im gitary – mówi Maria. I podkreśla: – Nie spotkałam się z tym, żeby Zetki miały problem z technicznymi rzeczami. Każdy miał telefon od małego, lekcje informatyki. Ludzie po prostu ogarniają.

W szkole gry zamiast Excela

Szkolna edukacja, szczególnie w zakresie informatyki, faktycznie ma tu kluczowe znaczenie. Jeśli była kiepska, to braki bardzo szybko wychodzą na jaw. Tak uważa Bartłomiej Siotor z firmy ASM Sales Force Agency działającej w branży HR oraz właściciel firmy Pan Bartek Sp. z o.o. Sam na co dzień pracuje z Zetkami i choć, jak mówi, trafił mu się zdolny zespół, to jego skompletowanie nie było proste.

– Zetki, mimo tak świetnego przecież obycia ze smartfonami, social mediami, aplikacjami, mają często problem z tym, żeby obsłużyć Excela na podstawowym poziomie. Nie potrafią komórki w arkuszu pokolorować, nie mówiąc o znajomości funkcji i formuł. Szkoła ich do tego nie przygotowuje. A sami, owszem, używają TikToka, ale działanie tej apki można załapać w pięć sekund bez instrukcji obsługi. Niestety to, że ludzie z pokolenia Z są tak biegli w nowych technologiach, to mit. Oczywiście są wyjątki, ale często ich braki w kompetencjach cyfrowych, z których rzekomo słyną, są ogromne. Prawda często wychodzi na jaw już na rozmowie kwalifikacyjnej albo w pierwszych dniach pracy, kiedy następuje brutalne zderzenie z rzeczywistością. Wtedy nie jest tak kolorowo, jak wszystkim się wydaje – mówi Bartłomiej Siotor i podaje przykład z życia.

Do jego firmy zatrudniono przedstawicielkę generacji Z, która w CV podawała, że ma świetnie opanowany cały pakiet Office, czyli Word, Excel, PowerPoint itd. Początkowo trafiła do działu, gdzie ta wiedza nie była potrzebna, ale kiedy przeniesiono ją w inne miejsce, to szybko okazało się, że jej deklaracje były na wyrost.

– Wziąłem ją na rozmowę i pytam: o co chodzi? W końcu w CV pisałaś, że masz to w małym palcu. A ona na to, że wydawało jej się, że wie więcej, a tak trudnych zadań na informatyce nie było. Tyle że to były podstawy. Co gorsza, nie jest to odosobniony przypadek, a koloryzowanie CV jest codziennością. Mieliśmy przypadki, że ktoś pisał, że pracował w firmie X. Dzwonimy tam, żeby sprawdzić, a oni nigdy o takiej osobie nie słyszeli lub zajmowali inne stanowisko niż było podane w CV – rozkłada ręce Bartłomiej Siotor.

Z Zetkami na co dzień pracuje też Marta Leszczyńska z firmy Foundever Poland, gdzie zarządza działem szkoleń. Podkreśla, że jest ogromną fanką pracowników z tego pokolenia, dlatego nie chce wyciągać wniosków dla całej generacji. Ale przyznaje, że u Zetek po prostu bardziej rzuca się w oczy to, że mają problemy z obsługą np. komputera, bo wszyscy myślimy o nich, że są tacy "high-tech".

– To ludzie, którzy całe życie spędzili na smartfonach. Po aplikacjach poruszają się sprawnie, ale Excel, PowerPoint, Word czy Outlook to dla nich kosmos. Kiedy dajemy im komputer stacjonarny, to zdarza się, że używają takiego sprzętu pierwszy raz w życiu i nie wiedzą np., jak włączyć monitor. Bywa, że problem sprawia sama obsługa systemu operacyjnego, który jest mniej intuicyjny niż aplikacje w telefonie. Rzeczy takie jak pliki, foldery, okienka są dla nich czymś nowym. Zdarzyło nam się nawet, że ktoś powiedział "zamknij okno", a ta osoba wstała i zamknęła okno biurowe, a nie w przeglądarki w komputerze – opowiada Marta Leszczyńska.

fot. shutterstock/Nadia Snopek
fot. Nadia Snopek / Shutterstock.com

Nie uważa jednak, że to problem, którego nie miały poprzednie pokolenia. – Jeśli 40-latce, która całe życie pracowała na Windowsie, każemy nagle pracować na systemie operacyjnym Apple, to też będzie miała problem. Różnica między pokoleniami jest taka, że wobec Zetek są ogromne oczekiwania, których nie ma wobec Millenialsów. Zetki są ambitne i próbują te rozbudzone oczekiwania spełnić. Być może stąd wynika, że niektórzy koloryzują swoje umiejętności w CV – zastanawia się Leszczyńska.

Może jest więc tak, jak ujęła to dziennikarka Tatum Hunter z "Washington Post", próbując opisać pokoleniowe zmagania z nowymi technologiami. Zauważyła, że uprzedzenia związane z wiekiem dotyczą zarówno starszych, jak i młodszych. Ci pierwsi uczą się przesyłać obrazy i przechowywać pliki w chmurze, a drudzy dziwią się, gdy na swojej biurowej drodze spotkają drukarkę, skaner czy telefon stacjonarny.

"Osoby starsze, czyli z wyżu demograficznego, starają się nie sprawiać wrażenie oderwanych od rzeczywistości, a pokolenie Z walczy ze stereotypami, że młodzi ludzie są naturalnie uzdolnieni we wszystkich formach technologii" – pisała Hunter.

Braki wypełnia internet

Przedstawicieli tych pokoleń różni też to, w jaki sposób reagują, gdy odkryją, że czegoś nie wiedzą. Choć są otwarci na świat, to wiedzy szukają w naturalnym dla siebie środowisku, czyli internecie. Jednak szukanie rozwiązań na YouTubie, TikToku czy ChacieGPT może skończyć się różnie. Zwraca na to uwagę Bartłomiej Siotor. Chwali Zetki za inicjatywę i korzystanie z samouczków czy internetowych zasobów. Ale zauważa, że niektórym przedstawicielom tego pokolenia brakuje świadomości, jak wiele informacji w sieci bywa fałszywych.

– W pytaniu ChatuGPT nie ma nic złego, bo szybko odpowie na nasze pytanie, ale to, co wypluwa, może okazać się zwyczajnym kłamstwem. Problemem jest więc to, że te informacje nie są przez nich weryfikowane. Młodym brakuje krytycznego oglądu. Trudno im odróżnić, co jest prawdą. Nie są uczeni, jak weryfikować fakty, gdzie znaleźć wiarygodne źródła. Częściej niż inni, i potwierdzają to badania, przyjmują to, co przeczytali lub zobaczyli w internecie, za prawdę, nabierają się na fejk newsy – mówi Bartłomiej Siotor.

Dla dr Kingi Przybysz-Polakowskiej, która zajmuje się HR w firmie mElements, ale jest też wykładowcą na Uniwersytecie WSB Mertio w Poznaniu, twierdzi, że szukanie rozwiązań w zasobach internetu, a nie u koleżanek czy kolegów z biurka obok, mówi o Zetkach coś jeszcze. A mianowicie, że wybierają bezpieczniejszą opcję.

– To stresująca sytuacja, bo, pytając, ujawniają swoją niewiedzę. Poza tym to byłoby publiczne przyznanie się do porażki. Dla osób wychowanych w świecie mediów społecznościowych, gdzie każdy wiedzie perfekcyjne, pełne sukcesów życie, jest to zwyczajnie bardzo trudne, bo naraża nas na hejt. A jeśli atmosfera w firmie nie jest przyjazna, to mogą bać się, że usłyszą jakiś kąśliwy komentarz w stylu "magistra masz, a drukarki nie umiesz obsłużyć?" – mówi dr Kinga Przybysz-Polakowska.

fot. shutterstock/Blueastro
fot. Blueastro / Shutterstock.com

Marta Leszczyńska dodaje jednocześnie, że Zetki bardzo szybko się uczą, szczególnie gdy mają wsparcie przełożonych. – Jeśli czują, że atmosfera jest dobra, panuje wzajemne zaufanie, to są bardzo otwarci na feedback i nie mają, w przeciwieństwie do poprzednich pokoleń, zahamowań, aby pytać o opinię nawet ludzi na wysokim szczeblu – dodaje.

Potwierdza to Katarzyna Piotrowska z Cpl Poland: – Zetki są bardzo bezpośrednie. Nie uznają struktury i korporacyjnej hierarchii. Potrafią rozmawiać z każdym niezależnie od stanowiska, bo wierzą, że każdy jest równy. Sama słyszałam o sytuacji, że ktoś nie zapytał o opinie o swoim projekcie bezpośredniego przełożonego, tylko poszedł do samego prezesa. Dla wielu osób moim pokoleniu byłoby to nie do pomyślenia. Ale może taki kierunek zmian jest lepszy dla wszystkich? – zastanawia się Piotrowska.

Szef musi słuchać

Pewne jest, że wszyscy do obecności Zetek w biurach muszą się przyzwyczaić. Najwięcej pracy muszą wykonać tu managerowie. Ich rola – jak wynika z badań – jest kluczowa. Młodzi pracownicy oczekują bowiem, że ich szef będzie empatyczny. Będzie trochę liderem, a trochę dobrym kumplem, który doradzi, wesprze, ale też doceni i będzie umieć wejść "w ich buty" i słuchać. – Bo Zetki chcą czuć się wysłuchani, szanowani. Chcą mieć wpływ na otaczającą ich rzeczywistość, nawet jeśli ich wpływ to tylko podzielenie się opinią czy też poglądem. A potrzeba dzielenia się swoimi spostrzeżeniami jest u nich niezwykle silna – mówi Katarzyna Piotrowska.

To jednak nie będzie łatwe. Jak zauważa Bartłomiej Siotor, wielu polskich managerów stosuje przestarzałe i szkodliwe metody zarządzania. – Nie okłamujmy się. W wielu firmach, szczególnie mniejszych, szef prędzej krzyknie, niż wysłucha i spróbuje zrozumieć. Managerowie muszą jeszcze wiele się nauczyć, aby wykorzystać potencjał Zetek – mówi Bartłomiej Siotor.

fot. shutterstock/GoodStudio
fot. GoodStudio / Shutterstock.com

Dlatego, jak przekonuje dr Kinga Przybysz-Polakowska, szefowie powinni z jednej strony stawiać na edukację i rozwój własnych kompetencji managerskich. Z drugiej na otwartą i szczerą komunikację, co pozwoli im zrozumieć ludzi, którymi zarządzają, poznać ich perspektywę i bolączki. Z trzeciej zaś powinni budować taką kulturę organizacyjną, w której nikt nie będzie miał oporu, aby zadać nawet najdziwniejsze pytanie.

– Trzeba zrozumieć, że każde pokolenie pod tym względem jest nieco inne. Dlatego można np. urządzać regularne spotkania jeden na jeden z managerem i sesje pytań "bez wstydu". Aby każdy mógł zapytać o wszystko i nie bać się osądu czy konsekwencji. Z kolei osobom bardziej introwertycznym trzeba umożliwić zadawanie pytań pisemnie. Pytania te nie mogą pozostawać bez odpowiedzi, nawet jeśli początkowo szef nie wie, w jaki sposób rozwiązać ten czy inny problem, bo to buduje relacje i zaufanie do przełożonego – mówi dr Kinga Przybysz-Polakowska.

– Tam nie będzie wstydu technologicznego, gdzie nie ma strachu i gdzie szefowie nie zawstydzają – puentuje Marta Leszczyńska.

Zdjęcie tytułowe: ProStockStudio / Shutterstock.com
DATA PUBLIKACJI: 18.09.2023