Na naszych oczach zaczęła się w Polsce katastrofa klimatyczna. Pożary, susze i błyskawicze powodzie - to nowa normalność

Znikną niektóre gatunki roślin i zwierząt. Pojawi się plaga komarów przenoszących choroby. - Od kilkudziesięciu lat człowiek zmienia skład atmosfery. Ocieplenie klimatu już jest u nas - mówi Anna Sierpińska, dziennikarka portalu Nauka o klimacie.

10.05.2020 09.19
Na naszych oczach zaczęła się w Polsce katastrofa klimatyczna

Obrazki płonącego jak zapałka Biebrzańskiego Parku Narodowego wryły się w naszą pamięć. Zamknięci we własnych domach przypomnieliśmy sobie, że nie tylko pandemia jest globalnym wyzwaniem. Równie palącym problemem jest katastrofa klimatyczna. Oczywiście skuteczna walka z nią to zadanie jeszcze trudniejsze niż opanowanie COVID. Ale czy w 2020 r., gdy dysponujemy tyloma rozwiniętymi technologiami, nie można na bieżąco lepiej monitorować stanu wód, przestrzegać przed pożarami i przewidywać ewentualne zagrożenia? 

- Straż pożarna kupiła w ciągu ostatnich dwóch lat kilkadziesiąt profesjonalnych dronów, które są nośnikami różnych czujników jak np. kamer termowizyjnych - podkreśla Sławomir Kosieliński, prezes zarządu Fundacji Instytut Mikromakro, organizator konkursu dla zespołów akademickich Droniada, łączącego umiejętności analityczne z wykorzystaniem dronów.

Kosieliński przypomina, że w akcji nad Biebrzą za pomocą dronów wskazywano pilotom samolotów i helikopterów gaśniczych nowe ogniska pożarów. Taką samą metodę stosowano też w Australii.

Obserwacja i zdobywanie informacji strategicznych to dopiero początek. - Następnym etapem rozwoju rynku będą takie maszyny jak Fire Fighter Drone polskiej firmy Spartaqs Group, który jest przygotowany do samodzielnego gaszenia pożarów. Wszystko będzie się odbywało automatycznie - dodaje Kosieliński.

Technologie cyfrowe stanowią też podstawę rolnictwa precyzyjnego. Obserwacja satelitarna, naloty fotogrametryczne czy analiza danych w czasie rzeczywistym pomagają uzyskiwać plony lepszej jakości. Sprzyjają także obniżeniu kosztów produkcji i ograniczeniu skażenia środowiska. Maszyny rolnicze dawkujące nawozy sztuczne są już wykorzystywane w Polsce w większości gospodarstw rolnych powyżej 300 hektarów. Miejsca wysypu zostają ocenione na podstawie wcześniej przeprowadzonych analiz i mapy cyfrowej wprowadzonej do komputera pokładowego i sprzęgniętej z odbiornikiem nawigacji satelitarnej.

W przyszłości cyfryzacja ma szansę wkroczyć też do uli. Największe firmy informatyczne pracują nad tym, by za pomocą urządzeń tzw. internetu rzeczy monitorować dobrostan pszczół. - Powstają już nawet prototypy robo-pszczół, które mają wesprzeć proces zapylania roślin - zauważa Kosieliński. Ekspert nie ma wątpliwości, że to analiza informacji ma pierwszorzędne znaczenie w powstrzymywaniu katastrofy klimatycznej i wsparciu rolnictwa. – Przydadzą się tutaj takie narzędzie jak big data i chmura obliczeniowa. Musimy wykształcić tysiące inżynierów, którzy będą się tym w przyszłości zajmowali - podkreśla Kosieliński.

Musimy, bo jak mówi w rozmowie z Magazynem Spider's Web+ Anna Sierpińska, dziennikarka portalu Nauka o klimacie, susze, ogromne pożary i błyskawiczne powodzie zalewające miasta w kilka godzin to nasza najbliższa przyszłość. Czas się na nią szykować.

Tomasz Gardziński: Sytuację w Biebrzańskim Parku Narodowym udało się opanować po kilku dniach pożaru. Tyle że łącznie pochłonął on 6 tys. hektarów. Strażacy wciąż monitorują sytuację, a nad Parkiem wciąż unosi się dym. Czy to na już na pewno koniec?

Anna Sierpińska: W przypadku Biebrzy sytuacja jest o tyle niebezpieczna, że to w dużej mierze są tereny pokryte torfowiskami. Jeżeli wysuszony torf się zapali, to może tlić się tygodniami, a nawet miesiącami. I duże pożary mogą wybuchnąć na nowo. 

Co mogą zrobić strażacy i leśnicy, by w sytuacji tak wielkiego pożaru chronić zwierzęta i najbardziej drogocenne tereny przed całkowitym zniszczeniem?

Wielkopowierzchniowe pożary, a z takim mieliśmy tu do czynienia, są dramatyczne. Naprawdę nie ma właściwie żadnych możliwości chronienia zwierząt. Działania służb koncentrują się na ograniczaniu rozprzestrzeniania się ognia. Nikt nie ratuje zwierząt, bo to jest fizycznie niemożliwe. 

Czy da się tak szybko ocenić pełną skalę zniszczeń wywołanych przez pożar i straty poniesione przez ekosystem Parku?

Myślę, że jest jeszcze za wcześnie na tak dogłębne analizy. Musimy poczekać na dalszy rozwój sytuacji i sprawdzać, czy wspomniany wcześniej torf się nie zapali. Dokładne szacunki dotyczące strat finansowych i przyrodniczych poniesionych przez Park będą zapewne pojawiać się za jakiś czas. W Biebrzańskim Parku Narodowym znajdują się siedliska wielu gatunków chronionych i często są to zwierzęta i rośliny występujące w nielicznych skupiskach. Sprawdzenie, które przetrwały pożar, zajmie pracownikom jeszcze długi czas.

Kluczowe pytanie, które teraz pod wpływem strasznych obrazów z tego pożaru sobie zadajemy: skąd ta susza? 

Przede wszystkim warto zaznaczyć, że suszę mieliśmy też w zeszłym roku. Obecnie to zjawisko się powtarza i to w nasilonej formie. Sprawiły to niewielka liczba deszczowych dni wiosną, słaba wilgotność gleby oraz bardzo słaba ostatnia zima. Na naszych szerokościach geograficznych zasoby wody zgromadzone w tym okresie są niezwykle istotne. Na ogół było tak, że śnieg zbierający się od listopada do lutego zaczynał na wiosnę bardzo powoli topnieć. Zasilał w ten sposób wody gruntowe w całej Polsce.

W tym roku praktycznie go nie było. W Warszawie, gdzie mieszkam, zdarzyły się ledwie dwa-trzy dni z opadami śniegu. O pokrywie śnieżnej w ogóle mogliśmy zapomnieć. W ostatnich miesiącach odnotowaliśmy też bardzo wysokie temperatury. Było ponadto dosyć wietrzenie, a to są warunki sprzyjające parowaniu. Nawet jeśli gdzieś zebrała się wilgoć, to wiosną zdążyła odparować. Wszystko to przyczyniło się do obecnej suszy. Kilkadziesiąt lat temu z takimi wiosennymi suszami rzadko mieliśmy do czynienia. Przede wszystkim ze względu na znacznie większe opady śniegu. Teraz tego nie ma.

Czy to jest właśnie katastrofa klimatyczna, która przestała być jakimś odległym problemem? Wreszcie widzimy lokalnie na własnym podwórku, jak ten klimat się drastycznie zmienia.

Gdy mówimy o zjawiskach występujących w skali globalnej, to nie oznacza, że nie wpływają one również na nas. Polska nie jest tutaj samotną wyspą. Wręcz przeciwnie. Wzrost temperatury w skali światowej sięga jednego stopnia Celsjusza, a nad lądami w Europie wynosi już ponad półtora stopnia.

Regionalnie nasz klimat zmienił się więc bardziej niż globalnie. Błędne bywa też myślenie, że zjawiska występujące w teorii daleko od Polski nie mają na nas żadnego wpływu. Topnienie lodu morskiego wokół Arktyki ma duże znaczenie dla naszego klimatu, bo zmienia całkowicie lokalną cyrkulację atmosferyczną. Wbrew pozorom my naprawdę znajdujemy się dosyć blisko Arktyki, więc w wyniku tamtejszych zjawisk zmieniają się u nas choćby zimowe wzorce opadowe. Są na to badania. Od kilkudziesięciu lat coraz wyraźniej widać zachodzącą zmianę klimatu. Ale w ciągu ostatnich kilku zjawisko zauważalnie się nasiliło. 

Istnieje ryzyko, że będzie się dalej nasilać? O jak wielkich zmianach temperatury w Polsce możemy mówić, jeśli żadne działania nie zostaną podjęte?

Nie ma już opcji, by temperatura w Polsce przestała rosnąć. Na naszym obszarze wyższe temperatury będą zauważalne przede wszystkim zimą. Ogólnie widać taką tendencję, że w miesiącach zimowych średni wzrost temperatury jest wyższy niż latem. Ale osoby mające ponad 30 lat na pewno odnotowały, że obecnie zdarzają się takie fale upałów, których kiedyś w Polsce nie było. Chodzi nie tylko o ich długość, ale też wysokość temperatur. Wszystkie te zjawiska będą się nasilać. Myślę, że w Europie regionalny wzrost rzędu dwóch stopni Celsjusza to kwestia kilku-kilkunastu lat. A to pociągnie za sobą dalsze zmiany.

Śnieg zimą wkrótce stanie się tylko odległym wspomnieniem… Ale rozumiem, że czekają nas także jeszcze poważniejsze braki – wody i kolejne wielkie pożary?

Nawet nie chodzi o to, że w ogóle przestanie padać. Dojdzie za to do wspomnianej zmiany wzorców opadowych. Sumarycznie pewnie będzie ich równie dużo, ale zmieni się charakter opadów. Kiedyś przez kilka dni mieliśmy do czynienia z łagodnymi mżawkami i deszczem. Wraz z postępem globalnego ocieplenia znacznie częstsze będą okresy suche przerywane gwałtownymi ulewami.

Funkcjonujemy trochę na zasadzie od jednego ekstremalnego zjawiska pogodowego do następnego. Wtedy opinia publiczna zaczyna się na moment przejmować sytuacją, a potem wszystko wraca do normy.

Niestety, tak to trochę wygląda.

Jeszcze kilkanaście lat temu tajfun, tornado czy długotrwała susza to były dla Polaków egzotyczne problemy. Prędzej mieliśmy kłopoty z powodziami czy z ciężkimi zimami. Co zmieni się w tej kwestii?

Wszystkie ekstremalne zjawiska pogodowe mogą się u nas pojawiać. Rzeczywiście kiedyś najczęściej dotykały nas powodzie, ale tych kilkanaście lat temu wiązały się one przeważnie z wiosennymi roztopami.

Teraz będziemy mieć częściej do czynienia z powodziami błyskawicznymi. To zjawisko dotykające najczęściej miasta. Następuje potężna, bardzo gwałtowna ulewa, kanalizacja burzowa nie daje sobie rady z taką ilością opadów i miasto zostaje zalane. Każdy z nas widział obrazki samochodów zanurzonych w wodzie po dach. 

Czego jeszcze możemy się niestety spodziewać?

Grożą nam też fale upałów, o których dodatkowo mało kto myśli w kategoriach problemu. W Polsce niestety wciąż przeważa opinia, że wysokie temperatury to świetna okazja, żeby się powygrzewać. Kto by nie lubił ciepła i słońca! Ale upały rzędu ponad trzydziestu stopni trwające 2-3 tygodnie, to już sytuacja niebezpieczna dla zdrowia. W szczególności u osób starszych, niemowląt i osób w gorszej kondycji zdrowotnej. O nasilających się suszach już mówiliśmy, a w takich warunkach pożary lasów staną się swego rodzaju normą. Wszystkie prognozy dotyczące tego tematu stwierdzają, że będzie jeszcze gorzej. Większe temperatury sprawiają też, że warunki atmosferyczne są mniej stabilne, więc będzie więcej gwałtownych burz i wichur. Takie zjawiska jak tornado występują raczej lokalnie, ale faktycznie w Polsce pojawiają się częściej niż wcześniej. Istnieją też prognozy dotyczące gradobić, które mają być jeszcze bardziej niszczycielskie. Pojedyncze kulki gradu będą większe. Niestety, wszystkie te katastrofy naturalne będą nam coraz bardziej zagrażać.

Chciałoby się móc powiedzieć, że udokumentowany latami badań wpływ człowieka na zmiany klimatyczne, stał się powszechnie akceptowanym faktem, ale tak nie jest. Dlaczego tak wielu polityków, nawet na najwyższych stanowiskach wciąż ignoruje problem?

To jest bardzo trudne pytanie. Myślę, że w poszukiwaniu pełnej odpowiedzi musielibyśmy zapytać też o zdanie socjologów i psychologów. Politycy działają w trochę innych warunkach. Muszą godzić oczekiwania wielu różnych grup społecznych, a często mają w tym wszystkim też swój prywatny interes. Rzeczy, które są niewygodne, po prostu ignorują. Niektórzy nie mają odpowiedniej wiedzy i negują globalne ocieplenie lub je wyśmiewają. Trudno im się wprost przyznać, że nie zajmują się tym tematem, bo go nie rozumieją, nie odczuwają takiej potrzeby lub nie widzą w tym interesu. Może być też tak, że skoro co kilka lat zmienia się władza, to nikt nie chce podejmować trudnych decyzji za swojej kadencji. Natomiast myślę, że wiele osób mimo wszystko zdaje sobie sprawę z powagi sytuacji. Ale to moje zdanie i nie wiem, czy były robione szczegółowe badania wśród polityków na ten temat.

A jeszcze dochodzi lobbing wielkich biznesów...

Nie ma sensu ukrywać, że w wielu miejscach na świecie działają grupy interesu, które bezpośrednio wpływają na decyzje polityków. Dzieje się to i w Europie, i w Stanach Zjednoczonych. Nie brakuje lobbystów działających na rzecz przemysłu paliw kopalnych. A jeśli ktoś ma bliski dostęp do polityków i dużo pieniędzy, to zdobywa większy wpływ na kształtowanie prawa. W innej sytuacji są zwykli obywatele zaniepokojeni obecną sytuacją. Dodatkowo do niedawna wciąż pokutowało przeświadczenie, że wciąż mamy czas, że owszem to jest problem, ale taki który dotknie nas realnie za kilkadziesiąt lat. Straciliśmy mnóstwo czasu przez polityków, którzy uważali globalne ocieplenie za problem następnego pokolenia. Przez to teraz jesteśmy w sytuacji podbramkowej.

Wiadomo już, że bezpośrednią przyczyną pożaru nad Biebrzą było nielegalne wypalanie traw i nieumyślne zaprószenie ognia. Ciężko w to uwierzyć, ale ten proceder wciąż w wielu miejscach Polski jest powszechny. Może czas wprowadzić poważne kary za takie szkodliwe działania?

Straż Pożarna od lat robi wiele, żeby edukować w tym temacie. Próbowano różnych metod, w tym publikowania drastycznych zdjęć spalonych zajączków. Nie przyniosło to dużych efektów. Niezmienna postawa zwolenników wypalania traw to wynik pewnych wzorców kulturowych. Ludziom jest bardzo trudno pogodzić się z tym, że działanie obowiązujące od pokoleń nagle staje się czymś negatywnym. Wysoka kara finansowa nie zawsze działa odstraszająco. Zwłaszcza gdy wszyscy doskonale wiedzą, jak niskie jest prawdopodobieństwo bycia złapanym. Podobnie sprawa wygląda z wywożeniem śmieci do lasu. Kary zostały ustawione na bardzo wysokim pułapie, a proceder mimo to wciąż jest nagminny.

Aż boję się spytać o edukację w tym temacie. Jak ostatnio zauważył państwa portal, na stronie Ministerstwa Edukacji Narodowej polecany jest podręcznik, który przekonuje, że katastrofa klimatyczna może mieć zalety np. niższe rachunki za ogrzewanie. Tak wygląda nauczanie o ekologii w polskich szkołach?

Niestety. Nauczanie na temat zmian klimatu w naszych szkołach wygląda bardzo źle. Pojawia się często jedynie na marginesie. W trakcie rozmów z młodzieżą w wieku szkolnym wielokrotnie słyszałam narzekania na nauczycieli negujących wpływ człowieka na klimat. Stawia to uczniów w dziwnej sytuacji, bo nauczyciel, który powinien być autorytetem, mówi rzeczy sprzeczne z wiedzą naukową dostępną nawet młodzieży. Widać więc poważne braki zarówno w podstawie programowej, jak i u niektórych nauczycieli. Edukacja o globalnym ociepleniu po prostu nie działa. Co jest tym bardziej niebezpieczne, bo ta sprawa dotyczy przede wszystkim życia pokolenia uczęszczającego teraz do szkół. To właśnie ono powinno zostać najlepiej wyedukowane w tym temacie, bo chodzi o jego przyszłość.

Susza to nie tylko problem ekologiczny, ale konkretny, ogromny problem dla rolnictwa i dla nas jako konsumentów. Już widzimy, jakie daje efekty ubiegłoroczna susza. Ceny warzyw i owoców zaczęły galopować w górę nawet o kilkaset procent. Czy nie powinno to nas wszystkich włącznie z rolnikami postawić w stan alarmowy? Dlaczego tak się nie dzieje?

Jesteśmy przyzwyczajeni do gospodarki nadmiaru. Może dlatego trudno nam uwierzyć, że czegoś może zabraknąć, a podwyżki nie są tylko chwilową aberracją. Wydaje nam się, że za chwilę wszystko wróci do normy, bo „zawsze” tak było. Osobiście myślę, że rolnicy są jednak mocno zaalarmowani obecną sytuacją. Problem w tym, że często w pojedynkę mają słabe narzędzia do działania - potrzebujemy solidnego planu dla całego państwa.

Czy da się w jakikolwiek sposób pogodzić interesy ekologów i przedstawicieli biznesu? Obie grupy przeważnie idą na kurs kolizyjny.

Rolnicy chcą chronić swój dochód, na który wydatny wpływ ma pogoda. Dlatego w ich interesie również jest ochrona środowiska, co łączy ich z aktywistami działającymi na jej rzecz. Brakuje platformy do dialogu, a zamiast niej jest mnóstwo sztucznie i w niesmaczny sposób wzbudzanych antagonizmów. Ktoś musi jako pierwszy wyciągnąć dłoń, bo tak naprawdę wszyscy mamy jeden wspólny cel. Chcemy mieć planetę nadającą się do życia i środowisko, w którym możemy zdrowo się rozwijać.

Spróbujmy wyjść nieco w przyszłość. Coraz częściej w kulturze, ale też doniesieniach ekologów, przebijają się prawdziwie apokaliptyczne wizje świata, które miałyby się ziścić już za 50, a nawet 30 lat. Jak wiele jest prawdy w takich przepowiedniach?

Jeżeli nic nie zrobimy, to faktycznie grożą nam poważne konsekwencje, które na dodatek nie będą się rozkładać równomiernie na całej planecie. W niektórych miejscach będzie bardzo źle, w innych nieco lepiej, ale też gorzej niż obecnie. Musimy sobie wyjaśnić, co rozumiemy przez „apokalipsę”. Czy mówimy o całkowitej zapaści ekosystemów, które nie będą w stanie podtrzymywać swoich podstawowych funkcji? Często nie zastanawiamy się nad tym, że przyroda dostarcza nam pewnych usług. Filtrowanie wody, oczyszczanie powietrza i tworzenie tlenu, którym oddychamy, żyzne gleby i dostarczanie pożywienia. Do ziszczenia najczarniejszego scenariusza mamy jeszcze dużo czasu. Jeżeli zaczniemy wprowadzać konsekwentne działania na rzecz walki z globalnym ociepleniem, to poważne niedostatki wody i żywności raczej nam nie grożą. Osobiście uważam, że mówienie o końcu świata nie jest najlepszym rozwiązaniem. Ludzie bardzo często reagują na takie słowa zniechęceniem. Uważają, że skoro wszystko stracone, to nie ma sensu się angażować. Musimy mobilizować do działania, żeby nasze pokolenie zostawiło świat w trochę lepszym stanie. Wciąż mamy czas na skuteczne działanie.

W takim razie przejdźmy od apokaliptycznych wizji do rzeczywistych zmian. W jaki sposób zmieni się krajobraz Polski?

Krajobraz już się zmienia, a w następnych latach będzie to tylko postępować. Istnieją gatunki zwierząt i roślin, które w Polsce znajdują się na krawędzi swojego zasięgu geograficznego. Większe ocieplenie i bardziej suchy klimat oznaczają ich stopniowe wycofywanie się na północ. Chodzi na przykład o świerk. Już jest dla niego za sucho i za gorąco. Słynna gradacja kornika w Puszczy Białowieskiej bierze się właśnie z tego, że obecne warunki klimatyczne są dla świerków niekorzystne. Przez co są osłabione i ulegają łatwiej chorobom oraz szkodnikom. Nasze lasy w dużej mierze stanowią plantacje np. sosen. Też nie wiadomo, jak one będą sobie radzić. Istnieją opracowania, które pokazują, że wiele gatunków drzew występujących w Polsce będzie miało problemy z powodu postępującego ocieplenia. Szczegółowe określenie krajobrazu naszego kraju za 10 lat jest jednak trudne, choć jedno mogę stwierdzić na pewno...

Tak?

Nie będzie to krajobraz basenu Morza Śródziemnego. Często spotykam się z takimi opiniami, ale to po prostu nieprawda. Nawet jeśli temperatury będą na podobnym poziomie, to Polska tylko w pewnym kawałku graniczy z Morzem Bałtyckim, więc nie ma szans, by było u nas tak, jak obecnie jest we Włoszech czy w Hiszpanii. Powtórzenie tych samych warunków jest niemożliwe. Zresztą zmiany w Bałtyku też będą bardzo poważne. Bardzo prawdopodobnym zjawiskiem jest choćby wymieranie dorszy. Już można zaobserwować zmniejszanie się tej populacji spowodowane tym, że Morze Bałtyckie robi się coraz cieplejsze i mniej zasolone, a to nie są warunki na składanie ikry przez dorsza. 

Ale może w cieplejszym klimacie to pojawią się nowe gatunki? 

Tak. Ale niekoniecznie nam się one spodobają. Już obserwujemy, że w Europie zwiększają się zasięgi występowania komarów przenoszących egzotyczne choroby takie jak malaria czy denga. W Grecji, która kilkadziesiąt lat temu eradykowała malarię, ostatnio ta choroba znowu się pojawiła. U nas również, według niektórych badań, mogą pojawić się egzotyczne choroby takie jak denga.

W trakcie trwającej obecnie kwarantanny pojawiły się wieści z różnych części świata, że absencja człowieka już pomogła środowisku. Czy samo wstrzymanie przez człowieka szkodliwych działań wystarczyłoby do uratowania planety przed katastrofą klimatyczną?

Natychmiastowe zaprzestanie spalania paliw kopalnych na pewno by pomogło, jeśli chodzi o zatrzymanie wzrostu temperatury Ziemi w długim terminie. Teraz mamy do czynienia co najwyżej z pewnym spadkiem emisji. Być może w kilku miejscach zmniejszenie aktywności ludzi pozwoliło śmielej wkraczać zwierzętom na różne tereny. Jednak po pierwsze to jest sytuacja wyjątkowa, po drugie przypadkowa. Do „uratowania” planety potrzebujemy strategii i dobrze zaplanowanych na wiele lat działań.

Wśród osób nastawionych proekologicznie pojawiła się hipoteza, że pandemia koronawirusa to odpowiedź Ziemi na szkodliwą działalność człowieka. Takie stwierdzenia mają jakąkolwiek podstawę w faktach?

Odpowiedź to może za dużo powiedziane, ale pandemia koronowirusa na pewno ma związek z wieloma działaniami ludzi, które są szkodliwe dla środowiska naturalnego. Polowania na dzikie zwierzęta, niszczenie lasów i innych ekosystemów, wkraczanie ludzi i zwierząt domowych na nowe obszary, przemysłowe hodowle zwierząt to czynniki, które zwiększają ryzyko „przeskoku” patogenów na ludzi. Przypomnę zresztą, że nie tylko COVID-19 pochodzi od dzikich zwierząt, także np. gorączka krwotoczna Ebola.

W ostatnich latach mieliśmy do czynienia z wieloma medialnymi wydarzeniami związanymi z ochroną środowiska, które wykreowały ekologów-celebrytów takich jak Greta Thunberg. Faktycznie pomagają sprawie?

Moim zdaniem dobrze, że takie osoby się pojawiają. One często docierają do środowisk, które na co dzień nie interesują się ekologią. Naukowcy od 50 lat próbują nagłośnić problem globalnego ocieplenia. Występowali w mediach, apelowali do rządów, pisali listy otwarte, robili konferencje naukowe. Zróżnicowanych działań było naprawdę wiele, a mimo to bardzo słabo przebijało się to do opinii publicznej. Naukowcy są bardzo hermetyczną grupą i nawet największe sławy mają stosunkowo niewielką grupą odbiorców.

Aż pojawiła się Greta Thunberg i poruszyła ludzi, którzy dopiero dzięki niej zainteresowali się tematem katastrofy klimatycznej. Ona operuje innym językiem, korzysta z innych kanałów dotarcia do odbiorców, a jednocześnie cały czas opiera się na wiedzy naukowej. I widać tego efekty, bo bez zaangażowania Grety nie doszłoby raczej do młodzieżowych strajków klimatycznych.

Ale więc jednak jest nadzieja?

Widać, że zmienia się nie tylko klimat Ziemi, ale także klimat do poważnej rozmowy na temat globalnego ocieplenia. Europa zaczęła rozmawiać o wprowadzeniu tzw. Zielonego Ładu i wytyczeniu zupełnie nowej strategii dla gospodarki. Kilka lat temu wątpiłam w podjęcie takiej dyskusji. Postawa społeczeństw rozwiniętych też wydaje się coraz bardziej uświadomiona. Nawet w Chinach coś dzieje się w temacie walki ze zmianami klimatu. Niektóre ich programy ekologiczne mogłyby nas zadziwić, jak choćby projekt zalesiania górskich zboczy, żeby spowolnić erozję i zmywanie gleby do rzek. Na świecie w sumie dzieje się dużo pozytywnych rzeczy, ale nie tak szybko i na tak dużą skalę, jakbyśmy sobie życzyli.