Komunikowanie globalnego ocieplenia przez liczby, porównania i probabilistykę nie ma większego sensu, również jeśli chodzi o polityczny wymiar takiej komunikacji. Dlaczego mówię o politycznym wymiarze? Ponieważ wiemy, że globalne ocieplenie istnieje, że jest następstwem działań człowieka. Wiemy również mniej więcej, jakie będą skutki, jeżeli będziemy kontynuować dzisiejszy model rozwoju oparty na eksploatacji paliw kopalnych (nawiasem mówiąc, powoli od tego modelu odchodzimy; państwa rozwinięte dość sprawnie ograniczają swoje emisje, jednak wciąż jest to za mało). Będzie to skutkowało coraz bardziej gwałtownymi zjawiskami pogodowymi oraz tym, że na świecie powstaną naprawdę duże tereny na tyle gorące, że trudno będzie w nich żyć (a mówiąc precyzyjniej: nie będzie się opłacało tam żyć). Wiedząc, jaka jest stawka w tej grze, wiemy również, że musimy im przeciwdziałać, zanim uderzą w nas z całą mocą. Globalne ocieplenie jest więc kwestią polityczną, ponieważ wdrożenie programów ograniczenia emisji nie obędzie się bez regulacji państw i instytucji międzynarodowych. A to z kolei nie obędzie się bez poparcia społecznego.