Myślałem, że gry jednoosobowe są passe. Sprawdziłem Ghost of Tshusima na PC i znów cieszę się z grania
Przez ostatnie kilka lat mimo coraz to nowszych i pozornie lepszych nowych gier praktycznie nie ogrywałem nowości. Wolałem uruchomić kilka meczyków w tytułach multiplayer i nie angażować się w gry jednoosobowe. Jednak Ghost of Tsushima na PC zmieniła moje myślenie.
Dzisiaj w erze social mediów wszystko jest szybkie. Pionowe wideo i TikToki, YouTube Shortsy, content w internecie stworzony dla widza, który ma problem z utrzymaniem uwagi na jednej czynności przez kilkanaście minut. Osobiście nie lubię tej części internetu, mimo że jestem z pokolenia, które się wychowało na tym wynalazku. Mimo wszystko stałem się jego częścią, ale po tej growej stronie.
Kiedyś więcej grałem w gry, ale to chyba u każdego tak wygląda, że im jest starszy, tym mniej może sobie pozwolić na tego typu rozrywkę. Przez ostatnie kilka lat ograłem od A do Z dosłownie kilka większych tytułów, które wychodziły – Assassins's Creed Mirage, God of War, The Last of Us Part 1 oraz Marvel's Spider-Man (na komputery osobiste). Pojawiały się jeszcze inne produkcje, które uruchomiłem dosłownie na chwilę, po czym je porzucałem (m.in. Starfield, Star Wars Jedi Ocalały). Było jednak to raczej granie bez większego entuzjazmu, zaangażowania w historię, świat przedstawiony w produkcji. Na wszystkich tych tytułach spędziłem ok. 60 godzin, czyli nie za dużo. Przeszedłem, skończyłem, zapomniałem, tyle.
Gry sieciowe są (trochę) jak TikTok
Dlaczego wcześniej wspomniałem o erze "szybkości"? A to dlatego, że jestem fanem gier Multiplayer. Poniekąd wychowywałem się na sieciówkach, które to z zasady były mniej wymagające dla sprzętu i nawet przysłowiowy "ziemniak" mógł sobie z nimi poradzić. Gry sieciowe typu Counter Strike, Valorant, League of Legends są trochę jak TikTok. Nie potrzebują większego zaangażowania do zwykłego grania – uruchamiasz, grasz szybki ok. 30-minutowy meczyk i kończysz. Nie potrzebujesz śledzić fabuły, ulepszać postaci długimi godzinami, czy eksplorować wielkiego świata gry. Szybka wygrana lub przegrana – nie ma nic pomiędzy.
Oczywiście zależy jak się patrzy na granie – są osoby, które uruchamiają kolejne "meczyki" bez większego zastanowienia, dla samego grania. W moim przypadku wygląda to trochę inaczej, bo nie mam w zwyczaju grywać samemu (zamiast tego wolę uruchomić rozgrywkę z paczką znajomych). Nie mam w tym celu – unikam też bezmyślnego scrollowania TikToka w nieskończoność.
Mimo tego przez ostatnie lata zdecydowanie więcej czasu spędziłem na graniu w gry sieciowe. Zdecydowanie dłużej niż ostatnie trzy gry jednoosobowe, które przeszedłem w ostatni rok, może dwa. Jako że gry sieciowe wymagają mniejszego zaangażowania, myślałem że te jednoosobowe są przereklamowane (a przynajmniej dla mnie). To jednak jeden z wielu mechanizmów, które trzymają ludzi przy grach typu Counter Strike czy League of Legends. Idea prostoty, krótkich meczów, zamienia się w ciągu roku w dziesiątki jak nie setki godzin. Mimo tego, że te gry od lat są praktycznie identyczne – oczywiście, z mniejszymi zmianami w mechanikach, ale cel gry się nie zmienił.
Sprawdziłem nowego Ghost of Tsushima na PC i znów cieszę się z grania
Od premiery Ghost of Tsushima na komputery minęły 3 tygodnie – gra bowiem została wprowadzona na popularne sklepy typu Steam oraz Epic Games 16 maja. Nie będę ukrywać, że czekałem na tę produkcję już od dłuższego czasu, aż się pojawi na komputery – to moje klimaty – Japonia, samurajowie, walka.
Przez pierwsze dwie godziny gry trochę sceptycznie podchodziłem do produkcji i myślałem, aby jej nie zwrócić (na Steamie, jeśli nie przekroczy się mniej więcej progu 2 godzin, można ubiegać się o zwrot). Początkowo powróciła do mnie niechęć do gier singleplayer, lecz ta produkcja zmieniła moje myślenie.
Nie grałem w oryginalną wersję na PS4 (konsolowcem nie jestem), więc nie mam bezpośredniego porównania, ale jestem pewien, że to, co dali twórcy (Sucker Punch Productions) oraz zespół Nixxes Software, który zajął się przeportowaniem gry na komputery jest czymś więcej niż tylko portem. Studio już wcześniej przerzuciło kilka dużych produkcji Sony na komputery – m.in. Marvel's Spider-Man Remastered czy Horizon Zero Dawn oraz Horizon Forbidden West. Zrobili to przede wszystkim bardzo dobrze, bo gra działa wyśmienicie.
Ja ogrywam produkcję na komputerze opartym o komponenty AMD – procesor Ryzen 5 5600 oraz kartę graficzną Radeon RX 6700 XT. Jest to średniopółkowa konfiguracja, a i tak w rozdzielczości 1440p przy bardzo wysokich ustawieniach graficznych bez żadnych dodatków uzyskuję ponad 60 kl./s. Ale producenci od dnia premiery zaimplementowali również szereg usprawniaczy – FSR 3 z techniką generowania klatek, która może działać bez użycia technik skalowania. Z techniką skalowania Intel XeSS (w trybie wysoka jakość) oraz FG uzyskuję już ok. 80-90 kl./s.
Z kolei gracze posiadający karty graficzne NVIDIA z serii RTX 4000 mają do dyspozycji również DLSS 3 z opcją generowania klatek oraz co ważne – techniką NVIDIA Reflex, która zmniejsza opóźnienia w grach. Rozwiązanie nie jest tak ważne, jak w grach sieciowych typu Valorant czy CS:GO, ale i tak jest miłym dodatkiem – szczególnie jeśli gra się na najwyższym poziomie trudności, w którym to przeciwnicy są największym wyzwaniem.
Dlaczego o tym mówię? Ponieważ optymalizacja oraz obecność dodatków ulepszających rozgrywkę na premierę jest bardzo ważna. Nie wiem, czy pamiętacie port The last of us Part 1, który na początku został zrealizowany tragicznie. Idea płacenia ponad 250 zł za produkt, który nie spełnia naszych oczekiwań, również zniechęca do grania w tytuły jednoosobowe. W przypadku gier multiplayer wiemy, że jeśli mamy dobry sprzęt, to otrzymamy dobrą wydajność i zero problemów z bugami, wyłączaniem się gry itd.
Wiele dzisiejszych gier na premierę jest półproduktami (ekhem PayDay 3, Redfall, Skull and Bones), które najczęściej nie kosztują mało – szczególnie na konsole. I jak tu czerpać radość z gier, kiedy to wydajemy niemałe pieniądze, a okazują się totalnymi średniakami wartymi co najwyżej ułamek kwoty.
Z kolei dobrze zrealizowane porty na komputery – szczególnie gier, które już na konsolach PlayStation zbierały świetne oceny to zupełnie inna sprawa. Każda wydana złotówka jest tego warta – szczególnie że w cenie 259 zł dodają do gry jeszcze dodatek, który rozszerza czas rozgrywki o dodatkowe godziny. W przypadku innych twórców gier to do dodatku (czy tam season passa) trzeba dopłacić kolejne 150 zł do wersji rozszerzonej.
Czuję się trochę, jakbym powrócił do 2015/2016 roku i znowu uruchomił świetnego polskiego Wiedźmina 3. Tyle że w innej, trochę bardziej japońskiej odsłonie przedstawiającej średniowieczną Japonię, a nie polsko-europejskie realia. Znów cieszę się z tzw. grindu, eksplorowania mapy, odkrywania coraz to kolejnych miejsc na mapie, ulepszania postaci oraz walki z elektronicznymi przeciwnikami. Myślałem, że całkowicie porzucę świat gier jednoosobowych na rzecz "TikTokowych" meczyków w gry sieciowe, ale wszystkie składowe Ghost of Tsushima sprawiły, że częściej będę zaglądał do świata gier.
Będę jednak sięgał po sprawdzone produkcje – porty, remastery, remake gier, aby znowu nie zrazić się do grania. Czekam na Assassin's Creed Shadows, która notabene wydaje się konkurencją dla Ghost of Tsushima.
Więcej na temat gier przeczytasz na Spider's Web: