REKLAMA

Te "światełka" zaskoczyły mnie dwa razy. Spróbowałem i chcę je mieć

Wrażenia z użytkowania Hue Festivia można podzielić na dwa etapy. Pierwszy etap to szok, natomiast drugi - też szok. Przy czym, na szczęście, są to dwa zupełnie różne szoki.

Te "światełka" zaskoczyły mnie dwa razy. Spróbowałem i chcę je mieć
REKLAMA

Zanim jednak przejdziemy do szoków, może zajmijmy się najpierw tym, co to w ogóle jest.

REKLAMA

Philips Hue Festivia - czyli... co?

 class="wp-image-5033636"

Czyli, w największym skrócie, "świetlna girlanda". Albo w jeszcze większym uproszczeniu - masa LED-ów zamontowanych na jednym "kablu", które możemy powiesić w dowolnym miejscu, ułożyć w dowolny kształt, a potem podłączyć do zasilania i sprawić, że taki ciąg LED-ów zapali się takimi kolorami, jakie nam się tylko zamarzą.

"Dowolne miejsce" nie jest przy tym przesadą - jak najbardziej z Hue Festivia można korzystać w warunkach zewnętrznych, przy czym zalecany zakres temperatur to od -20 do 40 stopni Celsjusza. Sam zasilacz spełnia przy tym normę IP44, więc lepiej nie szaleć z jego lokalizacją, natomiast girlanda oferuje już IP54, więc tutaj możemy dać się ponieść. Zasilacz ma też ten plus, że teoretycznie jest w stanie obsłużyć do 30 W poboru mocy, co oznacza, że poradzi sobie np. z dwiema girlandami średniej długości (o tym za chwilę).

Wracając jeszcze na chwilę do samej girlandy - w dużym stopniu przypomina ona klasyczne "zestawy światełkowe", które pewnie masa z czytelników przez lata wieszała na choinkach czy przed domami. Tyle tylko, że tutaj - jak to w przypadku Hue bywa - nie jesteśmy skazani na jeden kolor lampek, który wybieramy przy zakupie. Całością sterujemy z aplikacji i bez kozery przepiszę ze strony producenta, że do dyspozycji mamy "milion odcieni światła białego i kolorowego", co w tłumaczeniu na język użytkownika brzmi: możesz ustawić dowolny kolor, jaki chcesz. Albo dowolną kombinację. Albo dowolną kombinację z gradientami. Albo dowolną kombinację z animacją. Albo w sumie cokolwiek. Jedyne, czego nie można zrobić, to sterować oddzielnie pojedynczymi LED-ami. Ale o tym wszystkim za chwilę.

Czyli, zamykając ten fragment kolejnym "w skrócie", mamy do czynienia z naszymi ulubionymi światełkami "na sznurku", ale wersji współczesnej - takiej, która dogada się z naszym telefonem albo którą zintegrujemy z Apple Dom czy Google Home.

To teraz można przejść do pierwszego szoku.

Tak, to kosztuje.

 class="wp-image-5033621"

Do wyboru są trzy wersje długości:

  • 8 metrów, 100 LED-ów;
  • 20 metrów, 250 LED-ów;
  • 40 metrów, 500 LED-ów;

Uzupełniając jeszcze zestaw informacji, mój testowy egzemplarz był wersją środkową i 20 m dotyczy tutaj długości samej grilandy z LED-ami, z pominięciem długości przewodu zasilającego, na którym między poszczególnymi LED-ami jest 8 cm, a same "stożki" z LED-ami mają 3 cm wysokości. Przewód zasilający? 4,4 m długości, czyli spokojnie możemy poprowadzić zasilanie w wielu przypadkach z wnętrza domu - zresztą sam tak zrobiłem.

Gdzie więc miejsce na szok? W momencie sprawdzania ceny. Początkowo, kiedy rozpakowywałem paczkę ze światełkami, poprosiłem dziewczynę, żeby zerknęła, ile to kosztuje. Usłyszałem odpowiedź i zbyłem ją "e, dobra, niemożliwe, tak to se sam mogę sprawdzić". Okazało się jednak, że miała rację.

Najtańsza wersja, czyli 100 LED-ów i 8 metrów, kosztuje - zgodnie ze stroną producenta - 579 zł. Za testowaną przeze mnie wersję trzeba zapłacić już 1059 zł, a za 40 metrów i 500 LED-ów - dość porażające 1729 zł. Z tego co sprawdziłem, to aktualnie właściwie wszystkie odmiany da się kupić wyraźnie taniej, ale i tak mowa o co najmniej drogawym produkcie, niezależnie od wszystkiego.

Trochę więc bez przekonania przystąpiłem do instalacji, uznając, że mam do czynienia z drogim sprzętem, którego i tak nie docenię.

Myliłem się.

Szok numer dwa? To jest... naprawdę dobre.

 class="wp-image-5033618"

Początkowo, żeby nie marznąć przy instalacji na dworze, zainstalowałem Hue Festivia w domu, po prostu rozwieszając girlandę na świeżo co wbitych gwoździach. Cały proces nie był przesadnie trudny, ale do tego przewód jest na tyle lekki, że nie wymagał specjalnych zabiegów wspomagających i nawet montowanie go na rowerze (musiałem spróbować) czy delikatnych gwoździach nie generowało żadnych problemów. Jeśli więc planujecie powiesić te światełka na choince - droga wolna.

 class="wp-image-5033648"

Przy okazji luźna obserwacja - Hue Festivia nie daje takiego efektu ciągłości jak np. klasyczne taśmy LED i im bliżej siebie przeciągniemy poszczególne "przewody", tym lepszy dadzą efekt. W związku z tym tych 20 testowych metrów, które początkowo wydawały się ogromem, wystarczyły "zaledwie" na sensowne pokrycie większości sufitu w pomieszczeniu o wymiarach około 5x4 m.

Podłączenie lampek do aplikacji Hue i dalej do Apple Dom było potem wyłącznie formalnością. Mogłem usiąść na kanapie i dumać, czy taki zestaw za takie pieniadze ma sens.

Co zaskakujące - miał.

 class="wp-image-5033657"

Moja instalacja wprawdzie była daleka od chociażby akceptowalnej, ale "klimatyczny" efekt nawet delikatnego świecenia Hue Festivia - szczególnie w pomieszczeniu, które zdecydowanie cierpi na ciemność - był fantastyczny. Nie będę tutaj silił się na porównania, że nagle miałem nad głową gwieździste niebo, ale... było po prostu przyjemnie. Dodatkowe punkty świetlne subtelnie oświetlały sufit i dawały wrażenie, że całe pomieszczenie jest trochę bardziej przytulne oraz trochę bardziej jaśniejsze.

 class="wp-image-5033639"

Do tego całość wspaniale zintegrowała się z i z aplikacją Hue oraz resztą świateł, które mam w domu, i z Apple Dom. W rezultacie np. uruchomienie wybranej sceny kolorystycznej dodawało jeszcze więcej klimatu, natomiast automatyczne włączanie o wybranej porze - tj. w okolicach zachodu słońca - szczególnie w takie paskudne dni jak obecnie dodawało jeszcze trochę światła. Na plus w tym miejscu mogę zaliczyć też to, jakie jest to światło. Tak, Hue Festivia potrafi być dość jasna i intensywna, ale nigdy nie jest to bezczelne, mocne świecenie. Kolory i intensywność są przyjemnie przytłumione i... subtelne, dzięki czemu łatwo jest uniknąć wrażenia tandety.

Z minusów - początkowo miałem cwany plan, żeby lampkami ozdobić mój rower, który na razie i tak czeka na lepszą pogodę, a byłyby z tego przyjemne zdjęcia. Niestety Hue Festivia - z racji konstrukcji oraz względnie sztywnego miejscami przewodu - jest umiarkowanie przyjazny, jeśli chodzi o precyzyjne przewlekanie. Owinięcie girlandą słupa, budynku, drzewka świątecznego czy czegokolwiek - zero problemu. Precyzyjne przeplatanie między szprychami - to już tak średnio.

 class="wp-image-5033633"

I w skrócie: myślałem, że takie śmieszne świetlne kropki nic nie zmienią w tym pomieszczeniu. A potem trudno było mi w nim siedzieć, kiedy lampki były wyłączone albo kiedy zostały wyniesione na dwór.

Tak, sprawdziłem też, czy przeżyją niezbyt złotą polską jesień.

 class="wp-image-5033642"

Dobra wiadomość jest taka, że nawet pomimo zbliżonych do zera albo lekko ujemnych temperatur, opadów deszczu, a niedawno także i śniegu, całość nadal działa sprawnie, nawet jeśli okres testowy był dość krótki.

Zła wiadomość jest natomiast taka, że jeśli będziecie demontować Hue Festivia i montować je w innym miejscu, to zdecydowanie najlepiej jest je na coś nawinąć. W przeciwnym razie "taśma" tworzy kształty, których nie zna współczesna geometria i odwiedza wymiary, których nie jest w stanie pojąć ludzki umysł. Podpowiadam - kawałek kartonu z opakowania wystarczy, żeby temu zaradzić.

 class="wp-image-5033627"

I w tym miejscu pojawił się drobny problem. Nie, nie z instalacją, bo ta przebiegła bez problemów. Problem był z tym, że rozwiesiłem - dość luzno - Hue Festivia na belkach nad miejscem, gdzie przesiaduję przez większość roku na ogrodzie. Lubię to miejsce, ale w letnie, ciepłe noce, robi się zaskakująco ciemne. Ok, może ciemność w nocy nie jest zaskakująca, ale zdecydowanie robi się mniej przyjemnie.

 class="wp-image-5033603"

Hue Festivia właściwie całkowicie rozwiązuje u mnie ten problem. Powieszone na belkach daje bardzo przyjemną, kolorową - wedle naszych potrzeb - poświatę i w razie czego zapełnia puste niebo odpowiednimi kropeczkami. Do tego generuje tyle światła, że oprócz oświetlenia nastrojowego mamy dodatkowo trochę światła na podłoże (belki w tym przypadku są na wysokości około 3-3,5 m), więc latem to miejsce będzie i przytulnie wyglądać, i nie wywrócę się o coś, czego nie zauważę.

Zresztą np. na poniższym zdjęciu widać, że LED-y potrafią rozświetlić delikatnie np. ścianę za sobą:

 class="wp-image-5033624"

Z kolei bliżej przytwierdzone do belek potrafią dać świetne, punktowe oświetlenie, które nawet w nocy wyciąga strukturę drewna.

 class="wp-image-5033609"

Oczywiście nie jest to ten typ i moc światła, którym chciałbym np. oświetlić sobie podjazd czy trudniejszy fragment ścieżki do domu, ale momentami sprawdzałem, jak wyglądałby taki pas ułożony przy ziemi i wyglądało to naprawdę bardzo nastrojowo, podobnie zresztą jak oświetlanie w ten sposób elementów konstrukcyjnych czy ściany.

 class="wp-image-5033594"

Albo nawet zastanych na miejscu roślin:

 class="wp-image-5033612"

Właściwie to to, co w ten sposób oświetlimy, zależy tylko i wyłącznie od nas oraz naszych pomysłów - mając oczywiście w pamięci, że to oświetlenie dekoracyjne, a jego własności użytkowe są dość ograniczone. Z drugiej strony - przynajmniej można sobie zrobić ładny bokeh, niekoniecznie wychodząc daleko od domu.

 class="wp-image-5033618"

Oczywiście Hue Festivia nie byłoby Hue, gdyby "po prostu świeciło"

Z poziomu aplikacji możemy więc wybierać nie tylko niemal dowolne kolory, którymi ma świecić cały pas, ale też zestawy kolorów (3 do wyboru), które będą płynnie przechodzić jeden w drugi, które mogą być ułożone liniowo, być rozproszone albo być prezentowane w formie lustrzanego odbicia ich kolejności. A gdyby tego wciąż było mało, to do wyboru mamy cały pakiet gotowych efektów i tutaj muszę się do czegoś przyznać.

Właściwie nigdy w życiu nie korzystałem z żadnych form animacji oświetlenia, uważając, że wygląda to tandetnie. W przypadku Hue Festivia przypadkiem włączyłem przy konfiguracji tryb "Kominka" i tak, spodobało mi się, nie będę się tego wstydził. Cały efekt - podobnie jak samo światło - jest subtelny, przyjemny dla oka i będę się upierał, że mieszczący się w granicach dobrego gustu. Do tego ta subtelność sprawia, że nie przeszkadza, kiedy jest aktywny "w tle", a i mi zdarza się czasem, leżąc na kanapie, dla relaksu patrzeć, jak kolejne diody delikatnie rozjaśniają się, przygasają i minimalnie zmieniają kolor.

A do tego wszystkiego dochodzi przecież jeszcze synchronizacja z zewnętrznymi usługami i synchronizacja z samym ekosystemem Hue - pozwalającym ustawić np. konkretne sceny kolorystyczne dla kilku albo kilkunastu świateł Hue, które znajdują się w tym samym pomieszczeniu.

Tak, jest w czym wybierać.

I może to trochę tłumaczy wysoką cenę.

Od strony technicznej, użytkowej i "klimatycznej" - Hue Festivia są fantastyczne, a do tego przygotowane "w dobrym tonie", dzięki czemu nie biją swoim blaskiem i nachalnymi kolorami po oczach, a zamiast tego dają dużo przyjemniejszą i bardziej relaksacyjną "poświatę". Nie sądziłem, że kiedyś to napiszę, ale to świeci po prostu "premium" i podejrzewam, że to nie jest przypadkowy efekt.

Do tego światełka można montować i w domu, i na zewnętrz - np. w zależności od pory roku i potrzeb - i nic nie stoi na przeszkodzie, żeby raz były dekoracją salonu, raz naszej ogrodowej altanki (o ile mamy w niej prąd, oczywiście), a potem może i choinki. I żeby było jeszcze piękniej, wszystkim możemy sterować z telefonu, więc nie ma potrzeby bawić się np. w kilka różnokolorowych "taśm" czy girland - jedna wystarczy na wszytkie okazje.

Przy tym wszystkim jednak nie da się zignorować. Tak, przyznaję się bez bicia, że w w możliwościach, które daje Hue Festivia, jestem zakochany bez pamięci i kiedyś na pewno powieszę je porządnie(j), bo daje to po prostu dużo radości. Z drugiej strony - 1000 zł to po prostu sporo. I choć pewnie w końcu dokonam takiego zakupu, to raczej nie będzie to przesadnie łatwa i lekka decyzja.

Hue Festivia - zalety:

  • świetne, subtelne światło;
  • to po prostu robi cudowny klimat - i w domu, i poza nim;
  • multum opcji kolorystycznych, opcja tworzenia "trzypunktowych" gradientów i naprawdę przyjemnych animacji;
  • integracja z ekosystemem Hue i np. Apple Dom;
  • bezbłędne działanie;
  • odporność na warunki zewnętrzne (choć zasilacz w ograniczonym zakresie);
  • 4 m przewodu zasilającego powinny wystarczyć.
REKLAMA

Hue Festivia - wady:

  • jeśli będę zamawiał, to z zamkniętymi oczami (żeby nie widzieć ceny);
  • przewód trochę zbyt sztywny, żeby ultra-precyzyjnie przeplatać go między drobnymi elementami (da się, ale jest zniechęcająco niewygodnie);
  • przewód potrafi się abstrakcyjnie zaplątać (należy go nawijać na coś - wtedy jest dobrze);
  • żeby było ładnie, najlepiej, żeby przewód był zawieszony "gęsto", a to oznacza wydatki.
REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA