Big Tech niczym dilerzy narkotyków. Tak Satya Nadella ograł Joe Bidena
Ustępujący prezydent Stanów Zjednoczonych zwrócił się do Microsoftu z apelem o położenie większego nacisku na cyberbezpieczeństwo. Microsoft zareagował, kopiując strategie opracowane jeszcze dekady temu przez Billa Gatesa. Uzależniając od siebie amerykańską administrację w sposób niemalże dosłowny.
Rok 2021 był rokiem trudnym dla amerykańskich służb wywiadowczych. Tego roku bowiem doszło do poważnych naruszeń bezpieczeństwa ze strony hakerów działających na zlecenie rządów Rosji, Chin i Iranu. Ówczesny prezydent Stanów Zjednoczonych, Joe Biden, zdecydował się wówczas wezwać prezesów największych amerykańskich firm informatycznych - w tym Microsoftu, Amazona, Apple’a i Google’a - na dywanik. By ci wytłumaczyli się z bieżących problemów z cyberbezpieczeństwem i zaproponowali jakiś plan naprawczy.
Systemy informatyczne wykorzystywane przez amerykańską administrację publiczną w dużej mierze opierają się na rozwiązaniach Microsoftu. Nie są to jednak rozwiązania nowoczesne: amerykańska administracja, podobnie jak polska, ma ograniczony budżet ze środków publicznych. Nadella zaproponował więc proste i pozornie tanie rozwiązanie. Administracja publiczna nie będzie za wiele zmieniać, a sam Microsoft przeniesie ją za darmo na nowoczesną infrastrukturę, w ramach brania odpowiedzialności za niewystarczające zabezpieczenie klasycznych rozwiązań, wykorzystywanych wówczas w administracji.
To też jest ciekawe:
Joe Biden nie rozumie? Zatwierdził umowę, która wywraca finansowanie publicznego IT na głowę
Microsoft zobowiązał się do wykonania świadczeń o wartości 150 mln dol. w ramach rzeczonej modernizacji, zaś sam prezydent mógł ogłosić kolejne polityczne zwycięstwo. Problem w tym, że nowoczesne IT funkcjonuje na nieco innych zasadach niż dotychczas stosowane. Polega na hostowanych w chmurach aplikacjach i usługach, co samo w sobie nie jest jeszcze większym problemem - Azure od dawna spełnia rządowe standardy.
Sęk w tym, że usługi te rozliczane są przez Microsoft w zależności od konsumpcji. Im więcej dany użytkownik wykorzysta zasobów chmury, tym wyższa opłata. Część systemów administracji już od pewnego czasu polega na subskrypcjach, ale i na nią Microsoft znalazł rozwiązanie: aktualizację do wyższych planów Microsoft 365, z większą liczbą produktów do ochrony danych.
W momencie gdy pula 150 mln dol. podarowanych przez Nadellę administracji publicznej się wyczerpała, Microsoft zaczął wystawiać rachunki. Co gorsza, bez łatwej możliwości redukowania tego kosztu. Poszczególne podmioty, w tym Biały Dom czy Departament Obrony, dopiero co przeszły modernizację. Kolejna zmiana systemu informatycznego w tak krótkim czasie z praktycznego i ekonomicznego punktu widzenia nie jest możliwa.
Microsoft pytany przez dziennikarzy ProPublica, którzy jako pierwsi opisali sprawę, broni ustami swojego rzecznika sytuacji twierdząc, że wypełnił powierzoną mu misję, będąc transparentnym na każdym etapie realizowana zawartej umowy. Firma podkreśla też dobrowolność wyboru jej rozwiązań a także ich interoperacyjność, za sprawą której Azure, Microsoft 365 i inne usługi Microsoftu współpracują z rozwiązaniami konkurencji. Jednak jak twierdzą eksperci dopytywani przez ProPublica o komentarz, to jest proste tylko z technicznego punktu widzenia. Kultura organizacji - na dziś zorientowana wokół Microsoftu - jest znacznie trudniejsza do zmiany i potencjalnie bardziej kosztowna.
Satya Nadella niczym Bill Gates. To ta sama biznesowa agresja
Umowa zawarta z Microsoftem ma znamiona praktyk monopolistycznych i jest aktualnie analizowana przez niezależnych prawników, po jej wyjściu na światło dzienne. Microsoft przy tym wydaje się bezpieczny, przy założeniu że oświadczenie rzecznika nie jest fałszywe i że przy sprzedaży nie doszło do dodatkowo nielegalnych działań. Jeśli ktokolwiek, oskarżonym może być sama administracja o marnotrawienie pieniędzy publicznych i złamania prawa opisującego zasady konkurencyjności.
Z tego wszystkiego Nadella musiał sobie zdawać sprawę już w 2021 r., gdy udawał się na spotkanie z prezydentem. Przybył przygotowany, z konkretną ofertą, balansującą na granicy biznesowej etyki i prawa. Trudno się dziwić, rolą prezesa jest reprezentowanie interesów inwestorów firmy, a w ich interesie leżą jak największe wpływy finansowe.
Ciekawie jest jednak obserwować jak Nadella coraz częściej swoimi działaniami zadaje kłam kreowanemu przez Microsoft wizerunkowi swojego prezesa. Pod powierzchownością empatycznego lidera-filozofa kryje się wyrachowany biznesmen, który nie boi się naginać zasad. Wszak zasada pierwsza działka gratis jest Microsoftowi dobrze znana jeszcze z czasów Billa Gatesa.
Jak widać niezmiennie się sprawdza.