Zarabiają kilkusetkrotnie więcej od twórcy bomby atomowej. Ci gówniarze to nowa superelita
Gdy 24-letni badacz sztucznej inteligencji, Matt Deitke, odbierał telefon od Marka Zuckerberga prawdopodobnie nie spodziewał się, że stanie się symbolem najbardziej szalonych wojen o umiejętności i talent w historii technologii.

CEO Mety oferował mu początkowo 125 mln dol. za cztery lata pracy - sumę, która przekracza całe budżety niektórych państw. Gdy młody naukowiec odmówił Zuckerberg podwoił stawkę do 250 mln dol., z możliwością otrzymania 100 mln już w pierwszym roku.
Żeby lepiej zobrazować skalę tego wynagrodzenia warto porównać je z tym, co zarabiał J. Robert Oppenheimer podczas kierowania Projektem Manhattan. Ojciec bomby atomowej otrzymywał około 12 tys. dol. rocznie, co odpowiada dziś około 190 tys. dol. Oznacza to, że młody badacz AI zarobi 327 razy więcej niż twórca broni, która zmieniła losy świata. Pierwszy człowiek na Księżycu, Neil Armstrong, zarabiał około 27 tys. dol. rocznie (244 tys. w dzisiejszych pieniądzach) - Deitke zarobi więcej w trzy dni niż Armstrong w cały rok gigantycznego skoku dla ludzkości.
Czytaj też:
Nowe plemię cyfrowych miliarderów
Dzisiejsza wojna o talenty AI przypomina bardziej draft w NBA niż tradycyjne rekrutacje w branży tech. Młodzi naukowcy są traktowani jak gwiazdy sportu - z tą różnicą, że w przeciwieństwie do NBA firmy AI nie mają górnych limitów wynagrodzeń. Stephen Curry, jeden z najlepiej opłacanych koszykarzy świata, ma kontrakt warty 215 mln dol. na cztery lata - o 35 mln mniej niż otrzymał Deitke od Mety.
Nie jest to przypadek odosobniony. OpenAI oferuje swoim najlepszym badaczom ponad 10 mln dol. rocznie, podczas gdy Google DeepMind wyciąga papiery wartości 20 mln dol. na rok dla topowych talentów. Anthropic płaci swoim inżynierom badawczym od 340 tys. do 690 tys. dol., a to tylko podstawowe wynagrodzenia bez bonusów i akcji.
Powstaje nowe pokolenie superelity - dwudziestolatkowie, którzy zarabiają więcej niż dyrektorzy wielkich korporacji. Ci młodzi ludzie, często wywodzący się z pokolenia Z, dorastali z iPadami w rękach praktycznie od urodzenia. To pierwsza generacja, która nigdy nie widziała świata bez smartfonów i sztucznej inteligencji. Ich naturalnym środowiskiem są nowoczesne technologie, a algorytmy są dla nich tak oczywiste jak dla wcześniejszych pokoleń były książki.
Szaleństwo skali inwestycji
Liczby powodują zawrót głowy. Meta, Amazon, Alphabet i Microsoft planują wydać łącznie 400 mld. dol. w bieżącym roku na infrastrukturę AI - to więcej niż cały budżet obronny Unii Europejskiej. Morgan Stanley prognozuje, że w latach 2025-2028 na chipy, serwery i centra danych zostanie wydane 2,9 bln dol. Dla porównania, cały program Apollo kosztował 257 mld w dzisiejszych pieniądzach - dziesięć razy mniej niż planowane wydatki na AI w ciągu najbliższych czterech lat.
Zuckerberg buduje obecnie centra danych o mocy kilku gigawatów - jeden gigawat może zasilić około 800 tys. domów. Pierwszy z nich, nazwany Prometheus, ma zostać uruchomiony w przyszłym roku. Budujemy fabryki sztucznej inteligencji - komentuje Zuckerberg, który osobiście zaangażował się w rekrutację.
Generacyjna przepaść bogactwa
Różnica w zamożności między najbogatszymi milenialsami a resztą ich pokolenia jest największa w historii. Podczas gdy przeciętny przedstawiciel tego pokolenia ma 30 proc. mniej majątku w wieku 35 lat niż baby boomers w tym samym wieku, 10 proc. najbogatszych milenialsów ma 20 proc. więcej bogactwa niż najzamożniejsi baby boomers.
Ta przepaść będzie się tylko pogłębiać. Najbogatszy 1 proc. ludzkości zgarnia już 66 proc. nowo tworzonego bogactwa od 2020 r., a przeciętny miliarder zyskuje 1,7 mln dol. na każdy dolar zarobiony przez osobę z dolnych 90 proc. W przypadku specjalistów AI ta dysproporcja będzie jeszcze bardziej drastyczna.
Kulturowe tsunami
Młodzi badacze AI nie tylko zarabiają kosmiczne sumy - zmieniają też zasady gry. Wielu z nich korzysta z nieformalnych agentów i doradców, dokładnie jak gwiazdy sportu. Negocjują twardo, grają na konkurencji między firmami i nie wahają się odrzucić ofert wartych setki milionów, jeśli nie podobają im się warunki pracy.
Matt Deitke początkowo odrzucił pierwszą ofertę Zuckerberga, bo wolał zostać przy swoim startupie. Podobnie inni badacze odrzucają ogromne sumy od Mety, bo wolą niezależność i możliwość wpływania na rozwój AI na własnych warunkach. Niektórzy nie chcą pracować nad narzędziami, które finalnie mogłyby służyć tylko Instagramowi czy Facebookowi.
To pokolenie, które dorasta w przekonaniu, że technologia może zmienić świat - i mają rację. Ich badania nad sztuczną inteligencją mogą prowadzić do przełomów bardziej znaczących niż bomba atomowa czy lądowanie na Księżycu. Ale w przeciwieństwie do Oppenheimera czy Armstronga, którzy służyli krajowi, ci młodzi ludzie pracują dla prywatnych korporacji, a ich lojalność jest do kupienia za odpowiednią cenę.
Przyszłość należy do dwudziestolatków
Historia pokazuje, że rewolucje technologiczne często dokonują się rękami młodych ludzi. Przeciętny wiek inżynierów NASA podczas misji Apollo 11 wynosił 28 lat - dokładnie tyle, ile dziś ma przeciętny inżynier w SpaceX. Tyle że tamci młodzi ludzie byli motywowani służbą publiczną i rywalizacją z ZSRR. Dzisiejsi młodzi geniusze myślą kategoriami kapitalizmu i opcji na akcje.
Einstein na Princeton zarabiał około 16 tys. dol. rocznie (około 173 tys. w dzisiejszych pieniądzach), Newton otrzymywał 100 funtów rocznie (około 14,6 tys. dol. dziś), a Maria Skłodowska-Curie zarabiała 10,4 tys. dol. w przeliczeniu na współczesne pieniądze. Wszyscy razem zarabiali mniej w roku niż niektórzy dzisiejsi badacze AI w tydzień.
Nie dziwi więc, że młodzi, utalentowani absolwenci rzucają wszystko dla kariery w AI. Dlaczego studiować fizykę teoretyczną za marne akademickie pensje, skoro można zarobić setki milionów dolarów, rozwijając algorytmy? Dlaczego poświęcać się nauce dla dobra ludzkości, skoro wielkie korporacje płacą astronomiczne sumy za to samo?
Cena rewolucji
Ta nowa superelita młodych miliarderów niesie ze sobą zarówno nadzieje, jak i zagrożenia. Z jednej strony, ich praca może przynieść przełomy w medycynie, edukacji czy walce ze zmianami klimatycznymi. Sztuczna inteligencja może pomóc rozwiązać wiele problemów społecznych i poprawić jakość życia miliardów ludzi.
Z drugiej strony koncentracja tak ogromnego bogactwa i władzy w rękach kilkudziesięciu dwudziestolatków budzi uzasadnione obawy. Czy demokracje będą w stanie funkcjonować, gdy garstka młodych technokratów będzie kontrolować kluczowe technologie? Czy system polityczny oparty na równości obywateli ma sens, gdy niektórzy z nich dysponują majątkami większymi niż budżety całych państw?
Ci młodzi miliarderzy to nie tylko eksperci od algorytmów - to pokolenie, które dorastało w świecie, gdzie informacje są darmowe, gdzie można zostać miliarderem przed ukończeniem studiów, gdzie granice między wirtualnym a rzeczywistym światem są płynne. Dla pokolenia Z praktyczność i użyteczność są ważniejsze niż tradycyjne hierarchie. Nie mają problemów ze zmienianiem pracy - podobno zmienią ją nawet 17 razy w ciągu życia. Nie onieśmiela ich władza ani autorytet. Jeśli Zuckerberg dzwoni z ofertą 125 mln dol., a ona im się nie podoba, po prostu odkładają słuchawkę i czekają na lepszą propozycję.
Historia pokaże, czy ta rewolucja przyniesie ludzkości więcej korzyści czy szkód. Jedno jest pewne - świat już nigdy nie będzie taki sam. Dwudziestoletni gówniarze z algorytmami w głowach i milionami dolarów na kontach bankowych przepisują reguły gry. A my wszyscy jesteśmy uczestnikami ich eksperymentu.