Chcesz zmienić ludzi? Zacznij szeptać im do telefonu
Już nikogo nie oburza ani nawet nie dziwi, że telefony nas podsłuchują – czas przekuć tę cechę w ich zaletę, a nie wadę.

Jeszcze przed świętami mój TikTok często wyświetlał humorystyczny filmik. Młode pokolenia, które zjechały do domów, wykorzystywały fakt, że ich starsi członkowie rodziny pozostawili na chwilę telefony bez opieki. Kiedy wokół nikogo nie było, zaczęli szeptać do urządzeń następujące hasła: "terapia dla dorosłych, terapia, terapia po 60 roku życia, tania terapia, najbliższa terapia".
Żart jest prosty. Śmieszny, bo w wielu przypadkach prawdziwy. Wszelkie nieporozumienia, waśnie i spory, tak częste w okresie świątecznym, to konsekwencja nieprzepracowanych traum, lęków czy strachów. Nowe pokolenia, które jako pierwsze w rodzinach zaczęły tak naprawdę troszczyć się o swój dobrostan psychiczny, już to wiedzą. Na kozetce zmierzyli się ze swoimi problemami i mają dowód, że to działa. Podobnego lekarstwa życzyliby bliskim, ale ci nie słuchają. To nie dla nich, oburzają się, twierdząc, że kiedyś to żadnych depresji nie było.
Jak więc ściągnąć ich na dobrą stronę? Trzeba użyć podstępu
Z pomocą przychodzi podsłuchujący telefon. Dawno minęły czasy, kiedy z oburzeniem reagowaliśmy na to, że po wypowiedzeniu hasła "żelazko", po chwili na ekranie pojawiały się reklamy. To już nie dziwi, może czasami śmieszy. Zabawna anegdotka: rozmawialiśmy o wyjeździe w góry, a tu, proszę, pokazuje się przytulny pensjonat. Można nawet skorzystać z okazji, bo wydaje się dobrym miejscem w niezłej cenie. Chyba lepiej tak niż jakby telefon miałby nas zasypywać noclegami na Mazurach albo morzem. Przynajmniej dostosowuje się do rzeczywistych potrzeb.
Jeśli nie możesz pokonać przeciwnika, przyłącz się. Algorytmy stały się zbyt mocne, są nierozłączną częścią współczesnego życia. Mają nad nami kontrolę. Możemy wprawdzie nie kliknąć w podstawioną reklamę, nie skorzystać z propozycji, ale na tym nasz wybór się kończy. O odmowę jest jednak trudno, skoro programy wiedzą o nas tak wiele. Znają nasze nawyki zakupowe, dosłownie uczą się zachowań.
A gdyby tak odwrócić sytuację? Filmik z TikToka jest nie tylko dowodem na to, że żyjemy w kulturze terapeutycznej. Pokazuje też, że innej ścieżki w świecie technologii nie ma. Alternatywy nie istnieją, no, może poza jedną: trzeba byłoby wyrzucić smartfon do kosza i przerzucić się na stary sprzęt, który nie ma dostępu do intenretu.
Tak, telefony nas podsłuchują i wiedzą o nas wszystko
Wykorzystają każdą informację przeciwko nam – aby wciskać produkty. Ale co, jeśli tym produktem będzie jednak ten wskazany przez drugiego człowieka? Wystarczy mały akt dywersji, sabotaż. Kilkadziesiąt powtarzanych haseł sprawia, że telefon staje się – znowu! – narzędziem w naszych rękach. To on wykonuje polecenia, nie odwrotnie.
Kabaretowa scenka pokazuje trudną do zrealizowania fantazję o przejęciu kontroli nad technologią, wykorzystywania jej do własnych celów. I to na dodatek tych dobrych – chodzi w końcu o to, aby np. rodzice zainteresowali się ważnym tematem. To my możemy mieć wpływ na rzeczywistość, a nie filmiki czy treści, które wcześniej właściciele telefonów konsumowali. To wszystko wymaga podstępu, sprytu, ale koniec końców nie jest tak trudne do zrealizowania.
Zastanawiając się nad tym prostym, żartobliwym filmikiem, możemy zobaczyć dość przykre rzeczy. Ta kontrola jest oczywiście pozorna. Na dodatek samo zachowanie jest przyznaniem, że technologia wygrała. Nie jesteśmy w stanie zmienić zasad gry. Możemy co najwyżej szukać wyłomu. Zostają partyzanckie ataki, działanie z ukrycia. Cóż nam pozostało? Może rodzic, dziadek albo wujostwo zobaczy reklamę, kliknie, przeczyta artykuł, da się przekonać? Niewielki kamyczek potrafi wywołać wielką lawinę. Nie szkodzi spróbować.
Wiemy, że dla wielu osób to, co zobaczą na ekranie telefonu, jest prawdą objawioną. Ekspert wypowiadający się w podkaście musi mieć rację, bo bez powodu by go nie zaproszono. Filmik, który się wyświetla, mówi prawdę, bo dlaczego miałby ktoś kłamać? Z tego samego powodu wpis w komentarzach jest tak samo wiarygodny, jak artykuł naukowy. A może nawet bardziej, bo nikt nad autorem nie miał żadnej kontroli, mógł sam połączyć kropki, działając niezależnie.
Nie uciekniemy od fałszywych reklam, zachęcających do inwestycji, więc trzeba użyć tej samej taktyki, ale do bardziej szczytnych celów. Szukać sposobów, żeby gdzieś wcisnąć nasz, dobry punkt widzenia. Skierować narrację na właściwe tory. Nic prostszego – wystarczy przechytrzyć algorytmy. Namieszać im w głowie.
Wyobraziłem sobie, że gdzieś na świecie jest inny użytkownik TikToka, który widzi podobną scenkę, ale rozgrywającą się w myśl odmiennego scenariusza. Oto syn wychodzi z pokoju i przez nieuwagę zostawia telefon na stole. Szybko podbiegają rodzice i zaczynają rzucać własne czary. "Jak znaleźć partnerkę po 30 roku życia, dlaczego późne rodzicielstwo jest groźne, psiecko nie zastąpi ci dziecka" – i tym podobne stereotypowe hasła, pasujące do kabaretowej scenki.
Oczywiście, młody wie jak to działa i nie da się tak przechytrzyć. Tiktokowy oryginał, od którego zacząłem, pokazuje więc jeszcze jedno międzypokoleniowe starcie, tym razem na gruncie technologicznym. Młodzi mają świadomość, jak internet działa, starsi nie – dlatego są bardziej podatni na manipulację. Doskonale zdajemy sobie sprawę, że w rzeczywistości tak kolorowo (a raczej: czarno-biało?) nie jest i wszyscy możemy wpaść w sidła dezinformacji. To jednak na chwilę przestaje się liczyć. Zabawna jest perspektywa, że za pomocą technologii, której zwykle się podporządkowujemy, możemy zacząć działać po naszemu. Ofiara staje się łowcą.
Co się dzieje dalej? Całe to ideologiczne starcie, napięcia, trudności we wzajemnym zrozumieniu drugiej strony – to wszystko nagle przenosi się do chmury. Algorytmy w jednym i drugim telefonie wariują, bo otrzymują sprzeczne informacje. Fundamenty okazały się nie być aż tak solidnymi, z mozołem budowany obraz użytkownika wali się. Sabotaż jednej i drugiej strony się udał.
A tymczasem przy stole użytkownicy siedzą zadowoleni. Unikają trudnych rozmów. Wiedzą, że telefon prędzej czy później załatwi sprawę za nich, podsuwając odpowiednie reklamy, które naprowadzą odbiorców we właściwym kierunku: na kozetkę lub na poszukiwania idealnej matki ich wnuków czy do kościoła. Wreszcie święta się udały – żadnych kłótni i sporów.
To mimo wszystko dość smutny obraz, jeśli jedynym wyjściem jest podstęp. Widocznie doskonale zdajemy sobie sprawę, że żadna rozmowa, nawet spokojna i racjonalna, nie doprowadzi nas do szczęśliwego porozumienia. Zrozumienie nie jest możliwe. Trzeba liczyć na skołowane algorytmy, które na skutek sprytnego przekrętu, podstawiają oczekiwane treści. Tylko one mogą wpłynąć na drugiego człowieka, tylko z ich pomocą możemy do kogoś dotrzeć. Bo już nie my. Już dawno nie my.







































