Gównowacenie. Słowo roku 2025
Jeśli miałbym pod koniec 2025 r. podsumować jednym słowem stan internetu i świata nowych technologii, to byłoby nim „enshittification”, czyli po naszemu „gównowacenie”. No i wystarczyły dwa lata rewolucji AI, żebym chciał przemielić na żyletki te cholerne clankery. Meatbag aż myśli o dobrowolnym podpięciu się do Matriksa.

Półtorej dekady temu, jeszcze zanim na stałe dołączyłem do redakcji Spider’s Web, na łamach serwisu pojawił się mój wpis gościnny zatytułowany „Cały internet jest w wiecznej wersji beta”. Już wtedy psioczyłem na to, iż po zainstalowaniu (rzekomo) finalnych wersji oprogramowania coraz częściej czuję się jak tester, ale bez wynagrodzenia. To się jednak zmieniło. Dziś się czuję tak cały czas.
„Gównowacenie” moim słowem roku 2025
Jest coś poetyckiego w tym, iż w filmie „Matrix” maszyny wybrały jako setting metawersum dla organicznych bateryjek rok 1999. Właśnie ten okres uznały za kulminacyjny etap rozwoju ludzkiej cywilizacji, po którym zaczęliśmy toczyć się po równi pochyłej. A ja, patrząc z perspektywy czasu, mam na oczach nostalgiczny filtr, aczkolwiek po trosze zacząłem rozumieć punkt widzenia Cyphera.
Patrząc na rozwój sieci na początku tego tysiąclecia, nazywanej wówczas szumnie „web 2.0”, nie wierzyłem w poprawę stanu rzeczy, no ale w najczarniejszym scenariuszu nie zakładałem, iż dotrzemy do momentu, w którym znajdujemy się dziś. W sieci przyjął się termin „enshittification”, czyli po naszemu „gównowacenie”, tudzież „gównoizacja”. Doczekał się nawet hasła w Wikipedii:
Neologizm zaproponowany przez Cory’ego Doctorowa w 2022 r., oznaczający obniżanie się jakości produktów oraz usług internetowych, z powodu chęci zysku aż do ich śmierci - za Wikipedią
Warto dodać, że angielskie słowo „enshittification” zostało uznane za słowo roku 2023, aczkolwiek w mojej bańce zjawisko nie dotykało mnie wtedy jeszcze na co dzień. Dzisiaj nie znajduję lepszego na opisanie tego, co serwują nam ci najlepiej opłacani deweloperzy i inżynierowie vibe-code’ujący sobie radośnie w tych najbogatszych korporacjach zarabiających na naszych danych.
Padła nawet ostatnia ostoja stabilności w postaci Apple’owego rezerwatu.
Korzystam z urządzeń marki Apple od ponad 10 lat i zawsze je ceniłem sobie za oprogramowanie, na którym faktycznie mogłem polegać. Niestety to już pieśń przeszłości. W ostatnich latach zdarzały się mniejsze lub większe wpadki, ale w tym roku firma przeszła samą siebie. Minęły miesiące od premiery systemów iOS, iPadOS, watchOS i macOS w wersji 26, a nadal mają one masę błędów.
No i już nawet pal sześć, jeśli bugi związane są z zupełnie nowymi funkcjami - ale zaczęliśmy cofać się w rozwoju. Sytuacja, w której po premierze nowej wersji systemu napędzającego komputery do pracy przestaje działać poprawnie Finder, czyli narzędzie do zarządzania plikami, jest kuriozalna. Do tego ten cały Liquid Glass jest niedorobiony i niedopracowany niczym będąca obiektem drwin Siri.
Co prawda macOS 26.2 w wersji Release Candidate naprawia najbardziej wkurzający błąd związany z Finderem, ale nadal interfejs po przejściu w Dark Mode potrafi się wysypać. Z kolei w iOS 26.2 RC cały czas obsługa Dysku Google w apce Pliki jest skopana, a tak jak iPadOS 26.2 RC poprawił multitasking, tak pojawiły się tam nieobecne wcześniej problemy z animacjami. Już nawet Justin Bieber ma dość.
Witryny www, komunikatory, gry wideo, przeglądarki, całe systemy operacyjne - chciałoby się sparafrazować mem, iż dziś już wszędzie łączymy teorię z praktyką, bo nic już nie działa, a nikt nie wie dlaczego. Prawda jest jednak jeszcze smutniejsza. Przez skórę czujemy, że to wszystko wina pogoni za pieniądzem napędzana nierealnymi oczekiwaniami inwestorów. No i AI.
Marnym pocieszeniem jest to, iż u konkurencji Apple’a nie jest wcale lepiej.
Mój redakcyjny kolega, Maciej Gajewski, jest entuzjastą rozwiązań ze stajni Microsoftu i też od długiego czasu klnie pod nosem; sam na laptopie do gier straciłem dostęp do ustawień akumulatora, a to problem opisywany na forach od co najmniej dwóch lat. Firma z Redmond zapisała chyba już wszystkich swoich użytkowników, prywatnych i biznesowych, do jakiejś nowej, tajnej wersji programu Windows Insider.
Eksplorator plików w Windowsie z kolei spuchł, a Microsoft nie potrafi go naprawić. Zamiast tego pudruje trupa poprzez preload, a w kolejnej aktualizacji zrobił z trybu ciemnego stroboskop. Discord, jedna z najpopularniejszych platform do komunikacji, wprowadza z kolei mechanizm auto-kill, bo nie umie okiełznać memory leaków. I to wszystko na przestrzeni zaledwie kilku tygodni.
Meta też zalazła mi za skórę, a ubicie natywnej aplikacji do obsługi komunikatora Messenger sprawiło, że zacząłem tęsknić za Gadu-Gadu. Twitter po przejęciu przez Elona Muska i przemianowaniu na X również stał się gorszy, bo tu PWA też działa słabo, a oficjalna apka - wcale. No a takie Trello od tygodni nie wydało aktualizacji eliminującej pożeranie zasobów w wyniku bugów w Electronie…
Na tym etapie nie śmieszy mnie już nawet żart, że „niewykorzystany RAM to zmarnowany RAM”, skoro to wszystko dzieje się w cieniu dramatycznych podwyżek cen pamięci operacyjnej i pamięci masowej typu SSD. Firmy odpowiedzialne za rozwój tej całej sztucznej inteligencji kupują wszystko, co fabryki wyprodukują. No a jeśli przy AI już jesteśmy, to tutaj to już w ogóle witki opadają.
Zaraz za „enshittification” czai się „clanker”.
Pojawienie się w przestrzeni publicznej „gównowacenia” zbiegło się w czasie z boomem na sztuczną inteligencję. ChatGPT został udostępniony pod koniec 2022 r. na gruzach metawersum podszytego NFT wszedł do mainstreamu oraz mocno namieszał. Wszystkie biznesy, od największych korporacji, przez te z sektora MŚP, aż po jednoosobowe działalności gospodarcze, chcą tu uszczknąć coś dla siebie.
Jak grzyby po deszczu powstają kolejne LLM-y i generatory fake’owych obrazów, których twórcy najpierw bezczelnie ukradli cały internet, a teraz zalewają go falą AI-slopów, czyli niskiej jakości sztucznie wygenerowanej treści podszytych halucynacjami. Powoli zaczynamy wpadać w spiralę, w której sztuczna inteligencja zaczyna mielić treści wytworzone przez inne lub wręcz to samo SI.
Sprawdź inne nasze teksty z tego roku, które są przykładem gównowacenia:
- Google popsuł YouTube Premium. Tak możesz je naprawić
- Wielka awaria, leży pół internetu. Nie odświeżaj, nic to nie da
- Kupujesz bilet i nawet nie wiesz, czy go masz. Mandaty się sypią
- Ok, Google. Dlaczego Asystent Google od kilku dni nie działa?
- Netflix po cichu wyrzucił ważną funkcję. Będzie jej brakować
- Windows zwariował. Jeśli nie musisz, nie włączaj komputera
Najbardziej boli mnie zaś chyba to, że w duchu mitycznej optymalizacji procesów eliminowane są sukcesywnie interfejsy organiczne w Biurach Obsługi Klienta. Chaty obsługują boty, a zanim uda nam się porozmawiać na infolinii z żywym człowiekiem, mijają wieki. W sieci funkcjonuje już obraźliwe słowo „clanker”, bo meatbagi zrozumiały, że wolą nawet naturalną głupotę od sztucznej inteligencji.
No i nic dziwnego, skoro doczekaliśmy czasów, w których nawet lodówka musi mieć w nazwie AI, a do tego potrafi wystraszyć na śmierć osobę chorą psychicznie. Niczym przysłowiowa gotowana żaba obudziliśmy się w cyberpunku, tyle że w prawdziwym świecie korporacyjnych wojen nie będą prowadzić w Polsce ze sobą Arasaka z Militechem, tylko nomen omen Żabka z Allegro. Albo innym InPostem.







































