REKLAMA

Poszedłem na przystanek i się zdziwiłem. Tak utrudnia się życie pasażerom w Polsce

Nie trzeba być wykluczonym cyfrowo emerytem, aby zobaczyć, że nowoczesne rozwiązania mogą odbić się czkawką.

Poszedłem na przystanek i się zdziwiłem. Tak utrudnia się życie pasażerom w Polsce
REKLAMA

Pojechałem do Pabianic po magnes. Towarzystwo Miłośników Dziejów Pabianic postanowiło w ten sposób uhonorować jeden z moich ulubionych budynków, z jego fantastyczną elewacją pokrytą blaszanymi kwadratami. Odbiór pamiątki był doskonałym pretekstem, by przejść się po mieście i raz jeszcze doznać niesamowitego uczucia, jakim jest jednoczesny zachwyt i przerażenie wywołane tym, że w wielu miejscach od lat nic się nie zmieniło.

REKLAMA

Kiedy już skończyłem szwendanie się po starych śmieciach, uznałem, że wrócę inaczej niż przyjechałem: nie tramwajem, a pociągiem. W aplikacji zobaczyłem, który autobus dojeżdża na dworzec i udałem się na przystanek. Piękno nowoczesności: możesz nie znać dobrze miasta, nie wiedzieć gdzie są przystanki, nie mieć pojęcia dokąd jeździ 3, a gdzie 5, a i tak trafisz gdzie chcesz.

Nowoczesność pokazała mi też swoją drugą twarz

Na miejscu okazało się, że w aplikacji, z której zwykle korzystam, biletów kupić nie można.

Miasto najwyraźniej z tym programem nie współpracuje. Na szczęście dostrzegłem plakat, że w Pabianicach można kupować bilety za pośrednictwem innego kanału. Doczytałem na rozkładzie również to, że autobus dojeżdżający do linii tramwajowej łączącej miasto z Łodzią honoruje bilety tamtejszego MPK. Zmieniłem plany, kupiłem bilet w mojej aplikacji i wróciłem do domu tramwajem.

Zacząłem się jednak zastanawiać, w jakiej sytuacji bym się znalazł, gdyby tędy nie jechał autobus, w którym łódzkie bilety również obowiązują. Zapewne nie zdążyłbym ściągnąć innego programu, założyć konta itd. Nie śmiałbym całego procesu przeprowadzać w autobusie, bo przecież nie znam obowiązujących w Pabianicach zasad. Np. w Łodzi, jeśli nie kupisz e-biletu zaraz po wejściu do pojazdu możesz zostać ukarany mandatem. Musiałbym więc spędzić dodatkowe 20, 30 min czekając na kolejny pojazd. Owszem, przez własny błąd, bo nie dowiedziałem się, który operator sprzedaje bilety w mieście. O tym, czy wyprawa do innej miejscowości powinna zmuszać nas do sprawdzania w sumie banalnych spraw, zastanowię się za chwilę.

Mogło być przecież gorzej

W żadnej aplikacji nie mógłbym kupić biletu, bo miasto uznałoby, że nie jest jeszcze aż tak nowoczesne. Musiałbym więc liczyć na to, że w pojeździe będzie biletomat. Ale czy na przystanku taka informacja jest? Nie rzuciła mi się w oczy. Być może to kwestia tego, że prędzej znalazłem interesujące mnie kwestie i wiedziałem co robić dalej, ale w zasadzie nigdzie nie spotkałem się jeszcze z takim komunikatem. A w sumie to powinna być norma: pamiętaj, że w autobusach i tramwajach są biletomaty. Mieszkańcy pewnie to wiedzą, ale co z gośćmi?

Mógłbym kupić bilet papierowy. Ale gdzie? Nie w kiosku, bo te przecież niemal całkowicie odeszły, jak zauważa Magdalena Okraska w felietonie Spider’s Web+. W sklepie? W ostatnich latach częściej widziałem karteczki z napisem „brak biletów”, nawet w tych klasycznych sklepach, a nie należących do dużej sieci. Nie mówiąc już o tym, że nie zawsze sklep jest blisko przystanku. Jeżeli dobrze zna się okolicę, mniej więcej wiadomo, gdzie się udać. W nowym otoczeniu już tak kolorowo nie jest.

Biletomat? W Pabianicach – mieście nie aż tak małym – jest ich raptem pięć. Wcale nie lepiej jest w Łodzi czy ogromnej śląskiej aglomeracji, gdzie znajdziemy ok. 140 maszyn. A tamtejszy ZTM obsługuje... 7 tys. przystanków.

W rozmowie z portalsamorzadowy.pl mieszkanka Żor opisywała swoją sytuację z podróży właśnie po śląskiej aglomeracji. Na przystanku nie było biletomatu ani tym bardziej kiosku:

Telefon, który posiadam, nie ma połączenia z internetem. Pytałam więc współpasażerów, czy ktoś ma bilet papierowy, który mogłabym od niego odkupić, niestety bezskutecznie. Bałam się, że będę musiała wysiąść, choć zupełnie nie znam miasta. Pewna młoda osoba, która jechała w moim kierunku, zaproponowała, że kupi bilet w swojej aplikacji

Można mieć telefon, ale co z tego, jeśli okaże się, że biletomat jest daleko, a w sklepie nie można płacić kartą. Albo będzie zamknięty, albo po prostu nie będzie sprzedawał biletów. Urządzenie w autobusie czy tramwaju to z kolei loteria: nawet jeśli znajdziemy maszynę, to nie wiadomo, czy będzie działać.

Wystarczy znaleźć się w innym mieście, ba, pewnie nawet na osiedlu, na którym rzadziej się bywa, by w losowej sytuacji (np. błąd w aplikacji) mieć poważny kłopot z zakupem biletu na przejazd komunikacją miejską. Wiem, brzmi to jak wymysł, typowy problem pierwszego świata, ale to pokazuje istotną wadę transportu publicznego.

Powinien być przyjazny, a można mieć wrażenie, że wszędzie rzuca kłody pod nogi. Szczególnie, jeśli jesteś obcy. System trzeba poznać, przyzwyczaić się do jego humorów i wtedy można podróżować. Jeśli stawiasz pierwsze kroki może zdarzyć się tak, że przez te pozorne niedogodności nigdy do tramwaju czy autobusu więcej nie wrócisz. Po dodatkowym czekaniu? Po spacerze po nieznanym osiedlu w poszukiwaniu sklepu sprzedającego papierowe bilety? „Hej Google, znajdź najbliższą szkołę jazdy” – i na tym skończy się przygoda z komunikacją publiczną.

Jak nieprzyjazne są systemy w komunikacji miejskiej pokazuje przykład polskich kolei

Przewoźnicy sprzedają swoje bilety wszędzie, gdzie się da – podejrzewam, że niedługo będzie to możliwe nawet w aplikacjach streamingowych (i będzie miało to sens: jedziesz na koncert swojego ulubionego artysty? Kup bilet PKP Intercity…). To operatorzy wychodzą po pasażera i chcą ułatwić mu życie. Wiedzą, że skoro ma swój ulubiony program to nie będzie instalował kolejnego, żeby pojechać konkretnym pociągiem. Dlatego to oni się zgłaszają, a nie pasażer. I to działa: pasażerów na kolei przybywa. Nie twierdzę, że to wyłącznie zasługa szerokiego dostępu do e-biletów, ale już na tym kroku polskie pociągi pokazują nową, uśmiechniętą twarz.

Na dodatek wcale nie mamy sygnałów, że w przypadku komunikacji miejskiej będzie lepiej. Już na etapie planowania warszawskiego rewolucyjnego systemu nie wiadomo, co z papierowymi biletami. To znaczy miasto zapewnia, że będą, ale czy ogólnodostępne?

Wcale nie uważam, że stary kartonik byłby lepszy, ale chodzi o wybór i przede wszystkim równe szanse zakupu. Jeśli miasta przechodzą na e-bilety i na inne nowoczesne systemy, to powinny uczynić, żeby ich kupowanie było proste, logiczne i łatwo dostępne - również wtedy, gdy chce się zapłacić gotówką. Obecnie takiej komfortowej sytuacji nie mamy. Stawia się na cyfrowe bilety zabierając papierowe, ale premiuje wyłącznie jeden sposób transakcji: poprzez aplikacje. A ty się, pasażerze, martw i szukaj tej odpowiedniej.

Na Spider's Web piszemy więcej o komunikacji publicznej:

REKLAMA

zdjęcie główne: Margy Crane / Shutterstock

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA