Amerykanie i Sowieci pojechali po bandzie. Historia z zimnej wojny mrozi krew w żyłach
Niedawno doszło do incydentu z udziałem okrętów wojennych Chin i Stanów Zjednoczonych w Cieśninie Tajwańskiej na Morzu Południowochińskim. Chińska jednostka przeszła tuż przed dziobem amerykańskiego niszczyciela USS Chung-Hoon co uznawane jest na całym świecie za akt wrogi i agresywny.
Zdarzenie to nie oznacza oczywiście, że dwa mocarstwa stanęły na krawędzi wojny. Wbrew pozorom takie zachowania nie należą wcale do niespotykanych. Wrogie bądź nieprzychylne sobie państwa często grają sobie na nerwach pozwalając sobie na różne zaczepki. Do różnych incydentów dochodzi nawet w kosmosie! O ile nie ma na skutek nich ofiar śmiertelnych ani zniszczeń, wszystko jest traktowane jako swoisty wentyl bezpieczeństwa.
12 lutego 1988 roku, schyłek Zimnej Wojny, Morze Czarne
Poprzednia rywalizacja mocarstw – USA i ZSRR – znana jako Zimna Wojna również miała swoje epizody, gdy dochodziło do małych utarczek między okrętami dwóch państw. Nie mówię tu o poważnych sytuacjach, jak np. w czasie Kryzysu Kubańskiego i blokady morskiej Kuby, gdy Marynarka Wojenna Stanów Zjednoczonych (US Navy) zablokowała dostęp do tego wyspiarskiego kraju okrętom ZSRR.
Mam na myśli incydent z 12 lutego 1998 roku, który wydarzył się na Morzu Czarnym. Wtedy to krążownik USS Yorktown i niszczyciel USS Caron przekroczyły liczącą 12 mil morskich granicę wód terytorialnych Związku Radzieckiego, wokół Krymu. Istotnie, Konwencja Narodów Zjednoczonych o prawie morza z 1982 roku stanowi, iż wody terytorialne są uważane za suwerenne terytorium państwa, chociaż obce statki zarówno wojskowe i cywilne mają prawo przepływać przez nie „w sposób nieszkodliwy” lub przepływać tranzytem przez cieśniny, jeśli zmierzają one z jednego punktu na wodach międzynarodowych do drugiego.
To właśnie mieli zamiar zrobić Amerykanie. USS Caron przepłynął około 7 mil morskich, a USS Yorktown 10 mil od radzieckiej bazy morskiej w Sewastopolu. Obydwa okręty skierowały się na wschód. USS Caron miał na pokładzie okrętowy system przeczesywania przestrzeni sygnałowych, obsługiwany przez 18-osobową załogę związaną z amerykańską Agencją Bezpieczeństwa Narodowego (NSA). System ten był w stanie rejestrować dane z sowieckich radarów obronnych i kanałów komunikacji.
Na reakcję Rosjan nie trzeba było długo czekać. Sowieci wysłali niszczyciel i lekką fregatę klasy Mirka II, a także cywilne statki z oficerami i urządzeniami nasłuchowymi KGB na pokładzie. Radziecka fregata Bezzavetnyy przechwyciła (czyli zbliżyła się osiągając tę samą prędkość) USS Yorktown, a fregata SKR-6 dokonała przechwycenia USS Caron. Oba okręty, mniejsze niż ich amerykańskie odpowiedniki, wysłały pod adresem amerykańskich okrętów jasny sygnał, wzywający je do oddalenia się od radzieckich wybrzeży. Rosjanie zagrozili też, że w przeciwnym wypadku "uderzą" w amerykańskie jednostki.
Amerykanie zignorowali rosyjskie wezwania, twierdząc, że mają pełne prawo do przejścia przez wody terytorialne ZSRR i nikomu nie zagrażają. W związku z tym, około godziny 10 rano czasu lokalnego SKR-6 otarł się (uderzył to zbyt duże słowo) o USS Caron. Efektem tego były zadrapania na kadłubie amerykańskiego okrętu. O wiele poważniejsze skutki miało starcie drugiej sowieckiej jednostki – fregaty Bezzavetnyy z USS Yorktown, do którego doszło kilka minut później.
Amerykański okręt doznał uszkodzeń kadłuba oraz dwóch wyrzutni przeciwokrętowych pocisków manewrujących Harpoon. Rosjanie z kolei stracili kotwicę. Kilkakrotnie sowieckie okręty namierzały również jednostki amerykańskie systemem radarowym służącym do naprowadzania rakiet przeciwokrętowych.
Po tym kontakcie, amerykańskie okręty kontynuowały swój kurs ze stałą prędkością wokół Krymu przez mniej więcej dwie godziny, aż opuściły wody ZSRR około południa. Wspomniałem we wstępie, że takie incydenty nie należą do rzadkości. Dwa lata wcześniej te same dwa okręty US Navy, dokonały podobnego przejścia w tym samym miejscu. Wtedy jednak Sowieci jedynie obserwowali ich ruch, a jedyną ich reakcję była złożona później nota protestacyjna.
Wszystko rozeszło się po kościach
Jak wspomina emerytowany dziś Jerry Hendrix, członek załogi jednego z amerykańskich okrętów, który dosłużył się stopnia kapitana marynarki wojennej:
Takie przejście wymaga od przepływającego statku, w tym przypadku amerykańskiego, utrzymania kursu i prędkości, podczas gdy na Sowietach spoczywał obowiązek nawiązania kontaktu z amerykańskim okrętem w możliwie najbezpieczniejszy sposób, a następnie podjęcia próby wykorzystania własnej masy, silników i sterów, aby usunąć nas z drogi. Byliśmy w stanie utrzymać nasz kurs pomimo faktu, że Sowieci próbowali nas usunąć. Pomimo niebezpieczeństwa związanego z fizycznym kontaktem między naszymi okrętami, wykazano się wysokim stopniem profesjonalizmu.
Pomimo niewielkich szkód jakich doznały okręty obydwu stron, incydent z 1988 roku, jak stwierdził były dowódca sił morskich USA w Europie James Foggo „okazał się w pewnym sensie przełomowym wydarzeniem". Doprowadził on do zawarcia kilku porozumień dotyczących potencjalnie niebezpiecznych spotkań na morzu pomiędzy USA i ZSRR. Wcześniej, już w 1972 roku uzgodniono ograniczenie stosowanie manewru znanego jako "shouldering ", co można przetłumaczyć jako starcie „bark w bark”.
Incydent z 1988 roku nie umknął również uwadze Chin, które wzięły go pod uwagę w swoim planowaniu strategicznym. To nic nadzwyczajnego. Jak twierdzi Lyle Goldstein, profesor badawczy i ekspert w dziedzinie działań wojennych na morzu w Akademii Marynarki Wojennej USA:
Podobnie jak wszystkie siły zbrojne na świecie, chińscy planiści próbują tworzyć mapy mentalne podstawowych scenariuszy operacyjnych na podstawie przykładów historycznych. To bardzo interesujące, że Chińczycy studiowali przykłady sowieckiej interakcji morskiej. Odrabiają swoją pracę domową.
Chińska analiza z 2015 roku opisała incydent z 1988 roku jako "niebędący negatywnym wydarzeniem dla żadnej ze stron", a co ciekawe, nawet jako "korzystny dla obu stron", ponieważ doprowadził on do zawarcia porozumień w sprawie interakcji między okrętami wojennymi.
To, w obliczu narastających napięć pomiędzy USA i Chinami, pozytywny sygnał. Chińscy dowódcy na pewno rozważyli wszelkie za i przeciw i sądząc po przebiegu niedawnego incydentu w Cieśninie Tajwańskiej, najwyraźniej uznali, że tego typu eskalacja jest jednak zbyt ryzykowna. Miejmy nadzieję, że obydwie strony nie zmienią zdania.