Start misji Artemis I nie był taki bezproblemowy jak się wydawało. Co tam się wydarzyło?
Zaledwie kilka dni temu po wielu latach oczekiwania, opóźnień i wątpliwości zobaczyliśmy w końcu jak potężna rakieta Space Launch System uruchamia swoje potężne silniki i wznosi się w niebo, wynosząc ze sobą załogowy statek Orion, który rozpoczyna podróż w kierunku Księżyca i z powrotem. Start wyglądał zaskakująco dobrze. Teraz jednak dowiadujemy się, że aż tak gładko wcale nie było.
Zanim doszło do udanego startu SLS miał już na swoim koncie trzy nieudane próby, do których doszło kilka miesięcy temu. Co więcej, między tymi próbami a faktycznym startem w rakietę stojącą na stanowisku startowym uderzył jeszcze huragan Nicole. Dobrze to zatem nie wyglądało. We wtorek, 15 listopada, kiedy trwały już ostatnie przygotowania do startu, inżynierowie z centrum kontroli misji dostrzegli to, czego widzieć nie chcieli: z jednego ze zbiorników rakiety znowu zaczęło wyciekać paliwo. To właśnie wycieki doprowadzały przy poprzednich próbach startu do anulowania misji, a więc i tym razem natychmiast pojawiło się widmo przerwania procesu odliczania.
Do gry wchodzi „czerwony zespół”
Menedżerowie misji postanowili jednak zaryzykować i spróbować usunąć usterkę na miejscu. W tym celu wezwano wyspecjalizowany zespół techników, który udał się na poziom 0 znajdujący się tuż u podstawy wypełnionej już paliwem rakiety, aby spróbować zatrzymać wyciek paliwa.
Tak prawdę mówiąc, to odwaga astronautów blednie w porównaniu z odwagą techników, którzy są w stanie wejść pod napełnioną ciekłym wodorem 93-metrową rakietę o masie blisko 2500 ton i na miejscu próbują ją uszczelnić. Choć rakieta jeszcze nie leciała - to jak wspominają technicy - już na tym etapie była bardzo aktywna. Wszędzie było słychać naprężenia, dźwięki uwalniania nadmiaru gazów, krótko mówiąc u podstawy rakiety jest trochę przerażająco. Trójosobowy zespół, tzw. red team, był jednak w stanie dokręcić odpowiednie śruby, uszczelniając tym samym zawory, przez które uciekał wodór i bezpiecznie wrócić do centrum kontroli misji.
Koniec końców wychodzi zatem na to, że start budowanej przez ponad dekadę rakiety wartej niemal 25 miliardów dolarów, może zależeć od dokręcenia kilku śrubek na kilka godzin przed startem. Jak widać jednak tym razem się udało i rakieta wystartowała bez żadnych problemów.
Czytaj dalej:
W kwestii tego „bezproblemowego” startu
Rakieta SLS wystartowała bez żadnych opóźnień, wyniosła statek Orion na orbitę, dzięki czemu już w poniedziałek pierwszy od pół wieku załogowy statek kosmiczny znajdzie się 93 km nad powierzchnią Księżyca. To jednak nie jest pełen obraz sytuacji.
Wkrótce po starcie NASA zakazała przedstawicielom prasy fotografowania stanowiska startowego i wieży startowej, z których w podróż do Księżyca wyruszyła rakieta SLS. Skąd taki nietypowy zakaz? Tego NASA już nie ujawniła. Nie zmienia to faktu, że natychmiast pojawiły się nieoficjalne informacje mówiące o tym, że start rakiety poważnie uszkodził wieżę startową i NASA nie chciała psuć udanego startu związanymi z nim problemami.
Oficjalnie NASA potwierdziła jedynie zakaz fotografowania miejsca startu, tłumacząc go przepisami. Nie zmienia to jednak faktu, że obserwatorzy faktycznie potwierdzają sprzątanie mniejszych i większych odłamków w pobliżu miejsca startu.
Czy to stanowi jakiś problem?
To akurat ciężko stwierdzić. Komentatorzy wskazują, że uszkodzenie wieży startowej tak naprawdę nie zagraża misji. Jeżeli SLS wyniósł statek Orion prawidłowo na orbitę i misja przebiegnie bez zakłóceń, to problemu nie ma. Wieżę startową można naprawić przed kolejnym startem SLSa, do którego dojdzie najwcześniej za dwa lata. Nie zmienia to jednak faktu, że w idealnym świecie najlepiej byłoby, gdyby NASA kontrolowała wszystko, co się dzieje na stanowisku startowym podczas startu rakiety. W tym przypadku jednak tak nie było.