Z nieba spadają zużyte rakiety. Naukowcy mówią, że ktoś w końcu którąś oberwie
Od czasu do czasu w mediach pojawia się sensacyjna informacja o tym, że wkrótce na Ziemię niekontrolowanie spadną fragmenty jakiejś rakiety, która po wyniesieniu ładunku na orbitę okołoziemską pozbawiona paliwa wtargnie wkrótce w atmosferę. Jak dotąd takie spadające rakiety jeszcze nikomu krzywdy nie zrobiły, ale wkrótce to się może zmienić.
Jeżeli wydaje wam się, że takie przypadki sprowadzają się tylko do pojedynczych, najgłośniejszych startów np. chińskich ciężkich rakiet Długi Marsz V, to jesteście w błędzie. Naukowcy wskazują bowiem, że tylko w 2020 roku aż 60 proc. startów rakiet orbitalnych wiązało się z niekontrolowanym wtargnięciem w atmosferę mniejszych lub większych fragmentów.
Co się dzieje z takimi szczątkami? Podczas wejścia w atmosferę z dużą prędkością, tarcie o coraz gęstsze warstwy atmosfery sprawia, że większa ich część ulega odparowaniu. Nie zmienia to jednak faktu, że przeciętnie 20 do 40 proc. masy takiego elementu dociera do powierzchni Ziemi.
Rozwój sektora kosmicznego wymusza zmiany
To, że jak dotąd nie doszło do żadnej ludzkiej tragedii związanej ze spadającą z nieba rakietą, nie może być podstawą do zakładania, że tak się nie stanie w przyszłości. Autorzy najnowszego artykułu naukowego wskazują, że wraz z rozwojem sektora kosmicznego w ostatnich latach częstotliwość wysyłania rakiet w przestrzeń kosmiczną gwałtownie rośnie i nie widać żadnych oznak spowolnienia tego trendu.
Jeżeli w kolejnych latach się on utrzyma, i będziemy z roku na rok wysyłać coraz więcej rakiet, to siłą rzeczy coraz częściej z nieba na ziemię będą spadały ich szczątki, powodując coraz większe zagrożenie dla osób postronnych znajdujących się na powierzchni Ziemi. Z tego też powodu koniecznie należy wprowadzić nowe procedury, które miałyby na celu zminimalizowanie takiego zagrożenia.
Firmy wysyłające na orbitę okołoziemską ładunki np. dla NASA muszą zapewnić, że ryzyko uszkodzenia mienia lub odniesienia obrażeń związane ze startem rakiety jest mniejsze niż 1 do 10 000. W rzeczywistości jednak bardzo często firmy otrzymują zwolnienie z tego wymogu, jeżeli zapewnienie takiego poziomu bezpieczeństwa wiąże się ze zbyt dużymi kosztami. Takie zwolnienie zazwyczaj uzasadnia się tym, że ryzyko w przypadku pojedynczej rakiety nie jest przesadnie wysokie.
Jak zauważają autorzy artykułu, jest to błędny sposób myślenia, bo ignoruje skumulowane zagrożenie związane z tysiącami rakiet w ciągu roku. Jeżeli wciąż przy rosnącej liczbie startów, ponad połowa z nich będzie wiązała się ze spadającymi szczątkami, które są w stanie dotrzeć do powierzchni Ziemi, to siłą rzeczy, w końcu ktoś na Ziemi oberwie po głowie.
Najbardziej zagrożeni są mieszkańcy regionów wokół równika.
Analiza ponad sześciuset części rakiet aktualnie znajdujących się na orbicie okołoziemskiej wskazuje, że większość fragmentów pochodzi ze startów, których celem jest orbita geostacjonarna. To oznacza, że wszystkie te szczątki krążą mniej lub bardziej nad równikiem. To z kolei oznacza, że to mieszkańcy krajów znajdujących się właśnie w okolicach równika są najbardziej narażeni na spadające szczątki.
Warto tu podkreślić element pewnej nierówności. Większość rakiet wysyłana jest w kosmos przez kraje znajdujące się daleko od równika. Mieszkańcy tych krajów nie są tak narażeni na negatywne skutki tych startów, jak mieszkańcy krajów, które nawet nie mają własnego sektora kosmicznego. Przypomina to sytuację związaną ze zmianami klimatycznymi. To właśnie mieszkańcy krajów okołorównikowych będą w najbliższych latach i dekadach odczuwać najbardziej skutki ocieplenia klimatu. Problem w tym, że to kraje znajdujące się dalej na północ doprowadziły do tego ocieplenia.
Badacze wskazują, że ryzyko spowodowania śmierci przez spadający z orbity fragment rakiety w najbliższej dekadzie wynosi od 10 do 20 proc. Warto jednak tutaj zaznaczyć, że ofiarą może być zarówno pojedyncza osoba idąca chodnikiem, jak i wypełniony po brzegi ludźmi samolot pasażerski, który pojawi się w nieodpowiednim momencie w nieodpowiednim miejscu.