Ciepła woda roztopi lądolód na Antarktydzie. Zginą tysiące gatunków
Wschodni Lądolód Antarktyczny (EAIS) to największy lądolód na powierzchni Ziemi. Choć powszechnie przyjmuje się, że to jego mniejszy zachodni brat jest bardziej wrażliwy na zmiany klimatyczne, to i on znajduje się w opałach. Najnowsze badania wskazują bowiem, że w jego kierunku zmierzają olbrzymie ilości ciepłej wody. Lód i ciepła woda? To połączenie zwiastuje poważne problemy.
Zachodzące na całym świecie zmiany klimatyczne nie tylko podnoszą średnie temperatury panujące na powierzchni naszej planety, ale także zmieniają dotychczas sprawnie działające systemy cyrkulacji powietrza oraz kierunek, w którym zmierzają liczne prądy oceaniczne. To właśnie ten ostatni aspekt szczególnie martwi glacjologów. Wszystko bowiem wskazuje, że nic co dotychczas obserwowaliśmy nie jest niezmienne. Kiedy w kierunku Antarktydy zaczynają być wypychane cieplejsze wody z wyższych rejonów Oceanu Południowego pojawia się problem.
Wspomniany w tytule lądolód zawiera najgrubszą na Ziemi warstwę lodu, która miejscami osiąga grubość 4800 metrów. To na nim znajduje się zresztą biegun południowy. Naukowcy wskazują, że gdyby cały ten lód uległ stopieniu, poziom mórz na całym świecie wzrósłby o ponad 53 metry.
Już sam fakt pojawienia się cieplejszych wód w okolicach powoduje poważny problem dla całej flory i fauny oceanicznej, która nie jest w stanie tak szybko przystosować się do nowych warunków środowiskowych. W większej skali, rosnące temperatury wody mogą z czasem doprowadzić do destabilizacji lądolodu i zwiększenia tempa jego topnienia. To z kolei sprawi, że EAIS stanie się kolejnym istotnym czynnikiem przyczyniającym się do podnoszenia się poziomu mórz i oceanów na Ziemi, jakbyśmy nie mieli już innych problemów.
O tym, że dużo mniejszy Zachodni Lądolód Antarktyczny topnieje na potęgę i właśnie w ten sposób przyczynia się do wzrostu poziomu mórz wiadomo od dawna. Jeżeli teraz dołączy do niego większy wschodni towarzysz, problemów będzie znacznie więcej.
A tak właśnie niestety się stanie.
Naukowcy analizujący zmiany klimatyczne w regionie Antarktydy na przestrzeni dziewięćdziesięciu ostatnich lat zauważają, że zwiększony poziom emisji gazów cieplarnianych do atmosfery kieruje każdego lata zachodnie wiatry coraz bliżej w stronę Antarktydy. Wiatry te z kolei przynoszą ze sobą ciepłą wodę.
O ile jeszcze pięćdziesiąt lat temu naukowcy przekonywali, że EAIS jest stabilny i za bardzo nie dotyczy go ogrzewanie wód oceanicznych, to już tak nie jest. W dalszej części XXI wieku proces ten - nie oszukujmy się - będzie się jedynie nasilał, prowadząc do coraz większej niestabilności lądolodu. To będzie poważny problem nie tylko dla ludzi, ale także dla całego życia morskiego.
Pojawienie się cieplejszej wody, może wpłynąć chociażby na kryl oceaniczny, który jest istotnym źródłem pożywienia dla pingwinów, fok czy wielorybów. Jeżeli przy dnie oceanicznym, gdzie rozwija się kryl, woda zrobi się dla jego populacji nie do zniesienia, wpłynie to nie tylko na kryl, ale na cały ekosystem od niego zależny.
Co trzeba zrobić?
Odpowiedź jest prosta: należy ograniczyć globalne ocieplenie do 1,5 stopnia Celsjusza w porównaniu z poziomem sprzed ery przemysłowej. To powinno być do zrobienia, wszak ludzkość przekonuje, że jest nawet w stanie terraformować Marsa, gdzie potrzeba zagęszczenia atmosfery, podniesienia temperatury o kilkadziesiąt stopni i dostosowania jej składu chemicznego do tego, czego do życia potrzebuje człowiek. Rzeczywistość jest jednak inna - chcemy się zabierać za manipulowanie zupełnie dla nas nieprzyjazną atmosferą innej planety, podczas gdy na miejscu, we własnym domu, nie jesteśmy w stanie, albo co gorsza, nie chce nam się podjąć wysiłku ograniczenia wzrostu temperatury do poziomu 1,5 stopnia Celsjusza. Zagłado, przybywaj!