Spędziłem trzy tygodnie z odświeżonym Surface Pro X. Microsoft ma przekichane
Wypożyczyłem do testów tablet Surface Pro X drugiej generacji. Tak jak poprzednika, wyposażono go w procesor o architekturze ARM. Wiele się przez ten rok zmieniło. Niestety, głównie po stronie Microsoftu. Bo jego partner sprzętowy jak nie umiał stworzyć porządnego chipa, tak dalej nie jest w stanie.
Wszyscy ekscytujemy się tu pierwszymi komputerami Mac z układami ARM – bo zdecydowanie jest się czym ekscytować – ale nie zapominajmy, że to nie są pierwsze pecety z tego rodzaju procesorami. Nie mam tu też na myśli pierwszych eksperymentów z przeróżnymi odmianami Linuxa – o nich wam już kiedyś opowiedziałem i zachęcam do lektury tamtego materiału. Nawet nie chodzi mi o komputery z Windowsem RT – systemem, o którym nikt już nie pamięta, i słusznie.
Apple’a w pewnym sensie wyprzedził Microsoft. Windows 10 jest zgodny nie tylko z układami o architekturze x86, ale także, od paru lat, z architekturą ARM. Powrót do obsługi tego rodzaju procesorów podyktowany był głównie względami biznesowymi. Microsoft ma szczerze dość zależności od Intela, a gdy decyzja o wprowadzeniu ARM-a na windowsowe pecety zapadała, firma AMD była w kiepskiej sytuacji – rynkowej i finansowej. To na szczęście się zmieniło, AMD jest w świetnej kondycji, ale my dziś nie o tym. Dlaczego nikt nie celebruje zwycięstwa Microsoftu? Wrócimy do tego.
Przesiadka na ARM to potencjalnie dużo więcej korzyści niż tylko przytarcie nosa Intelowi.
Układy ARM cechują się najczęściej dużo wyższą sprawnością energetyczną. W idealnych warunkach typowy procesor ARM zazwyczaj zapewnia więcej mocy obliczeniowej przy tym samym zużyciu energii od odpowiadającego mu układu x86. To dlatego w tabletach czy telefonach komórkowych nie znajdziemy układów x86, a właśnie ARM-y. Dodatkowo, za sprawą tej utrzymującej się od wielu lat specjalizacji, producenci układów ARM nauczyli się integrować w nich bardzo wydajne modemy i moduły sieciowe. Jest jednak jeszcze coś.
Układy Intela korzystają z zestawu instrukcji CISC, podczas gdy układy licencjobiorców ARM-a wykorzystują zestaw RISC. Ten pierwszy został opracowany w zamierzchłych czasach przez Intela, by rozwiązać ogromne zapotrzebowanie na pamięć tego drugiego. Gdy Intel wprowadzał swoje pierwsze procesory na rynek, ceny pamięci były bardzo, bardzo wysokie.
W bardzo dużym uproszczeniu i mocno spłycając temat – wystarczy na potrzeby tego tekstu – CISC zapewnia oszczędności w pamięci, podczas gdy RISC wydajniej przetwarza kolejne instrukcje. Problem z tym wyborem polega na tym, że od czasu pierwszych układów Intela minęło kilka dekad. Ceny pamięci nie są już problemem. Jeszcze się okaże, jakie nowe układy x86 zaproponują nam Intel i AMD. Niektórzy są jednak zdania, że dalszy rozwój x86 to ślepa uliczka. Niezależnie od tego, czy mają rację, przeniesienie Windowsa na ARM mogło okazać się mimowolnie czymś więcej niż tylko biznesowo-wizerunkową decyzją.
Kupowanie smartbooków z Windowsem 10 pierwszej generacji rzadko kiedy było dobrym pomysłem.
Windows 10 na ARM, który działa? I który uruchamia na tym procesorze również inne aplikacje, w tym te skompilowane dla architektury x86? Przy niewielkim narzucie wydajności? To bez wątpienia było imponujące. I rzeczywiście większość obietnic została dotrzymana. Co prawda jest jedno wielkie ale – uruchamianie aplikacji skompilowanych konkretnie pod x86-64 nie było możliwe, działały tylko 32-bitowe programy oraz te skompilowane pod ARM64. Ten istotny brak na szczęście już odchodzi do przeszłości.
Tyle że pierwsze smartbooki z Windowsem 10 pracowały pod kontrolą procesora Snapdragon 835. To była potęga w świecie telefonów komórkowych, jednak na potrzeby nawet podstawowej pracy na PC potrzeba było czegoś dużo lepszego. Cóż z tego, że taki Snapdragon 835 teoretycznie zapewnia wyższą sprawność energetyczną, skoro przeliczenie czegokolwiek zajmuje mu tak długo, że nie tylko praca jest daleka od komfortowej, ale na dodatek samo to oczekiwanie na wykonanie zleconego zadania niwelowało jakiekolwiek możliwe korzyści. Sytuacja powtórzyła się z komputerami ze Snapdragonem 850 (czyli podkręconym 845) – to również był procesor dla telefonów komórkowych, a nie do pecetów.
Qualcomm w końcu wziął się za siebie i stworzył Snapdragona 8cx. Wyszło… no, całkiem nieźle.
Snapdragon 8cx był projektowany od początku z myślą o komput… nie, nie, nie łykajmy tej papki marketingowej. Qualcomm chce, byśmy uwierzyli, że model 8cx ma stricte pecetowy rodowód, co nie jest prawdą – to układ bazujący na mobilnym Snapdragonie 855. Faktem jest jednak, że po raz pierwszy jego producent przyłożył się do opracowania specjalnego, ciut przeprojektowanego SoC, by ten był lepiej dopasowany do specyfiki desktopowego systemu operacyjnego.
Wyszło całkiem nieźle. Komputery ze Snapdragonami 8cx demonami wydajności z pewnością nie były. Wydajności jednak spokojnie wystarczyło do wygodnej pracy z przeglądarką internetową czy aplikacjami biurowymi, co przecież już satysfakcjonuje istotną część użytkowników. Możliwa też była względnie wygodna obróbka zdjęć na amatorskim poziomie. Laptopy z najbardziej energooszczędnymi układami Intela i AMD w końcu zyskały (w teorii, o czym za chwilę) całkiem niezłą konkurencję.
To również był moment, w którym Microsoft zdecydował się zacząć realną promocję windowsowych urządzeń z ARM. Wspólnie z Qualcommem opracował procesor SQ1 – czyli dodatkowo zmodyfikowany układ 8cx celem wydajniejszego przetwarzania aplikacji na procesory x86 – i wpakował go do swojego najpiękniejszego, najlepiej wyposażonego pod każdym innym względem tabletu. Tak narodził się cudowny Surface Pro X, którego miałem przyjemność używać i recenzować rok temu.
Znaczy się z tą przyjemnością to tak różnie bywało.
Subiektywnie byłem zauroczony tym sprzętem. Cieniutki tablecik z rewelacyjnym wyświetlaczem, znakomitą opcjonalną klawiaturą. Responsywny, błyskawicznie łączący się z Siecią (pozostając z nią połączonym również w stanie uśpienia, niczym iPad i podobne mu produkty), a zarazem zapewniający wygodę pracy laptopa. Pod warunkiem, że ma się specyficzne potrzeby i gruby portfel.
Surface Pro X jest efektowny i elegancki, co niestety oznacza, że kosztował fortunę. Był wystarczająco wydajny do większości moich służbowych obowiązków. Oczywiście że nie nadawał się do ciężkiej pracy – aplikacje typu CAD, montaż wideo, wirtualizacja, zaawansowane programowanie to coś, co stanowiło zbyt duże wyzwanie dla układu SQ1. Nikt jednak nie oczekiwał od smukłego tabletu mocy stacji roboczej… choć mógłby być dużo tańszy. Problem leżał jednak nie tylko w cenie.
Gdy testowałem to urządzenie rok temu, dostępność oprogramowania na Surface Pro X była pewnym problemem. W teorii większość aplikacji szybko odnalazłem bądź znalazłem ich odpowiedniki. Większość oprogramowania dla Windows nadal jest dystrybuowana zarówno w 32-, jak i 64-bitowej wersji (przypominam, że wówczas 64-bitowego środowiska dla aplikacji x86 nie było nawet w planach).
W praktyce jednak zawsze prędzej czy później natrafimy na tę jedną jedyną aplikację, której 32-bitowa wersja już nie istnieje. W moim przypadku były to narzędzia do obróbki zdjęć. Surface Pro X wymusił na mnie kompromis w formie konieczności korzystania ze starszej wersji Photoshopa i webowej wersji Lightrooma. Na dodatek w czasie tamtego tekstu aplikacji natywnie skompilowanych pod nowy procesor – a więc o architekturze ARM64 – w zasadzie nie było. Podobnie jak nowoczesnej przeglądarki internetowej, dzięki której praca z aplikacjami webowymi byłaby równie wygodna i bezproblemowa, co z tak zwanymi natywnymi.
W formie i wynikającej z niej użyteczności Surface’a Pro X trudno było się nie zakochać. Podobnie jak w responsywności samego systemu gwarantowanej przez dużą liczbę fizycznych rdzeni procesora czy szybką pamięć. Tablet co prawda nie bił rekordów w czasie pracy bez podłączenia do ładowarki, ale nie zapominajmy, że było to niesamowicie smukłe urządzenie z bardzo dobrym wyświetlaczem. Jestem przekonany, że dowolny odpowiadający SQ1 układ x86 w tym konkretnym urządzeniu zapewniałby dużo gorsze rezultaty.
Nie można jednak było ignorować wydajności energooszczędnego laptopa i braków w dostępności oprogramowania. Nie w momencie, gdy Surface Pro X w zestawie z klawiatura w najbardziej wypasionej wersji kosztował 8,6 tys. zł. Tablet Microsoftu niestety okazał się drogą zabawką dla zamożnych entuzjastów. Godną polecenia im i wyłącznie im.
Przewijamy do teraźniejszości. Pracowałem okrągły miesiąc na Surface Pro X drugiej generacji, nie dotykając się w ogóle do sprzętu z układami Intela bądź AMD.
Nie zamierzam tworzyć osobnej recenzji tego urządzenia. To nie ma sensu, jest ono bowiem identyczne jak pierwszy Surface Pro X. Nie zmieniło się w zasadzie nic – poza procesorem. Surface Pro X pracował pod kontrolą układu SQ1, podczas gdy jego następca pracuje na SQ2. Osoby rozważające zakup tego tabletu odsyłam do mojego wyczerpującego testu sprzed roku. Tu tylko wskażę różnice, jakie wynikają z nowego procesora. Konkretniej, za pomocą wyników benchmarków (wykonałem trzy pomiary i uśredniłem wyniki):
- Geekbench 5: 800 (single core), 3100 (multi-core)
- PCMark 10: 5085 pkt
- 3DMark Night Raid: 7365 pkt
- PCMark 10: po 8 godz. i 45 min. zapętlonego testu poziom naładowania akumulatora spadł z 100 proc. do 20 proc., po czym tablet przechodzi w tryb oszczędzania energii.
By nadać kontekst tym liczbom, uruchomiłem też testy na moim prywatnym Matebooku X Pro z układem Core i5-8250U – czyli energooszczędnej wersji średniej klasy procesora Intela sprzed trzech lat. Geekbench 5: 910 / 3345 pkt. 3DMark Night Raid: 6517 pkt.
Nieźle! A nie zapominajmy, że Surface Pro X nie ma aktywnego chłodzenia, na dodatek SQ2 wydaje się dużo sprawniejszy energetycznie – choć tu nie da się przeprowadzić bezpośredniego porównania. Dodatkowo przewaga w 3DMarku to nie żart. Gra Borderlands 2 w trybie emulacji nigdy nie spadała poniżej płynności 30 kl./s w rozdzielczości Full HD i ustawieniach szczegółowości na wysokie. Choć też nie zapominajmy, że układy Intela bieżącej generacji są szybsze.
Ignorujemy jednak uparcie konkurencję spod znaku nadgryzionego jabłka. Spokojnie, dojdziemy do tego.
No a jak wygląda sytuacja z oprogramowaniem? Nieporównywalnie lepiej.
Nie tylko testowa wersja Windowsa obsługuje już uruchamianie 64-bitowych aplikacji x86 na układach ARM. Przede wszystkim nareszcie coś się ruszyło w kwestii budowania aplikacji bezpośrednio na architekturę ARM64. Photoshop w wersji beta działa już natywnie. Lightroom jest już skompilowany pod ARM w wersji produkcyjnej. Mnóstwo aplikacji, które rok temu nie były dostępne, dziś działa znakomicie. Na dodatek Windows 10 na ARM w końcu doczekał się nowoczesnej przeglądarki internetowej skompilowanej właśnie pod tego rodzaju procesor. Bazujący na Chromium Edge sprawia, że aplikacje webowe – w szczególności PWA – w końcu działają równie sprawnie, co aplikacje natywne.
Zdarzyło się też kilka wpadeczek. Dla przykładu, nadal na ARM nie działa aplikacja Facebook Messenger, a jej wersja webowa jest bardzo kiepska. Na dodatek dość kuriozalnie wygląda fakt, że większość aplikacji Microsoft Office oraz Skype są nadal uruchamianie w trybie emulacji – trochę słabo to wygląda wizerunkowo, choć trzeba przyznać, że w praktyce działają bez problemu.
Generalnie wszystko byłoby super. Jak na ultralekki, energooszczędny tablet całość działa wyjątkowo sprawnie. I choć nadal uważam, że Surface Pro X jest stanowczo zbyt drogi – druga generacja nic w tym temacie nie zmieniła – tak sam sprzęt przestał być kuriozum dla fanów i entuzjastów. Oferuje wydajność porządnego ultrabooka sprzed dwóch lat w niezwykle przyjemnej i użytecznej formie moim zdaniem najlepiej zaprojektowanego i wykonanego pod względem sprzętowym hybrydowego tabletu na rynku.
Nie wyjmujemy szampana. Co najwyżej wino musujące. Nie da się ignorować istnienia komputerów Mac z M1.
Windows 10 na ARM w obecnej formie – podobnie jak Surface Pro X drugiej generacji – to triumf Microsoftu w walce z własnymi słabościami i zaległościami. Windows 10 na ARM działa równie sprawnie, co na układach x86. Z paroma gwiazdeczkami: wydajność spada w emulowanych aplikacjach, zdarzą się jeszcze braki zgodności z niektórymi programami, ale tym razem to już w zasadzie margines, na który możemy przymknąć oko. Great success.
Problem w tym, że Windows nie jest jedyną platformą na komputery osobiste. Przesiadkę na ARM zaordynowano też w Apple’u. W sklepach znajdziemy już pierwsze komputery Mac i MacBook pozbawione procesora Intel x86. Jest jednak pewna różnica. Microsoft nadal polega na partnerach w kwestii projektowania procesorów do komputerów z Windowsem. Apple tym razem zdecydował się samodzielnie zaprojektować swój własny układ.
macOS na ARM w gruncie rzeczy funkcjonuje podobnie jak Windows. Zachowuje zgodność z aplikacjami dla układów x86, choć oznacza to dodatkowy narzut na wydajność. Różnica leży w samym procesorze. Pracując na Surface Pro X drugiej generacji cieszyłem się z względnie wygodnej i szybkiej obróbki 20-megabajtowych RAW-ów z mojego aparatu i zauważyłem z uznaniem, że Surface Pro X pod względem wydajności niewiele odbiega od mojego prywatnego ultrabooka. Marcin w tym czasie na laptopie z Apple M1 montuje filmy wideo. W Ultra HD. W komputerze bez aktywnego chłodzenia. I wykazuje, że jest dużo szybciej i sprawniej niż na MacBooku Pro z mocnym procesorem Intela.
Apple M1 deklasuje Qualcomma i wygrywa przez nokaut. Tu nawet nie ma czego porównywać. MacBook Air z Apple M1 to potężna, energooszczędna i chłodzona pasywnie maszyna, której wydajność deklasują dopiero procesory przeznaczone dla stacjonarnych maszyn roboczych. SQ2 z Windowsem, dumnie prezentujący wydajność Edge’a czy Photoshopa wyglądają przy tym dość żałośnie.
Dział marketingu Microsoftu oczywiście reaguje. Zauważa, że MacBook to tylko laptop, podczas gdy Surface Pro X to hybrydowy tablet.
No i jasne, jest w tym sporo racji. Do moich zadań i celów – a także z uwagi na przyzwyczajenia i subiektywne preferencje – Mac z M1 nie daje mi żadnych powodów do przesiadki. Wolałbym Surface’a, choć ten w praktyce jest jeszcze droższy od Macintosha. Ja jednak jestem przykładem anegdotycznym, a sztuczka z dotykowym wyświetlaczem, rysikiem i doczepianą klawiaturą zadziała jeszcze tylko przez pewien czas.
Komputery Mac z półrocza na półrocze stawać się będą jeszcze szybsze, jeszcze smuklejsze, jeszcze sprawniejsze energetycznie. Dział zajmujący się rozwojem układów scalonych w Apple’u ma tu gigantyczną przewagę. Coraz więcej osób z różnych branż będzie to dostrzegać. Już dziś kupno komputera z Windowsem dla tak zwanej branży kreatywnej – mam tu na myśli obróbkę zdjęć, wideo i dźwięku – w zasadzie mija się z celem. Mac z M1 jest tu oczywistym wyborem.
Jakby tego było mało, Microsoft niespecjalnie ma wyjście z tej kłopotliwej sytuacji.
Nie jeden Qualcomm tworzy układy ARM, ale też na horyzoncie nie jawi się żaden inny godny partner. Nvidia i jej Tegra? A może MediaTek? Podobno nowe układy desktopowe bazujące na Snapdragonie 888 mają być dużo bliższe wydajności M1, ale trochę nie wierzę w te zapewnienia.
Windows 10 i Microsoft w zasadzie już są niemal w pełni gotowi na układy ARM – od strony programowej. Przez miesiąc użytkowania nowego Surface Pro X jakoś nie tęskniłem za moim intelowym laptopem. Apple osiągnął jednak podobne rezultaty – mając przy tym układ scalony o wydajności i sprawności dla Microsoftu nieosiągalnej. Bo sam Microsoft nie projektuje procesorów dla PC, co najwyżej jego dział sprzętowy nanosi poprawki na gotowe konstrukcje partnerów. A jego partnerzy nie mają nic równie dobrego do zaoferowania.
Trudno przewidzieć, jak potoczą się dalej losy tej rywalizacji. Na dziś jednak sytuacja wydaje się wręcz beznadziejna. Surface Pro X to bez wątpienia najlepszy tablet z Windowsem. I nawet całkiem niezły laptop, jeżeli potrzebujemy coś lekkiego, responsywnego i energooszczędnego – a nie mobilnej stacji roboczej. Na dziś jednak żaden windowsowy laptop z ARM nie ma szans w starciu z MacBookiem z M1. Obawiam się też, że niebawem to samo będziemy mogli powiedzieć ogólnie o laptopach, dowolnego rodzaju. Układy Apple M będą wyłącznie lepsze. Układy konkurencji – jedyne dostępne dla Microsoftu – mają nadal zbyt wiele zaległości do nadrobienia. Prawdopodobnie je w końcu nadrobią. Tylko czy wtedy nie będzie już na to zbyt późno?