Jest dziwny i ograniczony, a jego zakup to nierozsądna decyzja. Ubóstwiam go, jest świetny. Surface Pro X – recenzja
Surface Pro X to w mojej ocenie najważniejszy sprzęt Microsoftu od czasów Surface Pro. Buduje fundamenty pod nową, bardzo atrakcyjną przyszłość sprzętu i oprogramowania. Jednak jak zawsze w przypadku eksperymentalnych produktów, to nie jest tablet dla każdego.
To będzie bardzo dziwna recenzja – za co z góry przepraszam osoby ją czytające. Mimo iż oceniam w niej sprzęt, bardzo istotną częścią tego tekstu będzie opowiadanie o jego oprogramowaniu. Co więcej, jak już przebrniecie przez poniższy tekst – co mnie bardzo ucieszy – pozostawię was z bardzo mieszanymi uczuciami. Bo tak, już sam tytuł zdradza, że Surface Pro X pozostawił mnie pod bardzo pozytywnym wrażeniem. Niektórzy jednak będą pukać się palcem w czoło, jak w ogóle mam czelność polecać wam produkt, którego wady niedługo zacznę wymieniać.
Surface’a Pro X pożyczyłem do recenzji jako jedna z pierwszych osób w Polsce. Niniejszy tekst oddaję jednak aż po kwartale od wypożyczenia – to prawdopodobnie mój rekord, zazwyczaj wiem co napisać już po kilkunastu dniach z urządzeniem. Tablet Microsoftu jest jednak tak nietypowy i tak wąsko wyspecjalizowany – na dodatek wysoce innowacyjny w kontekście oprogramowania Microsoftu – że mało co jest w nim oczywistego. O czym miałem okazję się przekonać, przerzucając na dwa miesiące całkowicie pracę właśnie na niego. Zero innego sprzętu, tylko Surface Pro X.
No ale po kolei.
Uroda to rzecz gustu, ale Surface’a Pro X uważam za najbardziej elegancki tablet na rynku.
Urządzenia z linii Surface ogólnie są dość atrakcyjne wizualnie, Microsoft od samego początku kładł na to spory nacisk. Niestety, co akurat mi nie do końca odpowiada, a co jest ostatnio w branży modne – nawet kosztem funkcjonalności. W Surface Pro X nie ma o tym mowy. Już po wyjęciu sprzętu z pudełka i wciśnięciu przycisku zasilania szybko odniosłem wrażenie, że to sprzęt z przyszłości.
Niesamowicie smukła obudowa, przepiękny wyświetlacz otoczony bardzo cienkimi ramkami, absolutna cisza podczas pracy i niesamowita lekkość urządzenia robią ogromne wrażenie. Surface Pro X… no nie jest lekki jak piórko, bo waży niespełna 0,75 kg. Ma jednak doskonałe rozłożenie masy i choć nie jest to malutkie urządzenie – wyposażono je w wyświetlacz o przekątnej 13 cali – bez trudu czytam na nim artykuły, trzymając je w jednym ręku. W chwycie pomagają dodatkowo przyjemnie zaokrąglone krawędzie obudowy. A zapewniam, że nie jestem przesadnie silną osobą.
W zasadzie jedynym problemem w kwestii wizualnej, jaki mam z tym sprzętem, jest jego niesamowita podatność na zbieranie odcisków palców. Poniżej widzicie zdjęcie urządzenia po paru godzinach obcowania z nim. Uprzedzając złośliwości: myję ręce dość często. Dlaczego mój Surface Pro, iPad i laptop nie zbierają tak paluchów jak Surface Pro X – nie mam pojęcia. Ale wizualnie sprzęt robi wspaniałe wrażenie, przynajmniej dopóki jest czysty.
Co Surface Pro X ma w środku?
Jednostką centralną tabletu jest procesor Microsoft SQ1 z układem graficznym Adreno 685 i 8 GB lub 16 GB LPDDR4x RAM. Towarzyszy mu 128 GB, 256 GB lub 512 GB pamięci masowej. Najważniejsza część tabletu, a więc wyświetlacz, to 13-calowa jednostka PixelSense pracująca w rozdzielczości 2880 x 1920 pikseli (267 PPI). Z tyłu tabletu znajdziemy 11-megapikselowy aparat z autofokusem, z przodu 5-megapikselową kamerkę z modułem Windows Hello. W wideorozmowach kamerka sprawdza się rewelacyjnie, ale aparat… no nie jest to rywal dla popularnych telefonów komórkowych. Jest dość przeciętny, wystarczy do zeskanowania dokumentu, ale raczej nie nadaje się do uwieczniania pięknych landschaftów.
Za łączność ze światem odpowiada moduł Wi-Fi 5, modem LTE Snapdragon X24 oraz moduł Bluetooth 5.0. Jeśli chodzi o złącza, to do dyspozycji mamy dwa porty USB-C 3.2 Gen 2, slot nanoSIM, złącze Surface Connect i złącze Surface Keyboard Connector. Urządzenie mierzy 287 mm x 208 mm x 7,3 mm i waży 774 g. Szkoda, że zabrakło czytnika kart microSD i złącza audio jack.
Tablet wyposażono w absolutnie rewelacyjne głośniki stereo. Nie słyszałem nigdy lepiej brzmiącego urządzenia przenośnego, włączając w to świetne pod tym względem MacBooki. Dźwięk ma zaskakującą głębię i wybrzmiewa naprawdę dobrze, w tym w niskich tonach. Nie jest to rzecz jasna sprzęt Hi-Fi, ale do słuchania Spotify podczas pracy nadaje się świetnie.
Do tabletu możemy powinniśmy dokupić klawiaturę. Microsoft ma w swojej ofercie dwie: Surface Pro X Keyboard oraz Surface Pro X Signature Keyboard. Korzystałem wyłącznie z tej drugiej: jest pokryta czarną Alcantarą, a w zestawie dołączony do niej jest (normalnie sprzedawany osobno) rysik Surface Slim Pen.
W kwestii wyposażenia warto dodać, że pamięć masowa jest wymienna (dysk M.2 2230 NVMe SSD), a poza kartą nanoSIM tablet obsługuje też standard łączności eSIM.
Wyświetlacz Surface’a Pro X jest rewelacyny.
Oferuje nie tylko wysoką jasność (450 nitów) i wysoką ostrość (267 PPI), ale też piękne kolory. Zapewnia 98-procentowe pokrycie palety sRGB i 73-procentowe AdobeRGB. Nie jest to więc sprzęt wymarzony dla osób pracujących zawodowo nad obróbką zdjęć i wideo. Brakuje mu też obsługi WCG (Wide Color Gamut) i HDR. Jest wyraźnie projektowany przede wszystkim z myślą o pracy z tekstem i clipartami, w tym sprawdza się doskonale. Nazywam go rewelacyjnym, ale jednak na rynku znajdziemy i lepsze wyświetlacze – choć bardzo rzadko w atrakcyjnych do pracy proporcjach 3:2, czym automatycznie zyskuje wiele punktów.
Lekkość tabletu sprawia, że dużo chętniej korzystałem na nim z rysika do tworzenia adnotacji czy pracy ze zdjęciami. Przyjemnie leży w dłoni, a za każdym razem, jak chowamy go do klawiatury, Surface Slim Pen regeneruje swój akumulator. Nigdy więc nie spotka nas sytuacja, że nie możemy z niego korzystać, bo akurat brakuje mu prądu i trzeba go doładować. A przez to, że jest zmyślnie ukryty w klawiaturze, jest zawsze dostępny – nie musimy go pakować do torby gdzieś osobno, o czym w praktyce często się zapomina.
Rysik obsługuje kąty nachylenia i 4096 poziomów nacisku. Digitizer w wyświetlaczu błyskawicznie i bez opóźnień reaguje na jakiekolwiek działania piórkiem. Korzystanie z niego to w efekcie przyjemność, choć ja akurat jestem mało rysikowy, preferuję inne formy interfejsu. Jednak skoro nawet taki sceptyk jak ja zaczął sięgać po to piórko, to niech to będzie najlepsze świadectwo jego jakości i użyteczności.
Microsoft umie w klawiatury. Oj umie.
I umiał, odkąd sięgam pamięcią, na długo zanim zaczął projektować swoje tablety i pecety. Pisanie długich tekstów na Surface Pro X Signature Keyboard to prawdziwa przyjemność. Klawiatura jest oczywiście podświetlana, a rozłożenie i skok przycisków są w zasadzie perfekcyjne. Nigdy nie rozumiałem za to zachwytów nad gładzikami Surface’ów i tu moje zdanie się nie zmieni: gładzik jest po prostu przyzwoity. Przyjemny w dotyku, użytecznego rozmiaru i obsługujący gesty. Da się jednak lepiej, co partnerzy sprzętowi Microsoftu i ich konkurenci już nieraz udowodnili.
Dopóki Surface Pro X stoi na blacie, stole czy biurku pisanie na nim jest tak przyjemne, jak tylko to możliwe. Niestety sytuacja zmienia się, gdy używamy tego sprzętu na kolanach. Będąc uprzejmym, napiszę, że nie jest niewygodnie. Da się, Microsoft znacząco usprawnił konstrukcję swoich Type Coverów, dzięki czemu nawet na kolanach tablet z klawiaturą leży dość pewnie, a klawiatura nie ugina się pod naciskiem. Nie przyjmiemy jednak każdej możliwej pozycji (a ja czasami podczas pisania na tradycyjnym laptopie miewam wręcz absurdalne, pewnie jak część z was). Da się, jest okej – ale to tyle ciepłych słów w kwestii pisania na kolanach.
Klawiatura jest nie tylko usztywniona podwójnym magnetycznym złączem na dolnej krawędzi tabletu, ale również po raz pierwszy w Surface’ach jest magnetycznie przyklejona do wyświetlacza, gdy ją złożymy. Drobiażdzek, z pewnością, ale jednak jakoś tak przyjemniej zamyka się tablet, gdy musimy przerwać pracę.
Surface Pro X nie korzysta z procesora o architekturze x86.
Surface Pro X to pierwsze – od czasów Surface’a 2 – urządzenie klasy premium z Windowsem, które nie zawiera procesora o architekturze x86. Zamiast tego korzysta z układu o architekturze ARM64. Procesory ARM powszechnie uważane są za nieporównywalnie lepsze od x86 w przypadku urządzeń ultramobilnych. Konstrukcje od Intela czy AMD na dziś zapewniają wyższą wydajność, ale dużo niższą kulturę pracy i sprawność energetyczną. W idealnym świecie układy AMD i Intela montowalibyśmy w urządzeniach dla graczy i zawodowców wymagających wysokiej mocy obliczeniowej, a układy partnerów ARM we wszystkich pozostałych.
Tak się jednak nie dzieje z bardzo prostej przyczyny. Mainstreamowe pecetowe systemy operacyjne od dekad były projektowane z myślą o układach x86 i nawet jeśli ich twórcy przeportują je na ARM – co zresztą akurat w przypadku Windowsa NT i macOS-a nie jest aż takie trudne – tak nie rozwiązuje to problemów z oprogramowaniem na te systemy, również od dekad kompilowanych pod opracowaną przez Intela i rozwiniętą przez AMD architekturę. Microsoft już raz próbował to zignorować, korzystając z multiplatformowego charakteru NT i wprowadzając na rynek niezgodnego z niemal żadnym rodzajem oprogramowania Windowsem RT. Nikt już o tym systemie nie pamięta i nic dziwnego.
Surface Pro X nie korzysta jednak z Windowsa RT. To w gruncie rzeczy zwyczajny Windows 10 Home, który dla normalnego użytkownika jest nieodróżnialny od tego uruchomionego na klasycznym pececie. Wygląda i działa tak samo. Uruchomi wszystkie (do tej kursywy jeszcze wrócimy…) aplikacje, z których korzystamy.
Efekt? To wizyta w krainie czarów.
Surface Pro od zawsze był tak na serio pecetem. Notebookiem zamkniętym w obudowie tabletu. I choć da się z niego korzystać jak z iPada – nawet ma dedykowany do tego tryb pracy – tak jednak nie ulega wątpliwości, że do Surface’a Pro klawiaturę z gładzikiem kupić po prostu trzeba, inaczej zakup nie ma większego sensu. Nie inaczej jest z Surface’em Pro X. To bez wątpienia tablet, ale z oprogramowaniem projektowanym przede wszystkim pod obsługę za pomocą klawiatury i kursora, w którym dotyk i piórko stanowią doskonałe uzupełnienie, a nie podstawową formę interakcji.
Tyle że Surface Pro X idzie dalej w stronę tabletowości, a konkretniej w kwestii wspomnianej wyżej kultury pracy. Jeżeli urządzenie jest uśpione (a nie wyłączone na amen) to od momentu wciśnięcia przycisku zasilania do pełnej gotowości do pracy – a liczę do tego czasu uwierzytelnianie użytkownika przez mechanizm rozpoznawania twarzy – mija mniej niż sekunda. I tak, tablet jest od razu w pełni responsywny, nic w tle sobie dodatkowo nie wznawia, połączenie z Internetem jest już aktywne. Mrugnięcie okiem i działa. No ale, umówmy się, to robi bardzo duże wrażenie, ale nie jest najważniejsze. Na tym na szczęście nie koniec.
Uśpiony komputer czy tablet z procesorem Intela bądź AMD nadal zużywa energię. Na dodatek w sposób bardzo nieprzewidywalny (choć MacBooki akurat pod tym względem są prawie wyjątkiem od tej reguły). Czasem po paru godzinach spoczynku zniknie kilka procent energii, czasem kilkanaście, z rzadka nawet kilkadziesiąt i jest to w zasadzie nie do przewidzenia. Surface Pro X uśpiony przez noc zużywa jakieś 2 proc. naładowania… i to bez wygaszania łączności bezprzewodowej. W stanie uśpienia zużywa malutką ilość energii, a wybudzony nie tylko od razu jest połączony (wyjątek: przenosiliśmy urządzenie w inne miejsce, w stanie uśpienia nie nawiąże połączenia z nową siecią), ale też ma już wykonane wszystkie zadania synchronizacji w tle.
Na tym magia dalej się nie kończy. Układ SQ1 składa się z czterech rdzeni Cortex-A76 i czterech rdzeni Cortex-A55. Pierwsze zużywają więcej energii, ale są wydajniejsze. Drugie mniej, ale używane do mniej wymagających zadań. W efekcie mamy więc aż osiem rdzeni inteligentnie przez system przydzielanych w zależności od potrzeb. A to oznacza, że praca wielozadaniowa na tym komputerze to bajka.
Testowany przeze mnie tablet wyposażony był w 16 GB RAM. I nieważne ile miałem otwartych aplikacji na ekranie, przełączanie się między nimi trwa ułamki sekund. Nie pracowałem na żadnym innym tak responsywnym urządzeniu przenośnym, wliczając w to iPada. Word, Edge, Slack, Trello, Photoshop, Lightroom (do tego programu jeszcze wrócę…), Spotify, Excel… klik, klik, klik i śmiga. Nawet niektóre gry działają na tym całkiem znośnie.
Wspomnianą przeze mnie w nagłówku krainę czarów przerywa dopiero fakt, że to nadal energooszczędny procesor. Wydajność można przyrównać do układu Core i5 ósmej generacji, co zresztą potwierdzają benchmarki. To nie jest stacja robocza, która brute force’em poradzi sobie ze wszystkim. Nie ma szans na wygodny montaż wideo czy pracę z grafiką 3D, mimo całkiem przyzwoitego GPU. Responsywność tego tabletu jest jednak niezrównana, a w kwestii wydajności można go porównać do niezłej klasy ultrabooka.
A wszystko to w błogiej ciszy. Surface Pro X nie ma aktywnego chłodzenia, podobnie jak niektóre wersje Surface Pro. Jednak w przeciwieństwie do pasywnie chłodzonego Surface’a Pro z układem Intela, skutkiem nie jest szybkie przegrzewanie się procesora i ogromny spadek wydajności. Pro X nawet pod obciążeniem jest bezgłośny i tak samo wydajny, jak tuż po rozruchu. Nigdy się też nie nagrzewa.
A teraz czas pstryknąć palcem i ze wspomnianej krainy czarów wrócić do rzeczywistości.
Ustaliliśmy już wyżej, że przejście na architekturę ARM to nie lada kłopot, z uwagi na brak zgodności z oprogramowaniem. Microsoft częściowo problem tejże zgodności rozwiązał, wprowadzając zaskakująco wydajny mechanizm emulacji. Programy pisane pod architekturę x86 jak najbardziej uruchomimy i jak najbardziej będą działać – i to zaskakująco dobrze.
Chciałbym tu dodać małe wtrącenie: nie spieszyłem się z niniejszą recenzją, bo byłem świadom nadciągających uaktualnień oprogramowania systemowego Surface’a Pro X. Recenzje i wrażenia opublikowane tuż po premierze urządzenia – w kwestii jego wydajności i sprawności – są nieco nieaktualne. Wtrącenie to jest niestety konieczne, bo jest dużo lepiej niż niektórzy koledzy i koleżanki po fachu raportowali przed wieloma tygodniami. Nie zmienia to jednak faktu, że spadek wydajności na skutek wspomnianej emulacji jest zdecydowanie odczuwalny.
Czuć to chociażby we wspominanym wyżej Photoshopie. Na Core i5, do którego można przyrównać układ SQ1, dopóki nie zajmujemy się plikami PSD z dziesiątkami warstw i o rozdzielczości kilkukrotnie przewyższającej natywną naszego wyświetlacza, pracuje się dość komfortowo. Na Surface Pro X po każdej co bardziej złożonej czynności trzeba ułamek sekundy odczekać. Nie jest to coś, co uniemożliwia pracę, jednak wymaga przyzwyczajenia i irytuje.
Jeszcze większą różnicę widać w przeglądarkach internetowych uruchamiających bardzo złożone aplikacje webowe. Skompilowany pod architekturę ARM64 Microsoft Edge działa błyskawicznie i jest bardzo responsywny. Tymczasem Google Chrome – również z fundamentem Chromium, ale na dziś dostępny tylko dla procesorów x86 – działa w sposób irytująco ociężały. Jakbyśmy zamiast ekwiwalentu Core i5 mieli na pokładzie Core m. Ponownie, nie jest to coś, co uniemożliwia korzystanie z tej wziętej za przykład przeglądarki, jednak to zupełnie nie to, czego oczekujemy po urządzeniu tej klasy.
No i jest jeszcze jeden problem. Pisząc, że na Surface Pro X działają „wszystkie aplikacje”, użyłem kursywy. Bo tak właściwie, to zadziałają prawie wszystkie. Surface Pro X jest zgodny z aplikacjami skompilowanymi pod ARM64 oraz pod x86, ale w tym drugim przypadku tylko aplikacje skompilowane pod 32-bitowe procesory. Na dziś niemal każda aplikacja oferowana jest zarówno w 32-, jak i 64-bitowej wersji, ale od tej reguły są wyjątki. Zawsze w końcu znajdzie się ta jedna jedyna, wyłącznie 64-bitowa. U mnie był to Lightroom, który od dawna nie jest oferowany w 32-bitowej edycji.
Wspominałem, że całkowicie przeniosłem się na Surface’a Pro X i ściemy żadnej w tym nie było. Lightroom, jak się przekonałem, ma zaskakująco sprawną wersję webową, funkcjonalnie niemal identyczną do natywnej i bardzo wydajnie działającą. Wgranie na serwer kilkuset megabajtów plików RAW celem ich obróbki i ponownego pobrania do pamięci lokalnej jednak zajmuje niepotrzebnie czas.
Należy też pamiętać, że w dalszej przyszłości coraz więcej aplikacji będzie działać wyłącznie w 64 bitach. A nikt nam nie obieca, że programiści będą kompilować swoje twory również pod ARM64. Na szczęście swoje zaangażowanie potwierdziło wiele ważnych firm deweloperskich, w tym Adobe. Przyszłość wygląda więc bardzo dobrze, ale… jak to z przyszłością bywa, jest nieprzewidywalna. Plany firm trzecich mogą ulec zmianie.
Emulacja, poza narzutem na wydajność, ma dodatkowy negatywny efekt w postaci czasu pracy na akumulatorze. Dopóki korzystam z natywnych aplikacji (ARM64), Surface Pro X wytrzymuje ponad 10 godzin bez konieczności podłączania do ładowarki (a podłączony uzupełnia 70 proc. energii w godzinę). Przy tak niewielkiej masie, tak wydajnym procesorze i tak dużym wyświetlaczu to świetny wynik. Jednak gdy przerzucę się wyłącznie na aplikacje emulowane, czas pracy spada do niecałych siedmiu godzin.
Surface Pro X wymaga więc ujarzmienia. Pewnego technicznego know-how. Jednak jak już go opanujemy, to trudno się nie zakochać.
Nie tylko ja zwlekałem ze swoją recenzją – The Verge opublikował ostateczną wersję swojej raptem kilkanaście dni wcześniej. Dieter Bohn stwierdził w niej – czego cholernie mu zazdroszczę, bo trafił w punkt, pozostaje mi tylko bezradnie go zacytować – że Microsoft stworzył idealnego Chromebooka. Do pracy z aplikacjami webowymi i prostymi aplikacjami natywnymi jest wręcz niezrównany i zostawia dowolną inną maszynę tego rodzaju daleko w tle.
Moja praca dla Spider’s Web wymaga właśnie takiego zestawu narzędzi (nie licząc testów Windows Insider na maszynach wirtualnych). Word, Excel, Chromium, Photoshop, Lightroom (oba raczej amatorsko) i jakieś drobne apki w stylu Spotify, Messenger czy Netflix. Do tego rodzaju pracy Surface Pro X jest niemalże bezkonkurencyjny. W zasadzie jedyne, do czego można się doczepić to czas pracy na akumulatorze – ale ten z kolei wynika z niesamowicie kompaktowej formy urządzenia i dużego, jasnego wyświetlacza. Poza tym 10 godzin z systemem szybkiego ładowania i tak wystarcza aż nadto.
Responsywność i przewidywalność tego urządzenia jest niespotykana w świecie pecetów i raczej daje się przyrównać do iPada – który z kolei nadal jest urządzeniem bardzo mocno ograniczonym (co jest odzwierciedlone w jego wysoce atrakcyjnej cenie). To po prostu działa. Gdy używamy odpowiedniego oprogramowania nie chce się wracać do intelowego peceta. Surface Pro X nie nadaje się do kompilowania ogromnych aplikacji, montażu wideo czy pracy w CAD/CAM, ale przecież nikt od tabletu nie oczekuje możliwości stacji roboczej.
I w zasadzie tu mógłbym zakończyć recenzję pełną ochów, achów i nieskrywanego entuzjazmu. Niestety jest jeden haczyk. W mojej ocenie dużo istotniejszy niż brak zgodności z najbardziej wymagającymi aplikacjami.
Mam nadzieję, że jasno odczytaliście mój ogromny entuzjazm względem tego urządzenia. Raz jeszcze pragnę podkreślić, że dla wybranej grupy użytkowników – dla których podstawowym narzędziem pracy są przeglądarka, pakiet biurowy, edytor zdjęć, narzędzia do komunikacji i multimedia – Surface Pro X nie ma równej konkurencji, lub ja jeszcze na taką nie trafiłem. Wysoka jakość tego urządzenia, stabilność, przewidywalność i responsywność zostawiają konkurencję daleko w tyle. Fakt, wyłącznie w konkretnych zastosowaniach o których wspominam wyżej, ale to przecież całkiem spora grupa użytkowników.
Obsługuje duże aplikacje zamiast tych mobilnych. Nie ma problemu z pracą na wielu monitorach czy podłączaniem akcesoriów typu drukarka, myszka, gamepad czy w zasadzie dowolnego zgodnego i niewymagającego specjalistycznych sterowników sprzętu. No i jest moim zdaniem piękny. Smukły, lekki, z fantastycznym wyświetlaczem. Gdzie jest więc mój największy problem, skoro macham ręką na brak zgodności ze wszystkimi apkami i obniżoną wydajność w przypadku niektórych z nich? Skoro uważam, że liczba jego zalet w bilansie końcowym jest nieporównywalnie dłuższa od liczby jego wad?
Testowany Surface Pro X nie należy do mnie, został wypożyczony od polskiego oddziału Microsoftu. Sprzęt trzeba będzie oddać. Skoro tak się zachwycam, to czy zamierzam go kupić? Niestety, nie. Najtańsza wersja Pro X to wydatek 5 tys. zł. Testowany przeze mnie model kosztuje 7,3 tys. zł. Klawiatura jest sprzedawana osobno i należy dorzucić do ceny tabletu dodatkowe 1,3 tys. zł (sic!). Czyli że mój Surface Pro X kosztuje 8,6 tys. zł. Da się drożej.
Niestety na razie Surface Pro X pozostaje urządzeniem dla osób, które nie liczą się z finansami. Relacja możliwości do ceny jest absurdalnie niekorzystna. Jeżeli lekką ręką za gotówkę kupujesz Lexusa, masz kilkusetmetrowy apartament, a marynarki kupujesz u Armaniego, to nie ma co się zastanawiać – zachęcam do zakupu i jestem przekonany, że będziesz zachwycony lub zachwycona. Surface Pro X to sprzęt z przyszłości, który możesz mieć już dziś. Coś jak Samsung Galaxy Fold, ale w atrakcyjnej formie i dużo mniej kruchej.
Jeżeli jednak nie planujesz robić kosztów na firmę i zarabiasz tyle, co większość z nas, trudno wytłumaczyć tak duży wydatek na tak wyspecjalizowany i jednak – mimo wszystko – ograniczony sprzęt. Surface Pro X jest genialny. To nowe otwarcie linii Surface i zapowiedź pięknej przyszłości personal computingu. Ale, no właśnie, przyszłości. Jego cena na dziś jest absurdalnie wysoka. Szkoda.