REKLAMA

Po pół roku z iPhone'em 11 nie mam wątpliwości, że moim następnym smartfonem też będzie iPhone

Podobno gdy raz kupisz iPhone’a, już nie wracasz do Androida. Pół roku temu śmiałem się z tego stwierdzenia. Potem kupiłem iPhone’a i już nie jest mi do śmiechu.

iPhone 11 - opinia po pół roku użytkowania
REKLAMA
REKLAMA

Minęło ponad pół roku, odkąd moim głównym telefonem jest iPhone 11 i muszę przyznać, że dopiero po takim czasie zaczynam rozumieć, o co chodzi tym wszystkim, którzy nie potrafią przejść z iOS na Androida. Powiem więcej – kupno iPhone’a sprawiło, że moja praca jako recenzenta sprzętów stała się o niebo trudniejsza.

Nie istnieje dziś racjonalny powód, by kupić iPhone’a zamiast smartfona z Androidem.

 class="wp-image-1128151"

Zacznijmy od tego, że kupno iPhone’a w niemal żadnym przypadku nie jest podyktowane racjonalnymi pobudkami, podobnie zresztą jak kupno jakiegokolwiek smartfona w cenie powyżej 3500 zł. W przypadku smartfona Apple’a wyjątki od tej reguły są dwa: gdy kupujesz telefon z myślą o jego późniejszej odsprzedaży (iPhone nadal trzyma wartość o niebo lepiej od nawet najdroższych Androidów) i gdy twoja rodzina i znajomi korzystają z Face Time’a oraz iMessage. Względnie, jeśli posiadasz wszystkie urządzenia od Apple’a i chcesz cieszyć się pełnym dobrodziejstwem ekosystemu.

Poza tym jednak… Android, teoretycznie, wszystko robi lepiej. Przede wszystkim oferuje większą różnorodność. Możemy przebierać w ofertach dziesiątków producentów, wybierać smartfony tanie i drogie, duże i większe, płaskie i składane – od wyboru do koloru. Oczywiście dochodzi tu również kwestia ceny; zamiast wydać 3600 zł na iPhone’a 11 możemy wydać 2300 zł na OnePlusa 7T i – nie licząc różnicy w aparacie – otrzymać równie fantastyczny sprzęt.

Android oferuje też z grubsza te same możliwości, co iPhone. Nie ma chyba ani jednej rzeczy, którą iPhone by potrafił, a smartfon z Androidem nie, za to jest mnóstwo rzeczy, które potrafią Androidy, a których nie da się zrobić na iOS. Nawet kwestia współpracy na linii iPhone-MacBook jest obecnie dyskusyjna, bo odkąd Microsoft wprowadził aplikację „Twój telefon”, integracja smartfonów z Androidem (zwłaszcza Samsungów) z komputerami z Windowsem 10 jest bardzo zbliżona do tego, co oferuje Apple.

A jednak z miesiąca na miesiąc, wraz z każdym smartfonem z Androidem, który przewija mi się przez ręce, dochodzę do wniosku, że to ewangeliści religii nadgryzionego jabłka mają rację. I kto raz posmakuje iPhone’a, ten rzeczywiście nie będzie chciał wrócić do Zielonego Robota.

Odkąd kupiłem iPhone’a 11 przetestowałem chyba z 15 telefonów z Androidem, od budżetowców za 800 zł, po Galaxy S20 Ultra. Przez pierwszy miesiąc-dwa kilka razy myślałem „i na co był mi ten iPhone”. Potem, z każdym kolejnym testem, zaczynałem czuć coraz większą ulgę, wkładając kartę SIM z powrotem do iPhone’a.

iPhone 11 po pół roku

Spigen Ultra Hybrid iPhone 11 class="wp-image-1050682"

Moje ogólne zadowolenie z platformy Apple’a w ogromnej mierze wynika oczywiście z jakości samego hardware’u. iPhone 11 to w mojej opinii najlepszy iPhone, jakiego można obecnie kupić – cena pozostaje racjonalna, a nie licząc braku ekranu OLED i trzeciego oczka aparatu, nie tracimy nic względem modeli 11 Pro i 11 Pro Max.

Od chwili zakupu iPhone 11 nie zawiódł mnie ani razu. Akumulator regularnie wytrzymuje 2 dni normalnego użytku. Aparat jest fenomenalny i zawsze mogę na niego liczyć. Face ID działa wzorowo. Ekran, choć na papierze nie imponuje, również nie pozostawia najmniejszego pola do narzekań. Głośniki są tak dobre, że przebijają nie tylko większość telefonów, ale też niejeden laptop (sic!) Korzystanie z tego telefonu to czysta, nieskrępowana przyjemność i po raz pierwszy od lat w ogóle nie czuję potrzeby wymiany urządzenia na nowe. Ok, brakuje mi nieco obiektywu telefoto, ale oprócz tego? Jeśli wymienię iPhone’a 11 na nowy model, to tylko i wyłącznie dlatego, że zdołałem przez pół roku porysować wyświetlacz w stopniu dotąd mi nieznanym. Ale na tle wszystkich powyższych plusów, to mała rysa na pięknym obrazku (he he).

Jednak to nie hardware sprawia, że czuję ulgę za każdym razem, gdy wracam do iPhone’a po testach smartfona z Androidem. To poziom dbałości o detale w oprogramowaniu, jaki pozostaje poza zasięgiem nawet najdroższego telefonu konkurencji.

Przez ostatnie pół roku nie doświadczyłem ani jednego zawieszenia się, wymuszonego zamknięcia czy choćby przycięcia którejkolwiek z zainstalowanych aplikacji. Wszystko po prostu działa.

deep fusion, iphone 11, ios 13.2 class="wp-image-1029166"

Jakkolwiek irytuje mnie „zamkniętość” iOS-a i to, że nie mogę sobie ułożyć ikonek na pulpicie jakbym sobie tego życzył, tak z radością porzucę otwartość systemu dla jego bezproblemowego działania.

Pozwólcie, że wymienię problemy, z jakimi zetknąłem się w smartfonach z Androidem, które testowałem w ostatnim czasie:

  • Rozłączający się Bluetooth w samochodzie
  • Wyłączające się aplikacje
  • Problemy z autofocusem aparatu
  • Problemy z odblokowywaniem ekranu biometrią
  • Drenaż akumulatora w czasie czuwania
  • Przycięcia w animacjach
  • Przeładowanie aplikacji działających w tle
  • Obniżenie jakości zdjęć po wrzuceniu ich na Instagram
  • Niedziałający manager haseł
  • Niedziałające gesty nawigacji

A teraz, dla porównania, lista problemów, z jakimi zetknąłem się w iPhonie:

  • .
  • .
  • .
  • Raz przemokły mi spodnie w czasie spaceru z psem i przestał działać głośnik do rozmów. Po wyschnięciu wszystko wróciło do normy.

Przez pół roku z iPhone’em 11 nie doświadczyłem ani jednego rzeczywistego problemu (nie licząc wspomnianego zalania, po którym i tak nic się nie stało). Jeśli na początku miałem jakiś zgrzyt, wynikał on z przyzwyczajenia do Androida, nie z wady urządzenia czy oprogramowania.

Dodam też, że na iOS i Androidzie korzystam z grubsza z tego samego zestawu aplikacji. Nie zamknąłem się w złotej klatce Apple’a – korzystam jednocześnie z iOS, Androida, macOS i Windowsa 10, potrzebuję programów, które działają multiplatformowo. I jeśli chodzi o aplikacje mobilne, w 9 przypadkach na 10 te robione na iPhone’a są lepsze lub/i ładniejsze od tych na Androida. A w 10 przypadkach na 10 lepiej działają.

To wszystko sprawia, że korzystając z iPhone’a doświadczam czegoś, czego nie da się wyczytać z cyferek w specyfikacji – świętego spokoju.

 class="wp-image-1006407"

Ów święty spokój z perspektywy czasu okazał się zjawiskiem tak błogim i pożądanym, że każdy, nawet najmniejszy problemik z innym smartfonem irytuje mnie niewspółmiernie do jego rzeczywistego rozmiaru. Wystarczy najmniejsza błahostka w testowym smartfonie z Androidem, bym zerkał tęsknie na leżącego obok iPhone’a, wyczekując momentu, w którym będę mógł z powrotem używać go jako głównego smartfona.

Zaczynam pomału rozumieć redakcyjnych kolegów, którzy po przesiadce na iPhone’a przestali recenzować inne telefony. Gdy raz zasmakuje się iPhone’owego świętego spokoju, trudno od niego odstąpić choćby na chwilę.

Kiedyś się z tego śmiałem. Dziś sam, po dwóch tygodniach z choćby najlepszym smartfonem z Androidem, czuję ulgę, gdy przekładam kartę SIM z powrotem do iPhone’a i znów zaznaję świętego spokoju.

Nie chodzi o to, że iPhone jest najlepszym telefonem na świecie. Chodzi o to, że inne telefony nie są jak iPhone.

Obiektywnie rzecz ujmując iPhone – jako urządzenie, nie stan umysłu – jest smartfonem z grubsza przeciętnym. Jak na najwyższą półkę, niczym szczególnym się nie wyróżnia. Jest potężny, ma świetny aparat i akumulator, ale… to samo można powiedzieć też o kilku innych smartfonach na rynku, od kosztującego 2300 zł OnePlusa 7T po kosztującego 5999 zł Samsunga Galaxy S20 Ultra.

Sęk w tym, że o ile niemal każdy topowy smartfon z Androidem ma większe możliwości niż dowolny iPhone, to żaden z nich nie oferuje tego, co iPhone: świętego spokoju. Pogłębianego dodatkowo przez świadomość wieloletniego wsparcia posprzedażowego, sięgającego pięciu lat aktualizacji. Żaden smartfon z Androidem nie może się poszczycić tak długim zainteresowaniem swoich twórców.

Podczas gdy producenci smartfonów z Zielonym Robotem ścigają się na cyferki w benchmarkach, megapiksele, herce i wyniki w rankingach DxO Mark, Apple biegnie swoim tempem, oferując nie to, co obiektywnie najlepsze, tylko to, co najbardziej pasuje do spójnej układanki, jaką jest iPhone.

 class="wp-image-1128142"

Naprawdę ktokolwiek wierzy, że Apple nie dysponuje aparatem 108 Mpix? Ekranem 120 Hz? Czytnikiem linii papilarnych w ekranie? Dostępem do ekranów z cieniutkimi ramkami?

Naprawdę ktokolwiek jest tak naiwny, by wierzyć, że iPhone nie ma jeszcze tych nowinek, które tak ochoczo wpycha do swoich telefonów konkurencja, bo Apple „zbyt wolno rozwija swoje technologie”?

Nie. Mówimy o najbogatszej firmie technologicznej na świecie. O firmie, która ma więcej gotówki niż wynosi wartość PKB niejednego państwa. Naprawdę ktoś potrafi zakwestionować, że Apple „nie wymyślił” jeszcze chociażby czytnika linii papilarnych w ekranie, podczas gdy mają go telefony za 1200 zł? Naprawdę?

Apple od lat konsekwentnie nie spieszy się z integracją „innowacji” w swoich produktach. Z bardzo prostego powodu – nie zawsze najlepszy dostępny element układanki będzie pasował do jej pozostałych części.

Porównałem ostatnio Xiaomi Mi 10 do iPhone’a 11. Jeden z nich ma aparat o rozdzielczości 108 Mpix, drugi – zaledwie 12 Mpix. Zgadnijcie, który robi lepsze zdjęcia.

Mam przed sobą dwa smartfony. iPhone’a 11 z Face ID i Samsunga z czytnikiem linii papilarnych w ekranie. Zgadnijcie, który telefon odblokuję szybciej.

 class="wp-image-1128148"

Nie ma obiektywnego powodu, dla którego Apple nie mógłby upakować do swojego nowego smartfona każdej z nowinek, którymi konkurencja napędza swój PR. Nawet jeśli taki iPhone kosztowałby krocie, to co z tego? Chętnych nie zabraknie.

Z jakiegoś powodu jednak Apple tego nie robi. A wiecie dlaczego? Bo w Cupertino nie pracują głupcy, tylko szalenie mądrzy ludzie.

Ludzie, którzy rozumieją, że użytkownika bardziej obchodzi to, żeby zdjęcie wyglądało ładnie niezależnie od warunków niż to, żeby aparat miał bazylion megapikseli. Którzy rozumieją, że ważniejsze jest płynne działanie systemu operacyjnego niż pozorowana płynność szybszego wyświetlacza. Którzy rozumieją, że lepiej wyprodukować telefon z grubą ramką i wielkim wcięciem w wyświetlaczu, niż telefon z ramkami tak cienkimi, że każde chwycenie go w dłoń skutkuje przypadkowymi dotknięciami i czytnikiem linii papilarnych pod ekranem, który częściej nie działa niż działa.

Ludzie, którzy rozumieją, że to święty spokój – nie cyferki w specyfikacji - tak bardzo uzależnia użytkowników od iPhone’a.

Po pół roku z iPhone’em 11 nie mam wątpliwości, że moim następnym telefonem też będzie iPhone.

iPhone-11-akcesoria-2 class="wp-image-1050691"

Nie mam też wątpliwości, że w chwili premiery nie będzie on obiektywnie najlepszym telefonem na rynku (choć wczesne rendery zdradzają, że może być jednym z najładniejszych). Nie ma to jednak żadnego znaczenia.

iPhone pozostanie w mojej kieszeni jako główny smartfon tak długo, aż w świecie Androida pojawi się ktokolwiek, kto zaoferuje mi porównywalną dozę świętego spokoju.

Kto wie, może zmienię zdanie relatywnie szybko – wszak przede mną testy OnePlusa 8 Pro, a na horyzoncie majaczy premiera pierwszego od lat flagowca Motoroli.

REKLAMA

Uwielbienie dla iPhone’a nie zmienia mnie też w ewangelistę Apple’a, co to, to nie. Jakkolwiek kocham ten smartfon, tak z MacBookiem Pro 16 mam same problemy, macOS uważam za system upośledzony względem Windowsa 10 w niemal każdym względzie, a nowo pokazana klawiatura do iPada Pro to jakieś kosmiczne nieporozumienie. Powiem więcej – przez sam wzgląd na to, że moją główną platformą stacjonarną jest Windows 10, chciałbym wrócić do Androida, który o wiele lepiej dogaduje się z systemem Microsoftu.

Dopóki jednak smartfon z Androidem nie da mi zaznać świętego spokoju, jaki na co dzień gwarantuje mi iPhone, dopóty w mojej kieszeni na stałe będzie gościł smartfon Apple’a.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA